Rozdarcie między obowiązkami wobec rodziców a szczęściem małżeńskim: Jak postawić granice?
W tym roku skończę 30 lat, mam żonę i synka, bez których nie wyobrażam sobie życia. Żyje nam się dobrze, możemy na sobie polegać i wzajemnie się wspieramy. Problem tkwi w mojej relacji z rodzicami oraz siostrą. Nigdy nie mieliśmy jakiegoś dobrego kontaktu, raczej przeciętny. Moja mama ma bardzo trudny charakter, jest bardzo męcząca. Lubi się nad sobą użalać i zawsze twierdzi, że ona ma najgorzej, często również manipuluje i szantażuje emocjonalnie. Mniej więcej w wieku 15 lat, zacząłem się buntować i przestałem się bawić w te jej głupie gry.
Zacząłem mieć swoje zdanie i ono zupełnie odbiega od tego, jakie ma ona. Nasze wymiany zdań przy braku argumentów z jej strony często kończyły się płaczem, że jak to tak mogę traktować własną matkę itp. Na samym początku, oczywiście wzbudzało to we mnie zamierzone przez nią poczucie winy, ale z czasem się uodporniłem i przestałem na to reagować, ale często mimo, że nie dałem po sobie poznać obwiniałem się. Drugim równie wielkim problemem jest moja siostra, osoba narcystyczna, która ciągle musi być w centrum uwagi i ciągle ktoś się nią interesował.
W młodszych latach rodzice często ją faworyzowali i wiele rzeczy musiałem odpuścić, ponieważ ona tak chciała. Wiele razy mnie ośmieszała i komentowała coś, czego nie powinna, wtrącała się w moje życie i mną manipulowała. Ciężko było mi się z tym pogodzić, ale podobnie jak z mamą zacząłem to olewać.
Relacja z moim tatą jest najlepsza, mamy podobne spojrzenie na wiele rzeczy, szanuje moje zdanie i nie wtrąca się, ale niestety obrywa rykoszetem przez moją niechęć do mojej mamy i siostry. Sam często pada ofiarą tych gier. Kiedy poznałem moją żonę, przedstawiłem ją rodzinie, bardzo ją polubili i została ciepło przez nich przyjęta. Ale to ona otworzyła mi oczy i słusznie zauważyła, że trzeba postawić granicę, a nie to olewać i nauczyć się z tym żyć. No i odkąd granice zaczęły się stawiać, zacząłem żyć własnym życiem, im zaczęło to przeszkadzać, a zwłaszcza ten brak kontroli, który od zawsze miały a teraz się to ukróciło. Wymuszania płaczem i inne szantaże emocjonalne przestały działać. Moja siostra miała jakąś refleksje i oczywiście przepraszała i niby chciała naprawić tę relację, ale było to tylko pozorne, ponieważ ostatecznie skończyło się tak jak zawsze, żadnych przemyśleń i wyciągnięcia wniosków a jak był brak argumentów i odwracanie kota ogonem i obwinianie mnie. Postanowiłem zmniejszyć nasze kontakty to minimum, jakim jest spotkanie u rodziców na obiedzie. Jakoś z tym żyłem i żyje nadal, ale to wszystko zaczyna mnie przytłaczać i chce zmiany.
Niestety dotknęło to też moją żonę, patrzyła na to wszystko z boku, ale skoro do mnie nie mogły dotrzeć bezpośrednio, to zaczęły próbować przez nią. Manipulacje, kłamstwa i jakieś intrygi sprawiło, że ona zupełnie przestała je tolerować. Każde spotkanie rodzinne to dla niej jakaś psychiczna męczarnia. Odkąd urodził się nasz syn, granica jej cierpliwości została mocno przekroczona, za co też obwiniam siebie, ponieważ ja im na to pozwoliłem, bo granicę postawiłem zdecydowanie za późno. Niestety ucierpiała, tez na tym relacja pomiędzy mną a żoną, ponieważ oni ciągle za bardzo chcą być obecni w naszym życiu. Jestem bardzo zmęczony tą sytuacją i sam nie wiem, co czuje.
Strach, rozczarowanie czy może gniew? Pewnie wszystkiego po trochu. Czuję się rozdarty, bo z jednej strony, wiem, że moi rodzice bardzo kochają swojego wnuka i zawsze mogę na nich polegać, ale czuję, że zaczęli to traktować jako kartę przetargową i powód do częstszych spotkań, których sam nie potrzebuje. Niestety tutaj mnie złamali, bo teraz podświadomie czuje presję i obowiązek, aby oni co najmniej raz w tygodniu się z nim zobaczyli, bo jeżeli to trwa dłużej, to zaczynają opowiadać, jak to oni nie tęsknią, a ja wtedy czuje wyrzuty sumienia. Temu wszystkiemu przygląda się moja żona, która ma już tego wszystkiego po dziurki w nosie i zupełnie nie ma ochoty na żadne ich wizyty.
Czuję się jakbym był pomiędzy młotem a kowadłem - z jednej strony, troskliwi dziadkowie i kochający ich wnuk z drugiej strony żona, która ma tego wszystkiego dosyć i jest zmęczona całą moją najbliższą rodziną. Masakra...
Anonimowo

Agnieszka Domaciuk
Sytuacja, którą Pan opisuje musi być trudna ze względu na chęć pogodzenia potrzeb najbliższych - żony i dziecka z potrzebami mamy i siostry. Rozpoznawanie własnych emocji i potrzeb jest ważne w utrzymaniu dobrostanu psychicznego, dzięki temu możemy stosować pomocne strategie radzenia sobie.
Warto otwarcie rozmawiać z mamą i siostrą na temat odczuć związanych z ich zachowaniem. Ograniczenie spotkań z mamą i siostrą może być jedną z takich strategii, jeżeli rozmowy nie przynoszą oczekiwanej zmiany. Należy przy tym pamiętać, że nie powinien Pan brać odpowiedzialności za postawę mamy czy siostry i akceptować zachowań, które ingerują w Pana system rodzinny. Poczucie winy może być utrwaloną reakcją na manipulację ze strony rodzica, a nadużywanie poczucia winy było dla matki sposobem utrzymywania kontroli. Określenie granic często spotyka się z brakiem zrozumienia i zaskoczeniem ze strony osób, które nadużywają różnych zachowań w celu realizacji własnych potrzeb.
Pozdrawiam,
Domaciuk Agnieszka
Psycholog

Katarzyna Rosenbajger
Witam,
Bardzo mi przykro, że przechodzi pan przez takie sytuacje.
Opisuje pan brak granic ze strony rodziny, a teraz jeszcze z natężona silą, po narodzinach syna. Jeżeli sytuacje rodzinne i konsekwentne łamanie granic powtarza się nagminnie oraz cierpi na tym pana nowa rodzina, pierwszym krokiem mogłaby być komunikacja z rodzicami i siostrą oraz postawienie granic, których żadna ze stron nie będzie naginać.
Jeżeli ma pan nową rodzinę, ich dobro powinno być na pierwszym miejscu. Rozmowa z żoną oraz ustalenie co jest dozwolone a co nie, oraz zakomunikowanie tych postanowień pana rodzinie, byłoby dobrym rozwiązaniem dla każdej ze stron.
Może pan również porozmawiać ze specjalista, który pomoże panu te granice zbudować oraz z czasem poczuć się lepiej.
K Rosenbajger
Psycholog

Iwona Lassota
Witam, ma Pan dużo przemyśleń i refleksji na temat swojej rodziny generacyjnej i obecnej. Rodzice, rodzeństwo i więzi rodzinne są rzeczywiście bardzo ważne, kształtują nas i mają na nas wielki wpływ. Mogą działać tak, że budują, wzmacniają i działają na rzecz naszego rozwoju albo wpływają negatywnie, osłabiają lub przekraczają nas. Rzecz jasna chcielibyśmy mieć jak najlepsze relacje z bliskimi, ale nie zawsze jest to możliwe. Teraz kiedy ma Pan swoją rodzinę to ma ona w porządku ważności pierwszeństwo przed rodziną wyjściową, jeśli chodzi o Pana zaangażowanie, inwestowanie czasu, siły i energii. Byłoby wspaniale, gdyby dziadkowie byli obecni w życiu wnuka i nawiązali z nim dobre relacje, a także wspierali was jako rodziców, jednocześnie uznając i szanując odrębność waszego związku i panujące w nim zasady. Trzeba wytrwale stawiać granice, nawet jeśli nie są one respektowane, może konsekwencja spowoduje zmianę w ich zachowaniu. Jeśli nie, czasem niestety trzeba ograniczyć kontakty do minimum.
Pana zadaniem na tym etapie jest przede wszystkim dbanie o dobrostan swojej nowej rodziny.
Serdecznie pozdrawiam,
Iwona Lassota

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Witam.
Jestem żoną od prawie 20 lat i matka 2 córek (18 I 11l at). Kocham ich bardzo, ale czasem brakuje mi sił.
Coraz cześciej mam wrażenie, że nasze małżeństwo to toksyczny związek, z którym coraz trudniej mi sobie poradzić. Męża poznałam w wieku ok 17 lat. Mąż jest ode mnie starszy o 5 lat.Byliśmy parą przez 8 lat a potem wzięliśmy ślub. Byłam w nim bardzo zakochana i mimo że było wiele sytuacji, które pokazywały, że związek ten nie bedzie łatwy, nie zrezygnowałam z niego i sama naciskalam na ślub.
Mój mąż na samym początku był bardzo towarzyski ị lubiany przez moją rodzinę, ale po kilku latach zaczął się problem z moją młodszą siostrą. Zaczęli sobie wzajemnie dokuczać. Moja mama I rodzeństwo jednak bardziej trzymało stronę siostry, więc liczba wrogów zaczęła wzrastać.
Ogólnie nie było jakiegoś konkretnego problemu tylko głupie bzdety ,jakieś słowne przepychanki, przez które sytuacja zaczęła nabierać na sile, np. siostre denerwowała jego obecność w naszym domu to on nie pozwolił mi zabrać suszarki do włosów dla niej, gdy mnie podwoził do pracy.
Ogólnie pokazywał sie z dobrej strony, np. pożyczajac auto mojej drugiej siostrze, ale gdy ona mu odmówiła podrzucenia mnie do niego to już to wypominał i wiele innych takich głupich sytuacji.
Przed samym ślubem chciał, żebym nie zapraszała młodszej siostry, więc mi mówił, że zaprosi swoja byłą sympatie itp. Teraz gdy o tym pisze, to sie zastanawiam czemu ja sie na to godziłam... Ale bardzo chcialam wyjść za niego za mąż. Po ślubie niestety sytuacja między moim mężem a moja rodziną sie jeszcze bardziej pogorszyła. Konflikt z młodszą siostrą ciągnął sie przez kilka lat, potem wrogiem nr 1 stał się mój brat, poźniej albo w sumie jednocześnie moja mama, a teraz to chyba ja sama jestem dla niego największym problemem.
Po ślubie mieszkaliśmy u jego rodziców a szczególnie, gdy na świecie sie pojawiła nasza 1. córcia. Po około roku mąż wyjechał do pracy w uk, ja do niego dołączyłam po 1.5 roku. Na początku taka rozłąka była dobrym rozwiązaniem. Oddaliliśmy sie od rodzin ciesząc się sobą. Plan był, aby pobyć trochę za granicą, zarobić i wrócić do PL.. Ale z każdym miesiącem bardziej się zadamawialiśmy jednak w uk. Mąż był jako główny żywiciel, ale wkrótce ja też zaczęłam dorabiać do domowego budżetu. Niestety w PL nie mieliśmy nic własnego, więc do powrotu nas nie ciągnęło. Powiększyliśmy rodzine. Po kilku latach podjęliśmy decyzje o kupnie domu biorąc kredyt.
Ogólnie rzecz biorąc to życie zaczęło nam się jakoś układać, ale mój mąż ciągle na coś narzeka. Po prostu wszystko jest źle, ludzie sa źli, uważa, że każdy go zawsze musi dołować, inni zawsze maja lepiej itd. Od zawsze uważa, że ma wielkiego pecha i nic tego nie zmieni. Ma zawsze dużo pomysłów, ale bardziej o nich mówi niż realizuje. Kilka razy wydał jakieś pieniądze na jakiś pomysł biznesowy, ale niestety go nie zrealizował. Ja nie jestem osobą do interesów to możliwe, że go tym dołuje, bo gdy zaczyna mówić o jakimś pomyśle to ja od razu widzę ryzyko a on sam boi się działać.
Od samego początku jakoś ja musiałam podejmować decyzje i w sumie tak jest cały czas, ale mnie też to męczy. Wychowywanie dzieci też spada na mnie. Starsza córka jest bardzo wrażliwa, ale potrafi tez dużo krzyczeć, a nawet czasem wybucha z agresją do obcych. Mąż nie reaguje na to tylko głupio mi docina 'wszystko się ułoży'. Gdy go proszę, żeby jakoś zareagował, to mi mówi 'teraz jak przez 20 lat rządziłaś...' A ja sie sama siebie pytam to gdzie ty byłeś...
Ogólnie rzecz biorąc nasze życie codzienne jest w miarę ok, ale najtrudniejsze momenty, gdy musimy coś zorganizować oraz wyjazdy do Polski. Początkowo, gdy jechaliśmy na wakacje to zawsze do niego a do moich rodziców tylko w odwiedziny góra 2-3 dn,i ale to było w miare ok. Niestety od 2 lat sytuacja sie bardzo popsuła, bo będąc właśnie u moich rodziców mój mąż strasznie mnie denerwował swoim zachowaniem, mało co sie odzywał, odjechał nie mówiąc, gdzie jedzie i na jak dlugo i po prostu siedział nadąsany. Więc pojechaliśmy do jego rodziców, tam moje emocje wybuchły i sie bardzo pokłóciliśmy. Potem wróciliśmy do moich rodziców, bo młodsza zostawiła przytulankę a mąż chciał porozmawiać z rodzicami.
Ja bylam wtedy bardzo wściekła i powiedzialam, że mam dość życia z nim i chce rozwodu. On wtedy nawyrzucal mojej mamie, że źle nas wychowała, że nie potrafimy zaakceptować prawdy, że ciagle narzeka, że nie ma pięniędzy itp. I od tamtej pory nie tylko, że nie chce z nami jechać, to nie chce nas nawet podwieźć. Mówi mi, że dopóki ja wszystkiego nie naprawię, to on nie ma zamiaru nic zmieniać.
Na ostatnią wielkanoc pojechaliśmy do PL i chciałam żebyśmy pojechali razem w sobotę, bo większa część rodziny wtedy przyjechała do rodziców i przedstawia, jak on sie tu czuje, oczywiście NIE, więc pojechałam sama.
Ostatnie wakacje też prosiłam, żeby mnie tylko podwiózł, bo ja nie mogłam prowadzić, ale też nie.
Na 50 rocznice ślubu rodziców też nie pojechałam, bo do ostatniej chwili miałam nadzieję, że powie ok jedźmy, ale nie widział takiej potrzeby, a jak zaczął wyliczać ile to bedzie strat finansowych, gdy pojade sama to po prostu mi sie odechciało jechać. W chwili obecnej ja nie chce jeździć do PL, bo tam sie najbardziej kłócimy. Gdy on jest nastawiony anty do mojej rodziny to u mnie sie włącza to samo tylko do jego. Nie wiem jak ta sytuacje wyprostować.
Czy rzeczywiście mąż ma racje, że to ja powinnam wszystko poodkręcać? Ale w jaki sposób.... Proszę o jakieś wskazówki.
Witam, zwracam się o poradę, gdyż nie daje już rady psychicznie. Chodzi o moją mamę. Od zawsze moi rodzice byli nadopiekuńczy i chcieli kontrolować mnie na każdym kroku. Mój ojciec pozwalał mi co prawda na większość rzeczy, ale moja mama była inna.
Odkąd pamiętam, zmuszała mnie do bycia najlepszą, co za tym idzie, kazała mi mieć najlepsze oceny w klasie.
Tak więc po szkole nie miałam czasu na wychodzenie ze znajomymi ani na nic innego, tylko się uczyłam, nawet po nocach. Od 1 klasy podstawówki do 1 klasy liceum miałam świadectwo z paskiem i wspaniałe wyniki, chociaż wiem, że w dalszym życiu mi to nic nie dało i tak. Jeżeli dostawałam ocenę poniżej 4, (w większości 3) to wyzywała mnie itp. Kiedyś jak dostałam 3 z jakiegoś przedmiotu ze sprawdzianu, to rozpłakałam się przy nauczycielce i powiedziałam, że dostanie mi się za tą ocenę. Dodając jeszcze, że w tym czasie mój ojciec był alkoholikiem i sam robił awantury codziennie i nie mogłam się w spokoju uczyć. Tak więc od początku byłam skazana na przemoc psychiczną z obu stron. Mój brat nie wytrzymał i jak tylko nadarzyła mu się okazja, to wyprowadził się do moich dziadków i żyje spokojnie. Dopiero w liceum zaczęłam się jakoś buntować i miałam i dobre oceny i miałam czas na jakieś przyjemności.
Co prawda dostawało mi się za złe oceny, ale chyba rodzice zaczęli akceptować to, że nie chce zmarnować sobie części życia na naukę. Problem z moim ojcem alkoholikiem skończył się dopiero przed moimi 18 urodzinami, bo ma założoną niebieską kartę, ale i tak zdarzały się sytuację, w których łamał zasadę i wypił, ale moja mama nie chciała tego zgłaszać.
Relacja moich rodziców jest skomplikowana, gdyż co chwilę albo się kłócą, nienawidzą i grożą sobie rozwodem i wyprowadzką, albo się kochają i udają, że wszystko jest okej. Od prawie 2 lat jestem w związku i tutaj też moja matka musiała wejść.
Z chłopakiem mieliśmy i mamy podobną sytuację w domu z rodzicami, ale moja mama się zachowuje, jakby u nas było dobrze. Przez jej zachowanie, czyli zabranianie mi wyjazdów do niego (mieszka ok. 30-40min od mojego miasta) mój chłopak zostawał u nas cały czas, na każdą okazję, np. on był na moich urodzinach (był na 18), a mi nie pozwoliła jechać na jego urodziny (co do dzisiaj mój chłopak ma mi za złe), tylko na ten dzień znalazła mi pracę u niej w sklepie i potem kazała mówić, że jestem zajęta.
Mój chłopak był u mnie z dobre 30 razy, nawet wolał do mnie przyjeżdżać niż jechać do szkoły, a ja miałam zakaz i łącznie byłam może z 7 razy. Za każdym razem jak tam byłam, to moja mama była dla mnie chamska i się obrażała. Jeździłam za zgodą ojca, bo on akurat mi pozwalał. Moja mama nie raz robiła mi wstyd i wkurzała mnie swoim zachowaniem. Jak tylko ukończyłam 18 lat, to trąbi mi o znalezieniu pracy i samodzielności, mimo, że sama mi jej nie daje, bo najchętniej to by ułożyła mi życie po swojemu i tyle. W sylwestra uparłam się i nie patrząc na matkę, pojechałam do chłopaka (początkowo na 4 dni, ale zostałam 2 tygodnie) i za to mi się dostało. Moja mama się rozpłakała przy ojcu i niby przestała jeść, bo zostałam u chłopaka dłużej (chociaż nie dzieje mi się tam żadna krzywda, a nawet jest mi tam lepiej niż we własnym domu). Jak tylko wróciłam do domu, to była na mnie obrażona (do teraz jest) i ojcu i innym mówi, że to ja jestem obrażona i mam ją gdzieś. Mój ojciec dostał bezdechu nocnego (może od palenia papierosów lub czegoś innego), a mama mnie za to obwinia (twierdzi, że stan zdrowia ojca się pogorszył przez moje zachowanie). Co prawda nie mam ochoty gadać z moją mamą, bo zawiodło mnie jej zachowanie z tym płaczem itp., ale według niej wszystko jest moją winą. Nazywa mnie rozkapryszonym gówniarzem, który nie dostaje tego, czego chce i mówi, że jak mi się nie podoba to mam iść do chłopaka, bo tam "będę miała lepiej" (nie patrzę na jego rodziców, ale na to, że u niego mam przynajmniej z kim porozmawiać i naprawdę dobrze się tam czuję). W jej oczach jestem najwidoczniej najgorsza, a jej akcje i kontrolowanie mnie od małego są dla niej chyba normalne. Nie rozumie swoich błędów, a długie i wielokrotne rozmowy na ten temat nic nie dają, bo w ogóle się po nich nie zmieniła.
Nie raz prosiłam o swobodę (chociażby z wyjazdami do chłopaka), ale zawsze mnie potem wyzywała i kazała wyprowadzić. Stwierdziła, że skoro mieszkam u nich, to nie mam nic do gadania i ona za mnie decyduje, chociaż mam już prawie 20 lat.
Cały czas szukam pracy w swoim mieście, ale staje to na niczym, ponieważ nikt nie chce przyjąć studentki i osoby, która nie ma doświadczenia w danej branży (pracowałam już u mamy w sklepie, ale nikt na to nie patrzy), a moja mama tego nie rozumie i uważa mnie za leniwą. Chciałabym coś znaleźć i się wyprowadzić, bo naprawdę mam już dosyć tej toksyczności. Mój chłopak ma się zapytać u siebie o jakiś staż w przedszkolu lub pracę i myślę, czy to nie czas na wyprowadzkę do niego. Wiem, że powinnam najpierw zarobić, a potem uciec, ale ja już nie daje rady.
Odkąd wróciłam od chłopaka (3 dni jestem w domu), to cały czas czuję pustkę w sercu i chce mi się płakać. Mój brat sam się śmieje z zachowania mamy, a kiedyś nawet ją za nie opieprzył (byłam u chłopaka na próbach do poloneza i zrobiła mi aferę, bo mojemu bratu nie pasowało mnie odebrać o takiej godzinie, o której ona chciała (był ze swoją dziewczyną i napisał, że będzie wieczorem, to matka mi zrobiła awanturę i kazała się kłócić z bratem, żeby zostawił dziewczynę dla mnie). U chłopaka i w drodze do domu płakałam i byłam cała roztrzęsiona, a jak wróciłam, to jakby nigdy nic. Dodam jeszcze, że od małego byłam narażona na duży stres (sytuacja w domu, nagonki ze strony mamy i szkoła) i od 1 klasy podstawówki mam niedowagę i ogromne problemy ze stresem. Miałam też myśli i kilak prób samobójczych, ale jak to kiedyś powiedziałam mamie (że chce się zabić), to nic z tym zbytnio nie zrobiła. Co powinnam zrobić?
Czy praca i wyprowadzka do chłopaka to dobry pomysł patrząc na to, że rozmowy ani nic innego nie działa?
Witam, od dłuższego czasu mam problem, z którym sobie nie radzę i chciałabym prosić o poradę.
Chodzi o moich nadopiekuńczych rodziców - bardziej mamę.
Od zawsze chce kontrolować wszystko, co robię i chce dyrygować moim życiem. Odkąd zaczęłam podstawówkę, byłam zmuszona do bycia najlepszą uczennicą w klasie i nie tylko. Jak tylko wracałam do domu, to kazała mi się uczyć, przez co nie miałam czasu ani dla siebie, ani dla znajomych, czy też hobby.
Jeżeli nie rozumiałam jakiegoś materiału, to kazała mi siedzieć w nocy i wkuwać, dopóki go nie umiem. Często mnie pytała i wyzywała, jak ocena była mniejsza od 4 (co bardzo rzadko się zdarzało). Pamiętam, że jak dostałam 3 ze sprawdzianu, to popłakałam się przy klasie i nauczycielce, bo wiedziałam, że dostanę opieprz za to. Byłam wyzywana za swoje oceny, co przyczyniło się też do moich problemów z jedzeniem i stresem, które trwają do dziś. Dodam jeszcze, że od urodzenia do około 18 urodzin mój ojciec był alkoholikiem i robił awantury cały czas, więc nauka w takiej atmosferze była trudna, patrząc jeszcze na nagonki ze strony mojej mamy. Mój ojciec próbował kupić moją miłość głupimi prezentami, których nie chciałam. Nie rozumiał, że jedyne co chciałam to, to, żeby nie pił. Jak byłam już starsza, to się buntowałam i przez to mnie wyzywał np. od "krowy jebanej" itp. Mój brat miał dosyć zachowania moich rodziców i w wieku 16 lub 17 lat się wyprowadził to moich dziadków. Ja niestety nie miałam i nie mam takiej opcji. Moje nastoletnie lata też nie były kolorowe. Ojciec dalej pił, a mój kontakt z bratem był do dupy od zawsze, bo mój ojciec ograniczał nam kontakt i nie pozwalał, np. mojemu bratu się ze mną bawić jak byłam młodsza. I przez co do dzisiaj nasza relacja jest, jaka jest. Od 13. roku życia mam myśli samobójcze i jestem po 3 próbach, podczas których się rozmyśliłam, chociaż nie wiem czemu. Od 1 podstawówki do 1 liceum co roku miałam świadectwa z paskiem i wyróżnienia, ale komuś to nie wystarczyło. Jeżeli miałam okres lub ogólnie źle się czułam i chciałam się zwolnić ze szkoły, to moja mama robiła mi o to awanturę. Mój okres od zawsze wygląda tak, że bardzo, bardzo boli i często mdleje albo wymiotuje. Według mojej mamy zawsze zmyślałam moje symptomy i samopoczucie. Jak tylko się zwolniłam, to krzyczała na mnie i nazywała różnymi wyzwiskami. Muszę dodać też, że odkąd chodzę sama do szkoły (podstawówka, liceum i teraz studia), muszę dawać mamie znać, że jestem na miejscu (inaczej wypisuje, wydzwania i robi awantury). Moje przyjaciółki zawsze się dziwiły, że nawet po 18 muszę do niej pisać, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Było mi ogólnie wstyd przez to. Odkąd ukończyłam 18 lat, to szukam pracy u siebie w mieście, jednak nieskutecznie.
Jestem studentką zaoczną, ale i tak nikt nie chce mnie przyjąć, bo w większości chcą kogoś z doświadczeniem. Moja mama tego nie rozumie i mówi, że jestem leniwa, ma dosyć mojego zachowania i cały czas wygania do pracy. Cały czas składam CV, ale na razie nie mam od nikogo odpowiedzi. Od prawie 2 lat jestem w związku. Z chłopakiem mieliśmy i mamy podobną sytuację rodzinną (ojcowie alkoholicy, rodzina jest skłócona itp.), jednak moja mama przez to, że mój ojciec ma niebieską kartę, czuje się jakaś lepsza i nie chce mnie do chłopaka puszczać (chociaż mój ojciec był pijany, jak mój chłopak do mnie przyjechał).
Nasz związek się przez to pogorszył. On był u mnie praktycznie cały czas (nawet podczas szkoły), był na moich 18 urodzinach (a ja na niego nie, bo moja mama mi chamsko znalazła robotę na ten dzień i kazała mówić, że jestem zajęta) i w zeszłym roku też mnie nie chciała puścić. Twierdzi, że skoro mieszkam u nich, to mam się słuchać i nie mam nic do gadania. Mój ojciec jest niby po mojej stronie, a tak naprawdę jest manipulowany przez moją matkę. Podsumowując, mój chłopak przyjechał do mnie ponad 30 razy, a ja do niego z 5 razy. Raz byłam z nim i jego rodziną nad morzem, potem musiałam kłamać, że jadę do niego na próby do poloneza (ale tańczyliśmy go tylko na mojej studniówce), bo inaczej bez powodu by mnie matka nie puściła. I tak podczas jednego pobytu zrobiła mi awanturę. Mój brat miał po mnie przyjechać, ale pasowało mu tylko wieczorem (bo spędzał czas ze swoją dziewczyną), a moja mama krzyczała na mnie, że mam do niego pisać i dzwonić i kazać mu przyjechać po południu.
Uparł się i przyjechał wieczorem, a ja ze stresu przez całą drogę płakałam, to też mój brat się wkurzył i opieprzył mamę za jej zachowanie. Jak wróciłam, to oboje rodziców się zachowywało, jakby nic się nie stało. Ostatnio zaczęłam się buntować i udało mi się pojechać do niego 2 razy z rzędu i teraz na sylwestra (mieszkamy od siebie ok. 40 minut i albo on, albo jego rodzice po mnie przyjeżdżają i zawsze jestem u nich mile widziana).
A teraz opowiem ostatnią sytuację, czyli sylwester u chłopaka. Moja mama była jak zawsze przeciwna i się fochała i robiła mi awantury, ale i tak postawiłam na swoim. I problem w tym, że miałam tam jechać tylko na 4 dni, ale postanowiłam zostać na 2 tygodnie. I muszę powiedzieć, że czułam się tam naprawdę dobrze i bezpiecznie. Miałam z kim porozmawiać i się pobawić (z młodszą siostrą chłopaka). U mnie każdy siedzi u siebie i zajmuje się sobą (ojciec gra, mama wychodzi albo siedzi w telefonie, a ja gram lub gadam z chłopakiem). 2 dni przed moim powrotem zadzwoniłam do ojca, aby mu powiedzieć, kiedy wracam i o której (bo moja mama była już obrażona i nie chciała ze mną gadać).
On spokojnie powiedział, że okej i tyle. Następnego dnia, kiedy mój chłopak był akurat w pracy i tego nie słyszał, to znowu zadzwonił ojciec i tym razem z krzykiem mówił, że jak nie wrócę w termin, to po mnie na chama przyjedzie. Dodał też, że przeze mnie moja mama płacze i nie je. Sam potem powiedział, że matka się okropnie zachowuje i wzięła go wtedy na litość.
Jak tylko wróciłam, to była i jest obrażona, a ojcu skarży się, że to ja jestem. Ostatnio nazwała mnie rozkapryszonym gówniarzem, który nie dostaje tego, czego chce. Do teraz jestem na nią zła, bo nie dość, że mnie tak traktuje, płacze, bo nie idzie coś po jej myśli, to jeszcze za każdym razem każe mi rządzić się rodzicami chłopaka (żebym wróciła o tej godzinie, o której mama chce, a nie tak jak pasuje jego rodzicom, żeby mnie odwieźć).
Jestem załamana i zaczęłam szukać pracy nawet niedaleko mojego chłopaka, aby w razie czego się na chwilę do nich wprowadzić i zarobić na siebie, a potem być na swoim.
Nie wyrabiam w tym domu. Dodam, że miałam z rodzicami dużo rozmów, ale przez moją mamę zawsze były to bardziej kłótnie, z których i tak się nic nie nauczyła. Zdaniem mojego ojca jestem już dorosła i mogę robić to, co chce i uważam, a on będzie mnie wspierał, dopóki może. Tak więc moje pytanie.
Czy mam zacząć myśleć poważnie nad tą pracą przy miejscowości chłopaka i się tam przeprowadzić?
Dzień dobry, Mam na imię Marta i mam 34 lata.
Od 11 lat jestem w szczęśliwym małżeństwie, którego owocem jest nasz 9-letni syn. Męża znam, od kiedy miałam 16 lat.
Od kiedy pamiętam, był moim przyjacielem, towarzyszył mi i wspierał. Pomimo tego, że stworzyłam swoją rodzinę, nie potrafię odciąć się od mojego domu rodzinnego, dlatego postanowiłam napisać i proszę o poradę. Mój ojciec, od kiedy pamiętam nadużywał alkoholu. Na przestrzeni wielu lat bardzo się rozpił i choć wiele lat starałam się, to nigdy nie byłam w stanie mu pomóc wyjść z nałogu. Gdy byłam nastolatką, w domu rodzinnym działy się bardzo złe rzeczy. Ojciec szalał, pił i bił mamę, były ciągłe awantury. Mama również w pewnym czasie miała kochanka, więc wraz z młodszą siostra miałyśmy piekło na ziemi.
Ojciec szalał potwornie, wiecznie pijany rozbijał i niszczył wszystkie rzeczy w domu, biegał z nożem w ręku krzycząc, że się będzie ciął. Biegał z nożem i groził, że się zabije, a wychodząc z domu mówił, że się powiesi. Pamiętam, jak każdego popołudnia, były wieczne okropne krzyki, a w nocy byłyśmy z siostrą wybudzane podczas awantur. Próbowałyśmy interweniować wiele razy, ponieważ tato dusił mamę. Takich sytuacji było bardzo dużo i trwało to wiele lat, a spokoju doznałam wtedy, jak się wyprowadziłam, mając 22 lata. W końcu mogłam spać cale noce. Mój spokój długo nie trwał, ponieważ tak naprawdę od zawsze, pomimo, że tam nie mieszkałam, uczestniczyłam we wszystkich awanturach rodzinnych. Mama od zawsze informowała mnie, co się dzieje w domu, dzwoniła i opowiadała, co ojciec wyczynia, kiedy się napił i co zrobił. Po jej tonie głosu przez telefon jestem w stanie wyczuć co się z nią dzieje.
Mama jest oczywiście współuzależniona i wszystkie swoje emocje przenosiła na mnie i na siostrę. Przez wiele lat pomimo tego, co się działo, uczestniczyłam np. w świętach Bożego Narodzenia i przyjeżdżałam, chociaż każdy przyjazd do domu rodzinnego wiązał się z wielkim bólem, ponieważ podczas każdej wigilii ojciec jest pijany, a jak przyjeżdżałam w zwykły dzień, nawet nie ma z kim rozmawiać, ponieważ ojciec spał pijany.
Po każdych takich świętach w domu płakałam i musiałam się pozbierać psychicznie. Święta Bożego Narodzenia to dla mnie jedna z piękniejszych chwil w roku. W mojej rodzinie wraz z synem i mężem przygotowujemy się, mamy kalendarze adwentowe, dekoracje, roraty, choinka-to wszystko sprawia nam wielką radość, a potem…. Najpiękniejszy wieczór wigilijny zmienia się w mój koszmar. Ojcu nie zależy na żadnych kontaktach: nie odwiedza mojego syna oraz nas w ogóle.
Mogę powiedzieć, że nie mam z nim już żadnych relacji, nie potrafię z nim rozmawiać. Największym problemem jest dla mnie od jakiegoś czasu moja mama, która jako osoba współuzależniona kompletnie nie liczy się z moimi uczuciami. Dodam również, że miałam stany depresyjne w związku z powyższymi sytuacjami. Pomimo tego, że tworze z mężem i synem fajną rodzinę, oparta na szacunku i zwykłym życiu bez awantur załamałam się z powodu problemów w domu rodzinnym. Myślę, że moja depresja była kwestią czasu i jak ktoś wychodzi z takiego domu to prędzej czy później zachoruje na nerwice lub depresje. Po terapii, którą odbyłam kilka lat temu, zrozumiałam, że mama oraz ja jesteśmy współuzależnione i postanowiłam postawić granice, abym mogła żyć normalnie. Od wielu lat tłumacze mamie, że nie mogę już słuchać jej użalania się na jej straszne życie i już dawno poinformowałam ją, że to jest jej życie, ona jest dorosła i to jest jej wybór, że została z ojcem, ale ja już nie daje rady uczestniczyć w ich awanturach. Usłyszałam wtedy, że oni są moimi rodzicami i w sumie to mama nie wiedziała, że mnie to boli i że jestem aż tak słaba psychicznie. W związku z tym, że sytuacja w ogóle się nie zmieniła, od tego roku poinformowałam kilka miesięcy wcześniej mamę, że nie pojawię się na wigilii, ponieważ nie dam rady psychicznie już tego znieść. Ojciec poprzednie dwa lata w Wielkanoc był tak pijany, że przez dwa dni nie podniósł się z łóżka, więc nawet się tam nie pojawiliśmy. On nie wiedział, że są święta, ponieważ poza jego piciem jego nic nie interesuje.
Mama od października zaczęła wydzwaniać i z wielkimi wyrzutami pytać mnie jak spędzę wigilie oraz czy wiem, że jest jej przykro, ponieważ ona jest moją mamą i ja tak bardzo ją ranię.
Próbowałam wytłumaczyć jej, jakie są również moje uczucia i jak ja cierpię z powodu tak wyglądających świąt u nich, ale ją to kompletnie nie interesuje. Nie odbyło się oczywiście bez obrażania mnie i robienia ze mnie najgorszej. Mama opowiadała również swoim siostrom i babci, że to ja jestem najgorsza, bo ja nie mam ochoty podzielić się opłatkiem z rodzicami, więc nastawia rodzinę przeciwko mnie. Rodzina od wielu lat ma klapki na oczach i udaje, że nie widzi, jak ojciec pije, ponieważ każdy boi się zwrócić uwagę. Mama uważa, że przez cały rok będę słuchać o awanturach, a potem w wigilie będę udawać, że nic się nie stało i jesteśmy super rodziną, a tak po prostu nie jest.
To spotkanie świąteczne to jest kłamstwo, moje udawanie, a jak widzę pijanego ojca przy stole, to oczywiście nie mogę zwrócić mu uwagi, a jeszcze muszę podzielić się z nim opłatkiem i złożyć życzenia. Mój mąż oraz mój syn również muszą przytulić się z brzydko pachnącym i ledwo stojącym na nogach dziadkiem, ponieważ tak trzeba, ponieważ się święta.
W tym roku zaprosiłam mamę na święta do siebie - odmówiła, ponieważ jak napisała, bez taty nie przyjedzie.
Na chwilę obecną straszy mnie, że nie pojawi się na komunii syna, skoro to ja zrobiłam się taka niedostępna i nie chce mieć kontaktu. Manipuluje moimi uczuciami na każdym kroku, najpierw mnie obraża, a potem dzwoni i udaje, że się nim nie stało.
Ojciec mimo błagania nie podjął nigdy próby leczenia i wiem, że już z tego nie wyjdzie. Jestem już zmęczona moja współuzależnioną i toksyczną matką. Czuje, że nie chce mieć z nią powoli żadnego kontaktu. Moja mama i mój ojciec są od wielu lat moim problemem, w przeciwieństwo do rodziny, która sama stworzyłam. Rodzice zatruwają mi życie od 20-stu lat.
Mama oczywiście używa argumentu miłosierdzia i mówi, że mam ojcu wybaczać jego zachowanie, bo to jest w końcu mój OJCIEC i na święta muszę pojawiać się w domu rodzinnym.
Czy muszę uczestniczyć w wieczerzy wigilijnej wraz z moimi rodzicami? Nie wiem, czy w tym wypadku można zdrowo postawić granice. Czuje się bardzo zagubiona.
Nie mam ochoty na żadne święta z moimi rodzicami i najchętniej uciekłabym za granicę na ten czas. Najzdrowiej byłoby dla mnie odciąć się ostatecznie i czuje, że tak to się niestety skończy, ponieważ zamiast bardziej skupić się na mężu i dziecku ja kręcę się jak satelita wokół ojca i matki, którzy nic nie robią, aby naprawić tę sytuację, a wręcz przeciwnie.
Marta