Doskwiera mi samotność
Kasia

Agnieszka Pawlak
Dzień dobry.
Wygląd zewnętrzny jak Pani sama pisze, ma znaczenie. Psychologia społeczna mówi, że chętniej nawiązujemy relacje z ludźmi atrakcyjnymi. Nie mniej ta sama psychologia uwzględnia, że jest to początek znajomości. Później, gdy kogoś poznajemy bliżej, zaczynają się dla nas liczyć inne cechy człowieka np. czy możemy mu ufać, czy mamy z nim wspólne wartości, zainteresowania itd. Głębokie i trwałe więzi nie są oparte na wyglądzie zewnętrznym a na relacji, którą ludzie wzajemnie budują.
Jest też tak, że zwracamy dużą uwagę u innych na to, co nam samym w sobie przeszkadza.
Pisze Pani, że jest osobą zadbaną, rozwija się Pani. To bardzo dobrze. Jeśli dojdzie do tego czuła, nieoceniająca relacja samej ze sobą, możliwe że znajdzie się ktoś, kogo zaprosi Pani do relacji.
Bardzo mocno Pani tego życzę i trzymam kciuki.
Pozdrawiam
Agnieszka Pawlak

Anastazja Zawiślak
Dzień dobry Pani Kasiu,
Bardzo mi przykro, że przechodzi Pani przez te trudne emocje. To zrozumiałe, że po tylu latach pracy nad sobą, samotność może być szczególnie dotkliwa. Wygląd faktycznie odgrywa rolę w naszych relacjach społecznych, ale to nie oznacza, że jest on jedyną rzeczą, która definiuje naszą wartość czy zdolność do budowania bliskich relacji. To, co Pani przeszła, zarówno w przeszłości, jak i w teraźniejszości, może sprawiać, że wewnętrzny ból i krytyczne myśli stają się głośniejsze niż wsparcie, jakie można otrzymać od innych.
Warto zastanowić się, czy te myśli o „braku szans” i poczucie, że wygląd całkowicie determinuje Pani możliwości w miłości, nie są efektem wcześniejszych doświadczeń z przemocą i gaslightingiem. To one mogą wciąż wpływać na postrzeganie siebie i świata.
Niezależnie od wyglądu, warto, aby nie traciła Pani nadziei, bo relacje budują się również na więzi emocjonalnej, wsparciu i bliskości. Proszę dać sobie czas, być może jeszcze nie spotkała Pani osoby, która doceni wszystko, kim Pani jest. Może to również być dobry moment, by ponownie porozmawiać z terapeutą, aby wspólnie przepracować te emocje i odkryć, jak poradzić sobie z bólem, który Panią teraz przytłacza. Proszę pamiętać, że nie jest Pani sama w tych odczuciach, a poszukiwanie wsparcia jest oznaką siły.
Życzę wszystkiego dobrego,
Anastazja Zawiślak

Aleksandra Wincz
Dzień dobry,
Pani Kasiu, opisuje Pani skomplikowaną drogę życiową- najpierw trudne doświadczenia dzieciństwa i wczesnej dorosłości, następnie świadome staranie o ich przekroczenie- terapia. Trudna wydaje się także bieżąca chwila- osiągnięcie przełomowego czterdziestego roku życia. Z tej perspektywy widać, jak wiele udało się poukładać i osiągnąć, jak wiele jest satysfakcji w Pani życiu. Widoczne i bolesne stają się jednak doświadczenia przeżywania swojej kobiecości i atrakcyjności fizycznej, a także brak bliskiego związku z mężczyzną. Tematy te wydają się "wymagać" teraz szczególnej uwagi, przepracowania. Być może jest to dobry moment na powrót do relacji terapeutycznej. W bezpiecznej relacji istnieje szansa, że także ten kryzys uda się przekroczyć i, niezależnie od dalszych szans i wyborów, poprawić jakość życia.
Pozdrawiam serdecznie,
Aleksandra Wincz- Gajda
psycholog, psychoterapeuta

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Czy to depresja?
Mam 27 lat, jestem samotną matką, rodzina uważa, że z niczym nie daje sobie rady, w niczym mi nie pomagają, ciągle tylko mnie bardziej dołują, więc jakiś czas temu zerwałam z nimi kontakty. Staram się jak mogę, pracuje, zajmuje się córką, niczego jej nie brakuje, jest radosną dziewczynką, wynajmuje mieszkanie.
Ponad rok temu poznałam dużo starszego mężczyznę, jest między nami 19 lat różnicy, pierwsze 4 miesiące były idealne, nawet się nie spodziewałam, że może być aż tak cudownie, że tacy mężczyźni jeszcze istnieją. On pokazywał, że mu na nas zależy, udowadniał to na każdym kroku, na początku nie chciałam się angażować, bo bałam się, że znów coś nie wyjdzie, ale w pewnym momencie (nie wiem kiedy) pokochałam go.
Niestety moja ,,koleżanka" zaczęła między nami bardzo mieszać, wmawiała mi, że on mnie zdradza, oszukuje itp. zaczęły się między nami kłótnie, rozstania potem powroty i tak do dnia dzisiejszego.
On cały czas mi powtarza, że jestem najlepszą kobietą, jaką poznał i wie, że będzie tego bardzo żałował jak się rozstaniemy, ale nie chce mnie też krzywdzić, bo wie, że ja marzę o ślubie i drugim dziecku, a on już tego nie chce. Ciągle mi powtarza, żebym go zostawiła a kiedy pytam dlaczego on tego nie zrobi to mówi, że nie potrafi, bo jestem cudowną kobietą i wie, że już takiej nie pozna, dlatego robi wszystko, żebym ja to skończyła, żebym go znienawidziła, a ja mimo wszystko też nie potrafię z niego zrezygnować, bo go kocham, mimo wielu przykrych słów i sytuacji nie chce kończyć tej relacji.
Z drugiej strony czuję, że nie radzę sobie już z życiem, że wszystko mnie przerasta i nie mam na nic siły. Wracam do pustego domu, gdzie wieczory spędzam sama ze wszystkimi problemami, panicznie boję się tej samotności, bywa tak, że cała się trzęsę z nerwów jak tylko wchodzę do domu i siedzę i płacze. Nie chce mi się już nawet wychodzić z domu, malować, nawet wstawać mi się nie chce, ale wiem, że muszę dla mojej córki.
Nie wiem już co robić, nie mam z kim zostawić córki, żeby iść do psychologa, ale czuję, że dłużej tak nie dam rady, jestem kłębkiem nerwów. Od pewnego czasu biorę też tabletki na uspokojenie, bo czuję ciągły strach, lęk i taki niepokój o przyszłość, o to, że nie mam z kim porozmawiać czy nawet pomilczeć, przytulić się. Co mam robić czy powinnam też raz na zawsze zerwać kontakt z tym partnerem czy próbować coś z tym zrobić, żeby to uratować, jak sobie z tym wszystkim poradzić ??
Ludzie mi dokuczają, że nic w życiu nie mam.
To prawda. Wszystko zasługa przemocy w domu, o której nikt nie wie i że nie rozwijałam się prawidłowo. Miałam też wypadek i nie mogłam pracować przez prawie 10 lat.
Czuje się jak zero. Dbam o siebie, robię małe kroki, ale w moim wieku ludzie mają domy i rodziny. Ja mam kilka mebli i żyje z pomocą cioci. Słyszę czasem śmiechy, że nikogo nie mogę sobie znaleźć. Ostatni mężczyzna wyśmiał mnie za brak ambicji i że jestem mało interesującą. Mimo starań nie idzie mi.
Wstydzę się sama siebie i tej nieporadności.
Witam. Opiszę w dużym skrócie moją historię.
Od zawsze mieszkałem w domu, jak miałem 25 lat wyremontowałem sobie mieszkanie na 1 piętrze i zamieszkałem tam po moich dziadkach. 7 Lat temu poznałem swoją obecną żonę, pracowałem wtedy w delegacji i wtedy jeszcze dziewczyną widywałem się weekendami. Od tamtej pory leczę się u psychiatry, mam nerwicę/depresję. Zrezygnowałem z tamtej pracy i ogólnie jakoś sobie radziłem. Wzięliśmy ślub, urodził nam się synek, obecnie ma 3 lata. Jednak przez ostatnie dwa lata wydarzyło się u mnie dużo. Ze względu na konflikt rodziców i ich późniejszy rozwód, dla ratowania swojej rodziny wyprowadziliśmy się do miasta rodzinnego mojej żony, niedaleko około 30 km od mojego rodzinnego miasta. Znalazłem tutaj pracę, udało się wziąć kredyt, mamy czym jeździć. Wydaje się, że wszystko poukładane...
Tylko nie u mnie, nie cieszę się z tego, co mam, jedynym co mnie trzyma jeszcze przy tym wszystkim, jest syn. Chodzę do terapeuty uzależnień w celu rzucenia papierosów. I dużo rozmawiamy głównie o tym, co się u mnie dzieje, na pozór powinienem być szczęśliwy, faszeruje się od 7 lat lekami na depresję i tak naprawdę nie czuję się nigdy, jak bym chciał.
W głębi czuję, że mieszkając w bloku, ja nie będę szczęśliwy, ja jestem przyzwyczajony, że mogłem wyjść na podwórko cokolwiek zrobić, bardziej to wyglądało zawsze jak życie na wsi.
A teraz przychodzę z pracy i oprócz zajmowaniem się synem nie mam czym się zająć. Lubiłem zawsze jakieś prace fizyczne, typu koszenie trawnika itp. (przy domu zawsze znajdzie się coś do zrobienia)... Moja żona ma tu wieloletnich znajomych, rodzinę, tą samą pracę od wielu lat. Ja mam nową pracę, ale wydaje mi się, że poświęciłem wszystko dla komfortu mojej żony, nie myśląc o sobie. Na dzisiejszy dzień zmagam się każdego dnia z objawami nerwicy, nie mam żadnego hobby (z piłki nożnej zrezygnowałem na początku znajomości z żoną ze względu na brak czasu, by się spotykać). Czuję się samotny mimo, że mieszkam ze swoją rodziną. Żona nie potrafi mnie zrozumieć, że nie mam tutaj przyjaciół, rodziny. Zrezygnowałem w 100% z alkoholu, chociaż czasami wypiłem piwko, to dawało mi to choć trochę radości.
Nie mam komu się wygadać, w pracy nie mam przyjaciół.
Do mieszkania już się nawet czasami nie chce wracać, wiedząc, że nikt mnie nie zrozumie... Czuję wewnątrz, że ja długo w takim maraźmie nie pociągnę. Chciałbym wrócić do domu, w którym mieszkałem większość życia do poprzednich znajomych. Mam jednego brata, który mieszka daleko i też nie chce zawracać mu głowy swoimi problemami...