Czuję, że wszystko jest neutralne - nie czuję radości ani smutku. Często się przebodźcowuję. DDA.
Anna

Dorota Żurek
Widać, że jest Pani osobą z dużą samoświadomością i dojrzałością emocjonalną. Ma Pani zdrowe i racjonalne podejście do swojego życia oraz otaczającej rzeczywistości. To daje Pani ogromny potencjał do pracy nad tym, co budzi Pani obawy. Nadmierny stres, uczucie zmęczenia, brak chęci do kontaktów z innymi i tak naprawdę brak radości z życia to może być objaw np. depresji, więc warto się temu bliżej przyjrzeć. Nie pisze Pani od jakiego czasu ten stan się utrzymuje, jeśli dłużej niż dwa miesiące, to zalecam wizytę u specjalisty. Warto też zastanowić się, co może Pani zrobić, by zyskać większą radość i chęć do podejmowania nowych wyzwań, czy spotkań z innymi. Proszę spróbować różnych technik relaksacyjnych, wizualizacje, ćwiczenia oddechowe, by obniżać poziom stresu. Polecam także poszukanie aktywności fizycznej, która będzie dla Pani przyjemnością i też formą relaksu.
Pozdrawiam,
Psycholog Dorota Żurek

Natalia Lenart
Pani Anno,
Myślę, że stres, przemęczenie czy przebodźcowanie to już są objawy, którymi warto byłoby się zainteresować. Pani pytanie jest na tyle złożone i rozbudowane, że trudno odpowiedzieć na nie w tak zwięzłej formie, bez poznania Pani lepiej.
Stres może być przyczyną lub efektem niektórych zachowań i doznań jakie Pani opisuje. Niestety przepracowanie i stres może działać na zasadzie sprzężenia zwrotnego - stresujemy się, czujemy się źle, zmęczeni, ale przez stres nie potrafimy odpocząć, spada nasza wydajność, przez co znowu się stresujemy i tak w zapętleniu.
Anhedonia, o której Pani mówi, czyli ta niezdolność do odczuwania szczęścia i przyjemności, to również objaw, który trzeba byłoby wziąć na tapet, zastanowić się z czego może ona wynikać (kiedy się pojawiła, co temu towarzyszyło itp.)
Z drugiej strony wspomina Pani również o problemach zdrowotnych - one również nie są obojętne dla naszej psychiki. Nierównowaga hormonalna może przyczyniać się do spadków energii, ogólnego poziomu zmęczenia czy stanów około-depresyjnych, szczególnie jeśli mówimy o chorobach tarczycy. Warto byłoby skonsultować te dolegliwości z lekarzem endokrynologiem lub psychiatrą.
Przede wszystkim najlepiej skupić się na początek na zdrowiu i odzyskaniu energii oraz wyeliminowaniu anhedonii. Być może zmiana w tym obszarze pociągnie za sobą inne odczucia i reakcje związane z kontaktami towarzyskimi i relacjami z innymi.
Pozdrawiam,
Natalia Lenart

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Czuję się zmęczona, przytłoczona codziennymi obowiązkami. Jestem nerwowa. Szybko wybucham złością i krzykiem. Nie radzę sobie w sytuacjach stresujących. Czuję ogromnie poczucie żalu i ogromną złość na wszystko, co mnie spotkało. Czuję jakbym była w złym miejscu. Nie chce mi się zajmować dziećmi. Marzę, aby zniknąć. Mąż doprowadza mnie do złości i mam go dość. Ciągle pyta, o co mi chodzi. A sam złości się o byle co i ciągle zwraca mi na coś uwagę. Ja oczywiście robię identycznie. O wszystko wybucham. Czuję, że tracę grunt pod nogami. Mam myśli samobójcze, ciągle myślę, że chciałabym mieć odwagę się powiesić. Wszystko doprowadza mnie do szału. Wariuje w mojej głowie. Nie potrafię z nikim o tym porozmawiać. Czuję, że nikt mnie nie rozumie. Czasem czuję takie nakręcenie, motywację. A za chwilę znowu złość. Te emocje się mieszają. Raz tak raz tak. Poranki są najgorsze. Czuję się przytłoczona obowiązkami- głowie rano.
Zwracam się z pytaniem odnośnie do mojego zachowania, które jest dla mnie niezrozumiałe.
Często doświadczam z tego powodu mętliku w głowie i natrętnych myśli. Chodzi o moje relacje z ludźmi.
Mam 16 lat, chodzę do szkoły średniej.
Całe życie miałam koleżanki, a w zasadzie jedną — jako introwertyk preferuję mniejsze grono.
Wiele lat "przyjaźni" okazało się zgubne, bo odsunęłyśmy się od siebie, ona się zmieniła, ja też. Pójście do innych szkół zupełnie nas rozdzieliło. Obecnie jesteśmy tylko na cześć i krótkie pogawędki, ale sztywne i bez satysfakcji.
Rozpad tej relacji mnie zabolał. Miesiącami się nad sobą użalałam. A potem mi przeszło.
Tylko że zderzenie z rzeczywistością w liceum okazało się jeszcze gorsze. Liczyłam, że idąc do nowej szkoły, bez problemu znajdę koleżankę. Wyidealizowałam sobie, że będzie świetnie, a było na odwrót.
Pierwszy rok był istną tragedią: omijałam lekcje, izolowałam się od grupy, bo nikt nie chciał ze mną rozmawiać.
Zawsze oczekiwałam, że to inni do mnie zagadają, bo sama nie potrafiłam. Spędziłam cały rok, siedząc w ławce z osobą, z którą prawie nie rozmawiałam i nie mając nikogo, z kim można spędzić czas nawet na przerwie.
Zmagałam się z samotnością, chciałam tylko mieć kogoś bliskiego, marzyłam o przyjacielu, wyobrażałam sobie nawet, jaki mógłby być. Znowu zgubne wyobrażenia, które potem bolą. W styczniu chodziłam do szkolnego psychologa, co pomogło mi poradzić sobie z tym stanem i zaakceptować swoje emocje. Jakoś stanęłam na nogi. Pod koniec roku nawiązałam znajomość z dziewczyną, nazwijmy ją M.
M również była cicha, introwertyczna, pozytywna i dobrze mi się z nią rozmawiało. Miałyśmy wspólne tematy.
Od nowego roku szkolnego zaczęłyśmy razem siedzieć. Początkowo było dobrze, uwielbiałam i uwielbiam z nią rozmawiać, ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło.
Przede wszystkim dostrzegłam, jak łatwo męczą mnie konwersacje z ludźmi. Parę zdań, czasem nawet nie, a ja czuję się wykończona jak nigdy. Przychodzę do szkoły i potrafię nie odzywać się do niej przez kilka lekcji, bo na samą myśl wzbiera się we mnie złość, czy jak to nazwać. Nawet nie mam pojęcia. Bywają dni, że śmiało z nią gadam, ale potem jestem zimna, zdystansowana i się izoluję. Nachodzą mnie myśli, że to był błąd chcieć mieć koleżankę i że lepiej mi było samej, nikt mnie nie męczył, nikt nie przeszkadzał. Czasami dotyczą także bliskości relacji: boję się, że ona może poczuć coś więcej, nie wiem, skąd w ogóle ten pomysł. Albo, że ja poczuję coś więcej. Poza tym miewam negatywne myśli na jej temat: drażni mnie jej ciągłe dobre poczucie humoru, uśmiechnięta twarz i ta pozytywność wobec wszystkiego. Jestem już zmęczona uśmiechaniem się, kiedy nie mam powodu, by to robić.
Czuję się okropnie, jakbym była kosmitą, który nie umie funkcjonować z ludźmi. Świetnie dogaduję się z rodziną, z rodzeństwem, mogę z nimi rozmawiać godzinami bez zmęczenia, ale kontakt z rówieśnikami... Wysysa mnie z energii. Po całym dniu spędzonym w hałasie i wśród bodźców marzę tylko o ciszy, książce i odpoczynku we własnym towarzystwie. Często boli mnie głowa, mam spięte ciało. Zastanawiam się, jak absurdalne jest to, że parę miesięcy temu płakałam nad samotnością, a teraz chcę jej z powrotem. Wiem, że samotność mogła wpłynąć na moje postrzeganie relacji, ale czy to normalne? I czy mogę coś z tym zrobić?
Będę wdzięczna za słowo wsparcia.