Czy potrzebuję psychiatry?Jak rozpoznać potrzebę leczenia? Podejrzenie borderline i ADHD.
Czy potrzebuję psychiatry i leków czy atencji?
Mam wrażenie, że wymyśliłam sobie wszystkie problemy i jestem jakąś rozpieszczoną gówniarą, która naoglądała się czegoś w internecie (mam 20+ lat). Według mojej terapeutki mam dużo cech Borderline i niektóre ADHD. Myślałam, że terapia pokaże o wiele szybciej efekty, ale niestety będę się musiała jeszcze trochę namęczyć ze swoimi huśtawkami nastroju. Zauważam niby jakieś problemy w relacjach, mam każdego za oszusta, nawet jeśli ktoś jest miły, to boję się, że mnie chce skrzywdzić i tak naprawdę każdy skrycie mnie nienawidzi.
Ale w sumie to izoluje się od ludzi i to mi odpowiada, czuję się dobrze. Nie zauważam tych różnych 'objawów' czy coś tam. W moim pierwszym związku poczułam się jakby wszystkie te traumy się odblokowały i te rzeczy miały jeszcze wpływ na relacje (zniszczyły ją). Ale teraz jak już jestem sama to nawet nie zauważam żadnych problemów oprócz tego, że często na jakieś małe sytuacje reaguje uderzaniem w swoją samoocenę i się szybko obrażam na byle kogo o byle co, przez moje teorie i domysły, które mimo że identyfikuję, to nie potrafię zobaczyć tego inaczej.
Czasem czuję pustkę, ale szczerze to kocham to i o wiele wolę tą pustkę niż te okropne emocje, które potrafią mnie doprowadzić do samookaleczania a potem strachu o zdrowie itd. Nie mam też stabilnej tożsamości, ale naprawdę mam wrażenie, że nic mi nie przeszkadza.
Często jedynie nie potrafię sobie poradzić z cechami typowymi dla ADHD, np. podczas rozmowy ciągle jestem odcięta, czekam na swoją kolej, boję się, że zapomnę, mam gonitwy myśli, mówię albo za szybko albo za wolno, albo za cicho albo za głośno, prokrastynacja do potęgi, potem brak snu przez zaniedbanie obowiązków. Czasem nie mam ochoty zrobić nic i jestem zamrożona.
Na tym punkcie to już nie wiem w sumie czy potrzebuję psychiatry, czy nie? Bo chciałabym mieć stabilny nastrój i unikać takich męczących huśtawek, bo bardzo boli mnie głowa od płaczu i stresu i w ogóle szczęka, ale z drugiej strony na terapii moja psychoterapeutka powiedziała, że szukam wszystkiego tylko, żeby się nie skupić na terapii.
Chciałam po prostu się wygadać, bo stwierdziłam, że to mi pomoże i wtedy o tym porozmawiać i nie moja wina, że sesje są tak krótkie i tak drogie. Może ze mną się nie da pracować? Zastanawiam się czy ona mnie w ogóle toleruje czy ją wkurzam? Nie mam pojęcia i nie potrafię ocenić czy potrzebuję leków i boję się, że jak będę chciała zapytać o to psychiatrę to mnie wyśmieje i będzie oceniał.
Nie mam w ogóle samoświadomości i nie widzę dosłownie nic :( A jedyne co mi przychodzi do głowy to, że często próbowałam regulować nastrój alkoholem, niezdrowym jedzeniem itd. w wyniku czego potem bałam się o swoje zdrowie i miałam obsesję na punkcie szukania sobie nowych chorób.
Proszę o poradę (wiem, że tylko ja muszę sama zdecydować czy chcę takiej pomocy, czy nie, ale no problem w tym, że nie umiem tego zobaczyć i nie zdaję sobie z niczego sprawy)
Zuzia

TwójPsycholog
Dzień dobry Zuziu,
po pierwsze to samoświadomość masz bardzo dużą :) Piszesz o swoich zachowaniach, myślach, emocjach, schematach działania. Piszesz o tym, czym regulowałaś nastrój oraz że trudne emocje są dla Ciebie, jak na ten moment, zbyt ciężkie do radzenia sobie. Samoświadomością jest też to, co widzisz, że może kryć się pod ADHD. Korzystanie z psychoterapii jest już, samo w sobie, wielkim krokiem.
Po drugie - psychiatra jest od tego, by Ci pomóc. Być może wkrada się tutaj Twój wewnętrzny dialog, który boi się potencjalnego wyśmiania i odrzucenia - natomiast wciąż są to domysły, oparte raczej na lęku antycypacyjnym (które zauważasz u siebie w relacjach). Psychiatra potwierdza diagnozy, więc możesz do niego pójść z zaleceniem wglądu od swojej terapeutki lub bez tego - lekarz podpyta Cię o trudności, samopoczucie, samouszkodzenia, radzenie sobie w kryzysie. Jeśli przepisze farmakoterapię, możesz zyskać nową jakość życia, co samo pomaga niezwykle w uczestnictwie i nauce w psychoterapii. Być może właśnie tutaj jest klucz - by ustabilizować Twój nastrój, co pozwoli na lepsze radzenie sobie z nowymi możliwościami, które zyskujesz dzięki spotkaniom z psychoterapeutką. Farmakoterapia jest też bardzo pomocna w ADHD.
Możesz na spokojnie wziąć kartkę, narysować kreskę dzielącą stronę na pół, po lewej wpisać "Myśli" a po prawej "Fakty". Po lewej spisać myśli - oddzielnie do jednego 'tematu'/sfery życia - np. Psychiatra mnie wyśmieje, gdy zapytam o zaburzenie typu borderline. Po prawej wypisać fakt - pamiętaj, że są to sprawy, które dzieją się 'tu i teraz', są obiektywne, pozbawione nakładki w postaci Twoich emocji, przypuszczeń i postaw - np. Nie mogę wiedzieć, że psychiatra mnie wyśmieje, ponieważ nie byłam jeszcze u niego. Itd.
Trzymam kciuki Zuziu!

Justyna Bejmert
Dzień dobry,
Dziękuję, że tak szczerze opisałaś, co przeżywasz. To, co piszesz, naprawdę nie wygląda na "szukanie atencji", tylko na głęboki wewnętrzny chaos, trudne emocje, zagubienie i ogromną samotność w tym wszystkim. Widać, że bardzo dużo myślisz o sobie, analizujesz, próbujesz zrozumieć – i to już naprawdę jest coś ważnego. Ale sama świadomość to za mało, jeśli nie masz się na czym oprzeć emocjonalnie.
Czy potrzebujesz psychiatry? Moim zdaniem – warto spróbować. Nie dlatego, że „coś z Tobą nie tak”, tylko dlatego, że leki (jeśli zostaną zaproponowane) mogą pomóc złagodzić najtrudniejsze objawy: huśtawki nastroju, impulsowość, płaczliwość, zamrożenie. To może być wsparcie, które pozwoli Ci lepiej korzystać z terapii i mieć więcej siły na codzienne funkcjonowanie. Psychiatra nie jest od oceniania. Dobrzy lekarze wiedzą, że osoby z zaburzeniami emocjonalnymi często czują się niepewne, więc nie bój się powiedzieć: „Nie wiem, czy to problem, ale potrzebuję pomocy”.
A co do terapii – masz prawo czuć, że to za mało, że trudno Ci się tam odnaleźć, że potrzebujesz więcej czasu, ciepła, zrozumienia. Możesz otwarcie powiedzieć terapeutce, że boisz się, że Cię ocenia – to też może być bardzo ważna część procesu. Jeśli nie czujesz się przy niej bezpiecznie, masz prawo poszukać innej osoby – relacja terapeutyczna ma ogromne znaczenie.
Na koniec – piszesz, że „nie widzisz nic”, ale w moim poczuciu to nieprawda. Widzę osobę bardzo refleksyjną, wrażliwą, zmęczoną. Ale też kogoś, kto nigdy się nie poddał, mimo wielu trudnych emocji, samookaleczeń, prób ucieczki. Ty naprawdę walczysz o siebie.
Zrób ten krok. Umów się na konsultację psychiatryczną. Nie musisz od razu zaczynać leczenia – po prostu usłysz opinię, poznaj opcje. To nie zamyka niczego, a może otworzyć Ci więcej przestrzeni na ulgę.
Życzę Ci wszystkiego dobrego,
Justyna Bejmert
Psycholog

Patrycja Kurowska
Szanowna Pani,
dziękuję za Pani szczerość i zaufanie. W Pani słowach widać wiele ważnych emocji — niepewności, zmęczenia, ale też prób zrozumienia siebie i tego, co Pani przeżywa.
To naturalne, że przy tak intensywnych doświadczeniach może pojawiać się poczucie chaosu i pytania o to, co jest „naprawdę”, a co nie. To nie świadczy o braku samoświadomości, ale raczej o tym, że mierzy się Pani z bardzo złożonym i wymagającym procesem.
W relacji z terapeutką pojawiły się ważne emocje — wątpliwości, obawy przed oceną, pytania o sens terapii. Zachęcam, by wnieść te uczucia bezpośrednio na sesję terapeutyczną. Takie rozmowy, choć trudne, często stają się kluczowym elementem zmiany. Jeśli jednak mimo prób relacja nie daje poczucia bezpieczeństwa, ma Pani prawo rozważyć zmianę terapeuty.
Niezależnie od tego, konsultacja psychiatryczna jest jak najbardziej wskazana — nie jako wyraz „słabości”, ale jako dodatkowe źródło wiedzy i możliwego wsparcia. Psychiatra pomoże ocenić, czy farmakoterapia mogłaby przynieść ulgę i wesprzeć proces, który już Pani rozpoczęła.
Z wyrazami szacunku,
Patrycja Kurowska

Karolina Bobrowska
Dzień dobry,
To, że zmagasz się z huśtawkami nastroju, lękiem, trudnościami w relacjach i samooceną, świadczy o tym, że coś się w Tobie dzieje i potrzebujesz wsparcia. Myślę, że wizyta u psychiatry nie zaszkodzi, a pomoże zweryfikować sytuację. Psychiatra to lekarz, który oceni, czy w Pani przypadku leki byłyby pomocne, zwłaszcza jeśli Twoje huśtawki nastroju i trudności są bardzo męczące, a terapia nie daje jeszcze pełnej ulgi. Leki nie są magicznym środkiem który rozwiąże problemy, ale mogą stabilizować nastrój, zmniejszać lęki i dać Pani więcej siły, by lepiej pracować nad sobą w terapii. To zupełnie normalne, że ludzie korzystają z połączenia terapii i farmakoterapii.
Potrzeba bycia zauważonym, zrozumianym i akceptowanym jest bardzo naturalna, szczególnie gdy czujemy się zagubieni i samotni. Nie jest to nic złego ani oznaka słabości. Ważne jest, żeby to wsparcie było konstruktywne, a nie tylko chwilowe „zaleczenie” uwagą innych. Proszę pamiętać, że terapia to proces - czasem długi, nierówny, pełen wzlotów i upadków. To normalne, że nie widać efektów od razu. To, że czuje Pani pustkę i jednocześnie się jej nie boi, czy izoluje się, może być pewnym sposobem na przetrwanie. Zachęcam do szczerej rozmowy o tym z terapeutą.
Pozdrawiam serdecznie
Karolina Bobrowska
psycholog

Kacper Urbanek
Dzień dobry,
Bardzo dobrze, że zdecydowałaś się o tym napisać, to już krok do przodu. Z tego, co opisujesz, przeżywasz naprawdę trudne i intensywne emocje, które potrafią całkowicie pochłaniać i powodować cierpienie. Nie jest to kwestia „szukania atencji” ani „wymyślania sobie problemów”. Twoje doświadczenia są prawdziwe i ważne, a to, że sama zastanawiasz się, czy to wszystko jest „prawdziwe”, jest częste u osób z niestabilnym nastrojem i problemami w regulacji emocji. To, co opisujesz czyli huśtawki nastrojów, impulsywność, trudności w relacjach, lęk przed odrzuceniem, poczucie pustki, problemy z tożsamością, a także objawy, które mogą przypominać ADHD to wszystko może bardzo mocno wpływać na codzienne funkcjonowanie. Jeśli sama czujesz, że huśtawki nastroju są dla Ciebie męczące, a czasem prowadzą do samookaleczeń, to jest to ważny sygnał, że wsparcie psychiatry może być potrzebne. Psychiatra nie jest od oceniania, tylko od pomocy w znalezieniu najlepszego sposobu na poprawę jakości życia. Leki nie są zawsze konieczne, ale jeśli trudności są tak nasilone, że utrudniają normalne życie, czasem leki mogą pomóc w ustabilizowaniu emocji i dać więcej przestrzeni, by terapia mogła działać skuteczniej. To, że Twoja terapeutka zauważa mechanizmy unikania, nie znaczy, że jesteś „nie do pracy”. Wręcz przeciwnie, w terapii często wychodzą na jaw sposoby radzenia sobie, które kiedyś pomagały, ale teraz już nie działają. To część procesu. Zmiany w terapii mogą trwać długo, zwłaszcza jeśli trudności mają swoje korzenie w dzieciństwie czy wcześniejszych doświadczeniach. Spróbuj porozmawiać otwarcie z terapeutką o swoich obawach nawet jeśli czujesz wstyd czy lęk. Możesz wprost powiedzieć, że boisz się, czy ona Cię nie ocenia i że zastanawiasz się, czy potrzebujesz pomocy psychiatry. Jeśli jest dobrą terapeutką, pomoże Ci podjąć decyzję i w razie potrzeby skieruje do psychiatry. Twoje wątpliwości, zamrożenia, gonitwy myśli, impulsywne sposoby regulacji emocji (jak alkohol, jedzenie), wszystko to są objawy, które pokazują, że mierzenie się z tym samotnie jest bardzo trudne. Nie jesteś w tym sama i nie musisz radzić sobie bez wsparcia. Rozważ skonsultowanie się z psychiatrą, to nie oznacza od razu konieczności przyjmowania leków, ale pozwoli ustalić, czy i jaka forma leczenia mogłaby Ci pomóc. Nie ma w tym nic wstydliwego.
Zasługujesz na pomoc i wsparcie. Dobrze, że o tym mówisz, to pierwszy krok, by coś zmienić.
Z pozdrowieniami
Psycholog diagnosta
Kacper Urbanek

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Mam wszystkiego dość. Jestem taka zmęczona. Byliśmy ze soba 15 lat, 7 lat po ślubie. On nagle, oświadczył że chce rozwodu. Próbowałam walczyć, ale im bardziej walczyłam to on się wściekał. Już wydawało się, że będzie dobrze i znów nagle zaskoczył mnie i ze łzami powiedział, że złożył pozew o rozwód. Na moja prośbę się wyprowadził. Tydzień po wyprowadzce powiedział, że ma wątpliwości. A potem już szedł w zaparte, mówił, że po tym wszystkim co mi powiedział nie mógłby być już ze mną.
Mamy prawie 3 letnie dziecko, więc musieliśmy się widzieć. On zaczął mnie oskarżać przez sms,y że go okłamuje, szantażuje dzieckiem i oczerniam. Kiedy prosiłam, żeby to wytłumaczył i dał przykłady, bo przecież tak nie jest, to milczał. Jeszcze cały czas mi robił wyrzuty, że chciałam, żeby się wyprowadził.
W cztery oczy zupełnie inny człowiek, widzę i nie tylko ja, że go ciągnie do mnie, szuka mojego towarzystwa. Kiedy parę razy mnie zaskoczył i przyjechał z dzieckiem szybciej i byłam prosto z pod prysznica lub w piżamie to widziałam, że patrzy na mnie z pożądaniem. Gdy dałam mu swój laptop, żeby coś tam zrobił i zobaczył nasze wspólne zdjęcie na tapecie to widziałam łzy w jego oczach.
Powiedziałam, że go dalej kocham, zareagował najpierw zagubieniem i smutkiem, potem pojawiła się nagła złość. Kiedy powiedział, że mu lepiej samemu i że nasz związek był bagnem to odcięłam się od niego, teraz moja Mama pośredniczy między nami i ona odbiera i daje dziecko. Po prostu mnie niszczyło to wszystko. Od 3 tygodni się nie widzieliśmy i nie odzywam się do niego. To on powiedział mojej Mamie wczoraj, że zaczyna go to denerwować. Moja Teściowa mówi mi, że jest przerażona nim, bo go nie poznaje, strasznie schudł, przestał o siebie dbać, zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem i ma strasznie smutne oczy, a jednocześnie zrobił się agresywny słownie. Wyznał też mojej teściowej, że już z nikim nie ma kontaktu.
Od kiedy go nie widzę i nie mam kontaktu jestem spokojniejsza, radosna, zaczęłam malować obrazy, remontować dom, po prostu żyje. Ale nie wiem czy to nie dziecinne zachowanie z mojej strony? Kocham go, ale teraz mi lepiej chociaż dalej są dni kiedy tęsknię za tym jaka więź mieliśmy między sobą i że byliśmy najlepszymi przyjaciółmi kiedyś. Czuję się lepiej, bo wiem, że mnie nie zaskoczy żadnym bezpodstawnym atakiem słownym i złością.
Wiem jednak, że to nie on, mój Mąż był zawsze kochany, czuły, rodzina była najważniejsza, ale moja depresja poporodowa, obowiązki i śmierć jego przyjaciela… chyba go to zniszczyło.
To już tyle miesięcy od kiedy się wyprowadził, na szczęście te dni kiedy jest mi źle sa coraz rzadsze. Nie mogę uwierzyć, że w styczniu jeszcze mi wyznawał miłość i wiedziałam, że to szczere, a w następnym styczniu będzie rozwód. Strasznie mi smutno za człowiekiem, który już chyba zniknął bez powrotnie. I szkoda mi go, bo córka nieraz mówi, że Tatuś jest smutny i płakał. Wiem, że nie powinnam analizować, ale trudno mi pojąć, skąd taka nagła niechęć jego do mnie i ta jego złość, że nie chce go widzieć, przecież to on zdecydował, że chce rozwodu i nie chce walczyć, a na mnie jest zły, że próbuje jakoś sobie to ułożyć. Mówił, że był już u paru psychologów i lekarzy psychiatrii, ale, że mówią mu, że jest zdrowy.
Z dnia na dzień czuję coraz większy stres. Matka podjęła decyzję, by siostra z dwójką dzieci i mężem wprowadzili się do naszego małego mieszkania. Będą wręcz wszyscy na kupię bez chwili spokoju z tymi dzieciakami. Jej syn 4-letni potrafi mnie bić. Mam takie zdanie, ponieważ zabrano mi swój pokój, który miałam, nie mam własnego kąta, mało miejsca na swoje rzeczy. Mam wrażenie, że po ich wyprowadzce się odmieni na gorsze. Siostra i szwagier zaczną mnie ustawiać. Są oni, gdy są razem bardzo opryskliwi i chamscy. Matka jeszcze ich broni. Kolejną rzeczą, która mnie martwi jest to, że wszyscy będą zawsze przebywać w jednym pokoju, na głowie sobie, biegające krzyczące dzieci. Mimo, że mając swoje. Siostra jest bardzo nerwowa osoba, robi to już teraz, mam obawy ze będzie próbowała się na mnie wyzywać coraz częściej, rzucać głupie teksty, czuć się lepszą. Matka zawsze pokazywała, że z rodzeństwa to siostra jest jej priorytetem. Jak sobie z tym poradzić? By nie zniszczyli mnie? Tak naprawdę jakby 3 osoby teraz będą przeciwko mnie?
Czy potrzebuję psychiatry i leków czy atencji?
Mam wrażenie, że wymyśliłam sobie wszystkie problemy i jestem jakąś rozpieszczoną gówniarą, która naoglądała się czegoś w internecie (mam 20+ lat). Według mojej terapeutki mam dużo cech Borderline i niektóre ADHD. Myślałam, że terapia pokaże o wiele szybciej efekty, ale niestety będę się musiała jeszcze trochę namęczyć ze swoimi huśtawkami nastroju. Zauważam niby jakieś problemy w relacjach, mam każdego za oszusta, nawet jeśli ktoś jest miły, to boję się, że mnie chce skrzywdzić i tak naprawdę każdy skrycie mnie nienawidzi.
Ale w sumie to izoluje się od ludzi i to mi odpowiada, czuję się dobrze. Nie zauważam tych różnych 'objawów' czy coś tam. W moim pierwszym związku poczułam się jakby wszystkie te traumy się odblokowały i te rzeczy miały jeszcze wpływ na relacje (zniszczyły ją). Ale teraz jak już jestem sama to nawet nie zauważam żadnych problemów oprócz tego, że często na jakieś małe sytuacje reaguje uderzaniem w swoją samoocenę i się szybko obrażam na byle kogo o byle co, przez moje teorie i domysły, które mimo że identyfikuję, to nie potrafię zobaczyć tego inaczej.
Czasem czuję pustkę, ale szczerze to kocham to i o wiele wolę tą pustkę niż te okropne emocje, które potrafią mnie doprowadzić do samookaleczania a potem strachu o zdrowie itd. Nie mam też stabilnej tożsamości, ale naprawdę mam wrażenie, że nic mi nie przeszkadza.
Często jedynie nie potrafię sobie poradzić z cechami typowymi dla ADHD, np. podczas rozmowy ciągle jestem odcięta, czekam na swoją kolej, boję się, że zapomnę, mam gonitwy myśli, mówię albo za szybko albo za wolno, albo za cicho albo za głośno, prokrastynacja do potęgi, potem brak snu przez zaniedbanie obowiązków. Czasem nie mam ochoty zrobić nic i jestem zamrożona.
Na tym punkcie to już nie wiem w sumie czy potrzebuję psychiatry, czy nie? Bo chciałabym mieć stabilny nastrój i unikać takich męczących huśtawek, bo bardzo boli mnie głowa od płaczu i stresu i w ogóle szczęka, ale z drugiej strony na terapii moja psychoterapeutka powiedziała, że szukam wszystkiego tylko, żeby się nie skupić na terapii.
Chciałam po prostu się wygadać, bo stwierdziłam, że to mi pomoże i wtedy o tym porozmawiać i nie moja wina, że sesje są tak krótkie i tak drogie. Może ze mną się nie da pracować? Zastanawiam się czy ona mnie w ogóle toleruje czy ją wkurzam? Nie mam pojęcia i nie potrafię ocenić czy potrzebuję leków i boję się, że jak będę chciała zapytać o to psychiatrę to mnie wyśmieje i będzie oceniał.
Nie mam w ogóle samoświadomości i nie widzę dosłownie nic :( A jedyne co mi przychodzi do głowy to, że często próbowałam regulować nastrój alkoholem, niezdrowym jedzeniem itd. w wyniku czego potem bałam się o swoje zdrowie i miałam obsesję na punkcie szukania sobie nowych chorób.
Proszę o poradę (wiem, że tylko ja muszę sama zdecydować czy chcę takiej pomocy, czy nie, ale no problem w tym, że nie umiem tego zobaczyć i nie zdaję sobie z niczego sprawy)
Moje życie w ciągu 3 miesiącu zmieniło się z uporządkowanego w kompletny bajzel! Zakończony letni związek, poszukiwanie nowego mieszkanka na własną rękę, wplątanie się w situationship poniekąd bez świadomości, który teraz też się skończył. To wszystko na raz sprawiło, że czuję się bezwartościowa, że moje życie to pasmo porażek i że nie osiągnęłam nic, z czego mogłabym być dumna. Myślę o rozpoczęciu terapii, bo to wszystko sprawia, że czuję się w sposób, w jaki nie chce się czuć.
Na wstępie przepraszam wszystkich, jeśli ten wpis sprawia wrażenie chaotycznego i zbyt długiego. Potrzebuję pomocy.
Jestem chyba już na 4-tej terapii i ta z kolei trwa już ok. 2 lat i robi się coraz groźniej. Na stronie mojego terapeuty widnieje informacja, że pracuje on w nurcie psychoanalitycznym (psychodynamicznym). Terapeuta zachowuje się tak, jakby miał w głębokim poważaniu co ze mną będzie, pomimo że nigdy nie wiedziałem i nadal nie wiem w jaki sposób miałbym rozwiązać swoje problemy. Co więcej, gdy widzę jakie rozwiązania zostają mi po terapii (czyli to co wiedziałem i przed terapią) to nie chcę tego robić, bo przecież na tym m.in. problem polega, że chcę uciec od cierpienia.
Terapia ta przypomina jakieś szaleństwo, przykładowo gdy wspomniałem mu, że martwię się wypadającymi włosami to ten śmiał się mówiąc, że przejmuję się takimi rzeczami (wg. niego nic nie znaczącymi) zamiast przejmować się tym, że lada moment, gdy zostanę sam umrę z głodu ... Jakby tego było mało straszy mnie możliwością zachorowania na raka i konsekwencjami chemii bez posiadanego ubezpieczenia zdrowotnego ... W innym momencie mówi coś skrajnie przeciwnego, że naprawdę wierzy, że można tak żyć i w tym nie ma niczego niewłaściwego. Czy on się mną bawi ?! Czy to nie jest skrajnie nieetyczne działanie ?! A może to zwykła technika służąca temu bym się na niego porządnie wkurzył, a tego się bardzo boję i wstydzę ??
W moim życiu największą rolę odegrała matka, której nadopiekuńczość zniszczyło mi poczucie własnej wartości i sprawczości + "rówieśnicy", którzy w szkole się nade mną znęcali, co tylko pogłębiało moje deficyty i chęć ucieczki w kierunku domowego azylu. Teraz mam 37 lat, nigdy nie byłem w żadnym związku, nie miałem dziewczyny, nie mam znajomych, nie mam od wielu lat pracy, mieszkam z rodzicami, nie wyobrażam sobie już życia poza domem jak i ciągle w nim. Nigdy nie byłem, nie jestem i uważam, że jak tak dalej będzie to i nigdy nie będę w stanie zdecydować w jaką stronę pójść. Boję się każdej pracy, boję się poznawania ludzi, boję się oceny, boję się życia, boję się bólu, boję się bania i "żyję" pod dyktandem niewyobrażalnie toksycznego wstydu, który rośnie wraz z wiekiem i wciąż niekończącej się bezsilności, oraz ciągłego narzekania (tak jak to robią moi rodzice). Zdanie by "wziąć odpowiedzialność za swoje życie" rozumiem tak naprawdę jako "poddać się karze", której przecież najbardziej się boję i której całe życie chcę uniknąć. Mój terapeuta zachowuje się jakby tego totalnie nie rozumiał dobijając mnie coraz bardziej.
Co ja mam zrobić ?! Przecież nie chcę skończyć na ulicy, a na dodatek nie chcę życia obciążonego konsekwencjami, których nie mogę już naprawić jak chociażby to, że jeśli jakimś cudem dożyje do emerytury to będzie ona głodowa i zginę tak czy siak, nie wspominając już o tym, że resztę życia spędzę samotnie ... Takie życie to koszmar, z którego już się nie wybudzę, a jedynym "pocieszeniem" jest samobójstwo lub śmierć naturalna. Doszedłem do wniosku, że założyłem sobie by terapia była dla mnie czymś co daje mi poczucie wyjścia do ludzi, ale w bezpiecznym środowisku. Skoro życie poza terapią nie toczy się w takim środowisku to terapia mi nie pomoże. A może problem leży w niedopasowaniu terapii do mnie ? Jeśli tak to proszę o informację w jakim nurcie powinienem się poruszać. Błagam o pomoc pomimo, że już prawie straciłem ostatnie resztki nadziei.