Dlaczego często nie czujemy zupełnie niczego
Natalia

Agnieszka Stetkiewicz-Lewandowicz
Dzień dobry,
na początku napiszę, że trudno odpowiedzieć jednoznacznie na Pani pytanie, zależy to m.in. od sytuacji i od osoby. W psychologii znane jest pojęcie mechanizmów obronnych, czyli nieświadomych technik radzenia sobie z napięciem, które nie zmieniają sytuacji, ale poprawiają nasze samopoczucie (np. nieodczuwanie jako zapobieganie poczuciu pustki, bólu). Taki stan niejako “odcięcia” od doznań psychicznych czy somatycznych może wystąpić w przypadku niektórych zaburzeń psychicznych np. depresji, czyli przeciwnie niż powszechnie się wydaje nie występuje nadwrażliwość tylko takie “zamrożenie” emocjonalne. Podobnych przykładów jest bardzo wiele, mogą być spowodowane sytuacjami stresowymi, traumami również z przeszłości itp.
Jeżeli taka sytuacja Pani dotyczy, to sugerowałabym konsultację ze specjalistą, żeby poznać przyczynę tego stanu.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.

Mateusz Wnukowski
Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo każdy człowiek jest inny i powód, dla którego nic nie czuje, również może być różny. Zanik emocji może być związany z zaburzeniami nastroju takich jak depresja lub zaburzenia lękowe. W przypadku zaburzeń depresyjnych osoba może doświadczać apatii, czyli braku zainteresowania i motywacji do wykonywania zwykłych czynności, co może prowadzić do braku emocji. Z kolei u osób z zaburzeniami lękowymi często występują stany dezorientacji, uczucie oderwania od rzeczywistości, co również może powodować brak emocji. Również, długotrwały stres może prowadzić do wyczerpania psychicznego i fizycznego, co z kolei może prowadzić do zaniku emocji.
Ale to tylko część powodów, dlaczego dzieją się sytuację, że nie czuć nic. Brak emocji lub takiego bycia tu i teraz może prowadzić do wielu problemów, takich jak problemy z relacjami społecznymi czy pogorszenie funkcjonowania ogólnego. Warto szukać pomocy u specjalisty, który może pomóc zidentyfikować przyczyny braku emocji i pomóc w ich rozwiązaniu.

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Brzydze się ludzi starych, którzy śmierdzą. Uważam, że zależy to od higieny, bo zadbani mi nie przeszkadzają. Ten starczy smród napawa mnie wstretem i pogardą. Poza tym poznałam kiedyś fajnego mężczyznę, który miał 40 lat i okazał się brudasem. Myślałam, że to wyjątek i jest po pracy, ale gdy któregoś dnia próbował mnie pocałować, to myślałam, że zwymiotuje od odoru (zwłaszcza z ust). Raz się z nim całowałam i potem w domu rozpłakałam, gdy poczułam cuchnące coś na ramieniu po pocałunku. Zaczęłam niedawno pomagać sąsiadce starszej, no i jak zaczyna mnie dotykać w kuchni za ręke, to zaczęłam się wnerwiac. Nie lubię, jak przybliża się do mnie. Obrzydza mi jak gotuje (nie tylko ona) i jak wrzuca okrojone części z mięsa na koniec mi do garnka, a nie do kubla. Kiedy coś zlizuje, palcem zbiera i liże skapnięty sos z blatu itd., czy gotuje stare warzywa. Robię o co prosi i jestem w dobrych relacjach, ale jeszcze trochę a zwymiotuje. Mdli mnie widok oszczędzania na jedzeniu i gotowanie, pt. "Bo szkoda wyrzucić". Stare garnki źle mi się kojarzą, z syfem. Gdy ktoś stary częstuje mnie herbata u siebie w kubku lub zrobionym jedzeniem chce się ewakuować. Czuje syf i myślę jaką gąbką ta osoba myła ta szklankę...
Proszę powiedzieć, czy jest to przesada? Potrafię odmówić i stawiać granice, ale nikt nie brzydzi się tak, jak ja takich rzeczy. Nie sądzę, że ma to związek z dzieciństwem, ale fakt - całowanie na siłę śmierdzącej babci było dla mnie przekroczeniem granic. Matka mnie zmuszała, żeby tulić się i witać, a zawsze miała obślizgłe usta i tłuste od oleju w kuchni. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Mam 41 lat
Kilka lat temu zaczęłam chorować i pojawiła się u mnie obsesja na punkcie zdrowia, badań medycyny. Teraz mój stan się znacznie poprawił, właściwie poza wszczepionym rozrusznikiem i wadami serca jestem zdrowa. I tu leży problem. Nie cieszy mnie to, wręcz każda dobra wiadomość związana z moim zdrowiem wywołuje u mnie panikę, bo ja nie chce być zdrowa. Uświadomiłam sobie niedawno, że moim największym marzeniem jest zachorować na coś nieuleczalnego, co będzie wymagało ciągłego leczenia i to najlepiej coś, co będzie sprawiało psychiczny i fizyczny ból. Nie wywołuję u siebie żadnych chorób, objawów, ale obawiam się, że to w końcu może nadejść.
Mam dzieci, chciałabym, by powrót do zdrowia mnie cieszył, zamiast mnie unieszczęśliwiać. Czy może to być zespół Munchausena ? Jak z tym walczyć ? Boję się, że dojdę do takiego etapu, że przestanę zdawać sobie sprawę z tego, że to nie jest normalne i doprowadzę do jakiejś tragedii. Chcę się leczyć, póki nie dotarłam jeszcze za daleko.