Jak zwiększyć potencjał intelektualny? Jak się uczyć, gdy wydajność procesów poznawczych jest obniżona?
Andrzej

Joanna Łucka
Dzień dobry,
Panie Andrzeju, jeśli osoba, o której Pan pisze, nie korzystała jeszcze ze specjalistycznej diagnostyki, to gorąco zachęcam do podjęcia się zapisu na badania. Obniżenie potencjału poznawczego, czy intelektualnego, nie zawsze wynika z tzw. natury - niekiedy procesy chorobowe skutecznie utrudniają procesy pamięciowe. Chociażby w przebiegu depresji czy zaburzeń lękowych, pacjenci wykazują mniejsze zdolności do zapamiętywania i przetwarzania złożonych informacji. Dlatego tak ważne jest określenie stanu zdrowia oraz przeprowadzenie specjalistycznych badań, które są w stanie zbadać realny potencjał umysłowy, a także sporządzić wykaz zaleceń w związku z otrzymanymi wynikami.
Jeśli sytuacja dotyczy dziecka, warto udać się na nieodpłatną diagnostykę w poradni psychologiczno-pedagogicznej, która może odbyć się na wniosek szkoły dziecka, w oparciu o wyniki w nauce lub obserwacje nauczycieli.
Jeśli zaś chodzi o osobę dorosłą, warto umówić się na prywatną diagnostykę po konsultacji psychologicznej. Lista dostępnej pomocy psychologicznej w Pana okolicy: https://czp.org.pl/#mapa
Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!
Joanna Łucka
psycholożka

Agnieszka Wloka
Panie Andrzeju
za dużo tłumaczenia się, czemu ciężej się uczyć - a powód jest mało istotny:) To znaczy jest istotny o tyle, że czasami problemy poznawcze wynikają z jakiś braków w mikroelementach, jakiś rozwijających się chorób somatycznych - i warto sie przebadać, żeby być pewnym, że faktycznie nic się nie dzieje. Inna rzecz, w zależności od tego, ile Pan ma lat i gdzie się uczy. Bo dzieci i młodzież do 18 rż mają korzystać z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, która wystawia orzeczenia i opinie dla szkoły. Wtedy szkoła ma za zadanie tak dopasować nauczanie do Pana, żeby Panu było łatwiej - i przed tym nie należy się bronić, bo to może tylko Pana chronić, a nie może zaszkodzić.
Z kolei, dla Pana - warto próbować różnych możliwości uczenia się i ocenić kiedy Panu lepiej wchodzi:
- czy czytając coś parę razy; czytając i podkreślając na kolorowo ważne rzeczy; robiąc sobie notatki z małych części materiału;
- czy słuchając - może Pan czytać i się nagrywać; może Pan w zasadzie większość rzeczy znaleźć na you tubie i uczyć się przez słuchanie i filmiki;
- czy działając - np. czytam i od razu robię rysunek, mapę myśli, rozrysowuje na duży arkusz papieru jakieś wiadomości
- czy łatwiej mi się uczyć siedząc, spacerując po pokoju, przy muzyce, w ciszy, gdy jestem sam, gdy komuś opowiadam co się nauczyłem
- gdzie mi się łatwiej uczyć; czy mam porządek wokół siebie
- kiedy się uczę lepiej - rano, wieczorem, po jedzeniu, przed
- czy dziele na małe fragmenty to, czego się uczę - czy często powtarzam,
- A oprócz nauki, warto ćwiczyć pamięć na grach, zabawach słownych, krzyżówkach, nawet grach komputerowych edukacyjnych
- I nie zadręczać się, ale pamiętać o częstych przerwach, o dobrym odżywianiu, o sporcie

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Co powinnam zrobić, jeżeli w każdej pracy mnie nie chcą? Czuję się głupia. Mam problemy z pamięcią, koncentracją (co może wynikać ze stwardnienia rozsianego, na które choruje albo nie), jestem za spokojna, niesamodzielna, mam problemy z adaptowaniem się i kontaktami z ludźmi, a poza tym jestem za szybka, niedokładna, przez co popełniam błędy nieświadomie. Czuje się z tym fatalnie, bo to nie moja pierwsza praca, a chciałabym mieć coś stabilnego. Z tego powodu zaczynam nie lubić siebie ani innych ludzi i bać się o przyszłość. A może mam ADHD? Czy coś mi pomoże?
Nie wiem, jak rozwinąć na nowo moje życie prywatne, towarzyskie. Byłam na kilku konsultacjach u psychologa i Pani mi powiedziała, że praca to dobre miejsce na poznanie ludzi. Jestem bardzo młoda i nie wiem, gdzie poznawać ludzi. W dodatku nie mam pracy i nie lubię miasta, w którym mieszkam. W zasadzie to nie wiem też, jak spędzać tutaj wolny czas, ponieważ lubię aktywne formy, nie lubię przesiadywać w kawiarniach/restauracjach, nie znoszę oglądać filmów czy chodzić do muzeów. Lubię chodzić po wzgórzach we Włoszech czy Francji, sporty wodne, marzy mi się wyprawa do lasu i rozpalenie ogniska, chodzenie po wulkanach. Tutaj w Warszawie życie jest bardzo konsumpcyjne i ludzie chodzą wiecznie na kawę albo na zakupy ubraniowe, bądź zabiegi kosmetyczne, ewentualnie na spacer. Sam spacer to za mało dla mnie. Tyle, że zajęcia tego typu są drogie i tu pojawia się problem. Sytuację tę mocno zmienił mężczyzna, którego poznałam 2 miesiące temu, widujemy się regularnie, ale dlatego, bo mieszkamy blisko siebie i czasami zamienimy słowo. Nie zaprosił mnie jeszcze, więc raczej nic z tego nie wyjdzie. Jednak ja się zauroczyłam i od jakiegoś czasu poczułam, jakby on zdjął ze mnie pewną blokadę. Od kiedy o nim tak myślę, nie mam ochoty na wyszukane sposoby spędzania czasu, poczułam bezpieczeństwo i poczucie "utulenia". Nadal jednak pozostaje problem w postaci tego, że nie lubię miasta, w którym mieszkam i potrzebuję poznać ludzi. Myślałam sporo ostatnio o wyprowadzce nad morze, bo mam taką możliwość, jednak nie mam tam żadnych znajomych i mam dosyć tego, że życie, którego pragnę, jest w mojej głowie i ja jestem gotowa, jednak okoliczności mi nie sprzyjają. Na razie wszędzie gdzie jeżdżę, jestem w odosobnieniu i mam tego dosyć.
Witam, Mam obecnie 32 lata, męża i dwójkę synków 4l i prawie 1,5 roku. Jakieś 3 lata temu przeprowadziliśmy się do kupionego na kredyt domu około 30 min. samochodem od centrum miasta (oboje pochodzimy z miasta). Wybór taki padł ze względu na wysokie ceny w mieście.. Myślałam, że będę tutaj szczęśliwa, ale obecnie czuje, że jestem w najgorszym momencie moje życia bez celu.. Wcześniej przy jednym dziecku pracowałam jeszcze w mieście, zawoziłam do żłobka i ledwo zdążyłam do pracy.
Teraz po urlopie macierzyńskim z drugim dzieckiem zakończyłam pracę, bo nie miałam już do czego wracać.. Szukam pracy w naszych okolicach już od 4 miesięcy i popadam w załamanie. Niestety nie mam konkretnego wykształcenia, czego teraz bardzo żałuję, nigdy nie mogłam znaleźć, co chciałabym robić i kim być.. i dalej nie wiem, co mnie dodatkowo dobija. Przez to mam małe poczucie własnej wartości.. Dotychczasowe prace były z przypadku lub przez kogoś.. prace biurowe. Teraz czuję się totalnie uziemiona, mąż ma swoją działalność, więc pracuje od rana do wieczora, czasem wróci wcześniej, ale nigdy nie wiadomo jak będzie dzisiaj.. przez to nie mogę pracować na zmiany, Jestem ograniczona czasowo więc i nie mogę jechać dalej do pracy..nie mam niczyjego wsparcia, jedna babcia pracuje, druga mieszka 30 min od nas, ale nie ma prawa jazdy.. (nie dojedzie tu komunikacją). Już raz próbowaliśmy przenieść się do zupełnie innego miasta.. (do dalszej części mojej rodziny), wystawiliśmy dom na sprzedaż, ale krótko mówiąc, nie wypaliło. Praca męża się odwołała a dzieci nie miały pkoli. Ja się źle tam czułam. Wróciliśmy. Teraz znowu zaczynam mieć myśli, że chyba chciałabym sprzedać dom i przenieść się z powrotem do miasta.. np bliżej teściowej, żeby mieć chociaż wsparcie z dziecmi..łatwiej znaleźć pracę i być bardziej mobilna. Z nikim się nie widzę, bo nie ma kiedy i jak ani "za co". Jak już myślę, żeby szukać pracy w mieście i organizować się tak, żeby mąż rano ogarniał dzieci, to teraz za 2 msc ma dostać pracę za granicą wyjazdy na 2 tygodnie.. żeby zarobić na kredyt..I znowu nie mam żadnych możliwości.
Nie chce wegetować za to, żeby spłacić kredyt.. Z drugiej strony żal mi tego, co mamy tutaj. Chociaż dom ciągle nie wykończony, nie ma za co żyć i coś zrobić...to synek ma już kolegów z pkola i jednego z sąsiedztwa. Nie wiem już co robić.. nie chce być ciągle smuta, zła, uzależniona od męża, siedzieć w domu i nie mieć żadnego życia. Chciałabym moc wstać, coś zdecydować, wiedzieć co robić..
Długo się zastanawiałam, co zrobić z moim samopoczuciem i z tym, jak już dość długi czas męczą mnie myśli.
Czuję, że utknęłam w miejscu, w którym nigdy nie chciałam się znaleźć, a nawet powiem inaczej, nie myślałam, że się znajdę. Jakiś czas temu skończyłam 30 lat. Mam dwójkę dzieci i kochającego męża i czuję niejako wyrzuty sumienia, że czuje się przytłoczoną moją sytuacją, zamiast się cieszyć i to doceniać. Wyobrażałam siebie zawsze w tym wieku, że osiągnę już pewne stanowisko, będę więcej zarabiać, tak by móc sobie pozwolić, w dowolnym momencie, na co chcę. Owszem, chciałam, też w tym wieku mieć już ten dom i rodzinę. W tym momencie czuję, że utknęłam z kredytem na budowę domu, która się nie posuwa, ze względu na koszty życia, w pracy z przypadku, w której i tak mało co mogę pracować, ze względu na opiekę nad dziećmi. Myślałam o wyborze ścieżki zawodowej po macierzyństwie, myślałam o rozkręceniu swojego biznesu. Tylko w tym czasie, kiedy się chwaliłam, jaki to mam plan, osoba z rodziny zaczęła go realizować. Wtedy się przestraszyłam, że sobie nie poradzę, że będę gorsza, skrytykowana przez nią i środowisko i w dodatku, że będą inni gadać, że "zgapiam". Tym bardzie,j że to jest osoba dosyć konfliktowa. Teraz dobiło mnie to mocniej, bo tak naprawdę myślę, co zrobić, żeby więcej zarabiać, zmienić pracę na taką jednocześnie, w której mogłabym się rozwinąć i spełniać, a z drugiej strony jest rodzina i hamulec finansowy i ten strach, że przepale pieniądze.. Boje się czy to właściwa ścieżka, czy wymysł, czy to słomiany zapał. To wszystko w skrócie napełnia mnie niepokojem, prowadzącym do łez. Zamiast cieszyć się z czasem spędzanym z rodziną, to mi się płakać chce.
Nie wiem do końca co mam zrobić...
Witam. Jestem aktualnie od paru dni w kryzysie emocjonalnym. Siedzę w domu z 9 MSC synem, mąż od zawsze pracował w normalnych godzinach blisko domu. Zawsze mogłam do niego zadzwonić, wieczory i weekendy spędzaliśmy razem.
Od dłuższego czasu miał pewna pasje, którą chciał wykorzystać i się rozwijać. Sama zachęciłam go do pracy w pizzerii, żeby spróbował i był szczęśliwy. Niestety od tygodnia nie widujemy się prawie w ogóle. Wraca w nocy, rano po śniadaniu wychodzi.
Ja zostaję sama z synkiem, dni się dłużą, czuje się samotna.
Nie mogę sobie poradzić, że tak właśnie będzie wyglądać nasze życie, że mało co się będziemy widywać, plus sama nie mam siły i czuję się przybita, nie mam ochoty na pójście do pracy, bo wiem, że wtedy w ogóle się nie będziemy widzieć, ale wiem, że to najlepsze co mogę zrobić dla siebie. Nie umiem sobie emocjonalnie poradzić, proszę o jakieś wsparcie lub radę...
z jednej strony cieszę się, że spełnia marzenia, ale nie dam rady żyć teraz jakby bez męża i wsparcia.. mam kryzys.
Obawiam się, że pech mnie dosięgnie także w nowym miejscu zamieszkania. Boję się powtórki - 3 lata temu byłam na 3-miesięcznym stażu w ukochanych Włoszech i miałam pecha - olewała mnie moja przełożona, byla oschła i nie dopuszczała do obowiązków, kłamała, że jej nie będzie dzisiaj, a potem ją widziałam na mieście, nie odpisywała. Mężczyzna, który mi się spodobał udawał, że mnie nie pamięta po czasie, nie nawiązałam koleżeństwa, dostałam mandat. Pod koniec chciałam już wracać. Naoglądałam się pięknych widoków - wszędzie sama.
Tutaj, gdzie mieszkam w Polsce jestem sama od kilku lat, bez przyjaciół, bez partnera. Mam się wyprowadzać do Holandii do prestiżowej uczelni, mam jednak problem ze znalezieniem mieszkania - w Holandii jest niedobór mieszkań. Są oferty typu mieszkania z kilkoma ludźmi i jedna łazienka - nie wiem, jak miałabym rano zdążyć się wyszykować na uczelnię. Obawiam się bardzo samotności - nie znam holenderskiego, oczywiście jest tam sporo emigrantów, ale nie wiem, czy uda mi się znaleźć znajomych, przyjaciół.
Do tej pory mam pecha i nie wiem dlaczego, jestem bardzo dobrą osobą i to nieraz ja wychodzę z inicjatywą, a po drugiej stronie nie widzę zainteresowania. Kompletnie tego nie rozumiem. Tym bardziej, że czasami poznaję koleżanki, z którymi się dobrze dogaduję, jednak po czasie po drugiej stronie widzę spadek zainteresowania albo zaprzestanie kontaktu, pomimo braku jakichkolwiek kłótni, spięć.
Dzisiaj leżałam i myślałam o tym wszystkim, czy znowu będzie nie tak, że się umęczę i będę żyć tylko studiami, tak jak było w Polsce. Czy zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, czy wykorzystałam wszystkie szanse na poznanie ludzi. I tutaj stało sie coś niepokojącego - zaczęłam czuć dyskomfort, a po chwili panikę. Zaczęłam czuć jakąś wręcz złą obecność. Jakby we mnie "weszło" coś, albo ktoś. Bałam się być sama ze sobą, wyszłam z domu na spacer. Wiedziałam, że ten stan paniki może się skończyć w moment, jednak ja bałam się przestać zadawać sobie pytanie, czy zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by poznać nowych ludzi w obecnym mieście. Potem stwierdziłam, że muszę przerwać ten proces myślowy, że muszę odpuścić, bo chyba poszłam za daleko i to chyba o tym świadczy ta panika.
Byłam w tym roku na kilku sesjach i Pani powiedziała, że rzeczywiście widzi jakiś pech i to musi być uciążliwe. Zaniepokoiła mnie jednak ta panika, ponieważ doznałam jej w tym roku zimą, gdy z tej desperacji i samotności, zaczął mi się podobać mężczyzna, który wiedziałam, że nie powinien mi się podobać - intuicja we mnie krzyczała, że to nie jest dobra osoba dla mnie. I się to potwierdziło - ukrywał, że z kimś mieszka, brał używki, miał długi i w zasadzie to nie zaangażował się w relację ze mną, więc był to taki falstart. Ale z mojej strony było uwikłanie emocjonalne, i kiedy doszłam do tego, że on musi mi się przestać podobać, bo z tej relacji nic nie będzie - pojawiły się natrętne myśli - wulgarne, wrogie do mnie. Poczułam wtedy panikę, jakby "coś"" mnie atakowało, że chcę się wydostać, nie wiedziałam, o co chodzi. Odpuściłam więc i tkwiłam w tym zauroczeniu. Tylko że akurat wtedy nie powinnam była odpuszczać, bo trop był dobry - on nie powinien mi się był podobać. Więc skąd te natrętne myśli? Wiele jest tutaj obecnych wątków, które się na siebie nakładają i nie sposób ich od siebie oddzielić.