Left ArrowWstecz

Mój 30-sto letni syn nie radzi sobie w życiu

Mój 30-sto letni syn nie radzi sobie w życiu. Nie potrafi znaleźć lub utrzymać pracy i samego siebie. Jest dosłownie na naszym garnuszku. W dzieciństwie miał zdiagnozowane ADHD. Teraz nie ma przyjaciół i zamyka się w sobie. Chcemy mu pomóc, ale nie wiem, jak i czy to, co robimy jest złe, czy dobre.
User Forum

Tadeusz

2 lata temu
Agnieszka Stetkiewicz-Lewandowicz

Agnieszka Stetkiewicz-Lewandowicz

Dzień dobry,

z tego co Pan pisze martwi się o syna i chce mu pomóc. 

Mogę jedynie domyślać się, że diagnozie syna w dzieciństwie nie towarzyszyły działania terapeutyczne. Niestety tak bywało, po części dlatego, że dominowało przekonanie, że z ADHD się “wyrasta”. Dziś już wiemy, że tak nie jest, oczywiście mózg dojrzewa i część objawów szczególnie nadpobudliwości psychoruchowej się zmniejsza ale takie objawy, które Pan wymienił czyli planowanie i kończenie zadań mogą być znacznie zaburzone w wieku dorosłym. 

Na szczęście nasz mózg ma możliwość rozwoju przez całe życie także “nic straconego”, syn jak najbardziej może i powinien podjąć terapię, najlepiej w osoby specjalizującej się w terapii ADHD u dorosłych, oprócz tego dzięki internetowi dostępny jest kontakt z grupami wsparcia osób w podobnej sytuacji. 

Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego. 

2 lata temu
Magdalena Chojnacka

Magdalena Chojnacka

Witam, Może Pan porozmawiać z synem i wspólnie ustalić kroki jak rozwiązać tę sytuację. Nie znam szczegółów na tyle by, coś konkretnie doradzić i każdy przypadek powinien być indywidualnie rozpatrywany. 

Może być wiele powodów takiej sytuacji, czasami też dorosłe osoby nie mają motywacji do wyprowadzki z domu, ponieważ jest im wygodnie u rodziców i też czasem rodzice wspierają ten stan przez niekonsekwentne zachowania odnośnie obowiązków domowych i dokładania się do rachunków. Samo ADHD nie musi być przyczyną braku samodzielności Pana syna, ale może oczywiści też mieć wpływ - warto sprawdzić, czy diagnoza jest jedynym powodem tej sytuacji. Rozumiem zaniepokojenie stanem wycofania syna - w takich przypadkach dobrze też zasięgnąć rady specjalisty, aby wykluczyć np. depresję. Z tego, co Pan pisze, syn jest pełnoletni i decyzja o leczeniu należy do niego. 

Pozdrawiam,

Magdalena Chojnacka

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Dlaczego kiedy moja matka krzyczy, wpada w histerie, wyzywa, będąc w pokoju nie reaguje na nią?
Dlaczego kiedy moja matka krzyczy, wpada w histerie, wyzywa, będąc w pokoju nie reaguje na nią? Wtedy ignoruje ją i uważam jej zachowanie za straszne, ale mimo wszystko dziecinne. A kiedy ona w ciszy trzaska drzwiami, szafkami czuję lęk. W pokoju nie mogę usiedzieć w miejscu, udaję, że coś robię. Kiedy słyszę ją blisko drzwi od pokoju, udaję, że coś robię w razie, gdyby weszła do środka. O co chodzi?
11-letni syn partnerki trafił do MOS-u. Jest agresywny, musi dostać to, czego chce, manipuluje. W domu jest tragiczna atmosfera.

Syn mojej partnerki ma 11 lat. Problemy z jego zachowaniem zaczęły się jakieś 5 lat temu. Drugi rok się zaczął jak został umieszczony w MOS-ie. Przedtem próbowaliśmy wszystkiego. Najpierw w domu rozmów, dopytywania, obserwacji, pracy z jego emocjami, tłumaczeniem itd. Nic nie skutkowało. Zaczęły się wizyty w szkole, praktycznie nie było dnia, żeby nie było skarg, bo się pobił, bo zaczepia, bo przeszkadza na lekcjach. Najpierw wizyty u psychologa i pedagoga szkolnego. Oczywiście w międzyczasie cały czas próby dotarcia do dziecka i powodów jego zachowania. Zajęcia dodatkowe z psychologiem. Potem wizyty u psychologów zewnętrznych, jeden drugi, potem psychoterapeuta, następnie nawet psychiatra. Próbowaliśmy terapii i farmakologii. I nic. Cały czas jest coraz gorzej. 

W końcu trafił do ośrodka. Tam oczywiście poza zajęciami, które ma sam i z grupą, my również regularnie jeździliśmy na spotkania z tamtejszym psychologiem i oczywiście z dzieckiem. On w teorii wszystko wie. Książkowo przedstawi wzorce zachowań. Zdąży się odwrócić i teoria idzie w las. Agresja na każdym kroku, wszyscy są winni tylko nie on. Egocentryzm, narcyzm, nadmierna fascynacja agresywnymi i niebezpiecznymi rzeczami. Potrafi przylecieć z podwórka tylko po to, żeby się pochwalić, że "kolega mu pokazał, że jak się zrobi komuś tak i tak to można komuś skręcić kark". Przekleństwa takie, że niejeden "dres spod klatki" by się nie powstydził. Zero szacunku do kogokolwiek czy respektowania podstawowych zasad i norm. Póki coś jest po jego myśli jest ok. Czyli najlepiej dać mu telefon, tv z konsolą i dostęp do karty, żeby mógł się żywić w fast foodach non stop. Palenie papierosów do jakichś 3 lat. Zdarzały się też kradzieże. 

W momencie kiedy coś zaczyna być nie po jego myśli, zaczyna być agresywny, krzyczy, pyskuje (delikatnie mówiąc), nie docierają do niego argumenty i próby wyjaśnienia dlaczego postępuje się tak czy inaczej. Kiedy już nie ma pomysłów jak być w centrum zainteresowania, potrafi manipulować własnymi emocjami, żeby grać na czyichś uczuciach. Na zawołanie w ciągu sekundy potrafi się rozpłakać. Kiedy widzę, że to jest na pokaz i wprost mu to komunikuję, w ułamku sekundy jego wzrok zmienia się na "morderczy". 

Teraz jest jeszcze za mały, ale nie wiem co będzie za kilka lat. Nie wiem czy nie zacznie wynosić z domu rzeczy, albo czy nie pobije kogoś, żeby otrzymać to czego chce. Póki nie ma go w domu jest względy spokój, kiedy przyjeżdża wszyscy chodzą w nerwach, bo ciągle są awantury. Przez tą nerwową atmosferę cierpi również nasz związek. Raz, że nie możemy się skoncentrować na sobie, bo w kółko na tapecie jest jeden temat. Dwa, że odreagowywanie nerwów przekłada się na nasze sprzeczki o głupoty czasami. 

Nie wiem co mam robić. Kocham moją partnerkę, chcę z nią być. Z drugiej strony chciałbym bardziej spokojnego życia. Nie bez problemów, bo zawsze jakieś będą, ale można sobie z nimi poradzić. A tu cały dom jest sterroryzowany przez jedno dziecko. Nasze plany z partnerką zeszły na dalszy plan. Nie mamy głowy i czasu, żeby podyskutować czy zaplanować ślub, nie wspominając o staraniach o wspólne dziecko, którego oboje chcemy. 

Tylko ja się boję. Bo nie wiem czy w tych nerwach udałoby jej się urodzić zdrowe dziecko, albo czy w ogóle ciąża by przeszła bez komplikacji. Nie darowałbym sobie ani jemu, gdyby jej albo dziecku coś się stało przez to, że przysparza tylu problemów. I wiecznie robi z siebie ofiarę. W szkole każdy się na niego uwziął, to każdy jego zaczepiał, jego tylko bili. Problem w tym, że nie zawsze tak było, bo niejednokrotnie dochodziły do nas informacje, że to on jest prowodyrem. Na podwórku też oczywiście on jako jedyny niewinny, każdy się na niego uwziął. Teraz w MOS-ie jest dokładnie to samo. To jego zaczepiają, on nic nie robi. Tylko to on dostaje kary dyscyplinujące "za niewinność". 

Nie mam pojęcia co robić. Chcę, żeby było dobrze, ale nie mam już cierpliwości. Każda jego wizyta w domu to niekończące się nerwy. Mogę jeszcze dużo wytrzymać. Wiem i znam siebie. Zniosę jeszcze bardzo dużo. Tylko, że co to za życie. Partnerka się męczy, jest zmęczona psychicznie i fizycznie, boli mnie, że nie wiem jak jej pomóc. 

Moja relacja z młodym jest aktualnie żadna. Najchętniej w ogóle bym nie miał z nim styczności. Tzn. chciałbym i są momenty, że podejmuję starania, ale zaraz on znowu odwala coś "patologicznego" i mi się odechciewa. Partnerka ma mi za złe czasami, że ja się z nim nie dogaduję. Nie dziwię się jej z jednej strony, bo to jej dziecko i chciałaby, żeby było dobrze, żeby on był inny i żebym miał z nim dobre relacje. Ale nie da się budować żadnej relacji bez obustronnego zaangażowania. A nie będę się przecież kajał przed dzieckiem tylko po to, żeby mógł mną rządzić i wtedy odwalimy teatrzyk "jest super".

Syn spotyka się ze starszą od siebie kobietą. Przestał przyjeżdżać do rodziny.

Dlaczego mój syn odwrócił się nagle ode mnie, pod wpływem 20 lat starszej od niego kobiety, która zmieniła go w potwora, który twierdzi, że przyjazd do rodzinnego domu to strata czasu?

Strach przed pracą i wyjściem z domu po narodzinach dziecka i urlopie macierzyńskim
Witam, pracuje już 11 lat w tej samej firmie, po powrocie z macierzyńskiego, ze względu na dziecko musiałam się przenieść do innego oddziału bliżej miejsca zamieszkania. Odkąd tu pracuje, tak jak lubiłam to co robię teraz nie mam chęci przychodzić i stresuję się gdy wiem że na drugi dzień rano ma być Kierowniczka Sklepu. Tak jak we wcześniejszym oddziale czułam się super, i chciało się przychodzić do pracy tutaj mam zawroty głowy, ból brzucha i wymioty że stresu że muszę się tam pojawić. Odkąd mam dziecko muszę zmuszać się na wyjście z domu na dwór, wcześniej wyglądało to tak że szłam do pracy i do domu i na szybkie siku kupę z psem, a odkąd mam dziecko wychodzę na spacery lecz gdy jest na placu zabaw, więcej ludzi niż ja z dzieckiem zaczynam się stresować, i bać że coś ktoś mi zrobi, bezpiecznie czuje się tylko w domu. Co mam zrobić by przestać się stresować, i bać. Bo zaczęło mi to utrudniać życie.
Jak radzić sobie z fałszywymi oskarżeniami ze strony rodzica?

Mama oskarża mnie o coś, czego ja nie robię: o to, że rzekomo donoszę do rodziny na to, co się dzieje u nas w domu, a przez to myślę, że mama mi nie ufa, stąd te oskarżenia. 

Co robić?

Cześć, nie wiem, jak sobie poradzić z moją sytuacją rodzinną
Cześć, nie wiem, jak sobie poradzić z moją sytuacją rodzinną, mam 22 lata studiuje niedaleko domu, więc jestem na miejscu, ale boję się o mamę i o rodzinę. Tata dużo pije, czasem jest spokojny, ale często jest agresywny po alkoholu. Z mamą praktycznie się nie odzywają, uważa ją za nic niewartą, po alkoholu wyzywa. Staję w jej obronie często i tak powstają kłótnie, gdzie ja też jestem wyzywana. 2 razy ją uderzył i nie czuł się winny tego, powiedział ,,w końcu ją uderzyłem". Nie wiem, co mam robić, chciałabym pomóc mamie i sobie, ale nie mam jak, nic nie jest w porządku, czasem mam okrutne myśli, że lepiej by było, jakby taty nie było, ale przecież nie mogę tak myśleć o własnym ojcu ... Nie mam się komu wygadać i tak dusze to w sobie.
Ciężkie relacje z rodzicami, nie jestem w stanie z nimi funkcjonować.
Witam. Prawdę powiedziawszy nie wiem od czego zacząć. Nigdy wcześniej nie rozmawiałam na temat moich relacji z bratem oraz rodzicami i trudno mi zebrać myśli. Wyróżnić kilka sytuacji spośród wielu, które ukształtowały nasze dzisiejsze niezdrowe stosunki. W dzieciństwie ich zachowanie wydawało się normalne. Z powodu swojej pracy byli rodzicami weekendowymi, mną i bratem zajmowała się babcia, ale dni, kiedy byli w domu pamiętam jako dobre. Sytuacja zmieniła się, kiedy wybudowali dom bliżej pracy, w którym zamieszkaliśmy razem. Dopóki żadne z nas nie miało problemów z nauką, dopóty rodzice byli zadowoleni. Potem zaczęły się korepetycje oraz powtarzane niczym mantra po każdej wywiadówce przez mamę: "w życiu się tak nie wstydziłam". Otrzymałam kiedyś szlaban na komputer i telefon, ponieważ nauczycielka od matematyki stwierdziła, że się nie uczę. Brak mediów nie zabolał mnie w żaden sposób - 3/4 mojego życia w okresie gimnazjum i tak poświęcone było nauce. Trafiłam do klasy z samymi czerwonymi paskami (sama go miałam przez wiele lat życia), w której rywalizacja była na porządku dziennym i postawiłam sobie za cel, by im dorównać. Pomimo moich starań nie dawałam sobie rady z matematyką, a potem przyszło całkowite wypalenie. W liceum sytuacja wyglądała podobnie, tj. były przedmioty, z których byłam bardzo dobra albo przynajmniej dobra oraz matematyka, z którą miałam ogromny problem. Ponownie moi rodzice uwierzyli nauczycielce, opowiadającej o tym, jak nie umiem się uczyć. Był to czas, kiedy pojawiało się coraz więcej zgłoszeń na tę panią, inne dzieciaki w mojej szkole otwarcie rozmawiały z rodzicami o tym, że wymaga, ale nie umie przekazać wiedzy. Że weźmie cię do tablicy, nie wytłumaczy i ośmieszy cię przy wszystkich. Mama w to nie wierzyła, do dzisiaj pamiętam, jak wracała niezadowolona z wywiadówek obarczając mnie całą winą za naciąganą 2 z matmy. Zmieniła zdanie dopiero po rozmowie z samą matematyczką, która przyznała, że nie chce tłumaczyć nam materiału, bo jesteśmy niewdzięczni. Mnie nazwała naburmuszonym dzieckiem i dziwiła się mojej mamie, że jest taka uśmiechnięta i przyjazna skoro ma takie dziecko, jak ja. Miała tupet zapytać, czy jestem adoptowana... Po maturze dostałam się na wymarzone studia. Studiowałam równocześnie dwa kierunki, stres był czymś, co towarzyszło mi na porządku dziennym. Chodziłam przemęczona i nie wysypiałam się. Wtedy też zaczęły się moje problemy z tarczycą - przybrałam mocno na wadze, co nie umknęło uwadze moich rodziców. O ile mama od razu szukała dla mnie pomocy, ojciec w sposób szydercze komentował mój wygląd. Normą było, że mówił do mnie per torba albo że mam ruszyć piekarnik. Kiedy oglądaliśmy rodzinne zdjęcia mojego brata przed jego 18 zapytał mnie wprost, dlaczego się tak zapuściłam, czemu nie ćwiczę i co się stało z tą dziewczyną, która była szczupła? Pochylając się nad tematem wagi mój tata zawsze miał do niej skrajne podejście. Na zmianę przybierał i zrzucał wagę, czasami do momentu, w którym wyglądał niezdrowo. Do dziś ma problem z objadaniem się (nie przestaje jeść, aż wszystko nie zniknie ze stołu, a potem jeszcze w nocy zagląda do lodówki). Potem wszystko zwraca, twierdząc, że to dlaczego, że go mdli. Pije dużo alkoholu, bo stwierdza, że pomaga mu to zyskać pewność siebie. Ma też ogromną potrzebę bycia w centrum uwagi, choć sam niewiele angażował się w nasze życia. Do brata po zdanej maturze miał pretensje, że w pierwszej kolejności zadzwonił do mamy, a on sam dowiedział się od swojego brata, który zaraz po ogłoszeniu wyników sam zadzwonił do nas, aby złożyć mojemu bratu gratulacje. Nasz ojciec nie odzywał się do swojego syna, bo tamten nie zadzwonił do niego jako pierwszego! I jeszcze wymusił na mamie, aby przekonała go do przeprosin, argumentując, że czuł się urażony. Wracając do tematu jego zachowania, ojciec nie ma problemu z żartowania z innych ludzi. Jego domniemany humor jest okrutny, często nieśmieszny, a wręcz rani. Przejdę teraz do tego, że covid zmusił nas (mnie i brata) do powrotu do domu w czasie studiów i ponownego zamieszkania z rodzicami. Rodzice, który płacili za wynajmowane mieszkanie w innym mieście nie chcieli, aby stało puste, a skoro zajęcia były online to mieliśmy wrócić do domu. W rozumieniu mamy szukanie pracy ani na studiach ani w trakcie pandemii pandemii nie wchodziło w grę, nie z powodu wirusa, nie z powodu nauki, a tego, że będziemy mieli mniej czasu na przebywanie w domu. Życie ułożyło się w taki sposób, że zaczęliśmy pracować z bratem w firmie rodziców, zajmując się rzeczami z goła odmiennymi od tego, czego się uczyliśmy. Rodzice pomogli bratu otworzyć restaurację, która formalnie zapisana jest na matkę. Ja zostałam w rodzinnej firmie również związanej z gastronomią. Tu pojawiają się schody. Moi rodzice żyli swoją pracą i praca wchodziła do naszego domu. Nasze rozmowy są głównie o pracy. A mimo to nadal uważają, że robimy nie wystarczająco. Kiedy ktoś z ich pracowników jest niedysponowany wkraczam ja na jego miejsce. Mimo swoich zobowiązań, które związane są z lokalem brata i lokalem rodziców zawsze muszę im pomóc. Kiedyś tej pomocy odmówiłam, mama się do mnie odzywała, zarzucała, że sama sobie wymyślam zajęcia, choć tonęłam w zobowiązaniach. Musiałam się kajać przez wiele dni, bo było jej przykro. Było jej przykro również wtedy, kiedy sugerowałam, że oni uwikłali nas w swój biznes. Lubi mówić o tym, jak wiele problemów przed nami ukrywa, jak musi sobie ze wszystkim radzić sama i nikt jej nie pomaga. Nie lubię chodzić do pracy, kiedy jest w niej mój ojciec. Nie umie trzymać emocji na wodzy, lata i krzyczy na obsługę twierdząc, że wszystko jest "spier...". Przeszkadza, ale kiedy prosisz go o zachowanie spokoju wrzeszczy przy wszystkich, zarzucając, że jak nie chce pomóc to mam iść do domu. Potem ich pracownicy przychodzą do mnie ze skargą, a ja muszę palić głupa, że tata chce dla restauracji jak najlepiej i dlatego jest emocjonalny. Ojciec nigdy nie doceniał mnie ani nie był szczególnie uradowany moimi osiągnięciami. Jego zdaniem podczas studiów, podczas odbywania praktyk z dwóch kierunków, obronienia dwóch tytułów magistra nigdy nie miałam żadnych osiągnięć. Nie pracowałam. Wiele razy nazywał mnie rozpieszczoną, że wychodzę z założenia, że wszystko mi się należy. Boli mnie to niemiłosiernie, zwłaszcza, jak wypomina mi to, że nie zrobiłam do tej pory doktoratu. Nawet ostatnio podczas mojego żartu, kiedy robiłam rodzinne zdjęcie na urodzinach mojego wujka, kiedy powiedziałem, że nie zostanę fotografem, odpowiedział na to: "no w zawodzie też nie będziesz pracować". Mogłabym przetoczyć jeszcze wiele przykładów tego, co uważam jest emocjonalnym naużyciem, choć rodzice nigdy tego w ten sposób nie widzieli. Brat przez problemy emocjonalne chodził przez rok do psychologa, przyjmował psychotropy. Ojciec, który owego psychologa polecił uznał, że nie pomógł bratu, bo ten kłamał podczas sesji. Kiedy powiedział im o pogłębiającej się depresji, uznali, że wymyślą, bo przecież wszystko mieliśmy podane na złotej tacy. Nie czujemy szacunku do naszych rodziców. Nie czujemy, aby szanowali nas. Brat przestał przebywać w domu, tylko w nim śpi. Nie rozmawia z nami, chyba, ze musi. Na pierwszym miejscu stawia kolegów, którzy jak twierdzi go rozumieją. Nie dba o siebie i wszystko mu jedno. Tak, podnoszę głos na rodziców. Tak, puszczają mi emocje i mówię przykre rzeczy. Ojciec wielokrotnie próbował pozbyć się mnie z domu. A kiedy wreszcie po ogromnej kłótni, kiedy kazał mi "wypier..." pojechałam do koleżanki na noc, stwierdził, że nawet nie zauważył, że mnie nie ma. Ojciec nie toleruje moich zwierząt. Twierdzi, że nie będzie zmieniał standardu swojego życia dla kotów. Nie będzie cyt. cierpiał, bo mieszkają w domu. A to oznacza, że musi zamykać za sobą drzwi i nie wypuszczać ich na dwór. Zdarza im się hałasować w nocy, mówię im, żeby zamykali drzwi, jak się kładą się spać, ale spotykam się z oburzeniem, że nie bedzie dostosowywać swojego życia do moich kotów. Nie musi ich karmić, nie musi pielęgnować, nie musi się z nimi bawić, nie musi zabierać do weterynarza. One mu przeszkadzają, bo są. Szukałam już mieszkania dla siebie. Nikt nie chce wynająć mieszkania, w którym miałyby przebywać zwierzęta, a na kupno mnie nie stać. Dostaję na głowę w tym domu. Odpoczywam, gdy rodzice wyjeżdżają. Gdy nie ma ich w domu.
Trafiłam do nieodpowiedniej dla mnie szkoły, jednak rodzice nie uważają mojej dużej trudności za problem
Witam, dwa dni temu zaczęłam szkołę ponadpodstawową. Bardzo chciałabym iść do liceum a dostałam się do technikum , w którym już od pierwszego dnia jestem traktowana przez innych bez szacunku. Jestem po prostu inna niż wszyscy. Mam inne priorytety i nie potrafię zgrywać głupka tylko po to, by mieć znajomych.Osoby z klasy nie są na moim poziomie, a w szkole też nie widzę normalnego towarzystwa, które nie pije i nie pali. Ze względu, iż jest początek września chcę zmienić szkołę. Jeżeli nie byłoby żadnego już miejsca w liceum i nie chcieli mnie przyjąć, mam zamiar zmienić nawet na inne technikum. Tylko, że moi rodzice po pierwsze nie wierzą w moje możliwości (czyli, że dostałabym się do jakiegoś liceum) oraz lekko bagatelizują moje uczucia i cały czas mówią, iż gdzieś indziej może być tylko gorzej.Nie mam pojęcia, jak do nich przemówić, by zdecydowali się na przeniesienie mnie do innej szkoły, bo naprawdę to dopiero dwa dni a ja nie chcę tam chodzić i czuję się tam okropnie.
Jak radzić sobie z bałaganiarstwem u 5-latka? Zaburzenie czy etap rozwoju?
Moje dziecko od zawsze mocno się brudzi robi masakrę przy jedzeniu a ma już 5 lat jak kololoruje lub maluje to zawsze po obrazku po sobie po stole po krześle, no nie idzie nas tym zapanować. A potem się denerwuje że bałagan jest i żeby jej pomóc to ogarnąć do czystości. Uwielbia też wszelkiego rodzaju sljajmy robić błoto w piasku w misce no wszędzie ja to mówię bo świnka peppa. Ale to chyba jednak jakieś zaburzenie? Za to nie lubi czesać i myć włosów, ale wyciskać te szampony i wszelkie mazidła to tak i mazać po sobie. Proszę o pomoc
Bardzo cierpię z powodu przeszłości, w której między mną a bratem były mocne szarpaniny, kłótnie. Sami rodzice nas źle traktowali, a ja czuję, że nie byłam w tym wsparciem dla brata.
Dzień dobry, zdecydowałam się napisać na forum, ponieważ ta sytuacja nie daje mi spokoju. Ja i mój 8 lat młodszy brat pochodzimy z rozbitej rodziny, mama i tata bardzo często się kłócili i na obojgu z nas stosowali przemoc psychiczną, na moim bracie, kiedy jeszcze był mniejszy, również fizyczną. Czułam, że nienawidzę swojego brata, cały czas były pomiędzy nami spory, szarpaniny, krzyki i płacze. Wiadomo, że jako starsze dziecko, byłam dużo silniejsza i moje uderzenia podczas bijatyk były dość agresywne i mocne. W mojej głowie pozostało bardzo wyraźne wspomnienie, kiedy wzięłam cienki patyk i z całej siły uderzyłam brata w wewnętrzną stronę kolan. Do dziś, kiedy chociażby przypadkiem coś ociera mi się o to miejsce, od razu słyszę jego wrzaski, mój poziom stresu wzrasta, chce mi się płakać i uderzać głową o ścianę z całej siły. W skrócie jest to wspomnienie bardzo intensywnie naładowane emocjonalnie, które niezmiernie mnie triggeruje. Kolejnym ciosem w tej historii było to, kiedy dowiedziałam się, że mój brat wcale nie był wredny, tylko stwierdzono u niego upośledzenie umysłowe. Wstydzę się siebie i obrzydza mnie mój widok w lustrze. Czuję się jak potwór, którym w sumie dla niego byłam i naprawdę chciałabym naprawić naszą relację, ale jednocześnie nie potrafię spojrzeć na niego, nie czując jednocześnie bardzo negatywnych emocji. W momencie rozwodu rodziców powinnam była być dla niego wsparciem, a tylko pogarszałam sytuację i byłam okropna. Aktualnie bardzo rzadko się ze sobą widujemy, ponieważ on mieszka z ojcem, który też nie traktuje go zbyt dobrze. Ale planujemy razem z mamą zawalczyć o to, aby wrócił do nas. Nie ma między nami takich sporów jak kiedyś, wydaje się jakby on zapomniał o tym, co się działo, co też na dobrą sprawę nie świadczy dobrze. Musiałam w końcu się tym podzielić, ponieważ od wielu lat dosłownie dusi mnie to od środka. Bardzo żałuję.
Jak radzić sobie z odrzuceniem i nierównym traktowaniem w rodzinie?

Mam problem w domu, z moim tatą szczególnie. 

Widzę nierówne traktowanie między mną a bratem. 

Brata pyta się, czy gdzieś z nim nie pojedzie, jak po długim czasie przyszedł do kuchni, to powiedział do niego "czekaliśmy na ciebie", podnosi na mnie często głos i się na mnie frustruje. Ostatnio trochę dochodziło między nami do różnicy zdań i zauważyłam, że zaczął mnie już wgl ignorować. 

Jak ja przychodzę do kuchni, to on ostatencyjnie wychodzi i jak ja wychodzę, to dopiero do tej kuchni wraca i z bratem moim rozmawiają godzinami, a ze mną ostatnio herbatę pil może rok temu, i to może max. 2 razy, nie więcej. Kiedy się pytałam, czemu tak robi, to powiedział, że tak jest dobrze (czy coś takiego), że tak powinno być? Że on rozmawia z moimi braćmi a ja z mamą. Później była taka sytuacja, że obok niego było wolne krzesło i ja obok niego usiadłam, to parę minut później się przesiadł koło mamy. Kiedy indziej znowu była podobna sytuacja, że kiedy obok mnie było wolne miejsce (tylko obok mnie) to przyniósł sobie krzesło z pokoju obok i usiadł na boku. 

I np. była taka sytuacja jeszcze w sklepie, że nie chciał ze mną robić wspólnie zakupów. To wszystko mnie już psychicznie tak wykańcza, że nie daje sobie rady emocjonalnie i ciągle płacze o to, bo czuję, że moja mama też mnie ignoruje i też woli brata. Np.pyta go, czy pojadą tu, czy tam. Jak mieliśmy robić zakupy to powiedziała do taty " to ty zrobisz zakupy z K. a ja sama" . No i oczywiście tata powiedział, że on zrobi sam.. czuję się odrzucona w tym domu, niechciana. Było wiele, na prawdę wiele rozmów na ten temat. Widzieli moje łzy, ale one ich nie ruszają. I w końcu z tej złości i smutku zaczęłam na niego mówić po imieniu, czyli " Zbyszek". To była w domu jedna wielka awantura i afera i odwrócenie się do mnie, że jak ja tak mogę do własnego ojca mówić i jak ja się zachowuje. 

Nie było żadnego zrozumienia moich uczuć i było odrzucenie mnie przez resztę rodziny. Czyli w sumie wychodzi na to, że on może mnie ignorować i mi to pokazywać, a ja mam biernie to znosić .. nie wiem, jak sobie z tym wszystkim radzić już, z tymi emocjami :( Problem w tym, że ja na nich za bardzo polegam, bo tak naprawdę mam tylko jedną koleżankę, z którą rozmawiam raz na miesiąc, ma dziecko i swoje życie już więc rozumiecie. Dlatego może tak się uwiesiłam tej rodziny. 

Z narzeczonym będę mogła zamieszkać dopiero za około pół roku, bo obiecał bratu pokój. (Wtedy nawet nie myślałam o zamieszkaniu). Nie wiem, jak sobie radzić z tym przerażającym smutkiem i poczuciem osamotnienia?

Utrzymywanie kontaktu byłego partnera z dzieckiem. Jak przeprowadzać wideorozmowy?
Dzień dobry, córka ma 2 lata i 4 miesiące, z jej tatą nie mieszkamy razem od kiedy córka skończyła 9 miesięcy. Tata przebywa za granicą i raz na pół roku przyjeżdża na tydzień. Były partner naciska na codzienne rozmowy video, jednocześnie wymaga ode mnie, żebym chodziła za córką z telefonem i przesuwała go, gdy dziecko się przesuwa. W związku by zapewnić dziecku lepszy obraz i ograniczyć zniszczenia w sprzęcie zdecydowałam się na połączenie video przez laptopa. Córka często odchodzi od telefonu i nie chce do niego podejść, co spotyka się ze złością mojego byłego partnera na mnie, że nie przesuwam ekranu, by mógł ją lepiej widzieć. Z mojej strony uważam, że dziecko ma prawo do prywatności i jeśli nie ma ochoty być widziana nie musi tego robić. Dodatkowo wydaje mi się, że 15 minut "rozmowy" a w rzeczywistości obserwacji otoczenia dziecka jest to czas, w którym ojciec powinien przygotować jakieś atrakcje, by dziecko chciało oglądać co robi. Proponowałam kukiełki, przesyłałam skany książeczek które córka czyta. Wiem, że rozmowy są nagrywane i że były partner zbiera materiały przeciwko mnie w sądzie. Przeraża mnie jak duża odpowiedzialność w tym momencie jest na mnie zrzucona, jeśli chodzi o przebieg tych rozmów. Bardzo proszę o informację jak najlepiej przeprowadzać tego typu videorozmowy.
Jak poradzić sobie z emocjami i myślami po rozstaniu/porzuceniu?
Jak poradzić sobie z emocjami i myślami po rozstaniu/porzuceniu? Mój były partner byliśmy razem 11 lat, odszedł z dnia na dzień, zostawił mnie i nasze dziecko (9 lat). Traktuje nas jak obce, oczernia przed obcymi ludźmi, kontakt przyjedzie raz na tydzień, dziecko jest niepełnosprawne intelektualnie. Opieka po mojej stronie 24h/7 (jestem na świadczeniu pielęgnacyjnym). Ma kobietę starszą od siebie o 15 lat, odszedł do niej i jej dzieci. Ja nie radzę sobie, czuję wściekłość i żal do niego. Przed nim nie miałam nikogo, mam 28 lat, on ma 32. Sama opieka nad dzieckiem wykańcza mnie psychicznie, a on jeszcze dokłada (nie płaci nic) i funduje stres.
Jak radzić sobie z trudnościami w budowaniu relacji z powodu emocjonalnej obojętności rodziców
Od zawsze mam trudność z budowaniem głębokich relacji. Często towarzyszy mi poczucie, że nie zasługuję na bliskość i że inni prędzej czy później mnie opuszczą. Choć w dorosłym życiu otaczają mnie ludzie, w środku często czuję się samotny. Kiedy byłem mały, musiałem radzić sobie z wieloma rzeczami sam. Rodzice byli fizycznie obecni, ale emocjonalnie odlegli, lekarze, rzadko bywali w domu – nie okazywali ciepła, nie wspierali mnie w trudnych chwilach. Z czasem nauczyłem się tłumić emocje i nie oczekiwać pomocy od innych. Zastanawiam się, jak radzić sobie z takimi emocjami.
Trudności w rodzinie - agresywna, zamknięta żona, co odbija się na dzieciach. Byliśmy na terapii, jednak to nie pomaga - proszę o pomoc
Witam. Mam z żoną dwójkę małych dzieci w wieku 3 i 6 lat. Moja żona bardzo nienawidzi mojej rodziny, żywi do niej urazy z przeszłości, które wg mnie są wyolbrzymione i już nieaktualne. Dochodzi do częstych kłótni nawet na oczach dzieci. Skutkuje to również przemocą fizyczną na mnie oraz nastawianiem dzieci przeciwko mnie. Doszło też raz do przemocy fizycznej na mnie na oczach dziecka. Wszystko potrafi obrócić przeciwko mnie i wytłumaczyć się ze swoich zachowań zasłaniając się dobrem rodziny. Nawet jeśli wrócę później z pracy to widzi w tym jakiś podstęp (np. że ją zdradzam lub że w ogóle nie byłem w pracy). Byliśmy na terapii już u kilku psychologów, jednak żaden nie potrafił nam pomóc. Żona potrafi nawet w ich obecności kłócić się ze mną i mi ubliżać. Wyczuwam w niej nienawiść do mojej osoby. Żona nie potrafi żyć teraźniejszością, tylko wiecznie rozpamiętuje przeszłość. Ogranicza mi kontakty z dziećmi, zabrania mi nawet wyjazdów z dziećmi do moich rodziców, straszy rozwodem. Często jest bardzo agresywna. Szukam pomocy w internecie i podejrzewam, że żona może mieć osobowość narcystyczną a ja nie wiem, jak jej pomóc oraz jak uchronić dzieci przed nastawianiem przeciwko mnie. Raz nawet nie wpuściła mnie do mieszkania i zamknęła drzwi na klucz. Starsza córka wyczuwa złe emocje u matki i często wybucha płaczem. Myślę, że już się na niej to odbija. W odpowiedzi od psychologów dostałem radę, żeby zająć się przede wszystkim sobą, swoim zdrowiem psychicznym, ale ciężko jest z tym żyć jeśli widzę, że żona nie przyjmuje do wiadomości, że sama powinna zmienić też swoje nastawienie. We wszystkim co robię podejrzewa spisek ze strony mojej rodziny. Chciałem, żeby jakiś psycholog zrobił nam diagnozę i na tej podstawie podjął jakąś odpowiednią terapię zarówno mi, jak i jej ale żona nie chce i uważa, że z nią jest wszystko ok, że to ja mam problem i moja " rodzina pochodzenia" jak to ona określa. Lub czy może szukać pomocy w jakichś ośrodkach pomocy rodzinie tylko wiem, że jeśli gdziekolwiek to zgłoszę, to wprawi ją w jeszcze większą wściekłość.
Czy złożyć życzenia rodzicom (z okazji rocznicy ślubu), którzy już się nie kochają?
Witam totalnie nie wiem co zrobić, za dwa tygodnie moi rodzice mają 25 rocznicę ślubu. Oni się strasznie nienawidzą, po pijaku tata ubliża mamie i nam, na drugi dzień mama strasznie na niego krzyczy, a potem nie odzywają się do siebie aż do kolejnej kłótni gdy on wypiję. Nie lubię przebywać w domu bo ciągle czuję tą nienawiść w powietrzu, wiem ze on nie nawiedzi i mnie😕 nie wiem czy powinnam coś im kupić na rocznicę ślubu, czy złożyć im życzenia skoro oni już się nie kochają?
Czuję się odrzucona przez rodzinę po nieoczekiwanym wyjeździe nad morze

Dzisiaj się dowiedziałam czegoś. Dowiedziałam się, że moja mama i dwie siostry jadą w czwartek nad morze, wracają w poniedziałek. Ja wiem, mówiłam siostrze jednej ze nie pojechałabym z nimi, bo po prostu nie czuję się komfortowo przy mamie i przy nich. A także z uwagi na bliznę po operacji. No...tak...tak mówiłam. A dzisiaj jak te słowa okazały się prawdą, to mnie to zabolało. Bo jak teraz sobie pomyślałam...To przecież mogła się mnie ostatecznie zapytać, czy moja decyzja, że nie jadę, jest ostateczna...a one nic... Poczułam się wyobcowana. Poczułam się odrzucona po raz kolejny w życiu przez nich. Owszem z tą siostrą jedna mam w miarę poprawne relacje jednak... Dlaczego to tak zabolało?

Jestem w sanatorium, a rodzice zabraniają mi kontaktu z innym.
Witam, mam 43 lata, od pewnego czasu nie mogę dogadać się z rodzicami, jakiś czas temu poznałam kogoś- niestety rodzice zabronili mi z nim być, ja wciąż utrzymuje z nim kontakt, dostałam sanatorium w okolicach jego zamieszkania, ale rodzice zabraniają mi pojechać. Nic nie mogę sama zadecydować o moim życiu, co mam zrobić? zależy mi na tej znajomości.
Brat choruje na depresję, czuje się jeszcze gorzej po rozpadzie związku, zrezygnował z leków i psychoterapii.
Mój brat ma stwierdzoną depresję. Wzięła się ona stąd, że trochę źle pokierował swoim życiem po zakończeniu szkoły. Gdy nasi przyjaciele budowali zdrowy związek, odkładali na mieszkanie i zaczęli brać życie na poważnie, on wolał się wyszaleć i około 1,5 roku temu zdał sobie sprawę, że czas się ogarnąć. Na Tinderze poznał jedną dziewczynę. Spotkali się z trzy razy i ta relacja nie potoczyła się dalej. Dziewczyna nie chciała dalej tego kontynuować, a on zdążył się mocno zadłużyć. W tym stanie wszedł w nowy związek i po jakimś czasie i on zaczął się rozpadać. Zdaje sobie sprawę dlaczego i teraz, jak się rozpadł, chce to naprawić. Jednakże jego była dziewczyna już podjęła decyzję, że to koniec i nie ma na co liczyć. Przez to jego depresja się pogłębiła i doprowadziła do myśli samobójczych. Chodził na terapię psychologiczną i psychiatryczną. Brał przepisane mu leki. Niestety zrezygnował z terapii i leków, twierdząc, że nic mu to nie pomaga. Twierdzi, że nikt go nie rozumie i dopóki jego była dziewczyna nie wróci to nie będzie dobrze. Rodzice próbują z nim rozmawiać, ale on nie chce przyjąć żadnej pomocy. Żadne argumenty do niego nie przemawiają. Że się martwimy, boimy, że coś sobie zrobi. Moja mama jest po zawale i nawet to, że może dostać drugiego nic nie przekonuje. Zamyka się w sobie i nie reaguje na nic. Ani płaczem, ani proszeniem.
Nie jestem przekonany do tacierzyństwa, ponieważ sam zmagam się ze sobą, z trudnościami, ranami.

Witam, Mój problem dotyczy tacierzyństwa, chęci (bądź nie) posiadania dzieci i całej otoczki budowanej wokół tego tematu. 

Mam 31 lat, partnerkę o kilka lat młodszą. W związku jesteśmy razem od 5 lat, w tym rok po zaręczynach. 

Problemem w naszym życiu, w naszej relacji, jest to, że nie potrafię podjąć decyzji, czy chcę mieć dziecko. Narzeczona twierdzi, że jest gotowa i już chciałaby się starać. Ogląda w internecie koleżanki, które urodziły bądź są w ciąży, przegląda ubranka i zabawki dla dzieci. Twierdzi, że późniejszy wiek to większe ryzyko chorób, powikłań, a do tego dochodzi czynnik "społeczny" – tj. posiadanie rodziców-dziadków. Mam na myśli różnicę wieku dziecko–rodzic. I pewnie wiele innych powodów, których sobie teraz nie przypomnę. 

Natomiast u mnie sprawa wygląda tak, że jestem wycofanym, nieśmiałym introwertykiem. Nie lubię ludzi, nie lubię siebie, nie lubię i nie rozumiem otaczającego świata. Zatraciłem hobby, nie mam celów, ambicji, energii do życia... Do tego zaniedbałem się i generalnie nie jestem szczęśliwy. Moja narzeczona jest jedyną osobą, przy której czuję się dobrze, za którą wskoczyłbym w ogień i mogę powiedzieć, że naprawdę ją kocham. 

Jeśli o mnie chodzi – leczę się psychiatrycznie od ponad 10 lat. Biorę leki, byłem w ośrodkach zamkniętych, ale na tę chwilę nie czuję poprawy. Sytuacja wygląda tak, że od pewnego czasu czuję nacisk, by się określić, czy chcę mieć dziecko, czy nie. A ja? Nie potrafię podjąć decyzji. Całe życie byłem na „NIE”. Po prostu tego nie czuję. 

Nie obudziła się we mnie chęć posiadania – taka naturalna, przychodząca z wiekiem, bądź taka, którą niektórzy mają od urodzenia. Czuję, że na ten moment nie jestem na etapie „CHCĘ za wszelką cenę”, tylko „MÓGŁBYM mieć”. I jestem przekonany, że to toksyczne podejście mogłoby odbić się na ewentualnym dziecku – bo kto chciałby świadomie czuć się niechcianym? 

Generalnie często czuję, że jeśli zdecydowałbym się na dziecko, to bardziej ze strachu, że zostanę sam, niż z faktycznej chęci jego posiadania. Czasem jednak myślę, że może nie byłoby źle, że jakoś dalibyśmy sobie radę. Boję się, że jeśli się rozstaniemy, to za kilka lat, gdybym jednak podjął decyzję, będę żałował. Oczywiście od rodziny słyszę, że fajnie mieć dzieci, że każdy je lubi – tylko nie ja. „Zmagam się” z lenistwem – choć po tylu latach nazwałbym to raczej chronicznym zmęczeniem. Jestem ciągle zmęczony, śpię w ciągu dnia, przesypiam celowo głód, zaniedbuję codzienność: higienę, sprzątanie wokół siebie. Kiedy poszliśmy „na swoje”, liczyłem, że mi się zmieni – ale nie. Jestem przekonany, że sam bym po prostu zdechł z głodu. 

Na długo przed poznaniem obecnej partnerki spotykałem się z dziewczyną, która miała dziecko z poprzedniego związku. Mimo że starałem się być dla dziecka jak najlepszy, czułem, że nie przychodzi mi to naturalnie. Po rozstaniu – po 1,5 roku – poczułem ulgę, że to koniec. W życiu bym nie powiedział, że tęsknię. Dziecko miało 5 lat… Czułem się z tym źle, ale chodziło głodne i zaniedbane. Nie miałem problemu z tym, że płakało przez pół dnia, albo że do jedzenia dostało parówkę w rękę i zamiast iść do przedszkola – oglądało bajki (wtedy chociaż nie trzeba było się nim zajmować). Ale fakt faktem – była to moja pierwsza dziewczyna i nie miałem wtedy nawet w 5% takiej więzi jak obecnie. 

Na dziś dzień ciężko mi ogarnąć własne życie. Jestem nieszczęśliwy, nie mam wymarzonej pracy, zatraciłem hobby, nie mam znajomych, zaniedbałem się fizycznie, nic mi się nie chce. Dni mijają bezsensownie, jeden po drugim. Czas ucieka – nie wiadomo gdzie. I gdzie tu wcisnąć jeszcze dziecko? Jestem zamknięty, nieśmiały, boję się – mimo wieku – spraw urzędowych, załatwiania czegokolwiek, łącznie z zakupami w sklepie. Często pytam kogoś o zdanie, bo decyzyjności u mnie brak. Wstydzę się na ulicy spojrzeń ludzi, nie odbieram i nie wykonuję telefonów – wolę pisać SMS-y. Mam bardzo niską pewność siebie, a jednocześnie (przynajmniej ostatnio) jestem nawet płaczliwy. 

Jakie wartości może przekazać taki człowiek? Każdy mówi, że po urodzeniu wszystko się zmienia – a co, jeżeli nie? To nie samochód, że jak mi się nie spodoba, to sprzedam… Żyję w bańce. Czuję taką derealizację, jakiej nie czułem nigdy. Jestem pod ścianą. Dla mojej narzeczonej jest to najważniejszy temat w życiu. Zawsze marzyła o rodzinie. Mam w zasadzie ultimatum: albo się określę, że chcę dziecko, albo się rozstajemy. Spędzam całe dnie, rozmyślając – czasem już szukając nawet plusów rozstania. Tylko że wiem, iż moje życie straciłoby wtedy całkowicie sens. Nie byłoby do kogo wracać do domu, do kogo się odezwać, przytulić. Czuję ogromny niepokój. Liczę, że ktoś mnie poprowadzi, wybierze za mnie… albo że jakimś cudem problem sam się rozwiąże. 

Nie chcę liczyć na to, że dziecko uleczy rany, albo że „jakoś to będzie”, a jednocześnie bardzo kocham moją partnerkę. Znów – gdzieś z tyłu głowy – mam przez całą tę sytuację najgorsze myśli… Dziękuję za przeczytanie tej chaotycznej wiadomości. (nawet tu wspomagałem się AI, troche lenistwo a troche wstyd przed masłem maślanym).