
Chciałabym dowiedzieć się, w jaki sposób mogę pozbyć się natrętnych myśli związanych ze strachem przed śmiercią.
Ania
Roma Dopierała
Dzień dobry,
Lęk przed śmiercią tak jak i inne lęki warto omówić podczas spotkań z psychologiem i psychoterapeutą, gdzie będzie można się przyjrzeć etiologii lęku oraz pracować nad nim i go oswajać.
Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Anna Martyniuk-Białecka
Przyczyny nadmiernego lęku przed śmiercią mogą być dość zróżnicowane. Lęk tanatyczny często połączony jest z obawą o podłożu egzystencjalnym, która charakteryzuje wszystkich ludzi i ich zmagania z nieuchronnością zakończenia życia, rozmyślania nad jego sensem. Pani pisze, że chodzi bardziej o lęk przed tym, co stanie się z Panią po śmierci. Tak naprawdę można odnaleźć w tym lęku wiele wątków i elementów jak na przykład: utrata kontroli, związana z procesem umierania i tracenia sił oraz z tym, co dzieje się po śmierci z ciałem, może też o byciu zależnym od innych, lęku przed nicością, rozpadem, lęku, który tyczy się niezrealizowania celów i końca wszystkich możliwości na rozwój i spełnienie. Może też chodzić o obawy związane z pozostawaniem bliskich i rozłąką z nimi lub w zależności od wyznawanej religii o lęk przed byciem osądzonym i potępionym przez Boga.
Niezwykle ważnymi czynnikami w kształtowaniu postawy wobec śmierci i umierania oraz lęku przed własną śmiercią są funkcjonowanie rodziny, style komunikacji, przekazy międzypokoleniowe. To, co może wpłynąć na zmniejszenie lęku, ustąpienie bądź zminimalizowanie objawów to praca nad tymi przekazami oraz tym jak w Pani rodzinie przeżywa się żałobę, czy i jak się o niej rozmawia, jakie przekonania ten temat w Pani uruchamia. Może pomóc przepracowanie dawnych utrat, ujawnienie wpływu sposobów przeżywania pozostałych członków rodziny na Panią oraz praca nad zrozumieniem, jakie funkcje pełni lęk, nawracające myśli oraz dyskomfort w całym ciele i ból w klatce piersiowej w tym kontekście.
Psycholog Anna Białecka
Sławomir Walendzik
Wydaje się, że Pani sposób przeżywania tych leków jest paraliżujący i odbierający możliwość myślenia o nich. Jeżeli nie ma Pani nikogo w swoim kręgu, kto pomógłby Pani zastanowić się nad nimi, to można to uzyskać u psychoterapeuty.
Magdalena Gajewska
Dzień dobry,
Natrętne myśli, związane ze śmiercią i z tym, co nas czeka, są naturalne, bo wiążą się z niewiadomą i niestety nie mamy na to wpływu. Gdy myśli są nawracające, można to połączyć ze stresem, czyli reakcja naszego organizmu wywołana bodźcem, czyli stresorami. Stresory rozpatrujemy w 3 płaszczyznach:
1. Aspekt fizjologiczny-reakcja w naszym ciele.
2. Aspekt psychologiczny-utrata poczucia kontroli.
3. Aspekt społeczny-zasoby w postaci bliskich nam osób.
Gdy te 3 aspekty zostaną naruszone, pojawia się reakcja stresowa. Nasz mózg, który ma tendencję do przyciągania negatywnych myśli, podłapuje nasz niepokój. Kora przedczołowa, która odpowiada, za myślenie i analizę, w momencie nadchodzącego stresu, zostaje wyłączona i skupiamy się tylko na naszych emocjach. Warto się zastanowić, co może wywoływać nawracające myśli o śmierci. Może jest to związane z doświadczeniami z przeszłości. Gdy myśl nadchodzi, zauważam ja, ale zastanawiam się np.: Co mam dzisiaj do zrobienia? W co mogę się zaangażować?
Dodając nowe myśli wspierające, nie pozbywamy się tych negatywnych, ale zajmujemy się tym, co jest rzeczywiste i na co mamy wpływ. Można również stosować wizualizacje, czyli wyobrażać sobie dany moment jako pozytywny. Proszę pamiętać, że możemy dokonać zmiany tylko w sytuacjach, na które mamy wpływ. Większość osób boi się śmierci, bo nie mamy na to wpływu i jest to sytuacja niekontrolowana. To, co możemy zrobić, to myśleć o tym, co jest ważne dla nas tu i teraz, angażować się w różne aktywności.

Zobacz podobne
Dzień dobry.
Mój partner korzysta z usług psychologa. Związane jest to z rozwodem i uzależnieniem od byłej żony (diagnoza psychologa). Tworzymy parę od 18 miesięcy. Pani psycholog wspierała go, kiedy mieliśmy konflikty. Powiedziała mi o uzależnieniu partnera i o tym, że jest dzieckiem DDA. Miało to na celu zrozumienie jego zachowań. Znała też moje problemy związkowe, bo opowiedział jej o nich mój partner.
Sama była w skomplikowanej sytuacji osobistej z partnerem i dzieliła się tym z moim partnerem. Dzwoniła do niego, opowiadała, jak jej źle, jakie ma kłopoty, płakała. Jej partner jest związany zawodowo z moim partnerem. Dzwoniła np. do mojego partnera z prośbami – np. o znalezienie mieszkania czy ziemi.
Doszło do sytuacji, kiedy brała ślub. Jej partner zaprosił nas na tę uroczystość. Na wysłane gratulacje nie odpowiedziała, ale wysłała do mojego partnera zdjęcie z urzędowym potwierdzeniem planowanego ślubu. Podczas wesela robiliśmy sobie zdjęcia z młodą parą. W trakcie sesji wyciągnęła dłoń do mojego partnera, zdjęcie zostało wykonane, po czym powiedziała do mnie: „Powinnaś mi podziękować, bo to dzięki mnie go masz”.
Drugi tekst, który padł w odpowiedzi na gratulacje, to: „Nastał w końcu ten dzień, na nasze i wasze szczęście”. To mnie bardzo zirytowało. Mój partner jest na mnie obrażony, bo uważa, że pani psycholog miała dobre intencje – że chodziło jej o to, iż miała duży wpływ na jego otwarcie się na nową relację.
Kiedy wychodziliśmy, pani psycholog wzięła mnie na bok i przeprosiła, mówiąc, że to dzięki niej wyszedł z uzależnienia od byłej żony i tym samym mogliśmy stać się parą. W tym czasie mój partner remontował mieszkanie dla jej męża. Po weselu pojechaliśmy posprzątać po remoncie. Robiłam to dla niego, żeby mu pomóc, ale czułam się fatalnie. Teraz on milczy, bo – jak mówi – musi ochłonąć.
Poproszę o ocenę sytuacji. Bo z mojego punktu widzenia sytuacja jest nieprawidłowa.
Dzień dobry. W zeszłą sobotę obchodziłem swoje 34 urodziny. Na początku byliśmy z moją narzeczoną w kawiarni, ale ona musiała jechać tego dnia do pracy i zaproponowała, że jeśli chcę, to mogę zostać na mieście, zadzwonić do znajomych i pójść np. do klubu, żeby uczcić urodziny i nie siedzieć samemu w domu tego dnia. Pomyślałem, że nie jest to głupi pomysł, chociaż w klubie nie byłem od ponad 8 lat. Jeden znajomy wyrwał się na drinka w klubie, tam poznaliśmy dwóch pozytywnych chłopaków, którzy się do nas dosiedli i złożyli mi życzenia urodzinowe. Po około dwóch godzinach mój znajomy musiał wracać do domu, a ja namawiany przez niego i dwóch nowo poznanych gości postanowiłem zostać, tym bardziej, że zabawa była całkiem fajna. Taniec, śpiew i… alkohol. Piliśmy drinki i shoty jakby jutra miało nie być. Zdecydowanie przesadziłem z celebracją urodzin, a uważam się za rozsądnego i statecznego gościa. Następnego dnia, obudziłem się z silnym lękiem i strachem. Nie pamiętałem powrotu do domu, ani ostatnich kilku godzin i końcówki imprezy. Narzeczona mi powiedziała, że przyjechałem w nieswojej kurtce, w kącie oka miałem zasinienie, jakby ktoś mnie uderzył, bolał mnie lewy pośladek. Pamiętam, że chodziliśmy z tymi chłopakami po mieście w poszukiwaniu otwartego sklepu w celu zakupu papierosów i że jeden z nich miał podobną kurtkę do tej, w której wróciłem. Sprawdziłem historię powrotu Uberem, okazało się, że zamówiłem Ubera w miejsce oddalone od klubu o 15-20 minut pieszo. Nie mam jednak pojęcia, jak znalazłem się w miejscu, gdzie odebrał mnie Uber. Totalna pustka. Narzeczona na dokładkę zapytała mnie z uśmiechem, czy pamiętam jak po powrocie do domu, postawiłem wodę w czajniku na gaz, później nałożyłem sobie ciasta z lodówki na talerzyk, a następnie zalałem tą wodą talerzyk z ciastem i to jadłem. Dodała, że myślała, że tę wodę postawiłem sobie na kawę, ale ten pomysł z ciastem ją zaskoczył. Takiego wstydu nie czułem od dawna. Próbowałem znaleźć jakiś kontakt do tych dwóch chłopaków, żeby dowiedzieć się, co się działo, gdzie jest moja kurtka i dlaczego mam (prawdopodobnie) ich kurtkę. Zero nowych kontaktów, numerów telefonów, brak nieznanych połączeń i SMSów, brak zdjęć w galerii. Czuję się strasznie. Uczucie lęku jest tak silne, że musiałem wziąć wolne w pracy. Czuję ucisk w klatce, zbiera mi się na płacz. Nie imprezuję na co dzień, nie piję alkoholu nawet w weekendy, a tu jedna impreza i ciąg jakichś dziwnych zdarzeń. Czuję się brudny, jakbym sięgnął dna.
Mam obawy, że zachowywałem się głupio, że ktoś znajomy to widział, a być może ktoś mnie nawet nagrał. Nie wiem, jak sobie poradzić z tymi emocjami i uczuciem wstydu. Czy to moje zachowanie z ciastem i wrzątkiem to zwiastun jakiejś choroby psychicznej? Dlaczego nie pamiętam najważniejszych rzeczy?
Ta sytuacja skutecznie wyleczyła mnie z jakichkolwiek imprez i alkoholu. Będę wdzięczny za jakąś podpowiedź, pomoc.
Dlaczego bardzo wielu, jeśli nie wszyscy terapeuci, próbuje pomóc "słodząc" pacjentom? Nie jest to klasyczna manipulacja, bo manipulacja ma na celu zaszkodzenie pacjentowi - ale jeśli pacjent nie ma odpowiednio wysokich umiejętności społecznych, może mu to zaszkodzić, ponieważ odbierze zachowanie takiego specjalisty literalnie.
Przykładowo, ja przez znaczną większość życia, gdy słyszałam od wszelkich specjalistów, że jestem "niezwykle piękną, wspaniałą i inteligentną osobą", to tak naprawdę te osoby nie myślały tak naprawdę, ale chciały, żebym poczuła się lepiej. Ja jednak nie miałam wówczas wystarczających umiejętności społecznych, aby rozpoznać "słodzenie" i rozumiałam ich słowa LITERALNIE i rzeczywiście tak zaczynałam o sobie myśleć i stawiałam sobie poprzeczkę niezwykle wysoko - i ponosiłam sromotne porażki. Jednak te osoby - uważają wszystkich ludzi za niezwykle inteligentnych, więc tak naprawdę jest to dla nich standard, żeby każdemu mówić, że jest inteligentny, niebywale piękny, itd.
Ja postrzegam rzeczywistość w taki sposób - według wszelkich naukowych danych, znaczna większość społeczeństwa znajduje się gdzieś pośrodku, jeśli chodzi o każdą cechę. Najwięcej z nas jest średnio inteligentnych, średnio pięknych, o średnim wzroście itd. Dla mnie inteligentny oznacza więc "należący do mniejszości, będący znacznie powyżej średniej populacji". Dla psychologów i psychoterapeutów oznacza to natomiast: "każdy człowiek, który nie ma upośledzenia umysłowego". Jednak mówienie, że to, iż ktoś nie ma upośledzenie umysłowego, jest dowodem na jego inteligencję, to tak jakby powiedzieć komuś: "jeśli nie masz 100 cm wzrostu, masz choćby 101, to znaczy, że jesteś wybitnie wysoki, gratuluję Ci". Nie , tak nie jest. To jest pełne spektrum, od osób skrajnie niskich - niskich - przeciętnych (których jest najwięcej) - wysokich - bardzo wysokich - ekstremalnie wysokich (których jest niezwykle mało). Mam wrażenie, że mówię o rzeczach oczywistych. Może po prostu nie rozumiem pewnych konwencji społecznych - dziś może po prostu jest taki "trend", że w dobrym tonie jest mówienie każdemu, że jest niezwykle wybitny, żeby ta osoba poczuła się lepiej, myśląc o sobie - a a niekoniecznie dlatego, że tak naprawdę jest. Może po prostu nie wyłapuję pewnych subtelnych niuansów komunikacji międzyludzkiej. Czy rozumieją Państwo, o czym piszę?