
- Strona główna
- Forum
- psychoterapia
- Chodzę od kilku...
Chodzę od kilku miesięcy na psychoterapię w nurcie poznawczo-behawioralnym.
Eko
TwójPsycholog
Dzień dobry. Psychoterapia rzeczywiście potrafi być niekomfortowa ze względu na konieczność przełamywania wewnętrznych oporów związanych z mówieniem o swoich emocjach, doświadczeniach i potrzebach. Rolą terapeuty jest jednak towarzyszyć pacjentowi tak, aby było to możliwie najłatwiejsze i działo się w komfortowym dla pacjenta czasie. Jeśli z niektórymi tematami nie czuje się Pani jeszcze swobodnie, warto wprost powiedzieć o tym terapeucie. Otworzy to pole do porozmawiania np. o tym, dlaczego nie czuje się Pani komfortowo mówić o pewnych rzeczach i możliwość przyjrzenia się towarzyszącym temu emocjom.
Ogromną rolę w procesie terapii odgrywa więź z terapeutą - to ona pozwala nam często wychodzić ze swojej strefy komfortu i ma też leczniczy wpływ. Jeśli po kilku miesiącach zupełnie nie czuje Pani sympatii lub nici porozumienia ze swoim terapeutą, to oczywiście może być to sygnał do tego, aby poszukać innej osoby. Warto jednak wcześniej porozmawiać o swoich wątpliwościach i rozterkach z obecnym specjalistą.

Zobacz podobne
Witam, mam problem. Długo choruje na depresję. Mam się źle od pewnego czasu. Nie chodzę na terapię regularnie, bo są to koszty. Nie mam jak opłacać sesji ostatnio. Chodziłam półtora roku do terapeuty, ale w pewnym momencie zaczęłam się na niego złościć, że nie rozumie mnie, że jego rozmowa ze mną nie przynosi efektów i że się nie zgadzam z tą Panią. Czuje, że robi ze mnie idiotkę. Nie wiem, czy to proces terapii, czy raczej to, że nie umiem się na nią wkurzyć i powiedziec, że się nie zgadzam. Jestem umówiona na piątek i boję się, że wydam pieniądze na daremno i znowu nie otrzymam wsparcia. Nie wiem sama co robić. Czy szukać innego, czy wyjaśnić to z nią. Wiem, że ta Pani nie życzy mi źle, ale jej sposoby mnie osłabiają. Ciągle czuję zniechęcenie do życia i ciągle mam napady złości.
Od lat zmagam się z ogromnym lękiem przed wymiotowaniem. Zaczęło się to już w dzieciństwie i utrzymuje się do dziś (w tym roku skończyłam 19 lat). Zdarza się, że ten właśnie lęk paraliżuje moje codzienne życie (szukam wokół siebie dostępnych toalet, gdy ktoś ma jakieś zatrucie pokarmowe, odliczam dni od kontaktu z tą osobą, jakoby to miało zapobiec zarażeniu ewentualną chorobą wywołującą wymioty, noszę ze sobą zawsze woreczki jednorazowe, unikam dużych skupisk ludzi i dzieci).
Zastanawiam się, czy to jest etap, kiedy powinnam myśleć o psychoterapii?
Witam. Jest pewna bardzo ważna kwestia, o którą chciałabym dopytać. Przed laty, będąc 8-10 letnią uczennicą szkoły podstawowej, doświadczyłam molestowania ze strony swojej wychowawczyni. Trwało to 3 lata. Od tych wydarzeń minęło 15 lat, ale przez cały ten czas nie miałam odwagi o tym rozmawiać. W tamtych czasach po zajęciach wychowania fizycznego wszyscy wracaliśmy do klasy, zarówno chłopcy, jak i dziewczynki i tam się przebieraliśmy. Wychowawczyni również była obecna w klasie, nie wychodziła. Wychowawczyni podchodziła do mnie i pomagała mi się przebierać, mimo że nigdy nie prosiłam o pomoc. Pamiętam jak któregoś razu koszulka od WF zaplątała mi się z podkoszulkiem, który miałam pod nią. Mówiłam, że sobie poradzę, ale ona kazała mi podejść do siebie do biurka i wtedy mnie rozebrała, wskutek czego stałam przed nią i resztą klasy półnago. Nie nosiłam wówczas biustonoszy, byłam dzieckiem. Często poprawiała mi spodnie spontanicznie w klasie, na korytarzu, wkładając ręce pod nie. Czułam jej dotyk wszędzie z tyłu, z przodu, ale gdy próbowałam odejść, krępowała mi ruchy, przytrzymując mnie i beształa, że musi mi poprawić spodnie, bo "wyglądam jak fleja". Za każdym razem jak poprawiała mi koszulkę lub ją zdejmowała, czułam jej dłonie, sunące po całej mojej klatce piersiowej. To były wprawdzie szybkie ruchy, ale pamiętam swój dyskomfort i zażenowanie doskonale. Bardzo często dotykała mojego ciała przez ubrania, gdy "pomagała mi" z nimi. Nigdy jednak nie doszło do niczego więcej, tj. nie włożyła mi rąk pod bieliznę. Nauczyciele niejednokrotnie widzieli, jak ona poprawia mi spodnie na boisku, nikt nie zareagował. Gdy powiedziałam o tych zdarzeniach mojej matce pięć lat po fakcie, powiedziała, że to normalne, że wychowawczyni pomaga dzieciom w ten sposób. Nigdy już więcej nie poruszałam z nią tego tematu. Nie zamierzam tego zgłaszać oficjalnie, częściowo z powodu braku wiary w powodzenie, ale przede wszystkim ze wstydu. Od marca tego roku uczęszczam na terapię. Zapisałam się na nią z innego powodu niż tamto doświadczenie, lecz wiem, że ten temat również będzie musiał zostać w końcu podjęty. Chodzę na terapię do kobiety, która jest psychologiem klinicznym oraz terapeutą należącym do Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczo-Behawioralnej (PTTPB). Wedle mojej wiedzy, psycholog zostaje zwolniony z tajemnicy zawodowej, jeżeli życie pacjenta lub innych osób jest zagrożone, albo gdy tak stanowią inne przepisy. Z tego, co się orientuję, chodzi tu o ustawę o przeciwdziałaniu przemocy domowej oraz ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Wiem także, iż art. 240 KK zobowiązuje do zawiadomienia organów ścigania o dokonaniu lub usiłowaniu popełnienia przestępstw opisanych w wyżej wymienionym artykule. Tu się nasuwa moje pytanie. Czy w tym przypadku, po takim wyznaniu, mój terapeuta byłby zobowiązany zawiadomić policję i tym samym, złamać tajemnicę zawodową? Nie wiem, czy opisane przeze mnie wyżej działania wypełniają znamiona przestępstwa z art. 200 KK, ale jeśli tak, to wedle przepisu z art. 240 KK, musiałaby o tym powiadomić policję.
Jak to wygląda z Państwa perspektywy? Nie ukrywam, że ta niepewność bardzo mocno mnie hamuje w przerobieniu tego tematu na terapii. Z góry dziękuję za odpowiedź, pozdrawiam.
