Jak poradzić sobie ze stratą ukochanego zwierzaka i odzyskać kontrolę nad życiem?
Rufi

Justyna Bejmert
Dzień dobry,
Pana słowa są bardzo poruszające i pełne miłości. Strata ukochanego psa — tym bardziej takiego, który był z Panem przez trzynaście lat i był całym światem — to coś więcej niż pożegnanie ze zwierzęciem. To żałoba po bliskiej istocie, codziennej obecności, lojalności i bezwarunkowej miłości. Taka strata naprawdę potrafi złamać serce i zaburzyć codzienne funkcjonowanie.
To, że czuje się Pan oderwany od rzeczywistości, śpi dłużej, czuje się jakby na autopilocie — to są bardzo naturalne reakcje na głęboki ból. Organizm broni się, psychika próbuje znaleźć bezpieczne miejsce, by pomieścić ten smutek. Pan nie „traci kontroli” — Pan przeżywa stratę i próbuje się odnaleźć bez tej relacji, która była ogromnym źródłem ciepła i sensu.
Proszę być dla siebie łagodnym. Żałoba to proces — czasem długa droga, w której dni są nierówne. Czasem pomaga zapisać wspomnienia, obejrzeć zdjęcia, nadać znaczenie tej relacji — nawet zapalić świeczkę, porozmawiać z kimś, kto naprawdę wysłucha bez oceniania. Jeśli czuje Pan, że trudno wrócić do rytmu, warto też pomyśleć o rozmowie z psychologiem — nie dlatego, że „coś jest nie tak”, ale dlatego, że strata po prostu boli, a Pan nie musi być z tym sam.
Przesyłam dużo dobrych myśli,
Justyna Bejmert
Psycholog

Anna Martyniuk-Białecka
Witaj Rufi,
Bardzo mi przykro z powodu Twojej straty. To, co przeżywasz, to głęboka i bardzo dotkliwa żałoba — i to zupełnie naturalna, ludzka reakcja na odejście kogoś, kto był bardzo bliski sercu. Zwierzęta, szczególnie te, które są z nami przez wiele lat, stają się częścią naszej rodziny, codzienności, rytmu życia. Ich strata może być równie bolesna jak śmierć człowieka — zwłaszcza jeśli jak wspominasz, były jedyną bezwarunkową obecnością przy nas w trudnych chwilach.
To, że czujesz się „odłączony”, śpisz długo i głęboko, masz trudność z funkcjonowaniem to oznaka wyczerpania emocjonalnego i szoku. Organizm reaguje w ten sposób na stratę, by dać sobie choć odrobinę ulgi. Przez jakiś czas może być trudniej, strata tak bliskiej istoty wymaga czasu — tygodni, miesięcy, czasem lat. Płacz, smutek, gniew, apatia — to wszystko są naturalne etapy żałoby. Podobnie jak teraz o tym napisałeś na forum, wyrażaj swoją stratę, pisz wspominaj, rozmawiaj, zapisuj - to może Ci urealnić i nazwać to, co się w Tobie dzieje. Warto dawać sobie jak najwięcej małych, najprostszych rzeczy - samoopieki. (spacer, prysznic, ulubiony posiłek inne).
Można też zastanowić się nad jakimś symbolicznym gestem, działaniem, które Ci pomoże sobie poradzić i pogodzić się stopniowo ze stratą - w jakiś sposób upamiętnić tego psiaka i Waszą więź.
Jeśli czujesz, że Twoja żałoba Cię przytłacza, przedłuża się lub coś Cię w niej martwi, nie krępuj się porozmawiać z psychologiem czy psychoterapeutą, wielu z nas zdaje sobie sprawę, jak cennymi przyjaciółmi są psyjaciele.
pozdrawiam
Anna Martyniuk-Białecka

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
TW: Samookaleczenia, myśli samobójcze
Utknęłam w poszukiwaniu pomocy. (Mam 19 lat) od ponad 5 lat uczęszczam na psychoterapię i jestem na dość mocnych lekach psychotropowych około 2.5 roku. Problemy zaczęły się w 2017 i tylko się pogarszały. Stwierdzono u mnie stany depresyjne, stany lękowe, nerwice natręctw, obsesje, kompulsje, ataki paniki, fobie, problemy ze snem, miałam myśli samobójcze i występują zachowania samookaleczające, bóle psychosomatyczne (tyle pamiętam). Nic się nie zmienia pomimo terapii i leków (próbowałam różnych leków i terapii). Jest to dla mnie męczące i może ktoś ma nowy pomysł, jak można by mi pomóc.
Czasem czuję, jakby coś we mnie się gotowało, ale kompletnie nie wiem, jak to wypuścić. Słowa... po prostu nie działają.
Kiedy próbuję coś powiedzieć, mam wrażenie, że to, co wychodzi, jest jakieś płaskie, niepełne, jakby nie oddawało tego, co czuję naprawdę. Wszystko to we mnie siedzi i kumuluje się w coś, co męczy mnie psychicznie, aż nie mogę złapać oddechu.
Czuję się bezsilny i sfrustrowany, bo nie mam pojęcia, jak to rozładować.
Zastanawiam się, czy nie mógłbym spróbować czegoś innego, jak na przykład... sztuka? Może to brzmi dziwnie, ale myślę, że gdyby dać sobie przestrzeń na coś takiego, jak rysowanie, malowanie, może nawet rzeźbienie, mógłbym coś z tego wydobyć, co teraz nie chce wyjść na wierzch. Jak działa arteterapia? Co właściwie się robi na takich sesjach?
Chciałbym wiedzieć, czy są jakieś proste rzeczy, które mogę zrobić sam w domu — coś, co pozwoli mi złapać kontakt z tym, co się we mnie dzieje, ale bez presji mówienia. I czy taka terapia może naprawdę pomóc mi lepiej zrozumieć siebie?
Jestem dorosła, a mam wrażenie, że rodzina od dawna zawładnęła moim życiem. Mam myśli, że ciągle muszę robić to, co oni chcą lub nie mogę robić tego, co oni uważają, że nie powinnam. Matka, cała rodzina udowadnia od wielu lat, że nic nie potrafię, że nie poradzę sobie w życiu, a ja pomału zaczynam w to wierzyć i wątpić w siebie z dnia na dzień coraz bardziej.
Mam strach o swoją przyszłość, zakładanie rodziny, że będę próbowała dostosować się do rodziny, myśleć czy to, co robię jest ok, lub czy to, co zrobię jest dla mojej rodziny do zaakceptowania na 100%. Nie umiem sobie z tym poradzić.
Ludzie próbują na mnie wpływać, narzucać swoje zdania/ pomysły, ale... w "dobrych" intencjach, traktują mnie jak dziecko. Mam 30 lat, pracuję jako księgowa, nie mam partnera ani dzieci. Moja przełożona i bliższa koleżanka z pracy to kobiety w ok. 45 lat, zamężne, z dziećmi i... mam wrażenie, że traktują mnie trochę jak swoją córkę. Ciągle słyszę, że coś powinnam i to w takich niby dobrych intencjach. "Powinnaś pracować w IT" (chcę rzucić księgowość, zostać pisarką), "Powinnaś jeździć i zwiedzać świat, polecieć do Włoch itd" (boję się samolotów i podróże bardzo mnie męczą, poza tym nie mam z kim), "Powinnaś pójść na kolację służbową. Czemu nie? Darmowe jedzenie" (Nie lubię picia, po pracy to mój czas wolny, który chcę wykorzystywać dla siebie, nikt mi za to nie zapłaci), "Powinnaś pójść na imprezę z jakimś kawalerem" (nie mam kawalera, nie mam nawet zbyt wielu znajomych), "Powinnaś wypróbować dietę XXX" (po raz pierwszy w całym moim życiu naprawdę dobrze czuję się w moim ciele, schudłam, ale na zasadzie zmiany podejścia do odżywiania).
I to tak się ciągnie. Wiem, że obie mają dobre intencje, w jakich sposób chcą "dobrze", ale naprawdę wiele osób w moim życiu oczekiwało widzieć mnie jako osobę, którą nie jestem.
Męczy mnie to i nie wiem, jak odpowiadać już na takie komentarze, bo próby powiedzenia, że np. nie lubię podróży, kończyły się tekstem "jesteś młoda, powinnaś korzystać, jak raz pojedziesz, to zobaczysz". No i takie komentarze obniżają moją samoocenę, bo kilku takich zastanawiam się, czy może jednak coś ze mną jest nie tak?