Jak radzić sobie z niską samooceną i stresem będąc DDA: poszukiwanie wsparcia i miłości
Ola

Natalia Krawiec-Jokiel
Dzień dobry,
Być może w tym miejscu nie będzie to spektakularna rada, ale może zachęta...
Zachęta do podjęcia psychoterapii. Uważam, że być może szczególnie pomocnym byłaby terapia schematu, która jest jednym z obszarów w pracy psychoterapeutycznej nurtu poznawczo-behawioralnego.
W tym obszarze pracy szczególnie bliska będzie dla Pani ta mała Ola, która zbyt szybko i gwałtowanie przyjęła na siebie ciężar odpowiedzialności za system rodzinny. Ta mała Ola, która nie miała przestrzeni w tamtym momencie życia na realizowanie swoich dziecięcych, radosnych potrzeb, bo przecież alkoholizm rodzica czy jednego z rodziców nie jest dobrym współtowarzyszem dziecięcego rozwoju.
W psychoterapii istotnym byłoby przyjrzenie się tym potrzebom, tak jakby "ukochanie" tej małej Oli, przyjrzeniu się jej, czego ona potrzebowałaby od tego Zdrowego Dorosłego, którego w dzieciństwie zabrakło, a którego warto pokazać jej właśnie w czasie psychoterapii. Jeśli jakaś emocjonalna potrzeba nie została zaspokojona wtedy, to może uda się ją domknąć w towarzystwie terapeuty... :)
Pozdrawiam serdecznie,
Natalia Krawiec-Jokiel

Małgorzata Juźwińska
Bardzo zachęcam do sięgnięcia po wsparcie - nie musi Pani mierzyć się z tym wszystkim sama. Jeśli przeszkodą do wybrania się do specjalisty są finanse, być może Pani uczelnia ma centrum pomocy psychologicznej i oferuje tego typu wsparcie dla studentów? Takie "mam naprawdę dość" warto przekuć na sięgnięcie po pomoc.

Pracownia Psychoterapii Wolne Myśli
Dzień dobry,
z perspektywy psychoterapii psychodynamicznej, to, co opisujesz, pokazuje głęboką wewnętrzną walkę – między potrzebą bycia silną i „dobrą” dla innych, a własnym, często tłumionym światem emocji. Wychowanie w rodzinie z problemem uzależnienia (DDA) często prowadzi do wykształcenia fałszywego „ja” – perfekcyjnego, nadodpowiedzialnego, wycofanego z własnych potrzeb. Pustka, którą czujesz, może być właśnie skutkiem tej długotrwałej adaptacji – braku kontaktu z autentycznym „ja”, które nigdy nie miało przestrzeni, by wyrosnąć w relacji pełnej troski i bezpieczeństwa.
Twoje cierpienie ma sens. Jest wyrazem emocjonalnego głodu i samotności, która nie została zauważona. Psychoterapia daje możliwość stopniowego odzyskiwania siebie – w bezpiecznej relacji, w której nie trzeba już niczego udawać.
Z wyrazami szacunku,
Zespół Pracowni Psychoterapii Wolne Myśli

Katarzyna Kania-Bzdyl
Dzień dobry Olu,
dlaczego musisz pokazywać, że jesteś silna? Odczuwanie słabości też w pewnym sensie jest oznaką siły ;)
Myślę, że zdecydowanie powinnaś sięgnąć po wsparcie psychiczne w postaci konsultacji psychologicznych (tutaj na platformie są one dostępne w formie stacjonarnej i online).
Ponadto odsyłam do książek związanych z tematem DDA a w szerszym kontekście do DDD (dorosłe dziecko z rodziny dysfunkcyjnej). Zadbaj o siebie.
Pozdrawiam,
Katarzyna Kania-Bzdyl

Krzysztof Skalski
To, co Pani czuje, jest bardzo prawdziwe i bardzo ludzkie. Ma Pani prawo być zmęczona udawaniem, byciem silną, próbami zadowolenia innych kosztem siebie. Dorastała Pani w emocjonalnym braku jako dziecko, które musiało za szybko dorosnąć, nie otrzymując tego, czego najbardziej potrzebowało: troski, bliskości, miłości. To nie Pani zawiodła rodziców. To oni z różnych powodów nie dali tego, co powinni. I to nie jest Pani wina. Ma Pani prawo czuć pustkę, zmęczenie i samotność, nawet jeśli studiuje i pracuje. To nie znaczy, że coś z Panią nie tak. To znaczy, że za długo jest Pani w trybie przetrwania, bez wsparcia. Teraz najważniejsze to znaleźć bezpieczne miejsce do bycia sobą, nie lepszą wersją siebie. Psychoterapia szczególnie z kimś, kto zna temat DDA, może być takim miejscem. Nie musi Pani już tego wszystkiego dźwigać sama. Pani nie potrzebuje być silniejsza. Pani potrzebuje być zaopiekowana. I zasługuje na to.

Anastazja Zawiślak
Dziękuję, że to napisałaś Olu — to bardzo poruszające i ważne słowa. To, co czujesz, jest prawdziwe i w pełni zrozumiałe. Dorastanie w rodzinie z problemem alkoholowym zostawia głęboki ślad. DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika) bardzo często niesie w sobie ogromną odpowiedzialność, wstyd, poczucie winy i przekonanie, że musi być „dzielne”, że nie wolno zawieść, że trzeba zasłużyć na uwagę. Ale prawda jest taka: nie musisz być silna cały czas. Nie musisz zasługiwać, udowadniać, zasłaniać się uśmiechem. Masz prawo czuć się wyczerpana, masz prawo do wsparcia, masz prawo nie dawać rady. To, że widzisz smutek rodziców i czujesz się „nie taka”, to efekt mechanizmu z dzieciństwa, w którym odpowiedzialność za emocje innych została zrzucona na Ciebie. Ale Ty nie jesteś odpowiedzialna za to, jak czują się Twoi rodzice. I nie jesteś zła, niewystarczająca, nieudana. Jesteś młodą kobietą, która robi wszystko, by przetrwać w świecie, w którym zabrakło jej bezpiecznego startu.
Ta pustka, ten ból – one nie oznaczają, że coś z Tobą jest nie tak. One oznaczają, że potrzebujesz bliskości, czułości, prawdy i bycia zauważoną – tego, czego zabrakło, kiedy najbardziej tego potrzebowałaś.
Jeśli jeszcze nie byłaś na terapii – bardzo Cię do tego zachęcam! To nie musi być teraz od razu, ale zapamiętaj: nie jesteś sama i nie musisz tego wszystkiego dźwigać do końca życia w pojedynkę. Warto skorzystać z wsparcia psychologa lub psychoterapeuty. Wierz mi, że będzie to dobry krok.
Masz prawo być zmęczona. Masz prawo płakać. Masz prawo przestać być tą silną. I masz prawo być kochana – po prostu, nie za coś. 💙Jest w Tobie dużo siły – nie tej sztucznej, spiętej, tylko tej prawdziwej, która pozwoliła Ci przeżyć i jeszcze szukać dla siebie ratunku. To bardzo dużo. Trzymam za Ciebie kciuki.
Pozdrawiam,
Anastazja Zawiślak
Psycholog

Kacper Urbanek
Witaj Olu,
To, co napisałaś, jest bolesne, ale też bardzo ważne. Z tego, co czuję w Twoich słowach, jesteś osobą, która zbyt długo musiała być silna dla innych, choć nikt nie był wystarczająco silny dla Ciebie. Mówisz o sobie jak o dorosłej kobiecie, ale wewnątrz nadal mieszka dziewczynka, która nie dostała troski, czułości i spokoju, którego potrzebowała. I to nie jest Twoja wina. Żadne dziecko nie powinno czuć się odpowiedzialne za to, że rodzice są smutni, zmęczeni, niezadowoleni. Żadne dziecko nie powinno czuć, że jest „nie takie”, jakiego oczekiwano.
Próbujesz studiować, pracować, być „w porządku”, a jednocześnie dusisz się w środku, bo nie masz gdzie się naprawdę oprzeć. To nie dziwne, że czujesz pustkę, smutek, bezsilność. Twój organizm daje Ci sygnał: zatrzymaj się, jesteś przemęczona, przeciążona, sama z czymś, co miało być wspólne. Ta samotność, o której piszesz, nie jest słabością. To skutek braku więzi, a nie Twoich błędów. Potrzebujesz bliskości, która nie opiera się na zasługiwaniu, tylko na byciu sobą. Potrzebujesz przestrzeni, w której możesz odpocząć od presji bycia „dobrą córką”, „dobrą studentką”, „silną kobietą”. Zasługujesz na więcej niż przetrwanie. I choć teraz może być trudno uwierzyć, że ktoś Cię może pokochać taką, jaka jesteś — to nie znaczy, że to niemożliwe. Małe kroki w stronę siebie to już dużo. Może to być znalezienie bezpłatnej pomocy psychologicznej w Twoim mieście, kontakt z organizacją wspierającą DDA, albo po prostu pozwolenie sobie na powiedzenie na głos: „Nie daję już rady. Potrzebuję pomocy.”
Jesteś ważna. Jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś. I nawet jeśli dziś nie masz siły, żeby iść naprzód to nie znaczy, że już przegrałaś. To znaczy tylko tyle, że trzeba się na chwilę zatrzymać i zadbać o siebie jak o kogoś, kogo kochasz. Trzymam za Ciebie bardzo mocno.
Kacper Urbanek
Psycholog diagnosta

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Witam,
Jestem mężczyzną w wieku 32 lat. Dodaję ten wpis z poczuciem całkowitej bezradności. Na portalu randkowym poznałem wartościową kobietę (ma 26 lat), skończyła studia magisterskie, ma dobrą pracę i mnóstwo pozytywnej energii.
Mieliśmy wspólne poglądy i zainteresowania, był wspaniały kontakt, nasze marzenia i plany idealnie się pokrywały.
Nie przeszkadzały jej moje wady, które szczegółowo opisałem. Pomimo tego, że przez miesiąc tylko pisaliśmy i rozmawialiśmy przez telefon, wprowadziła do mojego życia mnóstwo świeżości, sensu, dowartościowała mnie.
Wróciłem do sportu, który znów zaczął mnie cieszyć.
Zapisałem się na kursy, które odwlekałem w czasie. Zacząłem się uczyć, aby za rok rozpocząć studia. Znajomi i rodzina zauważyli zmianę i komunikowali mi, że jestem lepszą wersją siebie, wesoły, pełny pozytywnej energii. Tydzień przed spotkaniem, które sam zaproponowałem zaczęły nachodzić mnie negatywne myśli typu - co ja mogę jej zaoferować, nic nie osiągnąłem, zarabiam poniżej średniej krajowej, nie mam nawet samochodu, nie podróżuje jak ona itp. Do tego doszły inne problemy i stwierdziłem, że lepiej będzie dla niej, gdy urwę kontakt, bo to nie będzie miało sensu przetrwać. Przestałem się odzywać, ona też się nie narzucała. Niecały tydzień milczenia był dla mnie emocjonalną męczarnią. Myślałem nieustannie o naszej relacji i dostrzegłem jakieś światełko w tunelu, że może jak się zepnę i nadgonię kilka rzeczy, to może się to udać. Odezwałem się do niej dzień po zaplanowanym spotkaniu, do którego nie doszło.
Napisałem, że sporo się działo, bo nie chciałem się przyznać do swoich uczuć. Napisała, że ta przerwa była dla niej wymowna, nie wie, co ma myśleć, ale raczej już nie zobaczy w tej relacji nic głębszego. Pomimo obaw, że wyjdę na desperata, przez tydzień próbowałem pokazać swoje intencje i zaangażowanie.
Nie chciałem jej zamęczać, więc powiedziałem, że przyjadę do jej miasta jutro, na chociaż krótką rozmowę. Nie chciała, ale udało mi się ją namówić. Przed spotkaniem byłem dobrze nastawiony, ale gdy ją zobaczyłem na żywo i usłyszałem "mam max. godzinę", cała moja pewność siebie zgasła.
Nie potrafiłem omijać drażliwego tematu, powtarzałem teksty i moje tłumaczenia z sms-ów.
Dopiero przez ostatnie 20-30 minut weszliśmy na jakieś zwykłe tematy. Na koniec zapytałem, czy coś już wie? Odpowiedziała, że się odezwie. Napisała po dwóch dniach, że przemyślała to, i (w dużym skrócie) chce odpuścić dalszy kontakt.
Jako powód podała odległość. Napisałem, że jeśli tak uważa, to dziękuję za poświęcony czas itd. Od tamtej pory wpadłem znów w dawny tryb. Chodzę codziennie przygnębiony, nie uprawiam sportu, kursy odpuściłem, czuję się strasznie.
Nie mam energii, żeby zrobić coś konstruktywnego ze sobą.
Nie mogę się skupić. Rano ledwo zwlekam się z łóżka.
Mam wrażenie, że straciłem szansę na udany związek i to na własne życzenie. Nie wiem, skąd biorą się te myśli, że jestem gorszy, że nie zasługuję na wartościową kobietę.
Nie wiem, czy taką relację da się jeszcze naprawić.
Chciałbym teraz skupić się na rozwoju, na budowaniu siebie, ale te czarne myśli w mojej głowie nie pozwalają mi nawet otworzyć laptopa. Nie wiem, czy to normalne, żeby w tak krótkim czasie poczuć tak silną więź z kimś poznanym w internecie.
Niby podobam się kobietom, często bywałem na udanych randkach, ale ta konkretna wydawała się w końcu tą właściwą. Może to mnie przestraszyło. Co mogę zrobić, żeby znów zacząć normalnie żyć, odważyć się postawić na własny rozwój, nie zmagać się z destrukcyjnymi myślami?
Bardzo proszę o jakieś porady.
TW. Nie potrafię już żyć, ale śmierć mnie przeraża. W wyniku nie mogę nic ze sobą zrobić. Mam tak dość siebie i całego swojego marnego życia, że nawet nie potrafię sobie pomóc. Tak bardzo chciałabym po prostu zniknąć, ale tak bardzo się boje. Nie wytrzymuje już dłużej, łzy same się ze mnie leją od paru dni i nie chcą przestać, nic na uspokojenie nie działa.
Chodziłam na terapię od 3 miesięcy, ale nie widzę efektów, a jestem uwięzioną na wsi bez żadnego dojazdu, oprócz busów w roku szkolnym dostosowanych pod liceum. Jestem dorosła, a zachowuję się gorzej niż dziecko w podstawówce, mam siebie tak bardzo dość. Nawet jak staram się dopasować albo 'ogarnąć' życie jakkolwiek to nie wiem co robić, nie wiem, co się ze mną dzieje, nigdy nic nie wiem, nigdy nie umiem sobie poradzić. Nie wiem kim jestem, co robię na świecie, czego chcę, nie mam celów, nie mam marzeń.
Wczoraj chciałam skoczyć z balkonu, ale zaczęłam się śmiać jak już stałam na barierkach, bo oprócz tego, że bym się połamała lub ewentualnie została sparaliżowana, bardziej przeraża mnie fakt, że moi rodzice i wszyscy znowu by mnie krytykowali i równali z ziemią. Mój brat, którego nie uznaję za brata, znęca się nade mną psychicznie odkąd miałam 8 lat, moi rodzice prawie nigdy na to nie reagowali, jak już przestałam się kryć z tym, że nie daje rady psychicznie to mój ojciec stwierdził, że jestem po prostu leniwa i stąd bierze się cały mój stres, mimo że jego syn wyzywa mnie z taką agresją od dziecka, że jak tylko słysze jego kroki to moje całe ciało zaczyna panikować i się trząść i automatycznie próbuje być jak najciszej, żeby mnie nie usłyszał.
Groźby śmierci w tej rodzinie to normalność. Od matki najlepsze co usłysze to, że wszyscy jesteśmy popier* i żeby zostawić ją w spokoju. Ale zawsze znajdzie się, gdy trzeba kogoś skrytykować, szczególnie przy innych ludziach. Ledwo utrzymywałam tą terapię za stypendium, a teraz próbuję od miesiąca znaleźć pracę. Brak samochodu mnie skreśla z dojazdu gdziekolwiek, nawet na tą marną terapię. Przez telefon nie mogę rozmawiać, bo jeśli tylko ktoś to usłyszy to będzie mnie wyzywał jeszcze bardziej.
Czuje się jak krowa czekająca w klatce z bezradnością na śmierć. I to też robię. Nawet jeśli słyszałam od ludzi, że powinnam się ogarnąć i wziąć życie w swoje ręce, to nie widzę już żadnego rozwiązania. Tak szczerze nikt mnie nigdy nie kochał i nawet kot ode mnie uciekł. Moje ataki paniki są coraz gorsze, wszystko z głowy zaczęło wychodzić na zewnątrz, nie mam już siły dłużej się hamować. Tak bardzo przeraźliwie boję się tej śmierci, ale naprawdę nie mam innej opcji, nawet jeśli ktoś mówi, że mam to realistycznie nic nie mam. Albo śmierć albo męczenie się na wsi przez kolejne lata studiowania, a po tym brak pracy, bo mój stan nie pozwala mi już nawet na normalną naukę i ledwo daję sobie radę na prostych studiach. Przez co mam 0 umiejętności.
Czuję się zamrożona, jakby od mojej głowy wszystko się odbijało. Już nic się tam nie zmieści. Zmarnowałam sobie życie, zniszczyłam wszystko. Nie mam żadnych przyjaciół. Nikt nie chce się ze mną spotkać, nigdy nikt nie chciał nigdzie ze mną wyjść poza szkołą. Nawet jak się staram to każda moja relacja się kończy przeze mnie. Boję się związków, raz komuś zaufałam i zostałam sponiewierana gorzej niż moja matka mi to kiedykolwiek zrobiła. Wyznała mi miłość jako pierwsza osoba w życiu, nie słyszałam tego od nikogo, pocałowała mnie, wykorzystała mnie dla seksu, mimo że to był mój pierwszy raz, do którego bardzo przygotowywałam się emocjonalnie, a parę miesięcy później bez powodu kazała mi się wynosić. Później dowiedziałam się, że już przed stosunkiem ta osoba chciała się mnie pozbyć i znaleźć sobie kogoś innego.
Moje życie to jest porażka i tragedia z każdej strony. Nic nie potrafię. Nic nie rozumiem. Mam 21 lat i nigdy sobie nie poradzę. Myślałam, że będzie ok i całe nastoletnie lata, które spędziłam sama w pokoju, próbując udawać, że wszystko ok i sama siebie oszukując, że jak tylko będę dorosła to wszystko się poprawi i z roku na rok wierząc, że będzie lepiej. Już wiem, że nigdy nie będzie lepiej i będzie tylko gorzej i szczerze myślę że powinnam po prostu była udławić się jak miałam te 7 lat i to, że moja matka uratowała mi życie jak już straciłam oddech to jakaś karma, którą teraz muszę spłacać przez to jak całe życie matka niszczyła mi je. Tak naprawdę nie powinnam się nigdy była urodzić, moja matka była w zagrożonej ciąży ze mną i to wszystko ma sens. Powinnam nie żyć i tak bardzo żałuję, że się urodziłam. Nie mogę sobie pomyśleć o dzieciństwie i nastoletnich latach bo wpadam w szał i dostaje ataków. Mam już dość, a nie mogę nic zrobić. Boję się zadzwonić do lekarza. Naprawdę nie mam już wyjścia. Czekam na zbawienie od losu i pomoc, mimo że wiem, że to jest bezsensowne, ale nie wiem co, naprawdę, mogę oprócz tego zrobić. Czekam na śmierć niszcząc sobie wątrobę alkoholem i energetykami na pusty żołądek, uderzając się w głowę z całej siły i stresem. Ciągle powtarzam pomocy w kółko, ale wiem, że ta pomoc nigdy nie nadejdzie. Jeśli nie ma się pieniędzy jest się mniej wartym niż najtańszy produkt w sklepie i nie ma się żadnego znaczenia. I każdy o tym wie, ale nikogo to nie obchodzi, dopóki to nie on. I nie mam nikogo, komu mogłabym cokolwiek napisać, powiedzieć, bo moja rodzina nie wierzy w choroby i problemy psychiczne tylko lenistwo, a moje internetowe znajomości nawet mnie nie znają i tak szczerze mają mnie gdzieś.