Left ArrowWstecz

Mój partner jest antyszczepionkowcem, ciągle siedzi na telefonie

Hej, Mój partner jest antyszczepionkowcem, ciągle siedzi na telefonie i ogląda o nagłych śmierciach, depopulacji i reszcie teraz „na czasie”. Ja jestem zaszczepiona i ciągle muszę wysłuchiwać jego przytyki, wyzywanie, twierdzi, że zaraziłam go nie wiadomo czym poprzez kontakt płciowy. Uważa, że umrę nagle i dzieci zostaną bez matki. Przychodząc do domu nie wiem czego się spodziewać, czego się naoglądał, do czego się doczepi. Chcę żyć normalnie, ale ciągle płaczę, nie jestem w stanie sobie poradzić z tym, że dla niego ważniejszy jest telefon i wszystko co tam jest napisane na tych stronach łyka jak pelikan. Nie dociera do niego to, że ma obsesję i że powinien iść na terapie. Dla niego każdy zaszczepiony to debil. Jestem tym wykończona 😪
Monika Wojnarowska

Monika Wojnarowska

To zrozumiałe,że czuje się Pani wykończona oskarżeniami i przytykami ze strony partnera. Domyślam się jak bardzo stresujące dla Pani może być funkcjonowanie w obliczu zagrożenia przed kolejnym werbalnym atakiem. Zastanawiam się, na ile realnym było by ustalenie w rozmowie celu jaki ma Pani Partner w ciągłym zalewaniu Pani swoimi przekonaniami i negatywnymi ocenami innych ludzi. Być może taka rozmowa stworzy przestrzeń by Pani partner usłyszał jakie uczucia i emocje dzieją się w Pani kiedy On zachowuje się w opisywany przez Panią sposób. Warto spróbować ustalić między sobą zasadę o nierozmawianiu na temat szczepionek lub ograniczeniu tego tematu do minimum? To ważne, żeby zadbała Pani o siebie i swoje potrzeby. Z opisu można wywnioskować, że przeżywa Pani trudny dla siebie czas, być może warto byłoby odseparować się na kilka dni od Partnera, odpocząć od poczucia zagrożenia, wyciszyć się i uspokoić? Gdyby chciała Pani poszukać dla siebie pomocy i wsparcia zapraszam do siebie.
2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

PTSD po wykorzystywaniu seksualnym objawia się u mnie niechęcią do bliskości, lęku przed związkami. Co jeszcze może być nie tak?
Witam , mam 21 lat czy to normalne, że nie lubię ,boje się bliskości oraz trudno wchodzi mi się w relacje z mężczyznami ? W dzieciństwie w wieku 12 lat zostałam kilka razy wykorzystana seksualnie przez mojego kuzyna... Jestem po terapii miałam, zdiagnozowany PTSD . Teraz zaczęłam zauważać problem bliskości i relacji czy to jest normalne, co powinnam zrobić ? Czy ma to związek z moim dawnymi doświadczeniami ? Jakie konsekwencje mogą być po takim doświadczeniu, nawet dopiero po czasie ujawnione, jak np. wcześniej nie widziałam takich symptomów itp ..
Trudności w związku: partnerka potrzebuje przerwy, a ja się czuję zaniedbany - co robić?

Dzień dobry, mam pewien problem, a mianowicie: mam 21 lat, moja dziewczyna 19. Jesteśmy ze sobą dwa lata. Ostatnio mamy trudną sytuację w związku. Moja dziewczyna powiedziała, że potrzebuje dwóch/trzech dni bez kontaktu, na przemyślenie sobie wszystkiego. Problem polega na tym, że nie rozumiem tej drogi relacji. Moja partnerka od dwóch dni nie ma ze mną żadnego kontaktu. Ja rozumiem, że potrzebuje czasu dla siebie i oczywiście dostanie go, ile tylko zechce, ale nie rozumiem tego rozwiązania — żadnego kontaktu — ponieważ aktualnie jest tak, jakbyśmy nigdy się nie znali. Nie ma „dzień dobry” rano czy „dobranoc” wieczorem.

Nigdy nie oczekiwałem dużo, a przynajmniej nie więcej, niż sam daję dla tej relacji. Przez te dwa dni oczywiście w dalszym ciągu nie mamy kontaktu. Przez te dwa dni nie czuję się okej. Uważam, że wchodząc w związek, powinniśmy rozmawiać, jak jest trudno — komunikować się ze sobą, a nie izolować i udawać, że nie istniejemy. Nie wiem czemu, ale takie rozwiązanie uważam za niedojrzałe i nieodpowiednie w związku, bo to te trudne sytuacje określają nas jako związek i pokazują, komu jak zależy na budowaniu tej relacji.

Może jeszcze jestem za młody, żeby zrozumieć sens takiej decyzji, ale nie czuję się z nią dobrze. I zamiast porozmawiać o tym z partnerką, muszę czekać, aż się w końcu odezwie. Mam nadzieję, że troszkę wyjaśniłem swoją aktualną historię, opisując swoje zdanie oraz uczucia. A przechodząc do meritum i mojego pytania: co mam zrobić w tej sytuacji i czy taka decyzja z jej strony jest dobra dla związku? I czy zachowanie mojej dziewczyny — udając, że nie istniejemy — nie jest zachowaniem egoistycznym, nie zważając na mnie i moje uczucia?

Jak dalej żyć po rozpadzie rodziny z powodu uzależnienia od hazardu i alkoholu?

Chciałbym opisać w skrócie swoją historię, bo już nie wiem, co mam zrobić. Jestem osobą uzależniona od hazardu i alkoholu, od dwóch lat borykam się z uzależnieniem w stopniu zaawansowanym. Rok temu odbyłem terapię zamkniętą, potem była kontynuowana indywidualna. Niestety od poprzedniego roku miałem już kilka wpadek, gdzie wpadałem w ciągi hazardowe i alkoholowe i zawsze to kończyło się drastycznie dla mnie i mojej rodziny. Mam żonę i córkę 2-letnia, Niestety po ostatnim moim potknięciu żona ostatecznie kazała mi l się wyprowadzić. Mieszkam obecnie u rodziców, czuje się na co dzień tragicznie mimo brania od kilku dni leki od psychiatry. Czuję, że moje życie się w jakimś stopniu zakończyło, nie wyobrażam sobie życia bez mojej żony, którą kocham strasznie mocno, ale uzależnienie kompletnie zniszczyło mi głowę. Tak naprawdę po tylu szansach, jakie otrzymywałem od rodziny i żony widzę swoją przyszłość tylko w czarnych barwach, bo ileż można takich sytuacji. 

Obecnie też pracuje, mam długi, które też niszczą mnie psychicznie. Tak naprawdę nie wiem co dalej, widzę jak inni męczą się, z mojego powodu, widzę ich smutek i tym bardziej się dobijam, że kolejny raz mi nie wyszło. Tak naprawdę nie mam woli życia już w sobie, trzyma mnie przy życiu córka... proszę o odpowiedź, co w mojej sytuacji powinienem w ogóle dalej robić, że sobą oprócz walki z uzależnieniem, bo to wiem i mam zalecenia, ale czuje ze wszystko już stracone, co dla mnie było najważniejsze, czyli bliskość żony, córki. Moja żona już widzę po niej, jest kompletnie obojętna, choć minęło kilka dni dopiero, uświadamia mnie ze, to koniec definitywny...jak mam dalej żyć i funkcjonować, bo nie widzę i nie czuje żadnej szansy dla siebie, żeby odzyskać spokojne życie, nie wyobrażam sobie życia bez mojej żony... z mojej perspektywy jestem już całkowicie skończony po tych kilku razach, kiedy mi nie wychodziło, ale tyle miałem szans na staniecie na nogi...nie daje rady już funkcjonować normalnie. Błagam o pomoc.

Kryzys w małżeństwie: brak poczucia bezpieczeństwa i wsparcia emocjonalnego

Dzień dobry, Jestem w związku z moją żoną od prawie 9 lat, a w małżeństwie prawie 7. Wiedliśmy szczęśliwe życie (przynajmniej tak mi się wydawało), mamy dwie super córeczki (4 i 6 lat), dobrą pracę, duże mieszkanie, wakacje 1-2 razy w roku. Mieszkamy w Warszawie z dala od rodziny i jesteśmy z dziećmi sami sobie, na co dzień nie mamy wsparcia rodziny, ponieważ mieszkają za daleko. Z tego też powodu nie mamy czasu na wspólne wyjścia sami na randkę. W trakcie małżeństwa mieliśmy 2-3 sytuacje, w których nie wsparłem żony wcale albo na tyle ile ona by oczekiwała i był to sytuacje dla niej dynamiczne i stresowe, m.in. konflikt pomiędzy moją mamą a żoną, konflikt z moją teściową, czy problem w pracy (od 2 lat pracujemy w jednej dużej firmie razem) związany z moim znajomym z działu. Rozmawialiśmy o tym na bieżąco, jednak w tychże sytuacjach nie podejmowałem żadnych stanowczych działań, co żona mi wypominała (czytałem inne fora, artykuły i nie wiem, czy to ze jestem synem alkoholika, może mieć na mnie wpływ w dorosłym życiu, że unikam sytuacji konfliktowych i stawiania im czoła). W ciągu 1,5 roku spaliśmy ze sobą 6 razy (ostatni raz w lutym br.), żona czasem się przytulała, jednak częściej ja to inicjowałem - nawet jak kładliśmy się spać to ja przytulałem, a nie żona. Poza tym żyliśmy normalnie - wyjścia na zakupy, do restauracji, do znajomych - no normalne życie bez kłótni szczęśliwej rodziny - pocałunki na przywitanie i na dobranoc. Ostatnio dowiedzieliśmy się, ze nasi bliscy znajomi biorą rozwód. Od tamtej pory tak zaczęliśmy żartować coś o tym rozwodzie, jednak jak już powiedziałem żonie, że to mnie nie bawi, to twierdzi, że ja zacząłem. Dodatkowo, przy rozmowach opowiadała mi, jakby ona się zachowała przy rozwodzie w sprawach dot. dzieci etc. i że miałbym więcej czasu dla siebie. No jakoś ten temat przycichł, natomiast rozmów o rozwodzie było takich ostatnio często (bardziej takich wstawek między słowami, niż rozmów). Ponadto, obecnie staramy się o przeniesienie kredytu, żeby spłacić go szybciej i kupić następnie działkę pod dom - żona to zainicjowała, jeszcze kilka dni temu oglądała projekty domów, bo już była taka podekscytowana. W ciągu ostatnich 2 tyg. zauważyłem dziwne zachowanie żony - odpowiadała mi zdawkowo, jak ją chciałem pocałować na przywitanie, to nastawiała policzek, ale w ogóle unikała takiej sytuacji. Zapytałem jej, czy stresuje się czyms - to wtedy wybuchła, ze poznała mnie, jak byłem innym człowiekiem, że więcej czytałem, byłem aktywny, decyzyjny, a teraz wszystko zrzuciłem na nią i polegam na tym, co ona powie. Wróciła w tej rozmowie do starych sytuacji z przeszłości, w której nie miała mojego wsparcia, stwierdziła, że jak mnie obecnie widzi, to nie czuje do mnie żadnych pozytywnych emocji, a jak ją przytulałem od pewnego czasu, to mówiła, że czuła się jakby przeciwne siły się odpychały. Stwierdziła, że nigdy nie stałem po jej stronie w sytuacjach konfliktowych u niej, a nawet, że obecnie nie przyjęłaby moich oświadczyn, gdyby to miało miejsce teraz, i że może za wcześnie wzięła ślub, bo "tak fajnie jest mieć rodzinę" a ona jest rodzinną osobą. - w ogóle nasilenie tego jej zachowania zaczęło się dzień po tym, jak wróciła z wyjścia na miasto z koleżanką z pracy - generalnie to ostatnio była na takim wyjściu pewnie z rok temu. Powiedziała, że mnie nie zdradziła i nie planuje, ale nie wie, czy nawet jak się zmienię, to ona znowu się we mnie zakocha... Wczoraj rozmawialiśmy ponownie, zrozumiałem swoje przeszłe zachowania, przyznałem jej racje i powiedziałem, że stanę na głowie, żeby było dobrze, bo nie wyobrażam sobie, żeby nie być z nią, ponieważ bardzo ją kocham i nie wyobrażam sobie życia osobno i bez dzieci w domu. Stwierdziła, ze tu chodzi o to, że nie dostała ode mnie poczucia bezpieczeństwa i opieki i że ona żyje teraz w przekonaniu, że nie umiem jej tego dać, nie że nie chcę jej tego dać tylko, że po prostu nie potrafię i że może ona musi teraz głęboki żal w sobie przepracować, ale póki co kosztuje ją to za dużo nerwów i nie wie, jak to naprawić, bo dopóki znowu nie będzie w takiej sytuacji, to się nie dowie czy w końcu ją wesprę. Powiedziała, że póki co chce mieć spokój i żebym nie wymagał od niej niczego, bo ją to kosztuje za dużo nerwów i nie chce, by jej reakcja odbijała się na dzieciach. Na koniec powiedziała, że ta cała sytuacja ją denerwuje i żebym pracował nad swoimi problemami, a ona musi sama przepracować swój. W chwili obecnej od dwóch dni śpię w salonie, a żona w sypialni. Rozmawiamy normalnie, ale póki co nie tak intensywnie, jak dotychczas. Szczerze muszę powiedzieć, że jest to dla mnie najgorszy koszmar, jaki mógłby się wydarzyć. Wydawało mi się, że tworzymy super rodzinę...

Partnerka zrobiła awanturę, ponieważ zajęcie się jej prośbą wymagało więcej czasu, a podczas robiłem dużo dla niej.
Witam Na początek zobrazuje trochę sytuację, ja jestem DDA, partnerka twierdzi, że wszystko ma przerobione w terapii, ostatnio zaczął się pewnego rodzaju kryzys w związku, kocham moją partnerkę, ona twierdzi, że też mnie kocha , byliśmy na 2 wspólnych sesjach terapeutycznych, ja stosuje się do rad terapeuty, ale mam wrażenie, że partnerka nie , ale notabene do dzisiejszej sytuacji , od jakiegoś czasu partnerka prosiła mnie, żebym z piwnicy wyciągnął biurko , nie spieszyłem się, bo ostatnio, gdy była taka sytuacja, narobiłem się na darmo, zostało mi zarzucone, że tego biurka już nie ma, bo je sprzedałem czy coś, biurko rozłożyłem i złożone jest na górze regału i zasypane toną rzeczy , regały są ogromne, a dodam, że w piwnicy mam zrobiony warsztat i wyciągnięcie wszystkiego stamtąd, żeby dostać się do regałów, wyciągnięcie biurka i cała logistyka z tym związana, jest to zajęcie na 2 -3 dni po około 6 h. Umówiliśmy się na weekend, że je wyjmę , jednak w sobotę zepsuła się roleta zewnętrzna i ją naprawiałem , potem partnerka chciała, żebym z nią pojechał do innego miasta na zakupy, żeby kupić buty jej córce , potem zakupy do domu i w domu byliśmy po 22, w niedzielę wstaliśmy, partnerka chciała jechać na giełdę (chciałem sprawić jej przyjemność i robiłem co chciała) i pojechaliśmy na cmentarz. Chwilkę spędziliśmy przed tv, gdzie zasnęliśmy koło 17:15, wstaliśmy, potem poszedłem zacząć ogarniać wyjęcie tego biurka , o 20 wróciłem i zaczęła się awantura, pretensje, że nie robię nic dla niej. Standardowe teksty poleciały z wyzwiskami oraz uszczypliwe teksty dotyczące moich dzieci. Oczywiście wypowiedzi z podtekstem, że nie będziemy razem i że mam się wynieść z jej domu. Starałem się nie reagować, ale to trudne. Nie wiem co mam robić . Z góry dziękuję za odpowiedź Łukasz.
Kryzys po rozstaniu - czy będę akceptowana w całości, taka jaka jestem?
Ostatnio będąc na wakacjach i mając trochę czasu na przemyślenie paru spraw, zaczęły pojawiać mi się w głowie pewne drażniące myśli. Jestem świeżo po rozstaniu i obserwując pary czy to na plaży, czy gdzieś w hotelu, zaczęłam się zastanawiać, czy ja kiedyś znajdę partnera, który będzie mnie akceptował w całości. Dajmy na przykład na to, że lubię spacerować brzegiem morza i zbierać muszle - ot tak, dla przyjemności. A dla kogoś to może się wydać dziecinne i już się pojawi zgrzyt. Z drugiej strony mogę mieć jakieś swoje dziwactwa (na które nie zwracam uwagi w ciągu dnia) i komuś to może się nie spodobać- kolejny zgrzyt. Nie wiem czy na przykład w czyich oczach nie jestem dziwna albo dziwnie się zachowuję, bo sama nie potrafię dojrzeć tego w sobie.
Mam trochę długu, który był zrobiony przed ślubem
Mam trochę długu, który był zrobiony przed ślubem. Błędy młodości itp. Mąż, kiedy się o tym dowiedział, powiedział, że to jest nasz dług i spłacimy go razem, jednak po kilku miesiącach od tego stwierdził, że to ja sobie zrobiłam to jest mój dług i on nie będzie tego płacił i żebym radziła sobie sama. Oczywiście rozumiem, że to moja wina, moje błędy, ale poczułam się strasznie, jakbym została, że wszystkim sama i jakbym już go nie interesowała. Nie wiem, co o tym myśleć, nie potrafię teraz na niego patrzeć ani się odzywać.
Mam poważne problemy zdrowotne, dzieci z niepełnosprawnościami, a mąż (przez pewną znajomość) utracił moje zaufanie. Co robić?
Mam pytanie, otóż od około 5 lat mam zdiagnozowaną nerwicę lękową, obecnie pod kontrolą psychiatry i na lekach , gdy pojawiło się najmłodsze dziecko- córka upragniona przez narzeczonego ,a był on wtedy pół roku po ciężkim wypadku na skuterze , depresja poporodowa i nerwica niszczyły mnie i jego ,bałam się sama przebywać w domu i inne nawet wymyślane powody z perspektywy czasu ,obecnie do dziś mierze się z nerwicą , do sedna - od porodu córki zaczęła nerwica brać całość na związek, otoczenie , a od początku roku pojawił się kryzys - do narzeczonego przyczepiła się inna kobieta, on początkowo tylko wysłuchiwał jej, aż wbiła się w nasz związek, gdzie już diagnoza w zeszłym roku syna - autyzm i niedawna drugiego dziecka asperger plus niedotlenienie, jest obciążeniem szczególnie dla mnie - ja nie pracuję, cały czas z nimi jestem, od kwietnia do sierpnia powiedzmy, że spotykał się, powiedział mi , ale u nas wyglądało tak, że jakby nie do końca się zmieniło, 1 września poroniłam w około 10 tygodniu , czuję pustkę itp. Ta kobieta, mimo że wyjechała, to wygląda jakby nic się w ich relacji nie zmieniło, nie wie o moim poronieniu ,o chorobie drugiego dziecka, bo tylko jedno wiedziała, i wróciliśmy z narzeczonym do siebie - przepraszam za długie pytanie , jakieś 2 tygodnie temu zaczął traktować mnie jak kiedyś za dobrych czasów, czułam uczucia itp ,szczególnie na wspólnych wyjściach, potem schody - bo dotknęłam jego telefonu, jak zgubił i nim mu przekazałam, pokasowałam wiadomości od tej kobiety , w tych wspólnych wyjściach powiedział, że rozumie mnie i przestanie pisać- że mam się nie przejmować , od tamtego momentu kłócimy się, moja nerwica ,,plus zdrowie po poronieniu, mam wyniki na przetaczanie krwi , to wzięło całość, znów z osoby, z której wydobył uśmiech, życie, jazda chwilą, zaczęłam kontrolować go , być nieznośna, czepiać się itp. , ale też nie pomaga ile powinien , zależy mi na tym związku , na całej rodzinie, nie chcę, żeby nerwica niszczyła relacje ,chcę też spokoju od tej kobiety , mam do niej numer, ale nie chcę żeby odbiło się to na mnie , nie wiem, co ze wszystkim zrobić i w tym wszystkim już wcześniej lekarz też podejrzewał u mnie białaczkę, dlatego zależy też mi na przeżyciu tyle ile mam czasu z nim , z dziećmi.
Po zakończeniu związku jesteśmy przyjaciółmi, jednak tak bardzo chciałbym, żeby miłość wróciła. Rozum chce, serce nie wie.
Dzień dobry, pięć miesięcy temu zakończyłem związek po 2,5 roku ( dostałem wręcz psychotycznych rozterek, które spowodowały, że wypaliło się uczucie miłości), obecnie z byłą dziewczyną jesteśmy na stopie koleżeńskiej. Ja w dalszym ciągu rozpaczam po utracie tego związku. Chciałbym to jakoś naprawić, ale nie umiem już patrzeć na nią jak kiedyś, powstał dystans. Rozmawiamy normalnie, śmiejemy się. Natomiast ja w domu płaczę piąty miesiąc, choć to ja to zniszczyłem. Najdziwniejsze jest to, że wciąż czekam na zryw serca, który da mi siły do walki o to co było, że to uczucie się odnowi. Mam przekonanie, że to ona jest mi pisana i że to bardzo wartościowa osoba (planowałem nawet zaręczyny). Co zrobić, żeby zakochać się na nowo, pokonać ten dystans i być szczęśliwymi jak dawniej? Oboje stwierdziliśmy, że nie jest wykluczone, że w przyszłości nasze drogi połączą się... Nie szukam innej dziewczyny, bo wciąż mam nadzieję, że uda się naprawić to wszystko i nie mam nawet na to ochoty. Mam ją ciągle w głowie, ostatnio chciałem nawet jechać i prosić o drugą szansę, ale uznałem, że to byłoby oszukiwanie jej i siebie i zrezygnowałem, a mimo to wciąż chcę, żeby to wszystko wróciło na dawne tory. Chcę znów czuć tę miłość. Proszę o pomoc, bo ja już nie daję rady. Rozum mówi, że zrobiłem źle, a serce samo nie wie....
Kiedy wiadomo że osoba w związku jest toksyczna?
Przełamałem się jako facet - potrzebuję pomocy. Nie potrafię odpuścić z głowy ex partnerki sprzed 12 lat.

Dzień dobry. Ciężko się przełamać do uzewnętrznienia i przyznania że "chyba potrzebuję pomocy". 

Mam narzeczoną, jesteśmy razem 10lat. W roku 2023 - powiedzmy około wakacji - trochę przypadkiem nawiązałem kontakt ze swoją ex. Często i tak o niej myślałem, raczej na zasadzie co u niej, bez psychozy stania pod oknem. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego po 10 latach mój mózg nie potrafi odpuścić. Oczywiście każdy się zmienia, moja obecna partnerka jest dla mnie ważna w wielu aspektach, lecz nadal nie potrafię zapomnieć tego uczucia, które miałem (około) 12 lat temu. Coś czego nie potrafię opisać. Każdy ma wady, ale jej choćby nie wiem jakie były to ich nie dostrzegam. Dosłownie prowadzi teraz życie "rozrywkowe", dosłowna latawica kokota (darmowa) zwał jak zwał. Prowadzi tryb życia, przez który powinno mi się przewracać w żołądku, że z tak wspaniałej dziewczyny wydoroślała i wylądowała z takim trybem życia.. A jednak potrafię pić w nocy patrząc na jej zdjęcie. 

Mieszkamy w jednym mieście, rzadko się widujemy. Kilkukrotnie spotkaliśmy się "ot tak" na kawę, pogadaliśmy, nic wielkiego (oczywiście bez żadnych tajemnic z obecną partnerką). A ja chodzę i się zagryzam, o co mi chodzi. Wiele lat widziałem, że ma męża, układa sobie życie, no "good for you", nagle się okazało, że jedna wielka bujda, bo rozwód blabla i zgłupiałem jeszcze bardziej. Aktualną partnerkę poznałem "powiedzmy", kilka miesięcy po rozstaniu z "ex", gdzie na jakiejś po prostu domówce zacząłem się coraz mocniej wychylać przez balkon na 3 czy tam 4 piętrze - typowe lekkie upicie na smutno, ale złapała mnie mentalnie i nie puściła w dół. Miałem w życiu trzy partnerki, w sumie to dwa związki, jestem po trzydziestce. 

Tamten związek był szczeniacką miłością, a ja nie potrafię go w sobie przepracować. Pomysły na zasadzie "zajmij się czymś" próbowałem, ale nachodzi ten dzień, gdzie oczy się robią mokre, bo widzę jej zdjęcie i nie potrafię tego zrozumieć. 

Dziewczyna miewa trudne chwile, potem "leci w tango", staram się ją wspierać do granic moralności mojego kręgosłupa, ale robię minę do złej gry dusząc się w sobie. Odbiera mi to energię coraz częściej. Często jestem "sam" przez wyjazdową pracę aktualnej partnerki, często mam głupie myśli o bezsensowności życia "bez niej" (tylko dlaczego ex, a nie aktualnej). Coraz częściej życie biorę przez pryzmat dziewczyny sprzed 12 lat, robiąc prawo jazdy na motocykl - myślę, że może zgodzi się ze mną pojeździć, robiąc prawo jazdy na ciężarówkę - myślałem, że może pojedziemy razem w trasę, kupując płaszcz myślę czy jej by się podobał itd. itd.. 

Nie potrafię przejechać obok ulicy, na której mieszka bez popatrzenia w kierunku jej domu, pomimo tylu lat robię to cały czas. O co może chodzić mojemu mózgowi? Czy są jakieś tajniki wypierania kogoś? Wiadomo, dla faceta w małym mieście to trochę wstydliwe "pójść na terapię", wpisałem w internecie "pod wpływem" wczoraj w nocy, no i znalazłem tą stronę - dzisiaj po wyspaniu postanowiłem, że napisze, bo coraz częściej w głowie mi dudni, że nie potrafię tak dłużej. Jeśli chodzi o aspekt finansowy - nie widzę problemu.

Straciłam zaufanie do chłopaka, ponieważ oszukał mnie co do kontaktu i spotkań ze swoją byłą partnerką. Jak odbudować zaufanie?
Z chłopakiem jesteśmy razem ok. dwóch lat. Niestety ostatnio mieliśmy swój największy kryzys, kiedy to wyszło na jaw, że oszukiwał mnie przez pół roku co do kontaktu z byłą dziewczyną. Wcześniej mieliśmy rozmowy na temat jego kontaktu z ex, obiecał, że jeżeli ta podejmie z nim kontakt to da mi znać, żebym wiedziała co się dzieje, nic nie będzie ukrywał. Uwierzyłam mu, niestety po pół roku okazało się, że od tego czasu pisali ze sobą regularnie, umówili się również dwa razy na spotkanie - o żadnym z nich oczywiście nie wiedziałam. Po wyjściu na jaw, że ich kontakt jest na bieżąco podtrzymywany, poczułam się bardzo zraniona i w jakiś sposób zdradzona. Już wcześniej oszukał mnie co do osoby swojej byłej i kontaktu z nią. Po tym kłamstwie obiecał być szczerym, co niestety się nie udało. Postanowiłam dać mu ostatnią szansę, niestety zauważam, że mam ogromny problem z zaufaniem mu, triggeruje mnie, gdy wychodzi na spotkania sam beze mnie lub pisze z kimś na telefonie. Nie wiem jak możemy odbudować zaufanie, czy jest to w ogóle możliwe. Bardzo długo rozmawialiśmy na ten temat, starał się wytłumaczyć mi dlaczego tak robił, przyznał się że, kłamał i mnie przeprosił oraz że on o niej myśli wyłącznie jak o znajomej i do niczego nie doszło. Chciałabym w to uwierzyć, ale niestety na razie nie jestem w stanie. Czy terapia byłaby dobrym rozwiązaniem? Jak możemy naprawić zaufanie w naszej relacji?
W moim małżeństwie jest coraz gorzej. Mąż nic już do mnie nie czuje odtraca mnie rani mówi że nie kocha mnie jak żony a zarazem utrzymuje ze mną kontakt i mówi przykre słowa. Kocham go i to bardzo. Często jest temat rozwodu. Gdy słyszę o rozstaniu dostaje jakby paniki boję się samotności, mam leki, nie kontroluje siebie, parę razy w takiej sytuacji próbowałam zrobić sobie krzywdę, nam problemy ze snem i często placze. Czy to choroba? Czy jestem nienormalna? I druga sprawa mąż jest hazardzista ma długi jest uzależniony od masturbacji i pornografi czy może tak być że jednak mnie kocha a przez te uzależnienia i problemy coś mu się poprzestawiało w głowie?
Bombardowanie miłością (love bombing) - czy można przerobić te zachowanie na terapii?
Dowiedziałem się właśnie o zjawisku "bombardowania miłością" tzn. love bombing i wszystko co czytam na owy temat zdaje się być o mnie - jednak nie chce manipulować ludźmi, zawsze się tego bałem. Czy w ogóle można to przerobić na terapii by z takiego "schematu" zachowania wyjść?
Od pewnego czasu, gdy obserwuję ludzkie zachowania i jak działają relacje, nurtuje mnie jedna kwestia.
Dzień dobry. Od pewnego czasu, gdy obserwuję ludzkie zachowania i jak działają relacje, nurtuje mnie jedna kwestia. Czy my wszyscy nie żyjemy w iluzji tego, że da się przeżyć życie bez bycia sponiewieranym nawet przez bliskie osoby? Mówi się, jak ważne jest to, by otaczać się ludźmi dobrze nas traktującymi, toksycznych odcinać. Jednocześnie mówi się, że każdy ma wady, nikt nie jest idealny. Czyli przyjmujemy jednocześnie, że ludzie nie będą nas zawsze szanować i liczymy się? Bo z tego, co ja widzę i również doświadczam, to zazwyczaj nawet osoby, które wydają mi się dobrymi, w pewnym momencie zawodzą - bo mają taką cechę charakteru, że w pewnych sytuacjach zachowują się w określony sposób. I gdy my powiemy "proszę, nie rób tak" to on powie albo - dobrze, nie będę, po czym dalej będzie robił to samo, albo powie, że się postara, że więcej tak nie zrobi. Ale raczej na tym się nie kończy i ludzie powielają te błędy. Niestety obserwuję w życiu kółko zamknięte - jedna osoba jest chamska, to unikam jej, znajdę miłą osobę, ta z kolei nie jest chamska, ale nie jest szczera. Znajdę kogoś, kto nie jest chamski ani obłudny, to z kolei ma czasem problemy z agresją. Potem idę dalej, szukam kogoś bez tych wspomnianych wcześniej cech. To on z kolei wywyższa się albo mnie ignoruje, na przykład nie uwzględnia w swoich planach. Osoba z tego forum, która ma udzielić odpowiedzi, zapewne ma partnera, może małżonka, przyjaciół. Na pewno mają oni jakieś wady. Jak Pan/i wtedy reaguje i co w ogóle można uznać za wadę do zaakceptowania?
Poznawanie faceta-nie wiem jak mam to robić, żeby go nie odstraszyć i żeby nie zamknął się na mnie.
Co rozumieć przez takie wiadomości - po 5 randkach od faceta po długoletnim związku i rozwodzie. Mamy po 30 lat. Na koniec ostatniego spotkania powiedziałam " myślałam, że już się nie spotkamy, bo nie odczytywałeś moich wiadomości od kilku dni " akurat wtedy już wychodził z taksówki i dalszego ciagu rozmowy nie było, wcześniej powiedział, że bardzo podobały mu się nasze rozmowy. Jak zaproponowałam, żebyśmy się spotkali to odpisał: Nie bardzo mam ochotę, mimo że bardzo fajnie mi się z Tobą rozmawiało, to na koniec spotkania poczułem presję i wyrzutki w moją stronę. Sorry, ale ciężko mi się zaangażować w takim stopniu, w jakim byś chciała. Serio próbowałem, ale najwidoczniej dla mnie jest za wcześnie na poważne relacje. Ja odpisałam: Wiesz co, na koniec spotkania tylko powiedziałam, że nie odczytywałeś wiadomości i myślałam, że już się nie spotkamy. Nie była to presja ani wyrzut, tylko po prostu polubiłam Cię i dziwnie się czułam, kiedy przez tyle dni nie odczytywałeś wiadomości. Mi odpowiadało to wolne tempo poznawania się i myślałam, że też mnie polubiłeś Na pewno nie chciałam, żeby to zabrzmiało jak presja ani wyrzut, nie to było moim celem. On odpisał: Ale tu lubienie nie ma nic do rzeczy - bo tak bardzo Cię polubiłem🫠 oraz zapytał się, co było celem tego, co powiedziałam Napisałam mu : Nic więcej niż to, że jeśli ktoś nie odczytuje przez kilka dni moich wiadomości, a mamy umówione spotkanie, to ja nie wiem czy zostałam olana czy wszystko jest ok 🤷‍♀️ jeśli tak masz, że nie odczytujesz wiadomości przez kilka dni i to jest dla Ciebie normalne to możesz mi to powiedzieć i ja to będę wiedzieć i nie będę się zastanawiać następnym razem czy zostałam olana bez słowa, czy jest ok i spotkanie aktualne. Niestety nie znam jeszcze Twoich zachowań czy nawyków tak, jak Ty nie znasz moich. Naprawdę nie chciałam, żebyś wtedy odebrał to jako wyrzut i tak samo teraz nie chcę, żebyś odbierał to jako wyrzut. Według mnie to jest bardziej rozmowa o sposobie komunikowania się i sygnalizowanie jak druga osoba może coś odbierać, nic więcej 🙂 Wiem też, że polubiłam Cię, dobrze się z Tobą czuję i chciałabym Cię lepiej poznać w tym tempie, nie przyspieszając niczego i tyle 🙂 Czy jest szansa, żeby rozwijać znajomość powoli ? Nie chciałabym stracić z nim kontaktu. Chcę go poznawać powoli, ale nie wiem jak mam to robić żeby go nie odstraszyć i żeby nie zamknął się.
Mężczyzna z powodu swoich przejść zdystansował się, wycofał ze swoich decyzji, mówi o koleżeństwie, a nie związku.
Dzień dobry, Od pół roku spotykam się z mężczyzną o 19 lat starszym ode mnie, przez pierwsze 2 miesiące było naprawdę cudownie, dbał o mnie, czułam, że jestem dla Niego najważniejsza, okazywał mi to codziennie a później coś się zmieniło, oboje mamy dzieci z poprzednich związków, Jego syn mieszka ze swoją mamą a moja córka ze mną i On twierdzi, że nie wie czy jest w stanie się przełamać, bo długo był sam (6lat) a moja córka jest bardzo żywiołowym dzieckiem. Tłumaczy się tym, że nie chce nikogo krzywdzić i dlatego się zdystansował, mimo że ma świetny kontakt z moją córką- Ona Go uwielbia. On próbuje gdzieś tam w sobie się przełamać, widzę to, przychodzi, bawi się z córką, z jednej strony się stara, ale z drugiej słowami oddala się ode mnie, gdzie to od Niego pierwsze wypłynęły słowa, że jesteśmy parą a teraz niby dla żartu, ale twierdzi, że jestem tylko koleżanka, że mam znaleźć sobie kogoś innego, bo On się nie nadaje do związków, ale Jego czyny i słowa są zupełnie sprzeczne. Słowami rani a czynami udowadnia, że Mu zależy. Była taka sytuacja, że przez 2 tygodnie z Nim mieszkałam i również było cudownie On też tak uważa, bo powiedział to nie jeden raz, wiem, że jest też po różnych przejściach z kobietami i nie wiem czy teraz boi się zaangażować, czy to wszystko udaje - mam straszny mętlik w głowie. Mimo tego, że czuje straszną niepewność, strach to po tym jak wyglądał początek i po wspólnym mieszkaniu gdzie poznałam Go jaki jest na codzień, jakie ma przyzwyczajenia itp. wiem, że to co wyprawia teraz to jest taka maska, tarcza ochronna, żebym ja Go czasami nie skrzywdziła i mimo tego wszystkiego pokochałam Go, nie mówiłam Mu tego, bo po pierwsze nie wiem czy wypada, żebym to ja pierwsza powiedziała a po drugie boje się Jego reakcji. Nie wiem już co robić, jestem kompletnie rozbita.
Ciąża z byłym partnerem, uzależnienie emocjonalne i potrzeba wsparcia
Dobry wieczór. Mam spory problem. Mianowicie jestem w ciąży z byłym narzeczonym. Nasz związek zakończył się dlatego, że doszło do zdrady z mojej strony. Narzeczony też nie był w porządku, często kłamał, ciągle pił, siedział w zakładzie karnym i podnośnik na mnie rękę. Po rozstaniu się że mną spotykał i tak wpadliśmy. Teraz jest za granicą a ja jestem sama. Nie chce być przy porodzie dziecka i całkowicie podkreśla zakończenie naszej relacji z czym ja nie jestem sobie w stanie poradzić. Wydaje mi się, ze mnie sobie podporządkował i jestem od niego uzależniona. Już nie wiem co robić. Boję się ze to wpłynie na mojego synka. Interesuje się ciąża i dzieckiem ale wydaje mi się, ze on chce żyć swoim życiem a ja nie będę w stanie sobie z tym poradzić siedząc w domu i wychowując nasze wspólne dziecko. Proszę o odpowiedź czy potrzebna jest mi terapia bądź konsultacja psychologiczną. I czy mój stan może wpłynąć na rozwijające się we mnie życie.
Sytuacja między mną, mężem oraz jego byłą żoną. Przekroczenie granic osobistych
Szanowni Państwo, Nie wiem już co myśleć, mam mętlik w głowie. Mam 39 lat. Wyszłam za mąż po kilku latach narzeczeństwa. Mąż jest rozwodnikiem z dwójką dzieci. Mówiąc w skrócie: na ślub przyszła jego była żona, która nie była zaproszona. Ze względu na nagłą sytuację zobowiązała się podwieźć dzieci męża na ślub (starsze dziecko wtedy miało 16 lat i już samo akurat miesiąc wcześniej leciało za granicę, tylko z kolegą rówieśnikiem). Jak mąż ją o to poprosił - bez ustalenia ze mną, ale sytuacja była nagła, więc dla mnie ok - to powiedziałam, że ok, skoro tak trzeba, ale by przypadkiem nie przyszła na ślub. Mąż mi na to, że mówił trzy razy synowi starszemu, że odwieziemy ich po uroczystości, że mają transport. I że więc żona nie przyjdzie. Że przecież nie może jej wprost powiedzieć, że nie ma przychodzić, ale że trzy razy podkreślał, że transport synów z powrotem zapewniony. No ale ona jednak przyszła. Niezaproszona. Rozmawiała z wszystkimi jak zaproszony gość. Spokojna, wyważona, uśmiechnięta. Ze względu na nagłość to był tylko ślub w urzędzie, bez wesela, żadnego nawet obiadu, tylko mały poczęstunek, w holu urzędu, eks żona wiedziała o tym, że przychodząc uczestniczy w CAŁEJ uroczystości, bo później już nic nie ma. Widziała że jest jedną z kilku gości. Jak weszła do sali to mnie nie zatkało i nic nie zrobiłam. Nic. Jak wariatka. Jakbym była ułomna dosłownie. Mąż też żadnej rekacji. Dopiero na następny dzień do mnie doszło, co się wydarzyło - plułam sobie w brodę, że jak weszła, to nie powiedziałam „dziękujemy za podwiezienie chłopców, do widzenia”. A ona została, rozsiadła się i jak ryba w wodzie. Trzeba dodać, że było bardzo mało gości, w tym ich dzieci i najbliższa rodzina męża, której prawie nie znam, a jego eks znała przez 16 lat ich małżeństwa, bo mieszkali blisko. Na koniec mój mąż powiedział, jak eks wychodziła z synami „udali nam się ci synowie”. Dodam, że w tym czasie już byliśmy w trakcie leczenia niepłodności, po ciężkich sytuacjach ido tej pory nie mamy dzieci. Mi powiedziała „milo było poznać”. Mąż nic nie zrobił po jej wejściu i do końca poczęstunku. PZrozumiałaby, że go zatkało jak mnie. Bo zaskoczenie. Bo nagła sytuacja. Ale najgorsze następnego dnia. Jak do mnie doszło, to zaraz powiedziałam, że strasznie mnie to zabolało, że wyszło na to, że uczucia i potrzeby jego eks przed moimi (nawet jeśli to nie była jego intencja, ale tak to wyszło). Dl mnie to było wręcz upokorzenie. A on na to, że nie widzi problemu, „kocham cię, mamy ślub, nie widzę problemu”, „to ‚miło poznać’ to było szczere z jej strony” ogólnie bardzo nerwowo rozmawialiśmy. Czyli na w miarę już chlodno - nie jak dzień wcześniej, gdy wszystko się działo nagle i podbramkowe - kontynuował to samo. Jakby w ogóle nie miał do mnie szacunku i nie brał pod uwagę moich uczuć, które rozrywały minserce (miałam aż myśli samobójcze). Na dodatek, szczegół ale znaczący, tego samego dnia wieczor przez przypadek widziałam jego SMS do eks żony, część miłej korespondencji, ten SMS akurat z buźkami płaczącymi ze śmiechu. Czyli w tym trudnym dniu, dzień po ślubie jak mówiłam o tej sytuacji on pisał do eks ,jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie wprosiła się na ślub nijak gdyby ja nie płakałabym z tego powodu następnego dnia. Później było kilka sytuacji męża wobec eks, w których czułam się strasznie źle. Za każdym razem, jak poruszałam temat po takiej sytuacji, mąż to samo, czyli właściwie niecnie mówił, tylko „dla mnie ważne, że jesteśmy razem i Cię kocham”, „wolę myśleć o nadchodzącej wizycie u lekarza [dot. leczenia niepłodności, bo to teraz ważniejsze” itp. Ja na to, że to wszystko rozumiem, przecież oczywiste, zresztą ja przecież też „wolę”, tylko poza tym są jeszcze rzeczy, które też są tematem i wazne dla naszego związku i właśnie je poruszam. Ja ciagle mam ranę, czuję, że te sytuacje tak na mnie wpłynęły, że rana się nie zabliźnią. Dziś poruszyłam ten temat z mężem, jego stosunku do mnie i do eks żony. I w ogóle jego stosunku do mnie. Że na przykład raz mnie już okłamał (na dodatek w sytuacji dotyczącej eks żony). Że ostatnio pierwszy raz na mnie spojrzał z pogardą (w sytuacji gdy mówiłam o odpowiedzialności, wzajemnym szacunku, dotrzymywania naszych wspólnych ustaleń), jak na dosłownie, przepraszam za określenie ale jest adekwatne, cuchnące ścierwo - a ja widziałam przez przypadek jego spojrzenie. Że w tej sytuacji ze ślubem, i kolejnych kilku, które są żywą raną w moim sercu, które wobec niego zawsze mam na dłoni chodzi mi nie o robienie wyrzutów tylko o to, że dla mnie te sytuacje świadczą o jego stosunku do mnie, który mnie rani i jest dla mnie nieakceptowalny jako stosunek między kochającymi się osobami. Mąż na to, że mu przykro, ale zaraz dodał, że wymyślam świat, którego nie ma ( czyli kwestia z jego eks), że „kocham cię i jesteśmy razem”, żenie rozumie, o co mi chodzi, i powinnam zapisać sie do psychologa (to była kopia mojego zdania, bo dziś rano mu tak powiedziałam, ale rzeczywiście tak myśląc, jak moim zdaniem bardzo intensywnie zareagował na sytuację, interpretując że coś zrobiłam przeciw niemu na oczach innych, tzn. jak w obecności kasjera na kasie, więc powiedziałam, że biorę pod uwagę, co mi powiedział, ale to była reakcja jak na „normalne” standardy bardzo nieadekwatna do mojego „przestępstwa”, poza tym zareagowałam na nagła sytuację - to tak jak z jego reakcją na ślubie, że nagłą reakcje można zrozumieć, ale już nie jak się coś robi zaraz następnego dnia i to samo się kontynuuje). I niepowiedział, żebym mu powiedziała, kiedy znów wrócę do tematu, czy tak będę zawsze wracała, do końca naszego małżeństwa. I zaczęłam coś od początku jeszcze raz tłumaczyć, starałam sie spokojnie, ale denerwowałam się bardzo, w końcu, ze względu na jego odpowiedzi jak wyżej zacytowałam, obojętność, jakby patrzył na obcą osobę, zaczęłam mówić szybko i podniesionym głosem, a on od razu, spokojnym tonem, jakby nie miał uczuć, że nie mam krzyczeć i że nie widzi problemu w tym swoim zachowaniu co do jego eks żony. Na dodatek patrzał w niebo, bo siedział na leżaku, spytałam czemu nie patrzy na mnie jak rozmawiamy, a on że go słońce razi, to sie przemieściłam, to sie uśmiechnął, a ja na to, dlaczego tak się śmieje w takiej sytuacji, a on na to, że sie cieszy, że mnie widzi - dla mnie to była ironia. Było mi od tego wszystkiego tak strasznie w środku, serce miało mi wyskoczyć, chciałam odejść (rozmawialiśmy w parku), ale odejście nie jest wyjściem. Więc powiedziałam uspokoiwszy sie, że się czuję jakby rozmawiała z jakimś katem, który z kamienną twarzą kijem trąca swoją umierającą ofiarę - bo mąż wszystko mówił takimspokojnym głosem, zero emocji na twarzy. A przecież z tego co mowil, można wnioskować, że wcale nie jest mu przykro, że mnie zranił i rani, bo jednocześnie powiedział, że sobie wymyślam. Powiedziałam, że nie rozmawia, że się czuję jak wariatka co robi wykład, a on nic na to, zero rozmowy. Że jego odpowiedzi - jak go już „zmuszę” by cokolwiek powiedział - w stylu „conchcesz, żebyśmy się rozwiedli i wzięli ślub jeszcze raz” albo „wiem tyle, że cię kocham i jesteśmy razem”, „przykro mi, że cię zraniłem, ale dla mnie samego nie ma problemu”, „powiedzmy teraz pięć minut trzymając sie za rękę” nie są rozmową, że w tym kontekście są jako wytrychy i nic nie znaczą, że to puste słowa. Bo ważne są też czyny. I bycie razem prawdziwie. Ja sie staram zrozumieć jak mogę, w rozmowę wkładam całą siebie. A dziś kolejny raz znów miałam wrażenie, naprawdę, jakbym starała się przekonać swojego kata, że jestem czegoś warta i by zobaczył we mnie człowieka. Dodam że mąż pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej i też w innych kwestiach czasem trudno nam sie komunikować w zdrowy sposób, na przyklad mąż często ucieka od omówienia problemu, woli zamieść pod dywan, ma też silną relację ze swoją siostrą (konsekwencja dzieciństwa, trzymali sie razem, mnie sie wydaje, że ta relacja zbyt wpływa na nasze życie jako pary, poza tym rozumiem, że mąż co dzień rano pisze SMS „dobrego dnia” do synów, ale do siostry pisze to samo, czasem przed powiedzeniem dzien dobry mi, swojej żonie, poza tym prawie codziennie rozmawiają przez telefon, czasem częściej niż raz, rozmawiają też poza tym smsach, a mówię mężowi, że oczywiście sie cieszę z ich bliskiej relacji i niech jąnpielegnuje, ale że czasem trzeba sie też zająć małżeństwem, sprawami domowymi i może nie ma możliwości, by tyle sie kontaktował, w sensie że czasem mam wrażenie, że mąż ma więcej czasu i zwłaszcza uwagi dla siostry niż dla mnie). Staram się jak mogę rozmawiać, by między nami nie było ran i niedopowiedzeń, ale spotykam się jakby z murem, co mnie rani dogłębnie. Nie widzę dla nas przyszłości, jeśli tak miałoby pozostać. Mur. Pustka tylko. I już nie wiem, co powinnam myśleć. Może to ze mną na prawdę coś jest nie tak i wymyślam, że tak na prawdę „nie ma problemu”, a ja się fiksuję na tych różnych zdarzeniach. Że nie ma problemu pt. stosunek męża do mnie, stosunek męża do jego eks żony w kontekście tego, że obecnie ma mnie za żonę. Choć jednak w sercu czuję wielki ból, gardło mi ściska. Więc chyba jednak to je jest zmyślone. Dojmująca bezradność. Nie wiem, co dalej. Jakby obuchem w głowę. Dodam, że z synami męża mam relacje bardzo dobre. Nie ingeruję w ich życie, jestem życzliwa, jak trzeba to pomogę, ale się nie narzucam. Synowie mnie lubią, tak samo jak moją rodzinę, która ich serdecznie przyjeła (nie spotykają się często, ale to wynika z oddalenia w przestrzeni). Oczywiście też rozumiem, że każda sytuacja w relacji to dwie osoby. W tym co napisałam i o co mi chodzi, nie szukam winnego, nie wytykam nic, tylko opisałam coś, co chciałabym zrozumieć, żeby coś się zmieniło, bo obecnie czuję się jak pod murem na rozstrzelanie. Byłabym ogromnie wdzięczna za Państwa ocenę sytuacji - spojrzenie z zewnątrz. Przepraszam za ten chaos i długość listu, ale nie wiem, jak to inaczej przekazać, nie umiem. Z góry bardzo dziękuję. ML
Chciałbym wiedzieć, dlaczego moja narzeczona nie chce zmienić grafiku pracy.
Chciałbym wiedzieć, dlaczego moja narzeczona nie chce zmienić grafiku pracy. Pracujemy w ochronie, ja mam dniówki, a ona cały czas noc. Pytałem jej, czemu nie porozmawiasz kierownikiem o zmianie, ona nie chce, bo woli mieć nocki facetami. Tak mi powiedziała. Może mnie zdradza.