Jak naprawić zaufanie w związku po trudnej przeszłości i toksycznym związku? Partnerka jest zafiksowana na punkcie mojego byłego związku.
Dzień dobry, wraz z moją obecną partnerką wracamy często do mojej przeszłości. Jest to dla niej bardzo bolesny etap mojego życia, ciężki do akceptacji zwłaszcza, że okłamałem ją w kwestii mojej byłej relacji i straciłem jej zaufanie. Chciałbym zaznaczyć, że przed nią byłem rok w toksycznej relacji, w której stosowano wobec mnie przemoc psychiczną. Zdrady, kłamstwa, manipulacje faktami, szantaż emocjonalny, chorobliwa zazdrość, obniżanie poczucia własnej wartości. Chciałbym dowiedzieć się, dlaczego zachowywałem się na końcu tamtego związku w określony sposób. Z mojego punktu widzenia sytuacja wygląda tak, że przez cały związek podejmowałem próby rozstań, ale bezskutecznie, miałem wątpliwości (zaczęło się bardzo wcześnie, bo próbowałem zakończyć tą relację po 2tyg znajomości). Im dalej brnąłem w tą relację, tym były one większe. Stałem się złym człowiekiem, wręcz jej odbiciem z czasem trwania tej relacji, kłótnie, wyzwiska i oddalanie się. Problem pojawia się w tym, że w ostatnich 2msc związku czułem się bezsilny, moje poczucie własnej wartości nie istniało, czułem ogromne poczucie winy, robiłem nieustanne problemy, bo podejrzewałem, że była partnerka mnie zdradza, ale nie umiałem nic udowodnić. Jak okazało się kilka msc po rozstaniu, miała wielu partnerów i z każdym był ten sam schemat, który opisałem wyżej. I tutaj chciałbym prosić o pomoc, otóż nieustannie sprzeczam się z moją obecną partnerką o moją przeszłość. Nie pamiętam praktycznie nic z tamtego związku, mimo że był on rok temu, moja partnerka mi nie wierzy. Doprowadziło to do tego, że rozmawialiśmy przez cały nasz związek o mojej byłej relacji praktycznie codziennie i dostawałem mnóstwo szczegółowych pytań takich jak, ile razy zdarzyło mi się popłakać w tamtej relacji, ile razy miałem stany lękowe i prosiłem, żeby była partnerka ze mną nie zrywała, ile razy uprawialiśmy seks w ostatnim miesiącu związku. Tych pytań było bardzo dużo, ale na żadne nie znam konkretnej odpowiedzi, bo nie pamiętam nic z tamtej relacji. Ciągle odpowiadam nie wiem, a z czasem kiedy partnerka zaczęła wizualizować „co mogło” się wydarzyć i przedstawiać mi całą historię to zacząłem wątpić w to, co jest prawdą, a co nie, zacząłem mówić, że „możliwe, że była taka sytuacja” mimo że nie przychodziło mi żadne wspomnienie związane z tym. Doszło do tego, że próbowałem wszystkiego, bo nic nie pomagało, potrafiliśmy rozmawiać codziennie po 7-8h na temat mojej byłej relacji i zacząłem jej mówić to, co chciała usłyszeć i potwierdzać jej czarne myśli. Żeby tylko zaakceptowała najgorszą prawdę i żebyśmy mogli iść dalej. Problemem jest również to, że moja partnerka uważa, że miałem ogromne uczucia do mojej byłej partnerki i mimo że w tamtym okresie miałem ogromne wątpliwości, co do uczuć, wręcz przez większość czasu myślałem o tym, że jej nie kocham, nie widzę z nią przyszłości, chciałem odejść, to na końcu dopuściłem się bardzo desperackich rzeczy, takich jak terapia dla par, terapia indywidualna, żeby zrozumieć siebie, bo byłem okropnie pogubiony, proszenie, żeby mnie nie zostawiała, pisanie maili po rozstaniu, bo byłem wszędzie zablokowany, kwiatek pod drzwi po tygodniu od zerwania i pójście do psychiatry z podejrzeniem depresji, gdzie brałem leki przez okres 2-3tyg (sam przerwałem w momencie, jak zacząłem się lepiej czuć). Nie wiem, dlaczego to robiłem, bo tak jak wspomniałem wyżej, kiedy tylko nie czułem zagrożenia, że zostanę sam i byłem spokojny i nawet w kłótniach z byłą partnerką ja wiedziałem, że nie chce z nią być i nie mam do niej żadnych uczuć, ale kiedy dochodziło do rozstań bądź sugerowania, że z nami koniec, zachowywałem się jak desperat. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego się tak zachowywałem, mimo tego że byłem świadomy w jakiej relacji jestem, chciałem odejść i nie miałem żadnych uczuć. Przez to, że rozmawialiśmy o mojej byłej relacji praktycznie codziennie przez rok związku, gdzie w między czasie partnerkę okłamałem, mówiłem jej to, co chciała usłyszeć, wątpiłem w swoje słowa i mówiłem, że „mogło się tak zdarzyć” wszystko się pomieszało do takiego stopnia, że ani ona, ani ja nie wiemy, co jest prawdą. Partnerka mi kompletnie nie ufa. Wszystko co dla niej robię i co ją wyróżnia jest traktowane w taki sposób, że tam zachowywałem się tak samo. Czuję i widzę ogromną różnicę pomiędzy moim obecną związek a byłym, największą w sobie i w moich staraniach o relacje. Ale im więcej robię, tym więcej rzeczy jest mi zakładane, że zrobiłem w tamtej relacji. Nie umiem wytłumaczyć partnerce, że nie może być we wszystkim pierwsza, bo każdy ma jakąś przeszłość i nawet jak się coś powiela takie jak kupowanie kwiatów to ona nie widzi różnicy pomiędzy 3-4 bukietami w poprzednim związku a 2-3 bukietami w miesiącu dla niej, wszystkie pozytywne rzeczy są pomijane, a to, co robiłem w poprzedniej relacji jest wyolbrzymiane. Zaznaczam, że doszło do tego, że pisaliśmy do mojej byłej partnerki, bo w trakcie trwania obecnego związku dostałem od niej zdjęcia na maila z podpisem i nie daje mi spokoju, rozmawiałem z jej obecnym partnerem i eskalowało to do takiego stopnia, że pisaliśmy do innych ludzi, którzy z nią byli i każdy potwierdza ten sam schemat, jakby każdy związek był taki sam. Zostałem oskarżony o wiele rzeczy, z których nie umiem się wytłumaczyć, bo obecna partnerka mi nie wierzy. Moja była partnerka do samego końca kłamała odnośnie wszystkiego obecnemu partnerowi, mimo że mieliśmy dowody, kłamała na mój temat i opowiadała różne historie, takie jak pobicie, zaręczyny, mimo że nigdy takie sytuacje się nie wydarzyły. Nie wiem, co mam robić, nie wiem jak rozplątać tą spiralę i pomóc partnerce zostawić przeszłość za sobą.
Anonimowo

Elżbieta Byzdra-Rafa
Dzień dobry 🙂
Pierwsza moja myśl po przeczytaniu Pańskiego listu, była taka, że wpadł Pan z deszczu pod rynnę...
Poprzedni związek był dla Pana trudny, partnerka stosowała wobec Pana przemoc psychiczną (manipulacje, obwinianie ... Do tego zdrady, kłamstwa...
Taka sytuacja bardzo wpływa na obniżenie poczucia własnej wartości, ale też może być przyczyną tzw "wyparcia". Nie chcemy pamiętać trudnych, bolesnych chwil, zdarzeń... Stąd mogą pochodzić trudności w przypominaniu sobie niedawnej przeszłości. A jeszcze do tego dochodzi wypytywanie i presja obecnej partnerki.
Ale i w obecnej relacji pojawiają się trudności... Ważne jest, aby powiedzieć aktualnemu partnerowi/partnerce o naszej przeszłości, ale wypytywanie o drobiazgi, "rozdzielanie włosa na czworo", nieustanne inwigilowanie, tropienie" kłamstw", ciągłe porównywanie się obecnej partnerki do byłej, jest z jej strony ewidentnym przekroczeniem Pańskich granic. I choć pozornie wydaje się, że Pana odpowiedź na pytanie wyczerpuje jej zainteresowanie tematem, to paradoksalnie tylko je podsyca. I pojawiają się z jej strony kolejne pytania i wątpliwości
Często taki schemat pojawia się w kontroli, zazdrości, braku zaufania... A są to zachowania, które, delikatnie mówiąc, nie sprzyjają budowaniu dobrego, bezpiecznego związku...
Zachęcam Pana do rozpoczęcia terapii własnej, aby mógłby Pan przyjrzeć się swoim mechanizmom i powodom, dla których osoby przekraczające granice budzą Pańskie zainteresowanie. Na terapii nauczy się Pan stawiać zdrowe granice, wyrażać własne potrzeby i może odzyskać poczucie własnej wartości...
Gdyby Pana partnerka chciała, to też mogłaby na terapii przyjrzeć się skąd u niej ten przymus kontroli i po co do Waszej relacji "zaprasza" 😉🙂 jakąś kobietę, z którą już Pana nic nie łączy...
Elżbieta Byzdra -Rafa
Counsellorka Gestalt
Centrum Psychoterapii Jaźniej 🙂

Aleksandra Rydel
To, co opisujesz, przypomina klasyczny mechanizm traumy relacyjnej po związku przemocowym oraz wtórną traumatyzację w aktualnej relacji — poprzez nieustanne powracanie do przeszłości, konieczność udowadniania prawdy i gaszenia podejrzeń.
Twoje zachowanie na końcu tamtej relacji — desperacja, próby ratowania, szukanie pomocy, niekonsekwencja — jest typowe dla osób, które były uwikłane w relację przemocową. Nie dlatego, że „miały silne uczucia”, ale dlatego, że psychika reaguje na utratę kontroli i długotrwałe napięcie, a nie na realny obraz drugiej osoby. Przemoc emocjonalna i manipulacja potrafią rozregulować system nerwowy i zniszczyć zdolność do odróżniania własnych potrzeb od lęku przed odrzuceniem.
Brak pamięci o tamtym okresie również nie jest przypadkowy. To może być mechanizm dysocjacyjny — naturalna obrona psychiki przed przeciążeniem emocjonalnym. Wiele osób po toksycznych związkach doświadcza tego typu „luk pamięciowych”, szczególnie jeśli przez długi czas żyły w napięciu, lęku i w poczuciu winy.
Problemem staje się teraz to, że Twoja obecna partnerka próbuje „zrekonstruować” Twoją przeszłość kawałek po kawałku, nie zostawiając przestrzeni na teraźniejszość. To zachowanie może wynikać z jej lęków, braku poczucia bezpieczeństwa lub własnych doświadczeń z przeszłości — ale prowadzi do wypaczenia relacji.
Kiedy związek koncentruje się głównie na „przesłuchiwaniu”, „udowadnianiu” i „szukaniu potwierdzeń”, nie ma już miejsca na kontakt emocjonalny, autentyczność, zaufanie. Zaczynasz żyć nie w relacji, ale w procesie obrony i autokorekty.
Zacząłeś dopasowywać się do jej oczekiwań, mówić to, co chciała usłyszeć, rezygnować z własnej pamięci i tożsamości — wszystko po to, by „zakończyć temat”. Tylko że ten temat nie kończy się, bo nie chodzi już tylko o Twoją przeszłość, ale o coś głębiej zaburzonego w dynamice między Wami.
Co możesz zrobić teraz:
Potrzebujesz granicy wokół przeszłości. Przeszłość to nie teren wspólny do niekończącej się eksploracji. To Twoje doświadczenie, Twoja interpretacja, Twoje rany. Masz prawo nie pamiętać, masz prawo nie chcieć tego analizować codziennie.
Terapia indywidualna dla Ciebie. Pomogłaby uporządkować, co naprawdę wydarzyło się w tamtym związku, jakie mechanizmy w Tobie się uruchamiają i jak stawiać zdrowe granice teraz.
Terapia pary — ale tylko pod jednym warunkiem: że temat Twojej przeszłości nie będzie jedynym przedmiotem spotkań. Jeśli partnerka nie będzie gotowa pracować nad zaufaniem tu i teraz, żadne „zeznania” nie wystarczą.
Uznaj, że nie wszystko da się wyjaśnić. A nawet jeśli by się dało — pytanie brzmi: po co? Czy to jest naprawdę po to, żeby zbudować coś razem, czy żeby mieć kontrolę?
Dopóki jesteś w relacji, w której nieustannie próbujesz się „oczyścić” z czegoś, co nie jest już częścią Twojego życia, nie masz szansy żyć naprawdę. Partnerstwo wymaga wzajemności i odpowiedzialności za to, co dzieje się dziś.
To, że Twoja obecna partnerka ma swoje lęki — nie oznacza, że masz obowiązek je nieustannie uspokajać kosztem samego siebie.

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Witam,
Ilekroć widzę swoją przyjaciółkę, że znowu gdzieś wyszła, ze swoją najlepszą przyjaciółką to się denerwuję, wręcz gotuje się we mnie. Nie radzę sobie z zazdrością.
Przyjaciółka jako wymówki używa mojej choroby (jestem chora na padaczkę od 12 lat), w tej kwestii nie mogę liczyć na mamę, a poza Magdą (przyjaciółką) nie mam żadnej innej przyjaciółki.
Co robić?
Co mam zrobić, żeby koleżanka nie myślała, że jestem natarczywa, a nie jestem, tylko po prostu ufam koleżance i lubię pomagać i martwię się, a niektórzy uważają, że osaczam ją, a ja po prostu chce dobrze?
Witam! Jestem 24-letnią kobietą. Aktualnie zakończyłam 4 rok kierunku lekarskiego, idę więc na piąty.
Jaki jest mój problem? Otóż - mam zespół Turnera. Wiadomo - bezpłodność, niedosłuch. Aparaty słuchowe mi potwornie wręcz przeszkadzają - nie noszę ich. Dźwięki (testowałam różne modele, protetycy próbowali zmieniać ustawienia) są nienaturalne, głosy bliskich brzmią zupełnie inaczej, to było straszne. Już bardziej akceptowałam te douszne, w tych zausznych nie mogłam biegać, czy się ruszać głową, bo strasznie trzeszczało, ale ogólnie nienawidzę mieć czegoś w uchu lub koło ucha, bardzo mi to przeszkadza mimo, że próbowałam to z zaciśniętymi zębami nosić i się przyzwyczajać. A po drugie uwielbiam czesać w wysoko upięte fryzury z odsłoniętymi uszami (koki, korony z warkocza), w których wyglądałam o niebo lepiej, czuję się kobieco i mam smuklejszą buzię i każdy mi tak mówił, ale z dwojga złego wolę fryzurę, w której wyglądam niekorzystnie jak widoczne aparaty.
No i rodzice, którzy wręcz krzyczeli na mnie jak nie chciałam ich nosić i zabrali podstępem i nic nie mówiąc do protetyka jak miałam niecałe 18 lat. I szczerze - skłonna byłabym iść jeszcze raz do audiologa choćby na konsultację, żeby tylko porozmawiać i dowiedzieć się jakie są obecnie możliwości i czy nie ma czegoś, co by zarówno mi pomogło, ale i byłoby dla mnie akceptowalne, ale obawiam się, czy znajdę kompetentnego lekarza.
Jak byłam na oddziale audiologicznym to spora rzesza pracowników nosiła fartuchy z logo pewnej firmy produkującej aparaty słuchowe, a lekarka prowadząca nic nie wytłumaczyła, tylko powiedziała, że to jedyne rozwiązanie i już.
Co do bezpłodności - też jest ciężko (i widzę, że innym, którzy nie mogą mieć dzieci, choćby na YT także jest z tym piekielnie ciężko - niektórzy adoptują, niektórzy z bólem serca postanawiają, że we dwójkę będą dla siebie rodziną, niektórzy nie wytrzymują i się rozstają) i z tego właśnie powodu unikam relacji romantycznych. Co więcej nigdy nie byłam w związku, nigdy nawet nie próbowałam. Bo wiem, że rodzicielstwo to podstawowe pragnienie zdecydowanej większości, szczególnie mężczyzn, jak mówią statystyki, a jak trafiłby mi się płodny partner to nie chciałabym mu tej możliwości odbierać. Jestem też realistką i wiem, że przez wielu byłabym z tego powodu odrzucona na starcie, więc nie widzę sensu, żeby próbować. A nawet jak pierw zaakceptuje to co będzie za 10,15, 20 lat jeśli stwierdzi, że dzieci jednak chce mieć? Zostanę sama jak palec mimo, że inwestowałam tyle lat w związek, a takiej sytuacji bardzo chciałabym uniknąć.
Ale gdybym miała już wybierać to wolałabym życie z partnerem we dwoje ze zwierzakami - na adopcję żyjącego dziecka nie mam siły (tak, inni myślą, że to jak adopcja pieska czy kotka ze schroniska - wpadam do ośrodka adopcyjnego, wybieram dzieciaka, pokazuję pani z ośrodka paluchem którego i dzieciak jest mój, ale to zupełnie inna procedura), in vitro z komórką dawczyni etycznie do mnie nie przemawia, ewentualnie mogłabym zastanowić się nad adopcją zarodka. Ciężko mi chodzić do ginekologa (szczególnie, że jak miałam 18 lat w jednej z klinik zostałam potraktowana jak przedmiot do prezentacji studentom) i dawno tam nie byłam, ogólnie też źle się czułam po terapii hormonalnej.
Kolejna kwestia jest taka, że wszyscy w mojej rodzinie biologicznej są zdrowi, mają dzieci biologiczne i… niestety nikt a nikt mnie nie rozumie. Wszyscy to bagatelizują - aparaty słuchowe to nie problem, przecież dużo osób ma (no eureka, ale są to osoby 70/80+!!!, a nie 20-paroletnie!), a dziecko sobie adoptujesz, są osoby młodsze od ciebie, chore na raka, które modlą się o życie, nie wymyślaj, nie masz źle. Może chcą mnie zmotywować taką gadką? Ale przecież mnie to nie motywuje, wręcz przeciwnie, czuję się zdołowana i przybita po takim czymś. Generalnie całe życie w zasadzie nauczona przez rodzinę byłam obracać się w kręgu zdrowych ludzi, bo w rodzinie tylko zdrowi i tylko wśród takich ludzi się obracają, w zasadzie nie znam osobiście ludzi z widocznymi niepełnosprawnościami, szczególnie młodych. Jeśli już to pokazywano mi je gdzieś z boku, pokazując i mówiąc o nich półgębkiem i ukradkiem.
Wyjątek stanowi moja przyjaciółka - ma wady wrodzone, od dziecka przeszła multum operacji, też przez to nie może mieć dzieci. Jest ona jedyną osobą, której mogę ponarzekać w tej kwestii. Poznała teraz chłopaka i sama mi mówiła, że jak miała mu o swoich chorobach powiedzieć to jej serce ze stresu do gardła podchodziło. Zaakceptował to i w sumie to cieszę, że są jeszcze być może gdzieś ludzie, dla których to nie problem, ale większość taka nie jest. Mam też Hashimoto - tak, jestem leczona, chodzę regularnie do endokrynologa, biorę codziennie rano tabletkę, ale to tam pestka, bo powiedzmy sobie szczerze - co to jest jedna tabletka dziennie, jedno pobranie krwi raz na pół roku i jedna wizyta u endokrynologa z USG tarczycy raz na rok/dwa lata… Oczywiście dietę też stosuję i konsultowałam się pod tym kontem dietetycznie - ale dzisiaj jest tyle możliwości jej komponowania, a szczególnie jak trafi się na dobrego dietetyka i tyle dostępnych składników, że to też nic, tarczycę mam idealnie wyrównaną. Szczerze… na diabetologii jedna prowadząca powiedziała zdanie, które totalnie do mnie przemówiło. A mianowicie, że wydaje jej się, że cukrzycy z DM1, którzy nie chcą pomp insulinowych nie zaakceptowali swojej choroby i się z nią do końca nie pogodzili. Powiedziała też, że wiele młodych dziewczyn latem (kiedy się nosi lżejsze ubrania - np. sukieneczki, spódniczki, crop topy) przychodzi do niej, żeby przestawiła je z pomp z powrotem na peny, żeby nie musieć nosić widocznej pompy.
Za dwa lata skończę studia (radzę sobie nieźle, na tym roku miałam średnią nieco ponad 4), stanę się niezależna i tak rozmyślam wtedy nad swoimi relacjami. Myślałam, żeby rozluźnić więzi z rodziną biologiczną (oprócz babci, która bardzo mnie kocha i choć też mnie nie do końca rozumie, to przynajmniej się jakoś stara). Co do relacji z rodzicami - ciężko jest i choć podczas roku akademickiego nie mieszkam z nimi na codzień, to jestem od nich jeszcze finansowo zależna. Nie mogę im nawet z przeszklonymi oczami wspomnieć, że jest mi po prostu z tą chorobą trudno. Czasem sama płaczę w nocy w poduszkę. Tłumaczę im, że moja choroba to nie alergia ani wada wzroku, ani nawet cukrzyca, tylko że ma to ogromny wpływ na życie - społeczne, romantyczne, etc - na każdy jego aspekt w zasadzie. Do mamy nie dociera, że ci ludzie, którzy nie mogą mieć dzieci, których zna weszli w związek nie wiedząc, że będą mieli problemy z płodnością, a wchodzenie w związek ze świadomością trwałej bezpłodności to zupełnie inna rzecz. I nie rozumie też tego, że to, że ona mnie kocha wcale nie oznacza, że społeczeństwo będzie mnie w 100% akceptować. Powiedziała też kiedyś - no, minie okres dojrzewania to jej przejdzie myślenie o tej chorobie i te kompleksy, bo to tylko w okresie dojrzewania. Spoiler - nie, nie przeszło, jest jeszcze gorzej. Jako dziecko byłam zupełnie inna - żwawa, ruchliwa, wygadana, przebojowa, nieśmiała tylko czasami i tylko w stosunku do obcych, ale jak zobaczyłam, że jakaś nowa osoba jest w porządku to szybko ją akceptowałam, wszędzie mnie było pełno, nie miałam oporów, żeby zapukać w randomowym dniu do sąsiadki z góry i pokazać jej swoje nowe ciuchy, zagadywałam ludzi w pociągu, etc. Ale wtedy nie różniłam się w zasadzie od innych dzieci, funkcjonowałam jako zdrowe dziecko, zdiagnozowano mnie w wieku 6 lat. I nawet wtedy nie było problemu - akceptowałam branie hormonu wzrostu, choć czasem denerwowało mnie, że muszę jeździć do kliniki, jak chyba każde dziecko, które chce spędzić dzień w szkole z rówieśnikami, a nie może.
To wszystko zaczęło się parę lat później. Pierw kompleksem był mój wzrost, ale dzisiaj absolutnie mi to nie przeszkadza, lubię być niewysoka i drobna. No a potem przyszło to, co wyżej. I tak, rodzice w wieku 13 lat posłali mnie do psychologa, bo "nie miałam koleżanek" w 1 kl. gimnazjum, ale w celu naprawienia mnie. Psycholog na ostatniej wizycie powiedziała mojej mamie "to nie z nią jest coś nie tak, tylko z panią". Ja miałam tylko inne zainteresowania jak dziewczyny w moim wieku - pasjonowałam się nauką, a nie bieganiem za chłopakami, więc nie miałam koleżanek, bo nie miałam z nimi tematów do rozmów. W sumie dobrze mi na tych studiach i cieszę się, że dobrze sobie na nich radzę, oczywiście skończę je, bo szkoda 4 lat, audiolog mówiła, że najlepiej wybrać w takim wypadku specjalizację zabiegową (i chirurgia mi się podoba, kilkukornie asystowałam do operacji i to było świetne), ale gdybym wiedziała, że będę niedosłysząca wybrałabym nieco inną ścieżkę kariery - byłam w gimnazjum i liceum pasjonatką fizyki i wszechświata, książki Hawkinga przeczytałam jednym tchem, myślę, że wtedy poszłabym w jakąś astrofizykę.
I na koniec moje pytanie - niestety teraz studiuję, nie pracuję i nie stać mnie na terapię prywatną i czy lepiej skorzystać z psychologa w ramach NFZ (mam możliwość, że kiedy pójdę z legitymacją do studenckiej przychodni nie będę czekać na wizytę więcej jak 2 tygodnie), czy lepiej znaleźć psychologa w jakiejś fundacji wspierającej osoby z niepełnosprawnościami? Czy może warto iść na grupę wsparcia? Przepraszam za trochę chaotyczny wpis, pisałam, co mi przyszło do głowy. Pozdrawiam, i z góry dziękuję za odpowiedzi!
Cześć, mam 17 lat i byłam w toksycznej relacji z "koleżanką" (nazwijmy ją Ania) – znamy się od 1 klasy technikum (2022). Mieliśmy dosyć skomplikowaną relację, trochę koleżeńską, a jednak "kręciliśmy". Chciałabym zaznaczyć, że praktycznie nigdy nie rozmawiałyśmy, tylko pisałyśmy, a jesteśmy w jednej klasie. Problem w tym, że przez całą znajomość ona wielokrotnie zostawiała mnie dla innych, przekraczała moje granice, dotykała bez mojej świadomej zgody, biła, drapała do krwi, wymuszała na mnie nagie zdjęcia, czułam się manipulowana. Gdy prosiła mnie o zdjęcie, a ja odmawiałam, stawała się chłodna i pisała coś w stylu: "Tak powinna wyglądać miłość, skoro mnie kochasz", "Kochaś mnie? To dlaczego nie możesz zrobić tego, o co proszę?", "Okej, widzę, że po prostu nie czujesz się komfortowo przy mnie" itp. W tej samej konwersacji potem przepraszała, mówiąc, że pewnie mi przykro przez nią, a gdy ja stawałam się zdystansowana i zraniona, ona znowu zaczynała. Zazwyczaj było tak, że gdy byłam mega miła, ona była wredna, a gdy stawałam się zdystansowana, to ona "udawała" jakąś zranioną, nie wiem dokładnie. Były też sytuacje w szkole, gdzie dotykała mnie po udach i w innych miejscach. Niby nie mówiłam jej, że mam coś przeciwko, ale czułam się źle. Dziś odczuwam obrzydzenie i nawet gdy dotknie mnie moja dziewczyna, przypomina mi się tylko to i czuję jej ręce na sobie i ten wzrok. W klasie, przy wszystkich, biła mnie nagle i śmiała się, drapała mnie po całej twarzy do krwi – do tej pory mam blizny, czułam się jak popychadło. Wcześniej spędziliśmy dużo czasu razem, wszyscy – ja, moja była przyjaciółka i moja dziewczyna – wraz z tą "koleżanką". Wiem, że podobałam się jej od pierwszej klasy. Moja przyjaciółka też była dość toksyczna, np. chwaliła się swoimi ranami, ale w taki sposób, że dawała mi rękę przed twarzą i pokazywała je, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć, itp. Ale nie o niej chcę dziś rozmawiać. Razem z tą przyjaciółką nie raz zostawiły mnie dla innych osób. Ta koleżanka, "Ania", zawsze była do mnie niemiła, ale gdy potrzebowała pomocy, pisałam jej długie rozprawki, byle tylko było jej lepiej. Jednak, gdy to robiłam, pisała nagle o jakimś jej znajomym za każdym razem, albo mówiła, że ona wie, jak to jest, bo to przeżyła tyle razy, gdy mówiłam jej, jak się czuję. Ja sama przyznaję, że popełniłam masę błędów, do których się przyznaję – wiem, że byłam okropna, sama robiłam złe i niewybaczalne rzeczy, ale sama nie wiem, czy to przez to, jak mnie traktowała, czy co. Nie chcę się tłumaczyć, bo i tak nie ma to znaczenia. Staram się ograniczać z nią kontakt. Od początku 3 klasy (września) stałam się dość wredna, niemiła i zlękniona, bo wtedy też zostawiła mnie moja przyjaciółka. Od 30 kwietnia ją zablokowałam, jednak wczoraj pisała do mojej dziewczyny, że mam oddać jej jakieś 150 zł. Napisałam do niej, że nie jestem zadowolona, bo odkąd z nią nie piszę, czuję się spokojniej. Ciągle piszemy, kłócąc się, gdy mówię, co mi zrobiła (np. o tym dotykaniu), wypiera się, że niby się zgadzałam, i że nigdy by tego nie zrobiła, bo ona wie, jak to jest. Ciągle zrzuca winę na mnie, ciągle mówi, że ja jestem najgorsza. Czasem już wątpię w to, co wierzę – czy ja sobie to wymyślam? Nie wiem. Czuję, że znowu mną manipuluje. Mówi, że mam ją przepraszać, mówi, że obie byłyśmy nieletnie, więc to nie jest molestowanie, tłumaczy, że gdybym jej nic nie zrobiła, to nie musiałaby iść do psychologa itp. Mówiła nie raz, że stawia mnie ponad siebie, ale nigdy tego nie czułam. Ciągle wypiera, że mnie nie dotykała w ten sposób bez zgody, że nie zrobiłaby tego osobie, którą kocha. Nie raz, gdy byłam smutna, nie było mojej dziewczyny, to nagle dała mi buziaka albo coś, przytulała mnie, a w innych sytuacjach, gdy byłam na lekcji, po prostu odsuwała moje spodenki, dotykała ręką i pod koszulką. Pamiętam, że nie raz odsuwałam jej rękę, ale ona mówi, że tak nie było, więc nie wiem już, w co wierzyć. Nie potrafię przestać z nią pisać, bo wkurza mnie to, że dalej nie wie, że robiła źle. Wkurza mnie to bardzo, że wczoraj pierwszy raz od roku popłakałam się z jej powodu. Naprawdę mam dużo do dodania, ale wiem, że to już dużo pisania. Chciałabym, żeby ktoś ocenił tę sytuację, bo ja sama nie wiem, czy to ja sobie to wymyślam, czy przesadzam – sama już nie wiem.
Rodzina mojej dziewczyny w tym roku zarezerwowała na 4 dni chatkę w Bieszczadach, zaproszenia zostały wysłane rok temu do członków jej rodziny, jeszcze się wtedy z moja dziewczyna nie znaliśmy. Miała ona wtedy chłopaka, który został zaproszony na ten wyjazd. W między czasie rozstali się. Poznała mnie i teraz jesteśmy parą. Przechodząc do sedna, ja nie zostałem zaproszony na ten wyjazd, nie jadę tam. Pomimo że cały czas jest miejsce wolne dla jej byłego na ten wyjazd. Jak Państwo myślą, martwić się o to, czy jest to podejrzane, że nie zostałem zaproszony? Z dziewczyną planujemy się zaręczyć i wziąć w przyszłym roku ślub.
Od kilku miesięcy moja Partnerka pisze ze wspólnym kolegą z pracy, bardzo często. Przedstawiając jej swoje obawy i odczucia, co do tej relacji zapewniła mnie, że jest zupełnie nie w jej typie i że ogólnie ją drażni ten kolega i odpisuje mu najczęściej w pracy, a poza nią bardzo rzadko. Ostatnio powiedziała mi, że zrobił jej wyrzuty i się obraził o to, że coraz mniej piszą i moja Partnerka się zdenerwowała i powiedziała, że jak nie ma czasu, to nie pisze i tyle. Po czym na wyjeździe kupiła dla niego pamiątkę. Dla mnie sytuacja stała się niejasna. Z jednej strony mówi, że nie chce się jej pisać z nim, a z drugiej strony kupuje dla mnie go pamiątkę, żeby się nie obrażał. W pierwszym momencie poruszyło mnie to ale później dotarło do mnie, że może przesadzam? Nie wiem, już co o tym sądzić już, mam huśtawki nastrojów z tym związane.
Nigdy nie myślałem, że będę musiał zadawać takie pytania na forum, ale czuję się rozbity psychicznie i nie wiem, co dalej.
Poznałem kobietę w lutym 2021, w grudniu 2021 zamieszkaliśmy razem. Niestety okazało się, że flirtowała z byłym facetem i innym określanym jako przyjaciel. Po szczerej rozmowie zerwała z nimi kontakt – przynajmniej tak twierdziła.
W sierpniu 2024 wróciliśmy z wakacji i wszystko wydawało się w porządku, ale tydzień po powrocie zaczęła mnie obwiniać, że jestem dla niej zły i najgorszy, mimo że jeszcze chwilę wcześniej planowaliśmy wspólne wakacje kolejne itd. Po mojej wyprowadzce w ciągu 48 godzin odnowiła kontakt z jednym z mężczyzną, którego poznała 3 lata temu określając go mianem przyjaciela, pisząc i dzwoniąc do niego. Kiedy się dowiedziałem o tej sytuacji, skontaktowałem się z tym mężczyzną, pytając, czy wie, że ona ma partnera i 8-miesięczne dziecko. To ją bardzo zdenerwowało i zaczęła kontaktować się z nim z nowego numeru kupionego prepaid.
Spotkałem się z tym mężczyzną osobiście i dowiedziałem się, że on nie jest jej przyjacielem, tylko poznali się na portalu randkowym, kiedy miała zerwać z nim kontakt 3 lata temu, powiedziała mu, że wyjeżdża do USA do pracy. Od grudnia 2021 do 2022 roku pisała do niego e-maile, udając, że jest w USA, od marca 2022 do czerwca 2023 regularnie się spotykali na spacerach, kawa itd. sexu podobno nigdy nie było. Dodam tylko, że w kwietniu 2023 zaszła w ciążę, a on przekazał mi, że w tym czasie również się spotykali on nie mając pojęcia, że jest w związku ani że spodziewa się dziecka. Dostałem od niego zrzuty ekranu wiadomości, wszystkie smsy z 3 lat, w których namawiała go na spotkania, będąc już w ciąży. Facet był zdezorientowany, nie wiedział, że ma partnera, ani że spodziewa się dziecka. Gdy dowiedział się o tym ode mnie w sierpniu 2024, zakończył z nią kontakt.
Otrzymane zrzuty ekranu przekazałem jej, żeby zobaczyła, jak bardzo jest zakłamana, bo twierdziła, że nigdy nie miała z nim kontaktu od kiedy byliśmy razem. Ona jednak idzie w zaparte, twierdząc, że nigdy się z nim nie spotykała i że te SMS-y to nieprawda. Mówi, że jestem psychopatą, który wszystko wymyśla, mimo że wie, iż spotkałem się z nim, a zrzuty są z jego telefonu. W dodatku na tych zrzutach widnieje jej numer telefonu, o którym nawet nie wiedziałem, że go miała.
Pytanie brzmi: co mam dalej robić? Czy taki związek ma jeszcze sens? Z jednej strony ją kochałem - kocham, ale z drugiej wiem, że jest zakłamaną manipulantką i oszustką.