Jak poradzić sobie z wyprowadzką z dziećmi od rodziców partnera?
Angelina

Natalia Galus
Dzień dobry, zarówno dla Pani, tak również dla dzieci sytuacja związana z rozstaniem, to moment kryzysowy, wymagający adaptacji do nowej sytuacji. Najważniejsze wydaje się być to, aby dzieci poczuły, że moment rozstani rodziców nie jest momentem, w którym tracą mamę lub tatę. Sytuacja wymaga od dorosłych podejścia, które nie tylko pozwoli na rozwój dzieci, ale również ich jak najmniejsze obciążenie. Bez względu na to, czy rodzice mieszkają wspólnie, czy też osobno, dzieci bardzo potrzebują konsekwencji w decyzji dorosłych. Dzięki konsekwencji dostrzegają granice, czują się bezpieczne. Zachęcam kontakt z psychologiem podczas spotkania indywidualnego oraz objęcie pomocą psychologiczną dzieci - pomocne może okazać się w tym skorzystanie z pomocy psychologa szkolnego / przedszkolnego, lub psychologa w Poradnii Pedagogiczno-Psychologicznej.

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Witam,
mam problem po rozstaniu z moim narzeczonym, niestety to on podjął taką decyzję.. Ponieważ nie chciałam po ślubie mieszkać z jego rodzicami, nie czułam się u niego w domu szczęśliwa, czułam się wiecznie upokarzana i kimś gorszym, szczególnie przez jego ojca, który niejednokrotnie mnie obrażał. Mój ex narzeczony nie reagował ani nie stawał w mojej obronie. Prosiłam, abyśmy zamieszkali po ślubie w wynajmowanym mieszkaniu, a na przyszłe lata starali się coś odłożyć na coś swojego, ale on nie zrezygnował z opuszczenia domu rodzinnego i zmanipulowany opiniami rodziny rozstał się ze mną. Nie poszedł na żaden kompromis ani nie dał nam szansy na szczerą rozmowę.
Co mam zrobić? Moje życie legło w gruzach, mimo wszystko kocham tego człowieka i do samego końca byłam przekonana, że jednak pójdzie na to ustępstwo, by wyprowadzić się od nich. Odwołał wszystko, co było zamówione na ślub i powiedział, że jestem nikim dla niego, ponieważ chciałam go oddzielić od rodziny. Mimo kłótni, które wynikały przez ten temat nie wyobrażam sobie życia bez tego człowieka..
Było dużo cudownych chwil, ale nie umiem normalnie funkcjonować, zamartwiam się, nie mam sił, by wykonywać normalnych czynności.
Nawet się umyć, wpadłam w nałóg palenia, a w głowie mam ogromny chaos i lęk, że nikt mnie już nie pokocha..
Nie wiem, gdzie mam się zgłosić o pomoc.. już nie daje rady.
Dzień dobry,
Mam poważny problem z partnerką. Zacznę od początku:
Byłem w związku z kobietą, z którą mam syna, obecnie nie jesteśmy ze sobą już 2 lata, a jestem niepełna rok z ówczesną partnerką. Na jej pytanie, ,,czy jeśli była ex zaprosiłaby mnie na kawę, to czy bym przyjechał? " odpowiedziałem, że "nie".
Teraz niedawno zbliżały się urodziny mojego syna i córki ówczesnej partnerki 6.12 i 7.12. 23 listopada moja mama zapytała się, czy pojadę z nią do mojego syna na urodziny, bo była tam zaledwie raz, czy dwa. Bez przemyślenia zgodziłem się, bo z mamą i dla syna urodziny. Nie rozmawiałem na temat urodzin z byłą partnerką ani nic. Byłem zajęty innymi sprawami i obowiązkami domowymi i wyleciało mi to kompletnie z głowy o porozmawianiu o tym z partnerką. Zaczęliśmy o tym rozmawiać tydzień przed urodzinami i już była zła o to, że zgodziłem się na prośbę swojej mamy, aby pojechać razem do mojego syna. Zapytałem, co mam zrobić, żeby było dobrze, nie urażając partnerki, w odpowiedzi usłyszałem, że mam wziąć syna w inny dzień, a nie jechać tam, więc się zgodziłem i to uczyniłem.
Od tej pory cały czas ma myśli, że dla swojej byłej chciałem tam jechać, że dla niej się gole, że dla niej idę do fryzjera, żeby dobrze wyglądać, a relacje moje z byłą partnerką są wyłącznie związane z synem. Cały czas partnerka uważa, że jadąc tam na urodziny własnego dziecka, jest równoznaczne, z tym że chce wrócić do niej. Za każdym razem zapewniam ją, że kocham tylko ją i jest dla mnie najważniejsza na świecie. Nie przyjmuje to do wiadomości. Według mnie i mojej mamy nie stało się nic złego, a według niej jest to coś okropnego, że to dziwne. Podważa moje uczucia, myśli i słowa, które mowie do niej. Rozumiem, że jest urażona i zazdrosna, ale czy jej myśli nie są zbyt wygórowane?
Zmieniłem dla niej swoje życie o 180 stopni, pomagam jej we wszystkich czynnościach dnia codziennego.
Często mówiła, że jestem dobrym i kochanym człowiekiem, a gdy po prostu zapomniałem z nią na ten temat porozmawiać, wszystko przekreśla. Dalej mieszkamy razem, zgodziła się nawet na terapie dla par, ale tylko po to, aby udowodnić to, kto ma racje z myśleniem. Kiedy jej mówię prawdę, a ona nie potrafi jej zaakceptować.
Bardzo proszę o pomoc, jak się zachować w takich sytuacjach. Pozdrawiam.
Mąż nie godzi się na rozstanie. Postanowiłam rozstać się z mężem. Nie układało nam się od dawna.
Nasze 8-letnie małżeństwo trwało w dużej mierze w milczeniu. Nie było między nami komunikacji. Rzadko ze sobą szczerze rozmawialiśmy. Pojawił się u mnie ktoś, kto wyznał mi miłość. Mąż wszystko wiedział. Prosiłam go, żebyśmy poszli do psychologa, na terapię, on twierdził, że nikomu nie będzie się zwierzał. Cały czas przy tym ze mną nie rozmawiał, tylko wymagał zerwania kontaktu z kolegą. Kiedy oznajmiłam mu, że się zakochałam, on nagle zaczął ciągnąć mnie do psychologa. Odwiedziliśmy kilku. Tylko że ja już nie chciałam walczyć.
Kilka miesięcy trwały nasze "rozmowy". Mąż nastawił przeciwko mnie rodzinę, przywiązał do siebie dzieci. Ja nie mogłam na niego patrzeć, chciałam, żeby się wyprowadził.
Prosiłam. On uparcie twierdził, że jak się wyprowadzi, nie będzie miał już powrotu. Po wielu miesiącach, już pod koniec samych kłótni, odszedł. Teraz przyjeżdża do dzieci bez uprzedzenia mnie, spełnia ich zachcianki, a ja słyszę od niego tylko teksty: przysięgałaś przed Bogiem, zniszczyłaś rodzinę, a marzenia dzieci legły w gruzach. W weekend zrobił coś najgorszego. Po mojej spokojnej z nimi rozmowie, gdzie wytłumaczyłam, że musimy się rozstać, bo czasem tak bywa, ale oni zawsze będą dla nas najważniejsi (dzieci przyjęły to z dużym spokojem), mój mąż zabrał dzieci na kolejne spotkanie, na którym szlochał i mówił: mama zrobiła coś złego, mama wyrzuciła tatę z domu, nie przeprowadzimy się do nowego domu, bo mama podjęła taką decyzję itd.
Dzieci wróciły bardzo rozstrojone. Musiałam je "przekonać" do siebie z powrotem, zdobywam ich zaufanie na nowo.
Do tej pory, przez rok tej naszej szarpaniny, nigdy nic mnie tak nie dotknęło. Skąd takie jego zachowanie w stosunku do dzieci? Uparcie twierdzi, że kocha je nad życie. Więc po co burzy ich poczucie bezpieczeństwa? Nie potrafię tego pojąć.
Witam, od dłuższego czasu mam problem, z którym sobie nie radzę i chciałabym prosić o poradę.
Chodzi o moich nadopiekuńczych rodziców - bardziej mamę.
Od zawsze chce kontrolować wszystko, co robię i chce dyrygować moim życiem. Odkąd zaczęłam podstawówkę, byłam zmuszona do bycia najlepszą uczennicą w klasie i nie tylko. Jak tylko wracałam do domu, to kazała mi się uczyć, przez co nie miałam czasu ani dla siebie, ani dla znajomych, czy też hobby.
Jeżeli nie rozumiałam jakiegoś materiału, to kazała mi siedzieć w nocy i wkuwać, dopóki go nie umiem. Często mnie pytała i wyzywała, jak ocena była mniejsza od 4 (co bardzo rzadko się zdarzało). Pamiętam, że jak dostałam 3 ze sprawdzianu, to popłakałam się przy klasie i nauczycielce, bo wiedziałam, że dostanę opieprz za to. Byłam wyzywana za swoje oceny, co przyczyniło się też do moich problemów z jedzeniem i stresem, które trwają do dziś. Dodam jeszcze, że od urodzenia do około 18 urodzin mój ojciec był alkoholikiem i robił awantury cały czas, więc nauka w takiej atmosferze była trudna, patrząc jeszcze na nagonki ze strony mojej mamy. Mój ojciec próbował kupić moją miłość głupimi prezentami, których nie chciałam. Nie rozumiał, że jedyne co chciałam to, to, żeby nie pił. Jak byłam już starsza, to się buntowałam i przez to mnie wyzywał np. od "krowy jebanej" itp. Mój brat miał dosyć zachowania moich rodziców i w wieku 16 lub 17 lat się wyprowadził to moich dziadków. Ja niestety nie miałam i nie mam takiej opcji. Moje nastoletnie lata też nie były kolorowe. Ojciec dalej pił, a mój kontakt z bratem był do dupy od zawsze, bo mój ojciec ograniczał nam kontakt i nie pozwalał, np. mojemu bratu się ze mną bawić jak byłam młodsza. I przez co do dzisiaj nasza relacja jest, jaka jest. Od 13. roku życia mam myśli samobójcze i jestem po 3 próbach, podczas których się rozmyśliłam, chociaż nie wiem czemu. Od 1 podstawówki do 1 liceum co roku miałam świadectwa z paskiem i wyróżnienia, ale komuś to nie wystarczyło. Jeżeli miałam okres lub ogólnie źle się czułam i chciałam się zwolnić ze szkoły, to moja mama robiła mi o to awanturę. Mój okres od zawsze wygląda tak, że bardzo, bardzo boli i często mdleje albo wymiotuje. Według mojej mamy zawsze zmyślałam moje symptomy i samopoczucie. Jak tylko się zwolniłam, to krzyczała na mnie i nazywała różnymi wyzwiskami. Muszę dodać też, że odkąd chodzę sama do szkoły (podstawówka, liceum i teraz studia), muszę dawać mamie znać, że jestem na miejscu (inaczej wypisuje, wydzwania i robi awantury). Moje przyjaciółki zawsze się dziwiły, że nawet po 18 muszę do niej pisać, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Było mi ogólnie wstyd przez to. Odkąd ukończyłam 18 lat, to szukam pracy u siebie w mieście, jednak nieskutecznie.
Jestem studentką zaoczną, ale i tak nikt nie chce mnie przyjąć, bo w większości chcą kogoś z doświadczeniem. Moja mama tego nie rozumie i mówi, że jestem leniwa, ma dosyć mojego zachowania i cały czas wygania do pracy. Cały czas składam CV, ale na razie nie mam od nikogo odpowiedzi. Od prawie 2 lat jestem w związku. Z chłopakiem mieliśmy i mamy podobną sytuację rodzinną (ojcowie alkoholicy, rodzina jest skłócona itp.), jednak moja mama przez to, że mój ojciec ma niebieską kartę, czuje się jakaś lepsza i nie chce mnie do chłopaka puszczać (chociaż mój ojciec był pijany, jak mój chłopak do mnie przyjechał).
Nasz związek się przez to pogorszył. On był u mnie praktycznie cały czas (nawet podczas szkoły), był na moich 18 urodzinach (a ja na niego nie, bo moja mama mi chamsko znalazła robotę na ten dzień i kazała mówić, że jestem zajęta) i w zeszłym roku też mnie nie chciała puścić. Twierdzi, że skoro mieszkam u nich, to mam się słuchać i nie mam nic do gadania. Mój ojciec jest niby po mojej stronie, a tak naprawdę jest manipulowany przez moją matkę. Podsumowując, mój chłopak przyjechał do mnie ponad 30 razy, a ja do niego z 5 razy. Raz byłam z nim i jego rodziną nad morzem, potem musiałam kłamać, że jadę do niego na próby do poloneza (ale tańczyliśmy go tylko na mojej studniówce), bo inaczej bez powodu by mnie matka nie puściła. I tak podczas jednego pobytu zrobiła mi awanturę. Mój brat miał po mnie przyjechać, ale pasowało mu tylko wieczorem (bo spędzał czas ze swoją dziewczyną), a moja mama krzyczała na mnie, że mam do niego pisać i dzwonić i kazać mu przyjechać po południu.
Uparł się i przyjechał wieczorem, a ja ze stresu przez całą drogę płakałam, to też mój brat się wkurzył i opieprzył mamę za jej zachowanie. Jak wróciłam, to oboje rodziców się zachowywało, jakby nic się nie stało. Ostatnio zaczęłam się buntować i udało mi się pojechać do niego 2 razy z rzędu i teraz na sylwestra (mieszkamy od siebie ok. 40 minut i albo on, albo jego rodzice po mnie przyjeżdżają i zawsze jestem u nich mile widziana).
A teraz opowiem ostatnią sytuację, czyli sylwester u chłopaka. Moja mama była jak zawsze przeciwna i się fochała i robiła mi awantury, ale i tak postawiłam na swoim. I problem w tym, że miałam tam jechać tylko na 4 dni, ale postanowiłam zostać na 2 tygodnie. I muszę powiedzieć, że czułam się tam naprawdę dobrze i bezpiecznie. Miałam z kim porozmawiać i się pobawić (z młodszą siostrą chłopaka). U mnie każdy siedzi u siebie i zajmuje się sobą (ojciec gra, mama wychodzi albo siedzi w telefonie, a ja gram lub gadam z chłopakiem). 2 dni przed moim powrotem zadzwoniłam do ojca, aby mu powiedzieć, kiedy wracam i o której (bo moja mama była już obrażona i nie chciała ze mną gadać).
On spokojnie powiedział, że okej i tyle. Następnego dnia, kiedy mój chłopak był akurat w pracy i tego nie słyszał, to znowu zadzwonił ojciec i tym razem z krzykiem mówił, że jak nie wrócę w termin, to po mnie na chama przyjedzie. Dodał też, że przeze mnie moja mama płacze i nie je. Sam potem powiedział, że matka się okropnie zachowuje i wzięła go wtedy na litość.
Jak tylko wróciłam, to była i jest obrażona, a ojcu skarży się, że to ja jestem. Ostatnio nazwała mnie rozkapryszonym gówniarzem, który nie dostaje tego, czego chce. Do teraz jestem na nią zła, bo nie dość, że mnie tak traktuje, płacze, bo nie idzie coś po jej myśli, to jeszcze za każdym razem każe mi rządzić się rodzicami chłopaka (żebym wróciła o tej godzinie, o której mama chce, a nie tak jak pasuje jego rodzicom, żeby mnie odwieźć).
Jestem załamana i zaczęłam szukać pracy nawet niedaleko mojego chłopaka, aby w razie czego się na chwilę do nich wprowadzić i zarobić na siebie, a potem być na swoim.
Nie wyrabiam w tym domu. Dodam, że miałam z rodzicami dużo rozmów, ale przez moją mamę zawsze były to bardziej kłótnie, z których i tak się nic nie nauczyła. Zdaniem mojego ojca jestem już dorosła i mogę robić to, co chce i uważam, a on będzie mnie wspierał, dopóki może. Tak więc moje pytanie.
Czy mam zacząć myśleć poważnie nad tą pracą przy miejscowości chłopaka i się tam przeprowadzić?
Witam, jestem osobą po trudnym poprzednim związku, gdzie występowała przemoc emocjonalna względem mojej osoby, zadawana przez byłego partnera, który obecnie przebywa w Zakładzie Karnym. Posiadam 9- letnią córkę, która nie utrzymuje kontaktu z ojcem. Od dwóch lat jestem w nowym związku, z partnerem, którego bardzo kocham. Moja córka traktuje go jak ojca i też bardzo są za sobą. On również ma dziecko, 4- letniego syna z poprzedniego związku. Jego była partnera wyrządziła mu wiele krzywdy po rozstaniu, pozbawiła władzy rodzicielskiej, wytaczała nieustanne sprawy w sądzie (to ja załatwiałam adwokatów itp.), nie chce dojść do porozumienia.
Uważam, że ona cały czas chce do niego wrócić, pewne zachowania na to wskazują. Ja w tym uczestniczę, ponieważ partner nie potrafi samodzielnie załatwić sprawy ze swoją byłą partnerką. Początkowo chciałam nawiązać przyjacielską relację z chłopcem, próbowałam wielokrotnie wyciągać do niego rękę- spotkałam się z odrzuceniem z jego strony, chamstwem względem mojej osoby i nienawiścią, co doprowadziło to tego, że sama znienawidziłam tego chłopca. Obecnie nie mam ochoty widywać tego dziecka, próbować nawiązywać jakiejkolwiek relacji. Chłopiec jest nieustannie manipulowany przez matkę, nastawiany do mnie negatywnie. Mój partner nie potrafi mnie zrozumieć, oczekuje, że będę kochać jego syna i się nim zajmować. Nieustannie się przez to kłócimy, nie możemy dojść do porozumienia, on nie akceptuje tego, że ja nie chcę widzieć się z jego synem. Dochodzi do tego, że on po prostu dziecka nie bierze do nas. Kiedy zdarzało się, że chłopiec był u nas w domu, dostawałam paraliżu, szukałam wymówek, żeby z nimi nie przebywać. Nie potrafię się do dzieciaka przekonać w żaden sposób. Zastanawiam się nad rozstaniem. Proszę o pomoc w tej sytuacji.