
Jak radzić sobie z emocjami w kontakcie z dziećmi?
Kamila
Daria Kamińska
Dzień dobry,
na początku gratuluję Pani autorefleksji. To pierwszy krok do potencjalnej zmiany. Pokłady złości, które ujawniają się wraz z postępowaniem naszego rodzicielstwa, naprawdę potrafią zaskoczyć i wpędzić w poczucie winy. Złość jest ważną i potrzebną emocją, która mówi o tym, że coś ważnego właśnie się dzieje, że jakieś nasze granice zostały przekroczone. Jest posłańcem jakiejś ważnej dla nas wartości, za którą tęsknimy i która wydaje się w danym momencie tak bardzo niedostępna, że aby w ogóle móc zwrócić się w jej stronę, zachowujemy się inaczej, niżbyśmy chcieli, zapominając o innych ważnych dla nas wartościach, takich jak cierpliwość, wsparcie czy szacunek. Złość jest zdrowa. Nie jest zdrowe trzymanie złości w sobie, tłumienie i odcinanie się od niej. Złość zawsze znajdzie ujście na zewnątrz w mniej lub bardziej dla nas oczywisty sposób.
- Zamiast więc z tym walczyć, warto zastanowić się nad tym, w jakich sytuacjach i w jakich relacjach (czy tylko w relacji rodzic-dziecko) pojawia się w Pani tak silna złość. Jak Pani interpretuje to, co się dzieje i czy można na to spojrzeć inaczej?
- Ponadto warto przyjrzeć się temu, co się kryje pod złością. Pod wybuchami niekontrolowanej złości często kryją się niezaspokojone potrzeby. Kiedy dopada nas rozdrażnienie, warto rozpoznać, o co tak naprawdę chodzi i – zamiast wybuchać – wyrazić prawdziwą przyczynę niepokoju. To jednak bywa trudne, bo nie mamy kontaktu z naszymi potrzebami.
Może Pani przyjrzeć się swojej złości i nauczyć się z nią lepiej żyć, korzystając np. z takich książek jak Uwaga złość wyd. Natuli - przeznaczoną typowo dla rodziców, Relacje na huśtawce do przyjrzenia się swoim relacjom i emocjom w ogóle Samodzielnie albo ze specjalistą może też Pani przyjrzeć się źródłom Pani silnych reakcji oraz zaplanować takie działania, które umożliwią Pani zyskanie więcej spokoju w relacji z dziećmi i w życiu.
Pozdrawiam serdecznie,
Daria Kamińska

Zobacz podobne
Niedawno napisałam zapytanie o chorobę Munchausena.
Jedna z Pań zapytała, co daje mi ból. Od nastoletnich lat się okaleczałam i po prostu sprawiało mi to przyjemność. I fizyczną i psychiczną. Czułam fizyczną ulgę i choć przez chwilę ktoś się mną interesował. W wieku 17 lat poznałam mężczyznę, który jest teraz moim mężem. Zaszłam też wtedy w ciążę i przysięgłam wtedy mojemu dziecku, że więcej się nie okaleczę. Prawie mi się udało, bo przez 13 lat zrobiłam to tylko raz. Gdy zachorowałam, na początku nikt nie wierzył mi, że naprawdę źle się czuję. Lekarz wysłał mnie do psychiatry, twierdząc, że mam depresję i załamanie psychiczne, bo zbiegło się to z utratą pracy, chociaż w ogóle mnie to wtedy nie zmartwiło, bo miałam jeszcze jedną pracę. Nikt mnie nie słuchał, po prostu ładowali we mnie antydepresanty. Aż pewnego dnia przy zwyczajnej kontroli holterem, bo byłam kilka miesięcy po zabiegu kardiologicznym, po prostu zatrzymało mi się serce. I wtedy okazało się, że mam ostrą postać boreliozy, która zniszczyła serce i prawie mnie zabiła. Jeszcze okazało się, że jestem w ciąży. Przez całą ciążę umierałam ze strachu o życie dziecka i o swoje życie. Niecały rok później miałam nawrót boreliozy, też mnie nikt nie słuchał. Zrobiłam badania na własną rękę i oczywiście nawrót. Wyleczono, ale problemy kardiologiczne się pogłębiły.
Zrobiono mi eksperymentalny zabieg, który tylko pogorszył wszystko jeszcze bardziej. Nie byłam w stanie funkcjonować, nie miałam siły, serce szalało, wywoływało utraty przytomności, a lekarze mówili, że to przejdzie, bo to etap gojenia. Trwało to rok. W międzyczasie umarła moja przyjaciółka poznana w szpitalu z wręcz identyczną historią choroby jak moja. Byłam przerażona, gdy zaproponowano wstawienie rozrusznika, nawet się nie zawahałam. Przyniosło to ulgę na chwilę, ale strach o własne zdrowie i życie przerodził się w potrzebę. Uświadomiłam sobie, że ja nie chcę zostać wyleczona, chcę być leczona, bo tylko wtedy ktoś mnie słucha, poświęca mi uwagę. Mój mąż nie był przy mnie, nawet gdy wszczepiali mi rozrusznik. Ograniczał się do podrzucenia mnie kolejny raz do szpitala i na tym zainteresowanie się kończyło. Zresztą tak jest cały czas. Mam wrażenie, że jestem mu potrzebna tylko do codziennych obowiązków, żeby miał mniej na głowie i nic więcej. Rok temu próbowałam popełnić samobójstwo. Wzięłam ogromną dawkę antydepresantów, ledwo mnie uratowano, spędziłam 10 dni w szpitalu psychiatrycznym. Nie wstrząsnęło to za bardzo moim mężem. Raczej cieszył się, że dalej będę użyteczna. Nikt nie wie o próbie samobójczej, ukryłam to, wstydząc się, a mój mąż też stwierdził, że lepiej to ukryć. Wołał zamieść wszystko pod dywan, zamiast mi pomóc i mieć gdzieś opinię innych. Jestem w tym sama, nie potrafię pójść dalej. Zostałam tylko ja i moje choroby. Na szczęście mój stan zdrowia znów się zaczął pogarszać, więc przynajmniej czuję spokój.

Okres dojrzewania - co warto wiedzieć o zmianach i wyzwaniach
Okres dojrzewania to wyjątkowy i wymagający etap zmian fizycznych, emocjonalnych i społecznych. Zrozumienie tych procesów jest kluczowe dla nastolatków, ich rodziców i opiekunów, by lepiej radzić sobie z wyzwaniami i wspierać rozwój młodego człowieka.