
Skomplikowana relacja mama-dorosła córka.
Kasia

Jakub Cesarz
Dzień dobry Pani Kasiu,
Odpowiadając na pytanie, jaka terapia byłaby najlepsza - każdy nurt psychoterapii ma własny styl jej prowadzenia. Tylko Pani może oszacować, który styl pracy nad problemami odpowiada Pani najbardziej. Warto byłoby poszukać informacji na temat nurtów psychoterapii. Od tego będzie też dużo zależało czy terapia odniesie skutek, ponieważ to wpływa na Pani motywację i zaangażowania w proces psychoterapii. Po przeczytaniu Pani opisu, myślę, że warto byłoby popatrzeć, jak zachowanie mamy wpływa na Pani zachowanie, myśli i emocje. Pozwoli to na stworzenie terapii dopasowanej do Pani potrzeb.
Pozdrawiam serdecznie,
mgr Jakub Cesarz
Certyfikowany Psychoterapeuta Poznawczo-Behawioralny nr 1198

Zobacz podobne
Witam, zwracam się o poradę, gdyż nie daje już rady psychicznie. Chodzi o moją mamę. Od zawsze moi rodzice byli nadopiekuńczy i chcieli kontrolować mnie na każdym kroku. Mój ojciec pozwalał mi co prawda na większość rzeczy, ale moja mama była inna.
Odkąd pamiętam, zmuszała mnie do bycia najlepszą, co za tym idzie, kazała mi mieć najlepsze oceny w klasie.
Tak więc po szkole nie miałam czasu na wychodzenie ze znajomymi ani na nic innego, tylko się uczyłam, nawet po nocach. Od 1 klasy podstawówki do 1 klasy liceum miałam świadectwo z paskiem i wspaniałe wyniki, chociaż wiem, że w dalszym życiu mi to nic nie dało i tak. Jeżeli dostawałam ocenę poniżej 4, (w większości 3) to wyzywała mnie itp. Kiedyś jak dostałam 3 z jakiegoś przedmiotu ze sprawdzianu, to rozpłakałam się przy nauczycielce i powiedziałam, że dostanie mi się za tą ocenę. Dodając jeszcze, że w tym czasie mój ojciec był alkoholikiem i sam robił awantury codziennie i nie mogłam się w spokoju uczyć. Tak więc od początku byłam skazana na przemoc psychiczną z obu stron. Mój brat nie wytrzymał i jak tylko nadarzyła mu się okazja, to wyprowadził się do moich dziadków i żyje spokojnie. Dopiero w liceum zaczęłam się jakoś buntować i miałam i dobre oceny i miałam czas na jakieś przyjemności.
Co prawda dostawało mi się za złe oceny, ale chyba rodzice zaczęli akceptować to, że nie chce zmarnować sobie części życia na naukę. Problem z moim ojcem alkoholikiem skończył się dopiero przed moimi 18 urodzinami, bo ma założoną niebieską kartę, ale i tak zdarzały się sytuację, w których łamał zasadę i wypił, ale moja mama nie chciała tego zgłaszać.
Relacja moich rodziców jest skomplikowana, gdyż co chwilę albo się kłócą, nienawidzą i grożą sobie rozwodem i wyprowadzką, albo się kochają i udają, że wszystko jest okej. Od prawie 2 lat jestem w związku i tutaj też moja matka musiała wejść.
Z chłopakiem mieliśmy i mamy podobną sytuację w domu z rodzicami, ale moja mama się zachowuje, jakby u nas było dobrze. Przez jej zachowanie, czyli zabranianie mi wyjazdów do niego (mieszka ok. 30-40min od mojego miasta) mój chłopak zostawał u nas cały czas, na każdą okazję, np. on był na moich urodzinach (był na 18), a mi nie pozwoliła jechać na jego urodziny (co do dzisiaj mój chłopak ma mi za złe), tylko na ten dzień znalazła mi pracę u niej w sklepie i potem kazała mówić, że jestem zajęta.
Mój chłopak był u mnie z dobre 30 razy, nawet wolał do mnie przyjeżdżać niż jechać do szkoły, a ja miałam zakaz i łącznie byłam może z 7 razy. Za każdym razem jak tam byłam, to moja mama była dla mnie chamska i się obrażała. Jeździłam za zgodą ojca, bo on akurat mi pozwalał. Moja mama nie raz robiła mi wstyd i wkurzała mnie swoim zachowaniem. Jak tylko ukończyłam 18 lat, to trąbi mi o znalezieniu pracy i samodzielności, mimo, że sama mi jej nie daje, bo najchętniej to by ułożyła mi życie po swojemu i tyle. W sylwestra uparłam się i nie patrząc na matkę, pojechałam do chłopaka (początkowo na 4 dni, ale zostałam 2 tygodnie) i za to mi się dostało. Moja mama się rozpłakała przy ojcu i niby przestała jeść, bo zostałam u chłopaka dłużej (chociaż nie dzieje mi się tam żadna krzywda, a nawet jest mi tam lepiej niż we własnym domu). Jak tylko wróciłam do domu, to była na mnie obrażona (do teraz jest) i ojcu i innym mówi, że to ja jestem obrażona i mam ją gdzieś. Mój ojciec dostał bezdechu nocnego (może od palenia papierosów lub czegoś innego), a mama mnie za to obwinia (twierdzi, że stan zdrowia ojca się pogorszył przez moje zachowanie). Co prawda nie mam ochoty gadać z moją mamą, bo zawiodło mnie jej zachowanie z tym płaczem itp., ale według niej wszystko jest moją winą. Nazywa mnie rozkapryszonym gówniarzem, który nie dostaje tego, czego chce i mówi, że jak mi się nie podoba to mam iść do chłopaka, bo tam "będę miała lepiej" (nie patrzę na jego rodziców, ale na to, że u niego mam przynajmniej z kim porozmawiać i naprawdę dobrze się tam czuję). W jej oczach jestem najwidoczniej najgorsza, a jej akcje i kontrolowanie mnie od małego są dla niej chyba normalne. Nie rozumie swoich błędów, a długie i wielokrotne rozmowy na ten temat nic nie dają, bo w ogóle się po nich nie zmieniła.
Nie raz prosiłam o swobodę (chociażby z wyjazdami do chłopaka), ale zawsze mnie potem wyzywała i kazała wyprowadzić. Stwierdziła, że skoro mieszkam u nich, to nie mam nic do gadania i ona za mnie decyduje, chociaż mam już prawie 20 lat.
Cały czas szukam pracy w swoim mieście, ale staje to na niczym, ponieważ nikt nie chce przyjąć studentki i osoby, która nie ma doświadczenia w danej branży (pracowałam już u mamy w sklepie, ale nikt na to nie patrzy), a moja mama tego nie rozumie i uważa mnie za leniwą. Chciałabym coś znaleźć i się wyprowadzić, bo naprawdę mam już dosyć tej toksyczności. Mój chłopak ma się zapytać u siebie o jakiś staż w przedszkolu lub pracę i myślę, czy to nie czas na wyprowadzkę do niego. Wiem, że powinnam najpierw zarobić, a potem uciec, ale ja już nie daje rady.
Odkąd wróciłam od chłopaka (3 dni jestem w domu), to cały czas czuję pustkę w sercu i chce mi się płakać. Mój brat sam się śmieje z zachowania mamy, a kiedyś nawet ją za nie opieprzył (byłam u chłopaka na próbach do poloneza i zrobiła mi aferę, bo mojemu bratu nie pasowało mnie odebrać o takiej godzinie, o której ona chciała (był ze swoją dziewczyną i napisał, że będzie wieczorem, to matka mi zrobiła awanturę i kazała się kłócić z bratem, żeby zostawił dziewczynę dla mnie). U chłopaka i w drodze do domu płakałam i byłam cała roztrzęsiona, a jak wróciłam, to jakby nigdy nic. Dodam jeszcze, że od małego byłam narażona na duży stres (sytuacja w domu, nagonki ze strony mamy i szkoła) i od 1 klasy podstawówki mam niedowagę i ogromne problemy ze stresem. Miałam też myśli i kilak prób samobójczych, ale jak to kiedyś powiedziałam mamie (że chce się zabić), to nic z tym zbytnio nie zrobiła. Co powinnam zrobić?
Czy praca i wyprowadzka do chłopaka to dobry pomysł patrząc na to, że rozmowy ani nic innego nie działa?
Witam, Mój problem dotyczy tacierzyństwa, chęci (bądź nie) posiadania dzieci i całej otoczki budowanej wokół tego tematu.
Mam 31 lat, partnerkę o kilka lat młodszą. W związku jesteśmy razem od 5 lat, w tym rok po zaręczynach.
Problemem w naszym życiu, w naszej relacji, jest to, że nie potrafię podjąć decyzji, czy chcę mieć dziecko. Narzeczona twierdzi, że jest gotowa i już chciałaby się starać. Ogląda w internecie koleżanki, które urodziły bądź są w ciąży, przegląda ubranka i zabawki dla dzieci. Twierdzi, że późniejszy wiek to większe ryzyko chorób, powikłań, a do tego dochodzi czynnik "społeczny" – tj. posiadanie rodziców-dziadków. Mam na myśli różnicę wieku dziecko–rodzic. I pewnie wiele innych powodów, których sobie teraz nie przypomnę.
Natomiast u mnie sprawa wygląda tak, że jestem wycofanym, nieśmiałym introwertykiem. Nie lubię ludzi, nie lubię siebie, nie lubię i nie rozumiem otaczającego świata. Zatraciłem hobby, nie mam celów, ambicji, energii do życia... Do tego zaniedbałem się i generalnie nie jestem szczęśliwy. Moja narzeczona jest jedyną osobą, przy której czuję się dobrze, za którą wskoczyłbym w ogień i mogę powiedzieć, że naprawdę ją kocham.
Jeśli o mnie chodzi – leczę się psychiatrycznie od ponad 10 lat. Biorę leki, byłem w ośrodkach zamkniętych, ale na tę chwilę nie czuję poprawy. Sytuacja wygląda tak, że od pewnego czasu czuję nacisk, by się określić, czy chcę mieć dziecko, czy nie. A ja? Nie potrafię podjąć decyzji. Całe życie byłem na „NIE”. Po prostu tego nie czuję.
Nie obudziła się we mnie chęć posiadania – taka naturalna, przychodząca z wiekiem, bądź taka, którą niektórzy mają od urodzenia. Czuję, że na ten moment nie jestem na etapie „CHCĘ za wszelką cenę”, tylko „MÓGŁBYM mieć”. I jestem przekonany, że to toksyczne podejście mogłoby odbić się na ewentualnym dziecku – bo kto chciałby świadomie czuć się niechcianym?
Generalnie często czuję, że jeśli zdecydowałbym się na dziecko, to bardziej ze strachu, że zostanę sam, niż z faktycznej chęci jego posiadania. Czasem jednak myślę, że może nie byłoby źle, że jakoś dalibyśmy sobie radę. Boję się, że jeśli się rozstaniemy, to za kilka lat, gdybym jednak podjął decyzję, będę żałował. Oczywiście od rodziny słyszę, że fajnie mieć dzieci, że każdy je lubi – tylko nie ja. „Zmagam się” z lenistwem – choć po tylu latach nazwałbym to raczej chronicznym zmęczeniem. Jestem ciągle zmęczony, śpię w ciągu dnia, przesypiam celowo głód, zaniedbuję codzienność: higienę, sprzątanie wokół siebie. Kiedy poszliśmy „na swoje”, liczyłem, że mi się zmieni – ale nie. Jestem przekonany, że sam bym po prostu zdechł z głodu.
Na długo przed poznaniem obecnej partnerki spotykałem się z dziewczyną, która miała dziecko z poprzedniego związku. Mimo że starałem się być dla dziecka jak najlepszy, czułem, że nie przychodzi mi to naturalnie. Po rozstaniu – po 1,5 roku – poczułem ulgę, że to koniec. W życiu bym nie powiedział, że tęsknię. Dziecko miało 5 lat… Czułem się z tym źle, ale chodziło głodne i zaniedbane. Nie miałem problemu z tym, że płakało przez pół dnia, albo że do jedzenia dostało parówkę w rękę i zamiast iść do przedszkola – oglądało bajki (wtedy chociaż nie trzeba było się nim zajmować). Ale fakt faktem – była to moja pierwsza dziewczyna i nie miałem wtedy nawet w 5% takiej więzi jak obecnie.
Na dziś dzień ciężko mi ogarnąć własne życie. Jestem nieszczęśliwy, nie mam wymarzonej pracy, zatraciłem hobby, nie mam znajomych, zaniedbałem się fizycznie, nic mi się nie chce. Dni mijają bezsensownie, jeden po drugim. Czas ucieka – nie wiadomo gdzie. I gdzie tu wcisnąć jeszcze dziecko? Jestem zamknięty, nieśmiały, boję się – mimo wieku – spraw urzędowych, załatwiania czegokolwiek, łącznie z zakupami w sklepie. Często pytam kogoś o zdanie, bo decyzyjności u mnie brak. Wstydzę się na ulicy spojrzeń ludzi, nie odbieram i nie wykonuję telefonów – wolę pisać SMS-y. Mam bardzo niską pewność siebie, a jednocześnie (przynajmniej ostatnio) jestem nawet płaczliwy.
Jakie wartości może przekazać taki człowiek? Każdy mówi, że po urodzeniu wszystko się zmienia – a co, jeżeli nie? To nie samochód, że jak mi się nie spodoba, to sprzedam… Żyję w bańce. Czuję taką derealizację, jakiej nie czułem nigdy. Jestem pod ścianą. Dla mojej narzeczonej jest to najważniejszy temat w życiu. Zawsze marzyła o rodzinie. Mam w zasadzie ultimatum: albo się określę, że chcę dziecko, albo się rozstajemy. Spędzam całe dnie, rozmyślając – czasem już szukając nawet plusów rozstania. Tylko że wiem, iż moje życie straciłoby wtedy całkowicie sens. Nie byłoby do kogo wracać do domu, do kogo się odezwać, przytulić. Czuję ogromny niepokój. Liczę, że ktoś mnie poprowadzi, wybierze za mnie… albo że jakimś cudem problem sam się rozwiąże.
Nie chcę liczyć na to, że dziecko uleczy rany, albo że „jakoś to będzie”, a jednocześnie bardzo kocham moją partnerkę. Znów – gdzieś z tyłu głowy – mam przez całą tę sytuację najgorsze myśli… Dziękuję za przeczytanie tej chaotycznej wiadomości. (nawet tu wspomagałem się AI, troche lenistwo a troche wstyd przed masłem maślanym).