Brak sprawczości w życiu po traumatycznych relacjach z rodziną - jak odzyskać kontrolę?
Moim problemem jest brak jakiejkolwiek sprawczości w życiu. Czuję, że jako nastolatka zostałam złamana przez nadopiekuńcze, toksyczne i nerwowe mamę z babcią. Nic mi nie było wolno, ciągle tylko awantury i znęcanie się psychiczne. Dziś nam 40 lat i jestem na całkowitym utrzymaniu mamy i babci. Za sobą mam 20 lat próbowania różnorakich prac, różnego typu: od prac biurowych, przez związane z moim hobby, po prace fizyczne. Niestety rezygnowałam (lub wyrzucano mnie) z jednego z dwóch powodów: albo nie dawałam sobie rady (mam słaby intelekt, a także jestem słaba fizycznie) albo nie wytrzymywalam tego zamknięcia w pracy. Czułam się jak w pułapce, jakby każda komórka mojego ciała krzyczała, że chce się wydostać. Wiem, że to nieodpowiedzialne, dziecinne, jak głupi, zbuntowany małolat, a nie 40-letnia baba, ale za każdym razem nie wytrzymywałam i dosłownie uciekałam z pracy jak z pułapki. W tej chwili mam już tak mało sił, że nie wierzę, że jeszcze kiedykolwiek ucieknę mamie. Ale chciałabym dać sobie radę, chociażby dorabiając jakieś drobne. Nie stać mnie na terapię, na nfz już byłam, nie pomogło, pan stwierdził, ze widocznie mi za dobrze, że siedzę w tej bezradności. Proszę o pomoc.
Anonimowo

Katarzyna Rosenbajger
Witam,
Bardzo mi przykro, że przechodziła pani takie sytuacje w dzieciństwie. Jako dzieci niestety nie mamy wyboru rodziny czy rodziców, więc nie mając wyjścia, często przystosowujemy się do danej sytuacji. Natomiast teraz ma pani wyjście i może dokonywać wyborów innych niż bliscy, bo jest pani dorosłą i dojrzałą kobietą. Może nie posiada pani takiego samego doświadczenia życiowego czy zawodowego jak inne osoby w społeczeństwie, ale nigdy nie jest za późno, by się tego nauczyć. Proszę zacząć od terapii i małymi krokami wprowadzać zmiany w swoim życiu. Z czasem takie małe zmiany i nawyki przerodzą się w duże i będzie pani łatwiej wykonywać dane czynności, które wcześniej wydawały się pani niemożliwe.
K Rosenbajger
Psycholog

Martyna Jarosz
Przede wszystkim warto zauważyć, że Twoja historia pokazuje ogromną wewnętrzną walkę – mimo przeciwności próbowałaś różnych dróg, co oznacza, że masz w sobie siłę, nawet jeśli teraz czujesz inaczej.
Z tego, co opisujesz, być może ważnym krokiem byłoby stopniowe budowanie poczucia sprawczości, zamiast stawiania sobie ogromnych celów. Może warto zacząć od czegoś małego, np. określenia jednej rzeczy, nad którą masz pełną kontrolę w swoim codziennym życiu. Może to być choćby ustalenie własnego rytuału, jak spacer czy czytanie w określonym czasie – coś, co jest tylko twoje i co pomoże ci stopniowo wzmacniać poczucie wpływu na swoje życie.
Jeśli praca budzi tak silny dyskomfort, warto rozważyć formy zatrudnienia, które dają większą swobodę – np. krótkie zlecenia, prace zdalne czy zadania, które pozwalają zachować większą niezależność.
Najważniejsze, żebyś nie traktowała siebie jako osoby „słabej” – twoja historia pokazuje, że masz w sobie siłę, tylko potrzebujesz sposobu, by ją odpowiednio wykorzystać. Nie jesteś sama. Może pomocne byłoby też poszukanie wsparcia w grupach samopomocowych – niektóre działają online i mogą być bardziej dostępne niż terapia.
Trzymam kciuki za każdy, nawet najmniejszy krok, który wykonasz ku większej niezależności. Masz w sobie wartość i zasługujesz na to, by żyć według własnych zasad.

Krzysztof Skalski
To, co Pani przeżywa, to nie lenistwo ani niedojrzałość, to skutek lat życia pod kontrolą i w lęku, który odebrał Pani poczucie sprawczości. Reakcje ucieczki z pracy to nie kaprys, tylko odruch osoby, która była psychicznie tłumiona i nigdy nie czuła się bezpieczna. To, że mimo wszystko chce Pani coś zmienić, to bardzo ważny sygnał- nie jest za późno. Zacznijmy od małych kroków: symbolicznego dorabiania, pracy zdalnej, czegokolwiek, co da choć odrobinę niezależności. Nie chodzi o wielki przełom, tylko o odzyskiwanie sił po kawałku. Jeśli terapia prywatna jest poza zasięgiem, proszę poszukać wsparcia w fundacjach lub grupach dla kobiet w kryzysie. Chętnie pomogę znaleźć coś odpowiedniego, jeśli Pani poda lokalizację. Proszę nie wierzyć, że "Pani za dobrze"- Pani cierpi, i to widać. Ale wciąż ma Pani w sobie wolę, by walczyć. I to jest najważniejsze.

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Przez ostatnie miesiące walczę z nowym wyzwaniem - wspieraniem mojego dziecka, które ma zdiagnozowane ADHD. Sytuacja jest dla mnie zupełnie nowa i mam wrażenie, że bez wsparcia specjalisty nie dam rady dowiedzieć się, jak najlepiej pomóc mojemu maluchowi radzić sobie z emocjami i trudnościami wynikającymi z tego schorzenia.
Staram się być cierpliwą mamą, lecz często zastanawiam się, czy postępuję właściwie. Stres u niego wywołują nieoczekiwane zmiany planów, co rzutuje na całe nasze rodzinne życie. Poszukuję skutecznych sposobów, które pomogą lepiej zarządzać emocjami synka i wspierać jego rozwój.
Jakie podejścia mogą wspomóc koncentrację i codzienne funkcjonowanie mojego dziecka, zarówno w szkole, jak i w domu? Chciałabym też wzmacniać naszą relację, aby mój syn mógł czuć się bezpiecznie i swobodnie, gdy dzieli się ze mną swoimi uczuciami.
Mam potrzebę dowiedzenia się, jak lepiej rozumieć potrzeby mojego dziecka i jak wspierać je w walce z codziennymi wyzwaniami.
Bardzo dziękuję.
Porady dla Rodzica (matki) dorosłego dziecka z depresją, który przebywa za granicą. Jak postępować, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, aby w przyszłości umieć rozmawiać z dzieckiem, aby go nie zranić, urazić i wspierać. Gdzie szukać wsparcia na forum z rodzicami mającymi podobne problemy .
Cześć, pisałam tu jakiś miesiąc temu... Wątek: Jak pomóc ojcu zmanipulowanemu przez nową partnerkę po śmierci mamy? Prośba o rady. Od tamtego czasu wiele się zmieniło na gorsze... W poprzednim wątku nie napisałam wszystkiego. Mam 29 lat, choruję na MPD (orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu umiarkowanym), ale jestem osobą samodzielną. Mieszkam jeszcze z ojcem, bratem, partnerką ojca i jej córką. Moja mama zmarła 5 lat temu. Po jej śmierci tata zapewniał, że „będziemy razem” i damy radę jako rodzina. Przez pewien czas tak było – do momentu, gdy dwa lata temu w jego życiu pojawiła się partnerka. Od tego czasu stopniowo się wycofywał, aż niedawno oświadczył, że się wyprowadza do niej. Zostawia mnie i młodszą siostrę (25 lat) (która ma dwoje małych dzieci), oraz dwóch braci, którzy mają znaczne MPD i wymagają całodobowej opieki z całą odpowiedzialnością, mimo że formalnie nadal jest prawnym opiekunem jednego z naszych braci. Deklaruje, że „będzie przyjeżdżał”, ale cała opieka spadła na mnie i moją siostrę. Ta kobieta twierdzi, że „jesteśmy już dorośli” i tata nie ma obowiązku się nami zajmować. A przecież nie chodzi tylko o wiek – chodzi o to, że nasi bracia są całkowicie zależni, potrzebują pomocy przy wszystkim, a my nie mamy żadnego wsparcia z zewnątrz. Najbardziej martwię się o moją siostrę. Całe życie pomagała mamie, teraz wychowuje swoje małe dzieci i jeszcze będzie musiała według ojca pomagać mi w opiece nad braćmi. Jest bardzo młoda, a już nosi na sobie ciężar, którego nie powinna musieć dźwigać. Nie takiego życia dla niej chciałam. Czuję się okropnie, że to wszystko na nią spadło. A przecież miała prawo do własnej rodziny, spokoju, planów... Ja z kolei szukam pracy, ale teraz nie chcę zostawiać siostry samej. Choć mówi, że da sobie radę, przed tym jak się dowiedzieliśmy, że ojciec nas zostawia, już było jej ciężko, płakała itd... Kocham rodzinę, ale czuję się przytłoczona, bezsilna i bardzo zawiedziona zachowaniem ojca. On wybrał partnerkę, która go całkowicie sobą pochłonęła, a my przestaliśmy się liczyć. Boję się, że ja i siostra nie damy rady psychicznie i fizycznie... Będę wdzięczna za każdą odpowiedź.
Dzień dobry,
otóż mamy z mężem taką sytuację, że jego matka nie utrzymuje z nami kontaktu, nie pyta o wnuczkę, dzwoni albo pisze tylko wtedy, jak coś potrzebuje, pożyczyć pieniądze lub by mąż jej w czymś pomógł.
Mąż jako dziecko bardzo się na niej zawiódł, ma do niej sporo żalu, jednak pomimo że mówi, że więcej jej nie pomoże, bo całe życie jego matka jest osobą bezrobotną, to i tak jak przychodzi co do czego, nie umie jej odmówić. Jego matka umie idealnie robić z siebie ofiarę, brać na płacz . Jak mu otworzyć oczy ?
Matka dziecka wskazuje, że doświadcza trudności emocjonalnych związanych z zespołem stresu pourazowego (PTSD) związanych z rozstaniem podczas ciąży. Dziecko ma pięć miesięcy, pojawiły się problemy z kontaktem z dzieckiem oraz sprzeczne z dobrem dziecka zachowania podczas kontaktów (krzyk, wyzwiska w obecności dziecka- bardzo napięta atmosfera). Wcześniejsze próby mediacji, szukania porozumienia oraz terapii rodzinnej były odrzucone, porozumienie zawarte po urodzeniu dziecka przestało działać, matka dziecka prosi o ograniczenie kontaktów do minimum, kontakty z dzieckiem z racji etapu rozwojowego powinny być w obecności matki. Wiem, że na tym etapie rozwoju współpraca jest kluczowa. Jak podejść do sprawy, czy oddać sprawę do sądu, żeby sąd ustalił warunki miejsce, przebadał matkę dziecka, bo sam do końca nie wiem, czy nie jest zagrożeniem dla naszego dziecka. Zależy mi na dobru dziecka, współpracy, jednego dnia mamy ustalenia, które działają, dzień później mam nie przyjeżdżać do dziecka, bo to moja fanaberia, i twierdzi, że powoduje w dziecku traumę. Dodam, że dziecko widzę raz na dwa tygodnie, bo na tyle mi pozwalała dotychczas, dziecko płacze podczas mojej obecności, gdy wyczuwa złość matki, tylko matka dziecka jest w stanie je uspokoić, wg jej nowych proponowanych ustaleń dziecko będzie przychodziło na spotkania z babcią. Jak podejść do sprawy?
Dzień dobry, moja mama choruje od kilku lat na schizofrenię. Teraz właśnie ma atak i jak zwykle traktuje mnie jak wroga.
Czy aby się wyciszyła to, czy powinnam na ten czas wyprowadzić się z domu?
Witam, Mój problem dotyczy tacierzyństwa, chęci (bądź nie) posiadania dzieci i całej otoczki budowanej wokół tego tematu.
Mam 31 lat, partnerkę o kilka lat młodszą. W związku jesteśmy razem od 5 lat, w tym rok po zaręczynach.
Problemem w naszym życiu, w naszej relacji, jest to, że nie potrafię podjąć decyzji, czy chcę mieć dziecko. Narzeczona twierdzi, że jest gotowa i już chciałaby się starać. Ogląda w internecie koleżanki, które urodziły bądź są w ciąży, przegląda ubranka i zabawki dla dzieci. Twierdzi, że późniejszy wiek to większe ryzyko chorób, powikłań, a do tego dochodzi czynnik "społeczny" – tj. posiadanie rodziców-dziadków. Mam na myśli różnicę wieku dziecko–rodzic. I pewnie wiele innych powodów, których sobie teraz nie przypomnę.
Natomiast u mnie sprawa wygląda tak, że jestem wycofanym, nieśmiałym introwertykiem. Nie lubię ludzi, nie lubię siebie, nie lubię i nie rozumiem otaczającego świata. Zatraciłem hobby, nie mam celów, ambicji, energii do życia... Do tego zaniedbałem się i generalnie nie jestem szczęśliwy. Moja narzeczona jest jedyną osobą, przy której czuję się dobrze, za którą wskoczyłbym w ogień i mogę powiedzieć, że naprawdę ją kocham.
Jeśli o mnie chodzi – leczę się psychiatrycznie od ponad 10 lat. Biorę leki, byłem w ośrodkach zamkniętych, ale na tę chwilę nie czuję poprawy. Sytuacja wygląda tak, że od pewnego czasu czuję nacisk, by się określić, czy chcę mieć dziecko, czy nie. A ja? Nie potrafię podjąć decyzji. Całe życie byłem na „NIE”. Po prostu tego nie czuję.
Nie obudziła się we mnie chęć posiadania – taka naturalna, przychodząca z wiekiem, bądź taka, którą niektórzy mają od urodzenia. Czuję, że na ten moment nie jestem na etapie „CHCĘ za wszelką cenę”, tylko „MÓGŁBYM mieć”. I jestem przekonany, że to toksyczne podejście mogłoby odbić się na ewentualnym dziecku – bo kto chciałby świadomie czuć się niechcianym?
Generalnie często czuję, że jeśli zdecydowałbym się na dziecko, to bardziej ze strachu, że zostanę sam, niż z faktycznej chęci jego posiadania. Czasem jednak myślę, że może nie byłoby źle, że jakoś dalibyśmy sobie radę. Boję się, że jeśli się rozstaniemy, to za kilka lat, gdybym jednak podjął decyzję, będę żałował. Oczywiście od rodziny słyszę, że fajnie mieć dzieci, że każdy je lubi – tylko nie ja. „Zmagam się” z lenistwem – choć po tylu latach nazwałbym to raczej chronicznym zmęczeniem. Jestem ciągle zmęczony, śpię w ciągu dnia, przesypiam celowo głód, zaniedbuję codzienność: higienę, sprzątanie wokół siebie. Kiedy poszliśmy „na swoje”, liczyłem, że mi się zmieni – ale nie. Jestem przekonany, że sam bym po prostu zdechł z głodu.
Na długo przed poznaniem obecnej partnerki spotykałem się z dziewczyną, która miała dziecko z poprzedniego związku. Mimo że starałem się być dla dziecka jak najlepszy, czułem, że nie przychodzi mi to naturalnie. Po rozstaniu – po 1,5 roku – poczułem ulgę, że to koniec. W życiu bym nie powiedział, że tęsknię. Dziecko miało 5 lat… Czułem się z tym źle, ale chodziło głodne i zaniedbane. Nie miałem problemu z tym, że płakało przez pół dnia, albo że do jedzenia dostało parówkę w rękę i zamiast iść do przedszkola – oglądało bajki (wtedy chociaż nie trzeba było się nim zajmować). Ale fakt faktem – była to moja pierwsza dziewczyna i nie miałem wtedy nawet w 5% takiej więzi jak obecnie.
Na dziś dzień ciężko mi ogarnąć własne życie. Jestem nieszczęśliwy, nie mam wymarzonej pracy, zatraciłem hobby, nie mam znajomych, zaniedbałem się fizycznie, nic mi się nie chce. Dni mijają bezsensownie, jeden po drugim. Czas ucieka – nie wiadomo gdzie. I gdzie tu wcisnąć jeszcze dziecko? Jestem zamknięty, nieśmiały, boję się – mimo wieku – spraw urzędowych, załatwiania czegokolwiek, łącznie z zakupami w sklepie. Często pytam kogoś o zdanie, bo decyzyjności u mnie brak. Wstydzę się na ulicy spojrzeń ludzi, nie odbieram i nie wykonuję telefonów – wolę pisać SMS-y. Mam bardzo niską pewność siebie, a jednocześnie (przynajmniej ostatnio) jestem nawet płaczliwy.
Jakie wartości może przekazać taki człowiek? Każdy mówi, że po urodzeniu wszystko się zmienia – a co, jeżeli nie? To nie samochód, że jak mi się nie spodoba, to sprzedam… Żyję w bańce. Czuję taką derealizację, jakiej nie czułem nigdy. Jestem pod ścianą. Dla mojej narzeczonej jest to najważniejszy temat w życiu. Zawsze marzyła o rodzinie. Mam w zasadzie ultimatum: albo się określę, że chcę dziecko, albo się rozstajemy. Spędzam całe dnie, rozmyślając – czasem już szukając nawet plusów rozstania. Tylko że wiem, iż moje życie straciłoby wtedy całkowicie sens. Nie byłoby do kogo wracać do domu, do kogo się odezwać, przytulić. Czuję ogromny niepokój. Liczę, że ktoś mnie poprowadzi, wybierze za mnie… albo że jakimś cudem problem sam się rozwiąże.
Nie chcę liczyć na to, że dziecko uleczy rany, albo że „jakoś to będzie”, a jednocześnie bardzo kocham moją partnerkę. Znów – gdzieś z tyłu głowy – mam przez całą tę sytuację najgorsze myśli… Dziękuję za przeczytanie tej chaotycznej wiadomości. (nawet tu wspomagałem się AI, troche lenistwo a troche wstyd przed masłem maślanym).
Cześć, piszę tutaj, bo nie wiem już, co robić. Czuję się, jakbym straciła oboje rodziców. Po śmierci mamy ojciec związał się z dużo młodszą kobietą. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Jego partnerka kontroluje go na każdym kroku – nie możemy z siostrą spokojnie z nim porozmawiać, bo ona zawsze jest obok, wtrąca się, słucha, a potem ma do niego pretensje. Ojciec twierdzi, że „nie może” jej wyrzucić, choć mówi, że ma jej dość. Wiemy, że się jej boi. Słyszałyśmy też, że ma na niego jakieś „haki”. Powiedziała wprost, że „ustawi nas tak, jak jego” – czyli chce przejąć kontrolę nad całą rodziną. Ojciec przestał mieć swoje życie – kiedyś w weekendy odpoczywał, relaksował się. Teraz robi tylko to, co ona chce: zakupy, wyjazdy do jej rodziny, do ludzi, których kiedyś unikał. Nie może sam decydować o niczym – nie wychodzi nigdzie sam: ani do kolegów, ani nawet do swojej siostry czy szwagra. Wszystko musi być „z nią” lub za jej zgodą. Każdy weekend wygląda tak, jakby specjalnie organizowała mu czas, żeby tylko nie był z nami i nie miał okazji pomyśleć po swojemu. Wciąż mieszkam w rodzinnym domu, ale nie mogę się w nim czuć swobodnie. Nic nie jest już moje, wszystko podporządkowane jest jej. To boli. Próbuję z nim rozmawiać, wysyłałam wiadomości, delikatnie pytam, czy jest szczęśliwy, ale unika odpowiedzi. Boję się, że sytuacja się pogorszy, że całkiem się od nas odetnie, a ona będzie miała nad nim pełną władzę. Jeśli ktoś z Was był w podobnej sytuacji – bardzo proszę o rady. Jak rozmawiać z osobą, która jest zmanipulowana? Czy można jakoś ochronić go (i nas) przed taką toksyczną osobą? Nie chcę się poddać, ale czuję, że grunt osuwa mi się spod nóg. Dziękuję każdemu, kto przeczyta i odpowie.