Związek na odległość: Czy warto kontynuować znajomość z uczuciami i różnicą wiekową?
Dzień dobry. Od około półtora roku pozostawałam w bliskiej relacji z mężczyzną. Znamy się dłużej, z wyjazdu. Mieszkamy daleko od siebie. Pisaliśmy swego czasu intensywnie, jako dobrzy znajomi. On znalazł dziewczynę, zniknął, po czym wrócił, inicjując kontakt. Tamten związek się rozpadł. On przeprosił za zniknięcie, był bardzo obecny, dążył do spotkania, dużo flirtował, ja, na początku ostrożna, dałam się wciągnąć w to. W końcu spotkaliśmy się na kilka dni, po czym wróciłam do siebie. A kontakt pisemny osłabł, jednak on dalej nie miał nic przeciwko spotykaniu się, kiedy będzie okazja. Okazje były, inicjowane przeze mnie. On zawsze był wtedy bardzo czuły, pozwalam być blisko i zawsze też sam przychodził po czułości. Było to takie niewymuszone. Zawsze byłam bardzo ostrożna w stosunku do niego z powiedzeniem wprost, że się zakochałam, bo powiedział mi już na początku, że ma unikający styl przywiązania, bo gdy miał 6 lat zostawiła go matka. To był mój błąd, bo okazało się, że on już od jakiegoś czasu wiedział, że jednak nie widzi formalnego związku ze mną. Byłam zła, wyrzuciłam mu to, że skoro widział, że jednak z mojej strony w grę wchodzą uczucia, to nie przerwał tego mówiąc jasno, czego chce. I tak się spotykaliśmy dalej, był seks, były czułości, zachowywanie się jak para, również z jego strony. Bardzo to przeżywam, a on chce kontynuować znajomość. Dla niego może to pozostać takie, jak jest, czyli kumple z bonusem. Kiedy jednak powiedziałam, że skoro ja mam uczucia, a on nie, to taka relacja nie jest możliwa, powiedział, że nie musimy być fizycznie blisko, ale abym nie kończyła znajomości. Po tej rozmowie sam odezwał się pierwszy, było mu źle, chodził jak struty, wiedząc, ze mnie skrzywdził. Ja przyznam szczerze, że w dużej mierze opierałam się na wyobrażeniu tego, jak może być, ale widziałam, se nie dawał mi komfortu psychicznego. Nie mogę winić go za to, że uroiłam sobie w głowie pięknej miłości. Między nami jest dystans i 10 lat różnicy, on jest młodszy, ma 30 lat, ale mi to akurat nie przeszkadza. Po kilku ciężkich dniach postanowiłam przede wszystkim iść na terapię, ale też nie zrywać kontaktu. Jeżeli ma przetrwać, to przetrwa, jeśli nie - niech wygaśnie samo. Czy mam jeszcze nadzieję, że mu się odmieni? Być może. Mózg podrzuca mi różne katastroficzne wizję, typu przecież miałam to poczucie, że już nie muszę szukać, chcę jego, a skoro on mnie nie, to moje życie nie ma sensu. Nigdy nie miałam bliskiej więzi z rodzicami, właściwie z nikim. Nie fair jest leczenie swoich deficytów kosztem choćby tego faceta. Ciągle jednak zastanawiam się, czy kontynuowanie tej znajomości ma sens. Myślę, że tak. Czy ktoś może spojrzeć na to z boku?
Abaczek

Martyna Jarosz
Twoje emocje są całkowicie naturalne, a Twoja decyzja o pójściu na terapię pokazuje ogromną świadomość i troskę o siebie. Ważne jest, aby zastanowić się, czy ta relacja, w jej obecnej formie, daje Ci spokój, wsparcie i poczucie wartości, czy raczej przyczynia się do Twojego dyskomfortu. Czy myślałaś, jakie uczucia zostają w Tobie po każdym kontakcie z nim i czy są zgodne z tym, czego potrzebujesz?

Kacper Urbanek
Dzień dobry,
Dziękuję, że tak szczerze podzieliłaś się swoją historią, jest w niej bardzo dużo emocji, świadomości i wewnętrznej pracy.
To, co opisałaś, to klasyczny przykład relacji, w której obie osoby były blisko, ale niekoniecznie z tego samego miejsca emocjonalnego. Ty z serca i zaangażowania, on z potrzeby bliskości, ale przy jednoczesnym lęku przed więzią. I choć można mieć dla niego empatię, ważne, byś Ty nie płaciła za tę relację swoim spokojem. To, że postawiłaś granicę, mówiąc: „jeśli są uczucia, a ich nie odwzajemniasz, nie możemy być po prostu znajomymi z przeszłością” to dowód siły, a nie słabości.
Decyzja, by iść na terapię, to z kolei najlepszy prezent, jaki możesz sobie teraz dać. Z zewnątrz widać, że on sam nie jest gotów na bliskość w pełnym wymiarze, ale nie chce też Cię stracić. Problem w tym, że jego „nie chcę relacji, ale nie odchodź” utrzymuje Cię w emocjonalnym zawieszeniu, ani nie jesteś z kimś, kto Cię kocha, ani nie jesteś wolna. To bardzo wyniszczające. A Twoje pytanie „czy jest nadzieja?” to pytanie o miłość, ale też o wartość siebie. Dlatego najważniejsze pytanie brzmi: czy Ty, z całą swoją wrażliwością i potrzebą bliskości, naprawdę chcesz trwać w relacji, w której Twoje uczucia nie są odwzajemnione? Czy chcesz dalej inwestować w coś, co przynosi więcej bólu niż radości? Z Twojej opowieści wyłania się osoba bardzo świadoma, wrażliwa i głodna prawdziwego kontaktu. To nie jest zbyt wiele. To jest po prostu miłość. I zasługujesz na kogoś, kto odpowie na nią pełnym sercem. Zostawiając sobie otwarte drzwi „niech się samo ułoży” możesz niepostrzeżenie przedłużać cierpienie. Masz prawo zamknąć te drzwi. Masz prawo powiedzieć: „ja chcę więcej. I jeśli Ty nie możesz mi tego dać, to muszę się wycofać, by ochronić siebie”. Jesteś ważna. Jesteś wartościowa. I naprawdę zasługujesz na relację, która będzie Cię karmić, nie wypalać.
Z pozdrowieniami
Kacper Urbanek
Psycholog, diagnosta

Bartłomiej Borys
Dziękuję, że podzieliła się Pani swoją historią. To, co Pani przeżywa, jest bardzo złożone emocjonalnie, ale też zupełnie zrozumiałe. Widzę w Pani dużo samoświadomości i wewnętrznego dialogu – to ogromna siła. I jednocześnie bardzo naturalne jest to, że Pani serce się zaangażowało. Potrzeba bliskości, wzajemności, poczucia bycia ważną – to są zupełnie zdrowe i właściwe pragnienia.
W relacji, którą Pani opisuje, widać wyraźną nierównowagę emocjonalną. On przez długi czas korzystał z tej bliskości, którą Pani dawała – emocjonalnej i fizycznej – ale nie brał odpowiedzialności za konsekwencje. Wiedząc, że nie widzi Pani jako partnerki w sensie formalnym, kontynuował tę więź, nawet ją pogłębiał. To boli, bo mogło dawać nadzieję, że coś się zmienia, że może to jednak prowadzi gdzieś dalej.
I nie chodzi tu o to, że Pani „coś sobie uroiła” – to raczej on zachowywał się w sposób, który nie był spójny z tym, co czuł lub deklarował. W tym sensie nie dał Pani jasnych sygnałów, a jednocześnie korzystał z bliskości. To nie fair.
To, że zastanawia się Pani, czy to wszystko miało sens, czy jest nadzieja – to naturalne. Serce potrzebuje czasu, żeby się przestawić z tej emocjonalnej inwestycji. Ale warto zapytać siebie nie tylko „czy jest nadzieja?”, ale raczej: „czy chcę czekać na coś, co być może nigdy się nie wydarzy?” oraz „czy taka relacja daje mi bezpieczeństwo, poczucie wartości, spokój?”.
To, że postanowiła Pani iść na terapię – to fantastyczna decyzja. Widzi Pani, że ta sytuacja dotyka czegoś głębszego – być może dawnych ran związanych z więziami, brakiem bliskości z rodzicami. I to nie czyni Pani słabszą – przeciwnie. Pokazuje ogromną gotowość do zadbania o siebie. Warto pracować nad tym, by dać sobie wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo Pani potrzebuje – niezależnie od tego, czy ten mężczyzna jest obok.
I jeśli miałbym spojrzeć z boku: to nie wygląda na relację, która Panią buduje. Raczej zatrzymuje, podtrzymuje złudzenie, a nie daje realnego wsparcia. Może być tak, że jego obecność ciągle na nowo rozdrapuje ranę. Jeśli coś ma przetrwać – przetrwa także bez ciągłego kontaktu. A Pani ma pełne prawo teraz wybrać siebie.

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Od trzech lat żyjemy z mężem w kryzysie. Ciągle kłótnie obrażanie, w tym wszystkim uczestniczą dzieci. Mój 12-letni syn powiedział mi dziś ,,tata jedzie po tobie każdego dnia i że on już nie ma sił i że nie wytrzymuje w tym domu. Agresja męża słowna, jak i fizyczna przeniosła się również na syna, który ma już swoje zdanie i nazywa to, co się dzieje po imieniu i otwarcie mówi, co czuje. Mąż mówi mi, że to ja swoim zachowaniem prowokuje go do takiego zachowania, że jestem głupią, pusta idiotka psychopatka itp inne i ze, jak nie pójdę do psychologa albo nie powiem mu co dalej z nami, to on mi pokaże. Daje mi czas do końca kwietnia… Czuję się zastraszona, jest godzina 23, a ja nawet nie wiem, czy będę spała w sypialni, bo nie wiem, czy mąż mi pozwoli, bo gdy mamy gorsze dni, to mówi, że to jest jego dom jego sypialnia i nie życzy sobie, abym z spała, bo na to nie zasługuje, a gdy mimo wszystko idę spać do sypialni, to w złości mnie wykopuje z łóżka lub włącza telewizor bardzo głośno bym nie mogła spać. Masakra .
Problem z siostrą mojego chłopaka. Siostra mojego chłopaka (25 lat) wyjeździła 3,5 tys zł na Uber z karty mojego chłopaka. Udało jej się zalogować, ponieważ on kiedyś logował się na jej numer i była przypięta jego karta. Ona wiedząc, ze to nie jej karta zaczęła to wykorzystywać i wszędzie jeździć Uberem. Przez cały czas mówiła, że nie ma pieniędzy, aby mu oddać, jednak w tym czasie kupiła mnóstwo drogich sprzętów i zrobiła sobie operację plastyczną nosa. Po około trzech latach od tej sytuacji, kiedy mój chłopak nie potrafił wyegzekwować od niej tych pieniędzy, a mieliśmy kupić razem dom i my oszczędzaliśmy każdą złotówkę. Powiedziałam, że ma załatwić tę sprawę tak, żeby te pieniądze zostały oddane, bo nie pozwolę na to, żeby jako siostra okradała go, ona obraziła się o to, od tego czasu traktuje nas jak powietrze. Podczas spotkań nawet nie wita się z nami. Jest zła o to, ze musiała te pieniądze nam oddać. Rodzice, z którymi mieszka również nie widza problemu i trzymają jej stronę. Podejście „młoda i głupia była”. Jak powinnam się zachowywać? Nie mam w ogóle ochoty ich odwiedzać, spędzać z nimi Świąt.
Co zrobilibyście w tej sytuacji ? Rodzice twierdzą, że nie powinni być oceniani za to, co ona zrobiła, jednak mam do nich żal, bo wiedząc o tej kradzieży, zawieźli ja na operacje plastyczna nosa za granice. Nie odpowiadają mi wartości tych ludzi i Chciałabym się od nich odciąć. Z drugiej strony to rodzice chłopaka i czuje się winna, że złe wpływem na ich relacje. Teraz na święta on powiedział, ze nie chce do nich jechać, bo był na Boże Narodzenie i siostra udawała , ze go nie zna, a on nic złego nie zrobił. Jednak ja jestem wychowana w przekonaniu, ze powinno się na święta odwiedzić rodziców, a z drugiej strony zawsze jak mam kontakt z jego rodzicami, dochodzę do wniosku, ze od niektórych ludzi lepiej się odciąć.
Czy to normalne, że mam tylko jednego przyjaciela?
Rozmowy z innymi nie są łatwe dla mnie i nawet nie wiem, czy chce mieć jakichkolwiek innych znajomych. Czuję, jakbym nie powinna należeć do tego społeczeństwa i mojej grupy wiekowej. Osoby w liceum interesują się tylko alkoholem, imprezami i zboczonymi żartami. Nie mam prawie żadnych tematów, jakie mogłabym z nimi poruszyć. Rozumie mnie tak naprawdę tylko mój przyjaciel, co ma podobne poglądy, jak ja. Nie wiem, czy mam jakąś fobię społeczną, czy coś. Zawsze nauczyciele nazywali mnie po prostu nieśmiała. Jednak prezentacje przed klasą czy nawet pogadanie z “kolega” z klasy jest dla mnie trudne. Do połowy osób z klasy nigdy się nawet nie odezwałam, mimo że znam ich już od połowy roku. W podstawówce sytuacja wyglądała bardzo podobnie. Zmiana środowiska nic nie zmieniła, pomimo dużych chęci. Niedobrze się czuję, jak widzę, że każdy jest inny ode mnie. Wychowawca na siłę proboje mnie zmusić do gadania z kimś innym, grożąc obniżeniem zachowania.
Podobno w przedszkolu byłam bardzo rozgadana i gadałam z każdym. W grupach z większą ilością osób czuję się po prostu niekomfortowo. Próbowałam na początku nowej szkoły spotykać się z kilkoma dziewczynami z klasy. Nie było to jednak przyjemne i wolę być z kimś na osobności. Gdy jestem w grupie, po prostu się nie odzywam. Nikogo też raczej to nie obchodzi. Potem utworzyły się tylko grupki w klasie, które tylko śmieją się ze mnie i mojej przyjaciółki. Utrzymuje jakiś kontakt z innymi w klasie, ale jest on raczej przymusowy. I to nawet nie do końca z mojej winy. Gdy są rozmowy w parach na np angielskim inne dziewczyny wolą po prostu gadać z sobą. Czy naprawdę jest coś nie tak we mnie?
Witam, od jakiegoś czasu rozmawiałem z dziewczyną ona i ja o rozstaniu, ale dawaliśmy sobie czas na zaakceptowanie tego w związku (dodam, że o rozstaniu gadaliśmy już od 6 miesięcy), ale pojawiały się wspólne wypady, rozmowy i intymność i to tak sobie trwało, ale dalej ze świadomością, że to za jakiś czas trzeba będzie pokojowo się rozejść. Wyjechaliśmy na majówkę razem gdzie dość mocno (alkohol itp) się pokłóciliśmy jednak całą majówkę spędziliśmy super. Tylko po powrocie oznajmiła mi, że to definitywny koniec i tu pojawia się problem, przed wyjazdem moja głowa to akceptowała, czekała na ten moment, nagle po wypowiedzeniu tych słów uderzył we mnie atak panik, płacz, nieprzespane noce, proszenie i pozostanie jeszcze na jakiś czas. I wręcz film z samymi dobrymi chwilami, dziewczyna zmieniła do mnie podejście tak nagle o 180 stopni, i w tym momencie to ja jestem tym proszącym o kontakt, a moja głowa oszalała coś z tym już się zmierzyłem, czyli wizją rozstania i spokojem nagle poszło w piach. Naprawdę ciężko to przeżywam, wręcz boję się o siebie. Dodam, że moja 2 połówka od czasu powrotu dość mocno popala sobie marihuanę, ja stwierdzam, że to wina tej używki i to nagłe zachowanie i gdy przestanie, zdoła podjąć rozmowę i ewentualne "przedłużenie" tego okresu rozstania, aby moja głowa znów się uspokoiła. Miał ktoś podobny przypadek ? Co jest z moją głową ?
Dzień dobry, piszę nie w swojej sprawie, a w sprawie mojego partnera, jest naprawdę cudownym człowiekiem z bardzo dobrym sercem, szczerze chce pomagać każdemu, jak tylko może, a mnie traktuje jak księżniczkę. Jest wyrozumiały, gdy nie mam siły nic zrobić i miewam gorsze dni czy tygodnie, ale jest jeden problem… jego agresja, choć bardzo dużo rozmawialiśmy na ten temat i jest trochę lepiej, to wciąż obawiam się o niego, bo widzę, że go to niszczy i męczy, a dokładnie wygląda to tak, że jeśli coś się spóźnia dajmy na przykład kurier z jedzeniem zaczyna się denerwować coś pójdzie nie po jego myśli nagłe zmiany planów również sprawiają, że zaczyna się denerwować kiedyś było gorzej leciały obelgi w moją stronę takie, których wolę nie wspominać kilka razy wtedy myślałam, żeby go zostawić jednak nie zrobiłam tego w tym momencie jesteśmy naprawdę szczęśliwi jednak obawiam się że znów coś się stanie i znów będą ogromne nerwy, kiedyś rozmawialiśmy o terapii jednak przyznał mi się wtedy że często chodził do psychologów kiedyś nie raz płakał nawet w gabinecie, ale nikt nic nie mógł zrobić i ponoć po prostu ma taki charakter i pytanie moje brzmi czy naprawdę nie da się z tym nic zrobić? Czy w złym miejscu szukał pomocy ? Czy istnieje jakaś terapia, która pomoże mu ujarzmić agresję do końca ? Podejrzewam, że jego agresja jest związana z jego przeszłością, gdy był mały, nie pochodzi z najbogatszej rodziny ma tylko mamę brata i młodszą siostrę, na której wiem, że kiedyś się wyzywał… teraz są jak najlepsi przyjaciele, ale przeżył też dwa pożary własnego domu, ojca też nie było w jego życiu pojawiał się sporadycznie był alkoholikiem i żył na ulicy