Left ArrowWstecz
Jak radzić sobie z prokrastynacją wynikająca z lęków przed porażką?
Weronika Rutkowska

Weronika Rutkowska

Dzień dobry, 

Prokrastynacja często może być odpowiedzią  na wyobrażenie o tym, ze wykonywane przez nas zadanie ma być nieskazitelne, pozbawione pomyłek. 

Myślę, że pomocne mogłoby być podjęcie procesu psychoterapii, w trakcie którego można byłoby przyjrzeć się bliżej tematowi ”lęku przed porażką„ jak i samej ”porażce”. 
Porażka sama w sobie nie musi być czymś negatywnym, a może być lekcją, która uczy nas czegoś na przyszłość.

 

Pozdrawiam serdecznie

Weronika Rutkowska

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Jak radzić sobie z toksycznymi relacjami z matką i rodziną, gdy dążę do zmian?

Witam. Opiszę w miarę szczegółowo sytuację, w której się znalazłam, a mianowicie. Mam ponad 30 lat, od paru lat jestem żoną. Obecnie jestem na etapie pracy nad sobą i moimi emocjami, postanowiłam zmienić moje życie. Dzieciństwo nie było kolorowe. Sytuacja jest skomplikowana od lat, trudne relacje z rodzeństwem oraz mamą. Przeżyliśmy bardzo dużo, ja obecnie przeżywam trudności i nie wiem, jak postąpić w mojej sytuacji. Toksyczne relacje z mamą sprawiają, że czuje się ograniczona. Do tej pory czułam silną potrzebę tłumaczenia mamie ze swojego życia, tak mnie nauczyła, oraz ja ją. Boję się jej przeciwstawić, bo wtedy czuję poczucie winy, że będzie jej smutno. Ona miewa mocne reakcje, kiedy jest coś nie po jej myśli. Ma trudną sytuację w domu, mieszka z dorosłą córką alkoholiczką i nie chce nic z tym zrobić, bo twierdzi, że to jest jednak dziecko, a jej jako matce trudno. Bardzo spadła w dół psychicznie, przez co wyżywa się na mnie, bo moje obecne postępowanie, do którego nie jest przyzwyczajona, jest dla niej niezrozumiałe. Coraz częściej mówię, co mi nie odpowiada i czego nie chce. Nie podoba jej się, to, że mam własne zdanie. Najlepiej by wszystko było tak, jak chce tego ona. Doszłam do etapu w życiu, gdzie mam świadomość, że zbyt długo pozwalałam sobie na niewłaściwe traktowanie mojej osoby, moja rodzina przekraczała za bardzo moje granice. Zerwałam kontakt z jedną z sióstr (zaczęła przesadzać), z drugą nie utrzymuje go w ogóle, też było nie fajnie. Wszystko przez to, że od lat u nas w domu się nie rozmawiało, zamiatało wszystko "pod dywan" jesteśmy pełne pretensji, żalu, zawiści. Zazdroszczą mi tego, że mam fajne życie, korzystam z niego, podróżuje, mam spokój, podczas gdy mama, jak i jedna z sióstr mają w życiu mnóstwo problemów. Siostra żyje z mężem, który nie szanuje jej. Nie mogą znieść, że ja mam inaczej, lepiej. Okoliczności sprawiły, że ja jako jedyna wyłamuje się ze szkodliwych schematów. Postawiłam ostatnio kulturalnie po raz pierwszy po latach swoje granice siostrze, mama była przy tym, po czym wyszłam do siebie, mówiąc do widzenia. Za parę dni spotykam się z mamą i boję się, jak zareaguje, czy będą wyzwiska typu: "co ty robisz" "jak się zachowujesz" lub "jak będziesz tak robić to ..". Przypominam, że jestem po trzydziestce i nie chce być traktowana dłużej, jak mała dziewczynka. Pomagam mamie w jej dodatkowej pracy po parę godzin raz w tygodniu. Ja jestem zmęczona jej zachowaniem, a ona moim. Nie wiem ,na co się przygotować i co mam robić w sytuacji, gdy znów przekroczy moje granice. W tygodniu mój kontakt z nią jest mocno ograniczony z mojej decyzji. Zastanawiam się, czy mimo trudnego wyzwania, jakim jest rozmowa z nią, (może mnie nie chcieć słuchać) - doprowadzić do definitywnego zerwania kontaktu ? Czy dać szansę ? Chociaż kiedy ja zaczynam mówić, mama mnie lekceważy, bo najlepiej bym wcale się nie odzywała. Czy zrezygnować z pomagania mamie nie zrywając kontaktu i niech szuka kogoś innego, jeśli ma mnie tak traktować? Ja rozumiem wszystko, ma trudności w życiu, nie chce pomocy, ale odbija się to na mnie, bo odważyłam się zadbać o siebie i nikt z nich tego nie zrozumie. Jestem zła, bo ja mam już zasoby i narzędzia, za pomocą których zmieniam swoje życie, sposób myślenia oraz pracuję z emocjami i jestem bardziej świadoma, co jest czym, a one tego nie wiedzą, nie chcą pracować nad sobą i nie chcą dojrzeć pewnych rzeczy. Mają prawo nie chcieć - mają, jednak nie godzę się na takie traktowanie, to zaszło za daleko.

Mam potrzebę ciągłych zmian, przeprowadzek. Boję się, że nie znajdę miejsca na ziemi.
Mam ciągłą potrzebę przeprowadzki. Nie są to duże odległości, przeważnie 10-30 km. Przeprowadzka daje mi dużą ekscytację - nowe środowisko, możliwości. Boję się, że kolejna przeprowadzka nie rozwiąże mojego problemu. Czuję jakbym nie mogła znaleźć swojego miejsca na ziemi.
Jak pasja do meteorologii może stać się źródłem satysfakcji i zarobku?

Pasjonuję się meteorologią, amatorsko, ale sprawia mi to ogrom satysfakcji, tylko nikt o tym nie wie.

Pasjonuję się tym już blisko 10 lat, ale to pewnie dlatego, że mam autyzm w stopniu lekkim. Byłbym mega usatysfakcjonowany, gdyby to był mój zarobek. Chciałbym komuś o tym opowiedzieć, ale jednocześnie nie narzucać nikomu, ale tylko w celu, żeby ktoś mnie poznał od tej strony.

Chciałbym zapytać i dowiedzieć się, w jaki sposób mogę nauczyć się panować i rozumieć moje emocje.
Witam! Chciałbym zapytać i dowiedzieć się, w jaki sposób mogę nauczyć się panować i rozumieć moje emocje. Mam aktualnie 14 lat i wiem, że jestem w stanie dorastania, jednak chciałabym dowiedzieć się, jak mogę je opanować, by wiedzieć co czuję, jak je opanowywać i jak je przede wszystkim rozumieć.
Izolacja społeczna po pandemii - kiedyś byłem inny. Co robić?

Dzień dobry, mam 34 lata, w wieku 25 lat i mniej, nie było tego. Otóż 7-8 lat pracowałem przed komputerem, z początku praca stacjonarna i kontakt z ludźmi był, w tym z kobietami, następnie nastał czas pandemii i izolacji - pracę zaczeliśmy wykonywać w domu, po pandemii nadal mogliśmy pracować w domu, trwało to kilka lat, niby wygodnie, ale bez kontaktu z ludźmi. 

Jak już minęła pandemia widzę, że się izoluję, unikam ludzi, nie przepadam chodzić na spacery, jak jest więcej ludzi na mieście, najlepiej spaceruje mi się zimą - wtedy jest mniej ludzi, ja jestem bardziej ubrany, nie widać tak szczupłych rąk i sylwetki. Nie to, że nie lubię ludzi, bardziej nie lubię tłoku, gdzie cały czas mijam kogoś lub siedzi wielu ludzi na ławce i patrzą. 

Do czego zmierzam - absolutnie nie mam chęci rozmawiać z płcią przeciwną, zamknąłem się w sobie? Tak jakby boję się kobiet. Dziś byłem w centrum handlowym i czułem się tam całkowicie niepewnie, nieswojo, jakby zestresowany. 

Próbuję wychodzić do ludzi. Teraz szukam nowej pracy, lecz nie przed komputerem, ale na budowie. Tylko że nie jestem w stanie iść i zapytać czy jest praca, raz miałem iść, ale różni pracownicy się na mnie patrzyli kto idzie i odpuściłem. 

W wieku ok. 19 lat też chodziłem i pytałem po budowach o pracę, ale nie było takiego myślenia, po prostu szedłem.. A czemu budowa? Sądzę, że tam trzeba przebywać z ludźmi, a nie tylko komunikować się przez komputer oraz jest tam różnorodność zadań, trzeba tam pytać, słuchać, rozmawiać. Dodatkowo jak nie zarabiam to myślę, że jestem nic nie wart,nie ma sensu nigdzie podróżować itd. 

Minus tego wszystkiego jeszcze taki, że nie mam kolegów i koleżanek, z którymi mogę wyjść - tak często jest samotność. Dawniej piłem alko, wtedy kontakty towarzystkie były prostsze. 

Czy mam tak wychodzić na miasto do ludzi, pomimo że często nie będę z nikim rozmawiał? Czy to mi pomoże? Dawniej byłem czasami nawet duszą towarzystwa, ale miałem wtedy dużo znajomych ;)

Wszystko mnie denerwuje w pracy
Wszystko mnie denerwuje w pracy od przełożonego ciągły nacisk wykonuje swoją pracę bardzo dobrze a jemu zawsze coś nie pasuje dogryza mi poniża mnie przed częścią brygady....jestem rozdrażniona mam myśli co by było, gdyby mnie nie było kłócę się z partnerem jestem zmęczona najlepiej bym nie wychodziła spod kołdry czuje się jak nikt co mam robić? boje się stresuje byle małymi problemami trzęsą mi się ręce
Przeprowadzka do Holandii na magisterkę: rozczarowanie, samotność i stres a decyzja o powrocie

Przeprowadziłam się tydzień temu do Holandii i już chcę wrócić. Od początku mi coś nie pasowało, choć na początku podobało mi się miasto, jednak czułam, że to nie to. Przeprowadziłam się tu na studia magist. i pierwszy dzień był straszny, zajęcia, na których nie mogłam się skupić, były strasznie nudne, tego samego dnia wprowadzenie do mieszkania. Nie miałam nawet czasu nic zjeść. 
Współlokatorzy okazali się beznadziejni - kompletnie nie sprzątają, ja musiałam posprzątać nasz dom, a przy zwracaniu im uwagi albo się wypierają albo ignorują prośby. Ludzie na studiach są kilka lat młodsi ode mnie i każdy po zajęciach idzie prosto do domu, ja proponowałam jakieś wyjście, ale na razie bez wzajemności. 
Ogólnie to bardzo zawiodła mnie też uczelnia, bo wykłady są strasznie nudne i nie jestem w stanie na nich wysiedzieć. Problem w tym, że ta wyprowadzka była jedyną szansą na zmianę życia, bo w Polsce byłam nieszczęśliwa w mieście, w którym mieszkam od lat i moja sytuacja była niemożliwa do funkcjonowania na codzień. Również samotność, nie mogłam znaleźć pracy po studiach. 
Tak więc wszędzie gdzie próbuję jest coś nietak. Tylko, że powrót będzie kosztowny, nie mam pojęcia jak zabiorę te rzeczy z powrotem, moj tata specjalnie przywiózł je samochodem z Polski, a teraz nie wiem co z nimi. Jaką ja znajdę pracę, skoro miałam problem ze znalezieniem pracy już od dluzszego czasu? 
Teraz nic już mi się nie chce, nie wyobrażam sobie już musieć cokolwiek, jestem wyczerpana, wypalona, nie mam siły na to wszystko. 
Albo popełniłam ogromny błąd przyjeżdżając do Holandii, albo popełnię wyjeżdżając z niej. Biję się z myślami, czy mam się zmusić, bo studia trwają rok, ale nie widzę tutaj życia kompletnie, spędzam tutaj dnie w taki sposób, że spinam się że współlokatorzy znowu nie posprzątali, potem chodzę na wykłady, na które nie mam motywacji się przygotowywać, wracam z bólem głowy, jedzenie jest tutaj strasznie drogie a gotowanie mi nie wychodzi, czasami rozmawiam z jakąś znajomą, ale nie widzę z drugiej strony chęci na nawiązanie głębszej znajomości. 
Nie mam pojęcia, co chciałabym robić zawodowo. Z drugiej strony, czuję tutaj jakiś rodzaj wyciszenia i spokoju, którego w Warszawie nie zaznałam. 
Nie czuję jednak dostępu do samej siebie, czuję się jak dziecko, które musi gdzieś za karę siedzieć. Spodziewałam się z tyłu glowy, że pewnie się nie odnajdę, jednak zmusiłam się prawdę mówiąc do wyprowadzki, aby zmienić scenariusz życia.

W każdej pracy czuję się tragicznie, cierpię i ciężko mi się funkcjonuje. Dlaczego tak jest, nie wiem co się dzieje?
Witam, proszę o jakąś poradę/pomoc, gdyż nie rozumiem co się dzieje, otóż mam problem z podjęciem jakiejkolwiek pracy, nie z powodu lenistwa, tylko emocjonalnego stanu, problem polega na tym, że jakiejkolwiek pracy bym się nie podjął to zaczynam się czuć strasznie, jest mi smutno, chce mi się płakać, czuję się normalnie jakbym chciał się do kogoś przytulić i leżeć cały dzień w łóżku. Dodam, że psychiatra, u którego bywam stwierdził, że mam depresje ze stanami lękowymi (fobia społeczna), leczyłem się 3 miesiące, z mojej winy nie odnowiłem recepty i chciałem podjąć się pracy...była super, cieszyłem się po 1 dniu, jak wróciłem do domu- żyć mi się nie chciało i płakałem. Z innymi pracami było to samo, w przeszłości tak samo się czułem i po kilku dniach max nie dawałem rady psychicznie i rzucałem je bez słowa. Dlaczego tak się dzieje? Jak to leczyć? jak mówię o tym znajomym to patrzą na mnie jak na debila, a ja sam nie potrafię tego wytłumaczyć, wiem, że muszę zacząć pracować albo nigdy z domu nie wyjdę, ale czegokolwiek się nie podejmę, czuję się tak strasznie, źle, gorzej niż jak nic nie robię i siedzę w domu, że po prostu nie daje rady. Są na to jakieś leki? wiem że psycholog/terapia byłaby wskazana, ale ja naprawdę nie mam czasu na miesięczne "leczenie", ja potrzebuje jak najszybciej iść do pracy i zacząć zarabiać na siebie, mam chęci, chcę pracować, no ale nie daję rady przez ten mój psychiczny stan, co to jest? Oczywiście powiem o tym mojemu psychiatrze, ale to dopiero za 2-3 tygodnie na spotkaniu, a chciałbym się dowiedzieć już teraz co to jest, jak to leczyć i czy leki pomogą, jeśli tak, to jakiego typu?
Teść zachowuje się, jakbyśmy powinni go w całości utrzymywać, a ja zwyczajnie nie mam obecnie pieniędzy na dzieci. Mąż nie widzi w tym problemu, co jest absurdalne.
Mam pewien problem. Teść uważa, że jesteśmy "bogaci". Żyjemy razem, ale coraz więcej przez to daje nam opłat, co to on miał płacić oraz nie kupuje jedzenia, dodatkowo remontujemy jego dom. Niedawno się dowiedziałam, że teść poprosił męża, żebyśmy się sprowadzili i mu pomogli, bo on sobie nie radzi i to przypadkowo się dowiedziałam. Jak przeprowadzaliśmy się ja byłam na macierzyńskim, miało być tak jak u moich rodziców, a nawet lepiej tak mi mąż obiecywał. Wyszło tak, że teściowa nie ma wstępu do domu teścia, więc dziećmi się nie zajmie, a jej dom nie nadaje się do zajmowania nad małym dzieckiem. Teść jest super dziadkiem, ale nie na długo, bo to nasze dzieci, on swoje już wychował. Szkoła starszych nie ma świetlicy, więc po szkole nie mam ich z kim zostawić. Żyjemy z jednej wypłaty i zaczyna nam brakować. Po za oczami męża pożyczam od rodziców swoich, bo teść nagle potrafi wylecieć, że 2 miesiące temu miał coś opłacić i nagle nie opłacił np. Prąd. Ja obecnie nie pracuję, bo nie mam z kim zostawić najmłodszego, a jak nawet pójdzie już do przedszkola nikt nie chce mnie zatrudnić na 4 h dziennie. Mąż tylko nas utrzymuje. Zaczyna nam brakować na lekarzy i leki. Córka musi mieć aparat na zęby, ale to koszt ok 2000, ale nas nie stać nawet na zakupy 100 zł. Mąż nie widzi tego, a jak wspominam o tym jemu to uważa, że przesadzam, bo w końcu on dużo zarabia i to dziwne, że nam nie starcza. Ja mam już dość wolałabym wrócić do moich rodziców, tam mogliśmy odłożyć pieniądze, tam moja mama zostawała z dziećmi lub je odbierała z szkoły, bo ja pracowałam 8 h lub nawet miałam nadgodziny. Mąż tak jak tutaj i u moich rodziców pomagał w gospodarstwie rolnym po pracy, ale w zamian do domu szła wcześniej moja mama i pomagała mi przy dzieciach, abym mogła o każde zadbać i żeby nie miały problemów w nauce. Tutaj dzieci spadły na moje barki i tylko moje, wszystkie ich potrzeby oraz obowiązki z nimi związane. Mąż od 6:00 do 22:00 nie ma w domu. Czasem przychodzi wcześniej, ale jest tak zmęczony, że nic już w domu nie zrobi. Teraz mam wrażenie, że też potrzeby finansowe naszych dzieci spadają na moje barki, nie wiem czy ja więcej udźwignę sama.
Pracuję w zakładzie z trudna młodzieżą. Dziewczyny są świetne w dokuczaniu mi. Ilość przekleństw i wyzwisk powala na łopatki. Nie mogę odpowiadać w ich stylu. Coraz trudniej znoszę ich delikatnie mówiąc wybryki. O nauce podczas lekcji trudno mówić... Czy są sposoby na ogarnięcie sytuacji bardzo dla mnie trudnej. Dziekuję i pozdrawiam B
Nieetyczny psychiatra, bez wiedzy. Negował moje doświadczenia i trudności.
Witam. Po pierwszej wizycie u psychiatry czuję, że większość moich problemów była umniejszana lub negowana. Dla anonimowości powiedzmy, że mam "około" 27 lat i z powodu problemów psychicznych i innych zdrowotnych wyłączyłam się z tzw. normalnego życia 10 lat temu i od tego czasu nic się nie zmieniło i nie mam żadnej siły i perspektyw od siebie by się zmieniło. Mówiłam o trwających ciągle szkolnych lękach, przez które źle się czuję i nie mam wykrztałcenia (choć się bardzo dobrze uczyłam, ale zakończyłam edukację), braku przyjaciół/unikania znajomości od czasów szkoły, czucia się dalej jak dziecko i życia na koszt rodziny, posiadaniu za czasów dziecka niepełnej rodziny z różnymi kłopotami u bliskich krewnych, moich problemach zdrowotnych (z którymi chodzę do innego lekarza prywatnie ze wględu na brak ubezpieczenia i terminy). Oczywiście psychiatra pytał o różne rzeczy rodzinne i zdrowotne, ale wiele odpowiedzi potem było typu: ze znajomymi to wszystko zależy ode mnie, albo wiele osób jest z takich rodzin i potem żyją, negował też niektóre z problemów zdrowotych wpływających na moje ciało, bo skoro chodzę z tym już gdzieś to "musi być pod kontrolą" (chociaż tamten drugi lekarz wie, że mam przez to problemy z ciałem i duży wstyd i nie wszystkie są pod kontrolą leków, które biorę ze wględu na naturę problemu). Ogółem na wszystko podsumował, że potrzebuję zdecydowanie terapii, bo z takiego życia ciężko mi będzie wyjść i trzeba byłoby całe życie przestawić (co jest prawdą) i dał też leki antydepresyjne/przeciwlękowe na dzień i noc. Reszta rzeczy takie jak potrzeba zdrowego odżywiania czy sport była poruszana i o tych rzeczach wiem, bo mówiłam, że staram się robić na ile mogę (lubię sport, nie palę, nie piję), choć mimo tego nawroty zaburzeń odżywiania z brakiem apetytu co jakiś czas powracają. Czułam się dwuznacznie. Wiem, że wiele rzeczy musiałabym zrobić, ale jest tego tak dużo, że wiele lat temu zaprzestałam, bo już od szkolnych lat nie dawałam sobie rady z natłokiem stresu, ludźmi i problemami zdrowotnymi, które się zaczęły w wieku nastoletnim i trwają nadal, nie dawałam rady przystosować się do tego typowego życia i nie chcę tak żyć.
Lęk społeczny od dziecka, który utrudnia mi teraz funkcjonowanie w dorosłości.
Co jeszcze mogę zrobić? Od zawsze byłem cichym dzieciakiem trzymającym się na uboczu i nie lubiącym być na świeczniku (i nauczyciele nie widzieli w tym problemu, po prostu uważali że jestem grzeczny, nikt nigdy nie zwrócił uwagi że coś może być nie tak), od kiedy pamiętam mam problem z nawiązywaniem nowych znajomości, bo paraliżuje mnie strach, kiedy mam zainicjować rozmowę, trzymałem i trzymam się nadal tylko z najbliższym wąskim gronem przyjaciół i znajomych, których znam praktycznie od piaskownicy. Jednakże teraz rzadko kiedy mamy czas żeby się spotkać, wiadomo dorosłe życie, praca itd. Przenosi się to też na inne sfery życia niż towarzyskie, kiedy przychodziło do odpowiedzi w szkole oblewałem się zimnym potem i robiło mi się słabo, to samo tyczy się np. rejestracji u lekarza itd. Dlatego też zrezygnowałem z matury, bo tak bardzo bałem się ustnej części i do teraz pluję sobie za to w brodę. (Warto dodać, że mam od dziecka nadwagę, niedoczynność tarczycy nie jest żadnym usprawiedliwieniem, za to problemy skórne, które uniemożliwiały mi ćwiczenie już trochę tak, bo ból często był nie do zniesienia (mimo to próbowałem i grałem np. w klubie w nożną czy w koszykówkę). Na szczęście te skórne schorzenia już pokonałem i jest wszystko w porządku, wziąłem się za siebie i zrzuciłem już blisko 30 kg) W podstawówce jeszcze jakoś dawałem radę, prawdziwe problemy zaczęły się w gimnazjum. Pojawiły się stany lękowe i mocny lęk społeczny. Ze swoją klasą nie miałem problemów, za to byłem dręczony przez osoby z innej klasy i do dzisiaj pozostała mi trauma, opuszczałem bardzo wiele lekcji i siedziałem roztrzęsiony w domu. Technikum uznałem za swego rodzaju nowy start, pierwsza klasa przebiegła raczej bez problemu. Co prawda nadal byłem cichy i wycofany ale dałem radę przechodzić cały rok w miarę spokojnie. W klasie nie nawiązałem żadnych poważniejszych znajomości, z nikim się nie zadawałem poza szkołą. No i przyszła 2 klasa... jakoś na końcu 2 miesiąca roku szkolnego złapałem szkarlatynę i to dosyć mocną przez co 2 miesiące przeleżałem w łózku z prawie 40 stopniową gorączką, okropnym bólem głowy i innymi objawami. Gdy wyzdrowiałem to nie byłem już w stanie wrócić, nikomu z klasy nie dałem znać dlaczego mnie nie ma, bałem się ocenienia i pytań o to dlaczego mnie nie było, paraliżował mnie strach. Szkołę dokończyłem w trybie indywidualnego nauczania i tak jak wcześniej napisałem zrezygnowałem z matury ze strachu, jednak udało mi się zdobyć technika pojazdów samochodowych ale nic mi on aktualnie nie daje. Po szkole była bardzo niewielka poprawa. Udało mi się pójść do pracy, po 3 miesiącach okresu próbnego nie przedłużono mi umowy, wytłumaczono mi to tym że niby była ogólna redukcja etatów i nikogo nowego też nie potrzebują, jednak ja w to nie wierzę i do dzisiaj się obwiniam że po prostu byłem za słaby i mimo że dawałem z siebie wszystko, to było to za mało. Od tego czasu wróciły wszystkie demony z czasów dzieciństwa i szkolnych. Od tego czasu boję się pójść do jakiejkolwiek pracy, zdarzyło mi się nawet odwołać rozmowę o pracę w jej dniu bo tak sparaliżował mnie strach i dostałem drgawek. Aktualnie mam 22 lata, zawodowo stoję w miejscu i czuję presję czasu. Rodzice mnie wspierają zarówno psychicznie jak i czasami finansowo, jednak gdy mam chociaż trochę oszczędności to oddaję im wszystko z naddatkiem bo nie mógłbym spojrzeć w lustro. Stany lękowe, depresyjne i lęki społeczne tylko się pogłębiły, gdy jestem np. w galerii handlowej czuję jakby wszyscy się na mnie patrzyli i obgadywali, od razu się pocę. Boję się też przykładowo wjechać do miasta samochodem w godzinach szczytu bo się stresuję że ktoś będzie na mnie trąbił, zgaśnie mi samochód, na światłach itd. Czuję się niepotrzebny i często się za wszystko obwiniam, często uważam się za ciężar dla wszystkich. Jeśli chodzi o charakter to nigdy nie należałem do wrednych osób, wręcz przeciwnie, zawsze byłem w cholerę empatyczny, bezkonfliktowy i wolę być skrzywdzonym niż skrzywdzić kogoś. Denerwuje mnie gdy ktoś jest bez serca. Jestem w cholerę wrażliwy, płaczę na filmach, grach czy przy książkach jeśli tylko mają chwytającą za serce historię. I... właśnie tych cech charakteru też się wstydzę (chociaż nie wiem czy to dobre określenie) bo boję się że ktoś mnie zwyzywa od słabiaków czy mięczaków. Sam też się boję że będąc właśnie takim typem osoby nie osiągnę sukcesu bo żeby teraz coś osiągnąć, trzeba mieć w sobie trochę z bycia zimnym człowiekiem a empatia i wrażliwość właśnie nie są dzisiaj normą. Gdy nie ma czasu na spotkanie z przyjaciółmi czuję się w strasznie samotny a nie umiem nawiązać żadnej nowej znajomości, nawet w internecie, boję się do kogokolwiek odezwać czy napisać. Z wejściem w związek jest dokładnie ta sama sytuacja. Od 2 miesięcy chodzę na terapię, ufam swojej terapeutce i czuję wsparcie i leciutką poprawę jednak jeszcze trochę czasu musi minąć zanim się przed nią w pełni otworzę. Jednak jestem zadowolony, że się na to zdecydowałem.
Czy osoba po depresji jest zdrowa psychicznie i może służyć w policji lub wojsku?

Dzień dobry. 

Czy osoba, która przeszła depresję, z punktu widzenia medycznego jest już osobą zdrową psychicznie? 

Czy osoba taka ma możliwość służby w policji/wojsku?

Co robić, gdy mąż kucharz zaniedbuje rodzinę z powodu pracy? Przewlekłe uczucie samotności i niezadowolenia w związku

Co mam robić??? Mąż ciągle pracuje, twierdząc, że ludzi nie ma do pracy jest kucharzem razem 20 lat wiecznie praca praca zaniedbuje dom dzieci mnie tylko zawsze rano wspólną kawę praca wieczorami sex spanie i tak w kółko. 

Dzieci nie widzą ojca, nie wiedzą co to wakacje, ja ciągle sama. Co mam robić, do męża nic nie dociera, potrafi powiedzieć co ja poradzę nie pasuje, znajdź sobie takiego, z którym będzie Ci lepiej. Jestem zmęczona takim związkiem, czuje się jakby wracał do hotelu, spać, sex, zjeść i pa. Na odległość pisze, ze tęskni, że kocha, pragnie. Z tego wszystkiego nawet sex nie zadawała mnie. Nigdzie nie wychodzimy jedynie z psem wokoło bloku.

Jestem zmęczony i znudzony swoim życiem - dom i praca, która nie jest związana z moim zawodem. Potrzebuję kontaktu z innymi osobami - czy mam na to szansę?
Dzień dobry, mam 26 lat. Skończyłem dobre liceum i potem poszedłem do medycznej szkoły policealnej. Aktualnie kończę licencjat. Problem polega na tym, że po dzień dzisiejszy nie mogę znaleźć pracy w zawodzie i ciągle muszę pracować fizycznie za najniższą krajową. Ogólnie uważam, że ciągle robię to, czego nie chcę, nie mogę się odnaleźć. Nie mam też zbytnio znajomych i to jest jeszcze większy problem, bo nie mam się z kim spotykać. Zawsze było mi trudno o złapanie dobrego kontaktu z kimś, a w obecnym momencie tym bardziej, ponieważ sporo osób wyprowadziło się do innych miast albo mają jakieś swoje sprawy. Moje życie to tylko dom i praca. Mam już dosyć tej ciągłej rutyny i chciałbym, żeby coś się zaczęło zmieniać, aczkolwiek nie wiem jak mam sobie pomóc. Dodam że od 5 lat mam też dziwne problemy zdrowotno-alergiczne. Nie wiem co jest tego przyczyną. Byłem u kilku specjalistów, ale żaden nie powiedział mi niczego konkretnego. Ciągle jestem zmęczony i nie mam chęci do życia, do tego problemy z układem trawiennym. Od czego mam zacząć ? Czy mam jeszcze w życiu szanse by kogoś poznać ?
Jak poradzić sobie z żalem po niewykorzystanej szansie na miłość w pracy?

Od paru miesięcy pracuje na magazynie, dosyć dużym, pracuje tam około 300 osób, są tam 4 działy, jest też restauracja, na której jemy obiady. Jadłem sobie spokojnie i nagle spotkałem się wzrokiem z taką dziewczyną, jak w jakimś filmie.

Kolejnego dnia siedziała w tym samym miejscu ja również i znowu się na siebie patrzyliśmy, uśmiechając się do siebie. 

Następnego dnia patrzę, a ona zaczęła pracę na dziale obok, znowu się zobaczyliśmy, ja byłem w szoku ona chyba też, później pracowała na drugiej zmianie, więc się nie widzieliśmy, Zobaczyliśmy się znowu w 3 tygodniu i gdy wracałem z toalety, patrzyliśmy się na siebie dosłownie przez minutę, aż w końcu spuściłem wzrok, bo nie mogłem, nie wiem, co mi zrobiła tymi spojrzeniami, później patrzyliśmy na siebie, ale żadne z nas do siebie nie zagadało, a miałem możliwość i wiem, że to ja zepsułem, bo to ja powinienem zrobić pierwszy krok i tak już dała mi za dużo sygnałów no i tak się na siebie patrzyliśmy, aż w końcu pewnego dnia wróciła do restauracji, usiadła w tym samym miejscu i znowu się na siebie patrzyliśmy, ale potem znowu nic z tym nie zrobiłem. 

Później była taka sytuacja, że w końcu do niej podszedłem, ale tylko jej pomogłem i zagadałem trochę, ale ona i tak była szczęśliwa. Później jej nie było tydzień, myślałem, że się zwolniła, a tu przyszedł jej kolega z działu, na dział.do mnie i próbował mnie podpytać o nią, ale jakoś nie wyłapałem, o co mu chodzi, a chciał nam chyba po prostu pomóc. 

Jeszcze mi mówił, że to jej pierwszy wyjazd za granicę, tak jak mój i później się na mnie tak pięknie patrzyła i zagadywała do mnie. 

Ja nadal tego nie wykorzystałem, bo dalej nie wiem, czy jej się podobam, choć jestem tego pewien, nie potrafię sobie wybaczyć, że tego nie wykorzystałem, nie wiem, czy jakaś dziewczyna się tak na mnie patrzyła w życiu. Czuję się, jakbym przegapił wielką miłość, a prawie jej nie znam, nie mogę sobie z tym poradzić, nie mogę o niej przestać myśleć, nie mogę przestać myśleć o tym, co mogłem zrobić lepiej. Nie chce mi się jeść, myć, sprzątać, czuje się jak po rozstaniu. Czy to normalne?? Czy coś ze mną jest nie tak? Nie mogę sobie wybaczyć, że po prostu jej tego nie powiedziałem. Wolałbym, żeby mnie wyśmiała, niż teraz to tak przeżywać. Jeszcze wywalili mnie na inny dział i już jej nie zobaczę ,a nawet jak zobaczę, to chyba jeszcze gorzej mi to zrobi i to nawet nie o to chodzi, że się jej boję tego powiedzieć tylko już mi głupio przed nią, że nic wcześniej nie zrobiłem. Ona mi dawała tyle sygnałów, ale to też przez to, że ja nie widzę dobrze na daleko i czasami już nie wiedziałem, czy sobie to wkręcam, czy serio się tak na mnie patrzy, aż sobie kupiłem soczewki, no ale za późno. Mam dosyć wszystkiego. Najgorsze jest to, że cały czas o tym myślę, w pracy, jak gotuje, jak coś robię lub jak nic nie robię.

Nawet wróciłem na sztuki walki, ale nawet tam się nie potrafię skupić, a to kocham. Nawet trener się pyta co ze mną, ale spotkałem bardzo fajnego trenera i ogólnie miałem ostatnio sparingi i podszedł do mnie i mi mówi, że za dużo myślę, nie myśl tyle po prostu bij, i się trochę obudziłem, za dużo myślę, za dużo analizuje wystarczyło podejść i zagadać albo powiedzieć jej, że patrzy się na mnie jak w filmie, najwyżej by mnie wyśmiała i poszedłbym dalej, ale nie ja wolę układać sobie wizję w głowie jak dziecko.

Brak motywacji i odczuwania emocji - przyczyny.

Czemu odkąd pamiętam nie chce mi się nic robić, tylko leżeć i oglądać, np. seriale i tak dzień w dzień? Czasem odczuwam chęć wyjścia, ale na chwile i potem wolę wrócić do domu i leżeć. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było inaczej, tak samo z motywacja nie mam na nic, i nie jest mi z tym źle i nie chce mi się szukać celu, nawet jeśli mnie przytłacza to, że nie ma sensu w życiu. Np. też mam dwie poprawki w sierpniu i muszę się uczyć, ale nie mam motywacji i wiem, że mogę nie zdać, ale nie czuję strachu, żadnego napięcia, czuję po prostu, że jak nie zdam to nie zdam i tyle, nie nauczę sie szybko, bo nie będę umiała na siłę, ale też nie przyciskam sie, bo mnie to nie obchodzi. Też np. często nie dbam o higienę, bo zapominam i leżę ciągle i jestem zmęczona cały czas, ale też nie czuje sie źle ani że chce zmienić coś. Mam też brak emocji, w takim sensie, że ich nie odczuwam, choć pewnie są we mnie, świadomie ich w ogóle nie czuję, tak samo lęki - ja mam reakcje w ciele, ale nie czuję ich ani nawet nie mam myśli lękowych/emocjonalnych. I nie mam potrzeby uzyskania pomocy czy zmian. Czemu tak jest? Mam 18 lat.

Jak radzić sobie z presją samodoskonalenia i unikać wypalenia zawodowego?

hej, od długiego czasu mam poczucie, że muszę się ciągle doskonalić w pracy. czuję, że mam w sobie syndrom Supermana, bo wydaje mi się, że muszę być najlepszy we wszystkim, co robię. nie mogę sobie pozwolić na żadną słabość. to mega stresujące i zaczyna powoli odbijać się na moim życiu zawodowym i prywatnym. często pracuję po godzinach, a nawet w weekendy, bo wydaje mi się, że nie mogę sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. chciałbym dowiedzieć się, jak radzić sobie z tą presją i stresem, żeby nie skończyć wypalony zawodowo. czy znacie jakieś techniki, które pomagają to ogarnąć? takie uczucia? słyszałem, że są jakieś techniki relaksacyjne i medytacja, ale nie jestem pewien, czy nadają się dla mnie i nie wiem, co jeszcze warto robić. pozdrawiam serdecznie, piotr

Zauroczenie sąsiadem - obawy, niepewność, różnice życiowe i zawodowe
Poznałam mężczyznę, (mój sąsiad) w którym się chyba zauroczyłam, jednak nie jestem w miejscu w życiu, w którym chcę być i czuję się z tym źle, bo jest sporo niepewności w tej relacji i będę to na bieżąco gorzej przeżywać, jak będą pojawiać się jakieś niepowodzenia, nawet drobne, typu - dawno go nie widziałam, ciekawe gdzie jest, co robi, dlaczego nie zrobił tego, dlaczego spojrzał tak i tak dalej. Będę to bardziej brała do siebie, bo ciężko mi być tą lepszą wersją siebie, gdy tyle rzeczy wokół nie idzie - nie mam obecnie pracy, nie mam znajomych, nie rozwijam swoich pasji z powodu braku pieniędzy. On jest sporo starszy, ma dobry samochód i "dobrą" pracę - jest prawnikiem, ja szczerze mówiąc mam awersję do prawników i do tego typu sztywnych zawodów. Sama jestem po prawie i wielu jest facetów w tym zawodzie z protekcjonalnym podejściem do kobiet. Sama tego nieraz doswiadczyłam. Nie chcę się czuć w tej relacji i być traktowana jak dziewczynka. Boję się, że jak zaczniemy się spotykać, to on zacznie mi dawać nieproszone rady co powinnam i tak dalej, że mnie nie zrozumie. Włożyłam dużo pracy w znalezienie pracy, chciałam się wyprowadzić za granicę, uczylam się trzeciego języka. Mam też obawy, że on nie jest mną zainteresowany tak jak powinien, bo do tej pory nie zadał mi żadnego pytania o mnie, rozmawialiśmy 3 razy do tej pory, mijamy się też często. Widzę, że bardzo mu się podobam, bo jestem bardzo atrakcyjna, jednak często spotykam mężczyzn którym zależy na powierzchowności i są skupieni na kwestiach fizycznych.
Przemoc w rodzinie i jej wpływ na zdrowie psychiczne - jak sobie radzić?

Mam poważny problem, związany z moim zdrowiem psychicznym, a także relacjami z moją rodziną. W skrócie: będąc dzieckiem (5-6 lat, lub mniej), doświadczyłem przemocy, ze strony opiekunki, która została zatrudniona przez moich rodziców, gdy oni pojechali do Niemiec na zarobek (wczesne lata 2000), podczas ich nieobecności, karała mnie i moje rodzeństwo, szczególnie mnie, pamiętam moment, gdy kazała mi na zimnej podłodze w łazience, klęczeć, z rękoma do góry, podawała też nam niedogotowane jedzenie. Po przyjeździe do Polski, gdy moi rodzice się o tym wszystkim dowiedzieli, zwolnili ów opiekunkę i nawet pojechali w jej rodzinne strony i opowiedzieli o wszystkim jej rodzinie. Wiele lat później, doświadczyłem przemocy ze strony mojej matki, potrafiła mnie bić przedmiotami, na przykład, zrywała rózgę z drzewa i biła mnie ją, więcej niż raz, i ów rózga pękła na moim tyłku, był taki epizod, że potrafiła zapalić palnik w kuchence i kazać mi przyłożyć rękę do ognia, dzięki Bogu, mój ojciec się za mną wstawił, nigdy nie zapomnę tego incydentu. Raz powiedziała mi, że jestem zakałą rodziny. Moja matka jest manipulatorką, potrafi zastraszać, manipulować, grać na emocjach, a także stosować szantaż emocjonalny, gdy się ktoś jej przeciwstawi i coś nie pójdzie po jej myśli, to idzie na skargę do mojej młodszej siostry i razem plotkują na temat danej osoby, źle o tej osobie mówiąc. Potrafi być osobą wybuchową, agresywną i opryskliwą, nie przyznaje się do swoich błędów, stwarza konflikty i robi z siebie ofiarę, lubi naśmiewać się z innych i komentować wygląd drugiej osoby, podczas gdy sama nie dba o swój wygląd. Za każdym razem próbuje znaleźć wymówkę, by położyć rękę na moich pieniądzach, zawsze musi być według jej myśli. Mój ojciec jest nie lepszy, agresor, manipulant jak moja matka, osoba wybuchowa, konfliktowa, mitoman, kłamca, uważa, że przemoc i agresja jest jedynym rozwiązaniem, potrafi popisywać się przed ludźmi, szczególnie, gdy jest po kilku piwach, wielokrotnie groził mi pobicie, wyzywał mnie, moją matkę, kilkukrotnie pojawiał się w domu pijany, raz powiedział mi, że mnie załatwi, nie wiem, co przez to miał na myśli, zabić mnie czy pobić. Raz, gdy rzucał się do mojej matki pijany, powiedziałem mu, że jak się nie uspokoi, to wezwę policję, później wparował do mojego pokoju i zaczął mnie wyzywać i powiedział, że policja nic mu nie może zrobić. Był taki epizod, że moja młodsza siostra, korzystała z pomocy psychologa i psychiatry, bo miała ataki paniki, czy coś w tym stylu i gdy mój ojciec dowiedział się o tym, wyśmiał ją i powiedział, że jest chora psychicznie, używając wulgarnego słownictwa. Gdy moja matka miała złamaną rękę, ani razu jej nie pomógł, nawet na rehabilitacje ją nie zawiózł, na piechotę musiała daleko iść do szpitala, a gdy zapytała się go, dlaczego jej nie pomógł, powiedział, że nie zasłużyła. Moja młodsza siostra nie jest świętoszkiem, rozpieszczona, od najmłodszych lat, wszystko, co chciała, to miała, podczas, gdy ja, na swój pierwszy telefon, musiałem zarobić, ciężko pracując na budowie. A teraz ona twierdzi, że jest lepsza od innych, bo jest po studiach, śmieje się ludziom prosto w twarz, bo ktoś jest wierzący i ma konserwatywne podejście do życia i uważa, że ci co tak wierzą, są chorzy psychicznie (ona sama jest ateistką). Każdego próbuje pouczać, rozstawiać po kątach i uczyć życia, mimo, że ma zaledwie 26 lat. Mam starszego brata, 32 letniego, ma on swoją własną rodzinę, dwoje dzieci, ma firmę budowlaną, jest trochę nerwowy, wybuchowy i opryskliwy, ale jesli pracujesz, starasz się i pokazujesz zainteresowanie, to normalnie się zachowuje, obecnie u niego pracuje, ale jestem teraz na miesięcznym zwolnieniu lekarskim, z powodu skręconej lewej kostki, zostały mi ostatnie dni zwolnienia lekarskiego i według zaleceń ortopedy, mam ćwiczyć kostkę, nie przeciążać jej, brać leki i odpoczywać. Można w nim (moim bracie) mieć wsparcie, jesli tak jak wcześniej wspomniałem, ktoś angażuje się w pracy, a czasami nie. Tak jak wcześniej wspomniałem, jestem na zwolnieniu lekarskim, zostały mi raptem kilka dni i po zwolnieniu lekarskim muszę znowu iść na kontrolę do ortopedy, gips mam zdjęty i mogę normalnie chodzić. No i tu problem się zaczyna, bo mój ojciec jest sfrustrowany, bo nie jestem w pracy, nie jeżdżę do pracy, mówił to podobnie, gdy miałem nogę w gipsie, jak niby miałbym z nogą w gipsie i o kulach iść do fizycznej pracy i pracować? przecież jestem na zwolnieniu lekarskim, prawnie pod groźbą kary jest zakazana praca na zwolnieniu lekarskim. Całe praktycznie życie byłem pod kontrolą mojej rodziny, nie mogłem mieć własnego zdania, nie mogłem naturalnie i swobodnie się zachowywać, nie mogłem żyć po swojemu, bo im to nie odpowiadało, zniszczyli mi tak psychikę, że jestem bezradny, nie wiem co mam w życiu robić, gdzie iść, jestem bezsilny, i na samą myśl, że muszę przebywać wśród obcych ludzi lub szukać innego miejsca pracy i pracować w innym miejscu pracy, czuję lęk i strach, mimo, że mam 28 lat. Nigdy nic nie mogłem dla siebie zrobić, bo później nachodziła mnie myśl, że im się może to niespodobać, gdy wielokrotnie próbowałem się zbuntować przeciwko nim, czułem wyrzuty sumienia. Raz, gdy powiedziałem im, że skoro pracuje u swojego starszego brata, legalnie, to rozsądne by było, gdyby mi płacił, jak normalnemu pracownikowi, więc byłbym finansowo niezależny, moja matka sfrustrowana powiedziała, że nie ma takiej opcji. Moja rodzina nigdy mnie na poważnie nie traktowała, albo drwili sobie ze mnie, albo sie ze mnie śmiali, albo celowo mnie prowokowali, żeby wzbudzić we mnie agresję i zrobić ze mnie złego bohatera. Mam jeszcze najstarszego brata, od około dwudziestu lat mieszka w Anglii i pracuje jako manager w jakieś brytyjskiej firmie, a po pracy jeździ swoim prywatnym tirem, przez moich rodziców, nie mam z nim kontaktu, moi rodzice wmawiali mi i mojemu rodzeństwu, że on zerwał z nami kontakt i wybrał rodzinę swojej byłej żony, niż swoją, co jest nie prawdą, bo on chce z nami się kontaktować. Raz na pogrzebie mojego dziadka (ze strony ojca) on się pojawił w domu pogrzebowym i normalnie z każdym się przywitał, a mój ojciec z wrogością nie chciał mu podać ręki, dopiero moja matka go do tego zmusiła, a teraz jak gdyby nigdy nic, mój ojciec zaczął się przyznawać do mojego brata i mówi, że ma syna w Anglii. Obecnie stosuje emocjonalny dystans (emotional detachment), względem mojej rodziny i czuję napiętą atmosferę, nikt się do mnie nie odzywa, a jak już na przykład matka się odezwie, to z frustracją, podniesionym głosem. Na obecną chwilę, leżę finansowo, mam 800 euro, plus 300 zł, szukam dalej odpowiedniej pracy (jestem z Suwałk) a w moim rodzinnym mieście trudno o dobrą pracę, mieszkania pod wynajem są drogie, a o wzięciu kredytu nie myślę, bo to zbyt wielka odpowiedzialność. Byłem na dwóch sesjach psychoterapeutycznych, ale nie skończyło się to dobrze, dlatego, że trafiłem na nieodpowiednią psychoterapeutkę, która nawet nie chciała wysłuchać mojego problemu, na samym starcie mi przerwała, zaczęła mówić coś o czakrach, punktach energetycznych, co w ogóle nie miało nic wspólnego z moim problemem, w ogóle nie chciała mi pomóc i dawała mi bezużyteczne rady, nawijając o swojej rodzinie. Potrafiła podnosić na mnie głos i po wszystkim skasowała ode mnie 250 zł i tyle po terapii. Gdy zadzwoniłem do niej po raz pierwszy, to niechętnie chciała mnie przyjąć na sesję indywidualną. Czuję, jak moje zdrowie psychiczne się pogarsza, jestem zestresowany, rzadko się uśmiecham albo się smieje, a jak już to robię, to czuje dziwny dyskomfort, jakby ktoś z mojej rodziny chciał mnie zbesztać, za to, że się śmieje. Z tego też powodu od dawna borykam się z uzależnieniami od pornografii i masturbacji. Totalnie straciłem motywację do działania, nic mi się nie chce.