Nie potrafię opiekować się sobą, za to robię to wobec rodziny i przyjaciół.
Marysia

Katarzyna Waszak
Dzień dobry! Rzeczywiście ważne jest, aby troszczyć się o siebie. Trochę próbuje Pani to robić, szukając wsparcia. Pewnie z czegoś wynika ta opisana trudność , warto przyjrzeć się, dlaczego Pani ma tendencje do opuszczania siebie, obdarzania empatią drugiego człowieka, a niekoniecznie siebie. Na podstawie tak krotkiej wiadomości nie można postawić diagnozy. Zachęcam do odkrywania siebie podczas psychoterapii. Pozdrawiam Katarzyna Waszak

Agnieszka Wloka
Pani Marysiu…
każdy z nas, jeśli jest empatyczny, to będzie przejmował się, pomagał, służył innym w ich trudnościach - i to jest piękne, choć czasem mocno obciążające i na to warto mieć wzgląd - żeby umieć przystopować i zadbać o swoją strefę komfortu. Poza tym to, że nie bierzemy się za swoje problemy jest naturalne - każdy woli od nich uciec, zapomnieć, schować przed samym sobą…tylko, że one nie znikną. Pani Marysiu warto dać sobie szansę i przepracować poczucie wiary w siebie, które gdzieś zanika i przestaje Pani wierzyć, że da radę zmierzyć się ze swoimi problemami.

TwójPsycholog
Dzień dobry Marysiu,
warto przyjrzeć się temu, skąd dbanie o innych, a zaniedbywanie siebie, może wynikać. Czasem jesteśmy do tego przyzwyczajeni przez parentyfikację w dzieciństwie i młodym wieku. Czasem przy niskiej samoocenie może być tak, że próbujemy udowodnić sobie, za pomocą innych, że jesteśmy fajnymi osobami. Może też być tak, że masz trudność w odpowiedzeniu sobie na własne potrzeby, czyli trudność w opiece nad sobą, więc wypełniasz je przez odpowiadaniu na potrzeby innych. Zaczęłabym od nazwania, wypisania własnych potrzeb i aktualnych trudności. Do każdej wypisz jedną/parę możliwości, dzięki którym się sobą zaopiekujesz. Ważne by były one realne, zgodne z Tobą. Warto też pamiętać, że “z pustego dzbanka nie naleję komuś szklanki” :) Ciężko jest być dla innych w pełni, kiedy sami nie jesteśmy w pełni dobrze funkcjonujący. I to nic złego, kiedy odmówisz komuś wsparcia czy pomocy, jeśli nie chcesz/nie masz na to przestrzeni/ siły/ ochoty.
Pozdrawiam ciepło

Anna Mikotowicz-Sabat
Dzień dobry,
To zrozumiałe, że czasami jako ludzie martwimy się, zajmują nas problemy przyjaciół czy rodziny. Są to bliskie osoby, którym chciałoby się pomóc Trzeba jednak pamiętać, że to dorośli ludzie, których można wesprzeć, ale nie można być odpowiedzialnym za ich problemy czy szczęście. Być może warto się zastanowić jak długo i często angażuje Pani swoje emocje w problemy bliskich.
Zauważyła Pani, że jednocześnie nie potrafi zaopiekować się swoimi problemami. To niełatwe zadanie i czasami, aby przyjrzeć się opisywanej przez Panią trudności warto zasięgnąć pomocy z zewnątrz; na przykład psychoterapeuty. Pisząc tu na forum zrobiła Pani pierwszy krok po pomoc, ponieważ nie zawsze należy rozwiązywać problemy samodzielnie.
Pozdrawiam serdecznie,
Anna Mikotowicz-Sabat

Nikoletta Dziedzic
Witam,
Myślę, że jest to temat, który często ciągnie się z nami “od zawsze” - czyli jest on na tyle długi, że ciężko tutaj samego z tego wyjść.
Proponowałabym konsultację z psychologiem i pracowanie nad swoją asertywnością, samooceną i stawianiem granic. Ponieważ bardzo często zapominamy w tym wszystkim o sobie i są to m.in. cechy, które wspomogą ten proces.
Pozdrawiam serdecznie,
Nikoletta Dziedzic,
psycholog

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Kryzys w długoletnim związku.
Mój mąż jest starszy ode mnie o 13 lat. Wcześniej w miarę dobrze się dogadywaliśmy, teraz myślę, że po prostu bardziej starałam się o nasz związek, ustępowałam w różnych rzeczach, żeby nie tworzyć konfliktów i żeby on był zadowolony.
Jakoś nie przeszkadzało mi to bardzo, nigdy tego nie widziałam. Od kilku lat stał się bardziej poirytowany, nerwowy, zainteresowany polityką. Na moje próby zainicjowania wspólnie miłego spędzania czasu, często odpowiada negatywnie lub opryskliwie. Oddaliliśmy się od siebie bardzo, nie uprawiamy seksu od ponad roku. W tym czasie braku zaspokojonych moich potrzeb, nie czułam się kochana ani rozumiana, ani widziana wdałam się w romans, który myślę, że przyniósł też dla mnie ogromne poczucie winy, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Mąż o tym nie wie. Widział tylko, że się oddalamy. Na moje próby rozmowy lub pójście na kompromisy okazało się, że wybrał sobie potajemne kontakty z byłą znajomą, z którą był jeszcze przede mną krótki czas. Sprawdzałam mu telefon i messengera, pisał do niej, odnowił kontakty, potem się spotkali, pisał do niej kochanie i słoneczko i że chcę z nią być. W pewnym momencie ja poinformowałam jego podczas kłótni, że wiem o tym, że z nią piszę, był trochę zmieszany, trochę się wypierał i że to tylko koleżanka. Później dalej między nami było źle i w pewnym momencie oznajmił mi separację, że możemy żyć z osobno, że ja mogę spotykać się z innymi, uprawiać seks, a że on będzie jeździł do niej co dwa tygodnie. Nie dowierzałam, przeżyłam to bardzo, ale nie byłam wobec niego ani wulgarna, ani nerwowa.
Przeżyłam to wewnętrznie, poukładałam sobie to w głowie, wyprowadziłam się do drugiego pokoju. W tym czasie kupiłam drugie mieszkanie, które obiecał mi pomóc wyremontować, z myślą, że ja się tam wyprowadzę. Wszystko mieliśmy uzgodnione na spokojnie, podział majątku i w dalszej kolejności rozwód. Okazało się jednak, że nie wyszło mu z tą koleżanką, że ona nie spełnia jego najmniejszych oczekiwań, długo była sama i nie umie z kimś być, więc zaczął odkręcać to wszystko, obwiniając mnie, że ja nie chcę z nim się dogadać i że to tylko była gra po to, żeby zobaczyć moją reakcję czy mi na nim zależy.
Obwiniał, że to moja wina, że w ogóle ona się pojawiła, że moje zachowanie to spowodowało. Że oczekiwał reakcji ode mnie, nie było, że powinnam była zrobić mu awanturę i zatrzymać go, żeby do niej nie jechał. Ja raczej nie mam takiego charakteru, nie robię wielkich awantur i nie wyzywam. Ale on od tamtej pory próbuje mnie przekonać jakby siłą do tego, że to jest moja wina, że ja nie chcę walczyć o nasz związek, że ja jestem podła i wredna, bo on chce, a ja nie chcę. Gdy mówię, że niech mnie nie wyzywa, to mówi, że ja go denerwuje i że ma prawo się denerwować.
Krzyczy, wyzywa i płacze, mówi, że się powiesi, każe mi się wyprowadzać, na drugi dzień się uspokaja, ale nie chce rozmawiać. Było tak już kilka razy i jeżeli wcześniej mieliśmy podjętą decyzję o rozstaniu, przeżyłam, ale trzymam się tego, choć bardzo się boję, że nie wiem, że to jest dobra decyzja i jak sobie poradzę sama ze sobą ze swoją psychiką i samotnością.
Ale bardzo czuję się też winna w tej sytuacji, że nie chce spróbować z nim, nie winna tego, że byliśmy kilkanaście lat razem, a ja nie chcę się z nim dogadać. I czuję teraz, że mam depresję i że nie będę szczęśliwa, nigdy nie uszczęśliwiając jego. I jednocześnie czuję, że nawet gdy się poświęcę dla związku będę zgorzkniała i zrozpaczona, bo nie będę zaspokajać swoich potrzeb. Chodzę na terapii od roku, ale niewiele mi to pomaga. Może jedynie dostrzegam swoje potrzeby, ale i tak dalej nie czuję, że mam do tego prawo. Czuję za to się bardzo odpowiedzialna za ten związek, że skoro mnie, bo weszłam, to muszę zrobić wszystko i wiele więcej, żeby tylko być w tym związku i żeby on czuł się szczęśliwy, bo on chce być ze mną w związku.
Mam wrażenie, że w tej chwili co bym nie zrobiła, jaką decyzję nie podjęła to, że sobie z nią nie poradzę. Nie wiem, co robić.
Jak przeżyć i przetrwać, gdy wybiorę siebie? Jak poradzić sobie z poczuciem winy, że wybieram siebie, że jestem egoistką?
Jestem 37-letnią kobietą w 14-letnim niesformalizowanym związku. Od początku związku podchodziłam do niego — i generalnie do życia — dość poważnie. Jednak byłam wtedy młoda i oboje stwierdziliśmy, że na ślub, założenie rodziny przyjdzie jeszcze czas. Sporo na początku podróżowaliśmy, było generalnie dobrze. Oboje zgodnie czasem omawialiśmy przyszłość naszej rodziny. W luźnych rozmowach mówiliśmy o pierwszym dziecku przed moją trzydziestką — i tak praktycznie co rok, aż mam 37 lat i jestem w kompletnej rozsypce.
Problemy chyba zaczęły się już dawno. Pojawiły się delikatne problemy z alkoholem — nie były to duże ilości, ale bardzo często. Tak jest do dziś. Wie o tym, że nie akceptuję alkoholu w takiej częstotliwości. Kilka lat temu ja, planując rodzinę, otworzyłam firmę. Starałam się ją rozkręcić tak, by stać mnie było na czas ciąży i po urodzeniu dziecka. Trochę mnie to pochłonęło i kompletnie nie zauważyłam tego, że tylko ja planuję ciążę, rodzinę.
Tymczasem mój partner nie ma stałego źródła dochodu, regularnie spożywa alkohol, a do tego nasze kontakty seksualne są praktycznie zerowe. Jeśli się zdarzyły — były tylko i wyłącznie z mojej inicjatywy. Wielokrotnie mówiłam mu o wszystkim, co jest nie tak, czego oczekuję. Dwa lata temu go zostawiłam — na krótko, niestety — bo przekonywał mnie i rodzinę, że będzie starał się to zmieniać. Zmieniło się na krótko, bo myślę, że kolejny raz jesteśmy w tym samym położeniu, tzn. jest alkohol, brak stałego zajęcia, zerowa inicjacja seksualna i — niestety — odkryte kilka miesięcy temu uzależnienie od pornografii.
Jestem kompletnie zdruzgotana tym, że czuję się okłamywana i zdradzana, a wiedząc, ile lat mu poświęciłam i że być może nigdy nie założę już normalnej rodziny... Jestem wykończona psychicznie i samotna.
Od 3 lat mam narzeczonego, z którym mieszkamy razem (zamieszkaliśmy razem zaraz po zaręczynach, wyjechałam razem z nim za granicę i mieszkamy na mieszkaniu agencyjnym), zanim zamieszkaliśmy razem, nasz związek był szybki(?). Zaczęliśmy się spotykać w październiku, w lutym zabrałam go na wakacje z okazji walentynek i wtedy się oświadczył (tak naprawdę dzień przed wyjazdem, jak był pijany na umór u mnie w domu, bo podejrzewałam go o zdradę, a był kupić pierścionek), ale nieważne… żyło nam się dobrze, jak zamieszkaliśmy razem, okazało się, że jego przeszłość odbiła na nim piętno, awanturował się do takiego stopnia, że dochodziło do szarpania, niszczenia rzeczy itp tak minęły 2 lata (od roku już nie ma takich awantur, zmienił się bardzo, ale dalej ma czasami wybuchy złości) było wiele sytuacji gdzie byłam na skraju, myślałam o rozstaniu wiele razy, ale za każdym razem jak chciałam wpadał w furię raz prawie wjechał do rowu, bo jechał samochodem po tym, jak rozmawiałam że chce się rozstać odstawiał po prostu cyrki a ja płakałam i zawsze łagodziłam wszystko, zaraz jak widziałam te nerwy i desperację za każdym razem tak samo nie umiałam odejść i w poprzednich związkach też tak miałam, nigdy nie umiałam odejść. W moim domu w młodości były problemy alkoholowe, nie miałam za dobrych relacji z rodzicami, często po prostu wychodziłam z domu zdarzało się i tak, że na kilka dni… zaczęłam z nim być, bo jak się poznaliśmy wiele lat temu, to coś poczułam i tak on został w mojej głowie ja byłam za młoda, ale nigdy jakoś bardzo go nie kochałam po prostu taki sentyment, że był pierwszym chłopakiem którego pocałowałam itd nasz kontakt zerwał się a po paru latach się spotkaliśmy i właśnie zaczęliśmy być razem, ale w trakcie tego kiedy nie mieliśmy kontaktu, dużo się działo w moim młodzieńczym życiu. Byłam w bardzo przemocowym związku, stety zakończył się odsiadką mojego byłego partnera w więzieniu, miesiąc po tej sytuacji poznałam człowieka nazwijmy go Pan K. Wspaniały człowiek jego jedno spojrzenie paraliżowało mnie a stres jaki czułam przy nim to był szczyt, jakbym miała wziąć udział w grze na śmierć i życie to była cudowna, lecz bardzo bardzo krótka znajomość spotkaliśmy się parę razy spędzić czas, po czym doszło do pocałunku i już następnego spotkania nie było ale kontakt znikomy został wiedziałam i czułam że nie jestem mu obojętna a ja kochałam go jak wariatka potrafiłam siedzieć kilka godzin na ławce obok przystanku żeby zobaczyć jak wraca z pracy ale nie inwigilowałam go wiedziałam że jak będzie chciał sam się odezwie kontakt jakiś był czasami pisaliśmy sugerował mi kilka razy że mu się podobam że tęskni że chciałby żebym z nim była itp ale nasze spotkania zakończyły się tym że napisał do mojej koleżanki „ co to za dziewczyna jak daje się całować po tygodniu znajomości” i to we mnie zostało potem spotkaliśmy się jeszcze ze dwa razy na przestrzeni pół roku powiedział mi że się boi zaufać że został skrzywdzony i nie jest gotowy ja okej tylko że tak czekałam i czekałam i się nie doczekałam i wtedy pojawił się mój obecny narzeczony właściwie to nie wiem czy zaczęłam z nim być żeby zrobić panu K po złości czy naprawdę byłam tak zakochana w nim bo od tamtych sytuacji mija już 5 rok (z panem K) a ja dalej go kocham pomimo że wiem że to nie najlepszy materiał na męża to jak go spotykam czasami albo widzę jak jedzie samochodem serce staje dęba dostaje potów w głowie mi się kręci a cały świat jakby się zatrzymywał… mój narzeczony chce wrócić do Polski jak odłożymy trochę pieniędzy i kupimy dom ok 2 lat ( podkreślę też że jest starszy ode mnie o 7 lat) i wtedy bd się rozwijać itp a ja tego nie chce ale rozmowy nie pomagają bo jak poradzimy sobie jak wrócimy nie mamy nic itp ja to wiem ale i tak tego chce… chce wrócić już od dawna nie pasuje mi życie za granicą chce wrócić pracować kształcić się spełniać marzenia i tak kupić dom i założyć rodzinę ale nie będąc kolejne 2 lata za granicą… czasami mam wrażenie że mamy trochę inne perspektywy na życie… jak ja mówię o swoich planach to on się śmieje ze mnie wiem tak mam wysokie plany ale to moje własne plany nie chcę żeby ktoś je krytykował… zastanawiam się czy nie lepiej by mi było wrócić samej do Polski… ale boję się rozstania znowu się złamie i wrócę udam że nie chciałam tego itp poza tym mam wszystko za granicą musiałabym wrócić do rodziców znaleźć pracę nie wiem jakby to miało wyglądać teraz mam dobre kontakty z rodzicami ale to co było kiedyś zostawiło na mnie swoje piętno… jak miałam 14 lat rodzice zabrali mnie do psychologa a potem psychoterapeuty bo tam zostałam skierowana zdiagnozowano u mnie stany lękowe i depresyjne i po tylu latach stwierdzam że stany lękowe się bardzo pogłębiły czasami boję się nawet powiedzieć co myślę komuś że zacznie na mnie krzyczeć albo się śmiać na codzień jestem otwarta do ludzi lubię towarzystwo i raczej bym powiedziała że jestem duszą towarzystwa ale są momenty kiedy się bardzo boję z narzeczonym jak życie na codzień boję się nawet czasami powiedzieć co chce np jak każe mi wybrać co zjemy czy gdzie pójdziemy boję sie że zaraz mnie skrytykuje albo zwali winę na mnie na koniec… myślę że powinnam się skonsultować z lekarzem ale teraz jestem strasznie zależna nie pracuje, boję się odejść i nie wiem czy sama tego chce w końcu może ja go kocham tylko tak wygląda milosc(?) a może to przywiazanie(?) nie wiem co robić…