Różnice w wychowaniu i podejściu do dzieci przeze mnie i męża. Czasem mam dość.
Natalia

Dorota Figarska
Dzień dobry
Mówi Pani o kliku problemach - poczuciu braku wsparcia w rodzicielstwie, niezgodności zdań, osamotnienia, ma Pani też wrażenie, że nie ma Pani tyle szacunku od dzieci, ile dostaje mąż.
Chciałam rozpocząć od takiej najprostszej kwestii, czyli od wyjaśnienia, że to normalne, że dzieci są bardziej posłuszne względem surowszego opiekuna i nie świadczy to o braku kompetencji tego drugiego. Po prostu dziecko w obecności empatycznego i ciepłego rodzica czuje się swobodnie, a więc okazuje po dziecięcemu całą gamę emocji, które przeżywa i nie ma w sobie tyle strachu, jest mniej zahamowane i mniej się kontroluje - nie jest to oznaka braku szacunku, ale pełnego zaufania do rodzica i poczucia bezpieczeństwa. U tak małych dzieci nie ma jeszcze szacunku, bo jest to zbyt złożona emocja. Dzieci potrzebują jednak oprócz ciepła i opieki granic odpowiednio dopasowanych do wieku, więc jeśli ma pani poczucie, że takie granice Pani stawia, to nie ma się Pani czego obawiać pod względem wychowawczym.
Problemy wychowawcze i zmiany związane z wychowywaniem dzieci są częstym powodem kryzysów w związku. Myślę, że warto spróbować jeszcze raz porozmawiać z mężem, ale kierować się kilkoma zasadami:
- - wybrać moment, gdy oboje będziecie w miarę stabilnym nastroju, nie będziecie nadmiernie źli, zmęczeni, świeżo po jakiejś trudnej sytuacji
- - starać się mówić spokojnie, nie koncentrować się na ogólnym uczuciu, ale na konkretnym problemie
- - nie mówić o wszystkich problemach na raz, ale skupić się na jednym problemie, bo w ten sposób nic nie zostanie omówione, a rozmowa skończy się przerzucaniem winy z jednej osoby na drugą - gdy partner zacznie zmieniać temat, warto przyznać, że to też jest ważny aspekt, poruszycie go, ale najpierw chce Pani porozmawiać o innej rzeczy i skończyć ten temat
- - mówić o zachowaniu partnera, tego jak pani się czuje, gdy te zachowania się pojawiają, a nie jego cechach ("robisz X", a nie "jesteś X")
Jeśli czuje Pani, że ten problem Panią przytłacza zachęcam do skorzystania z pomocy psychologa.
Życzę dużo siły,
psycholog Dorota Figarska

Martyna Tomczak-Wypijewska
Dzień Dobry
Po pierwsze mówienie “dzieci mają/ nie mają szacunku” to często bardzo upraszczająca etykieta dotycząca tego czy dzieci wykonują polecenia danej osoby, czy nie. Dla tak małych dzieci pojęcie szacunku to mocno abstrakcyjny, niezrozumiały termin. Jeśli rodzic dużo krzyczy to dzieci mogą wykonywać jego polecenia ze strachu (a to wcale nie jest dobra droga). To, że dzieci “nie chodzą jak w zegarku” jest całkiem normalne, to istoty ludzkie ze swoimi potrzebami, emocjami, pomysłami, a nie zaprogramowane na wykonywanie poleceń roboty.
Wyobrażam sobie jak przytłoczona może się Pani czuć tym ciągłym “stąpaniem po linie”, między oczekiwaniami męża, dbaniem o dzieci, zapobieganiem kłótniom…
Wspólna ścieżka wychowawcza, “front” w wychowaniu to bardzo ważna kwestia, być może na terapii pary udałoby się Państwu uwspólnić tą drogę?
Być może wspólna konsultacja z psychologiem dziecięcym celem przeanalizowania Waszych strategii wychowawczych i wypracowania wspólnych mogłaby być pomocna?
Trzymam mocno za Panią/ za Was kciuki
Martyna Tomczak- Wypijewska, psycholog, certyfikowana psychoterapeutka poznawczo- behawioralna

Katarzyna Waszak
Dzień dobry!
Rozbieżność oczekiwań, sposobu wychowania dzieci można omówić na terapii par, do czego zachęcam. Krzyczenie na podopiecznych jest formą przemocy psychicznej, ich posłuszeństwo może wynikać z lęku. Jak najbardziej mają prawo do okazywania emocji, głośnej zabawy, ubrudzenia się. Rozumiem Pani rozterki i troskę o dzieci. Warto poprawić sposób komunikacji w rodzinie, aby czerpać satysfakcję z bycia razem.
Powodzenia
Katarzyna Waszak

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Zaczynam się naprawdę martwić o mojego brata, który od lat zmaga się ze schizofrenią, ale teraz pojawiły się nowe, bardzo niepokojące objawy. Często mówi, że jest martwy, jakby jego ciało nie działało, albo jakby stracił duszę. Dla niego to wydaje się być prawdą, ale dla nas – rodziny – to jest przerażające i trudne do zrozumienia. Boję się, że te urojenia jeszcze bardziej go odizolują od reszty i pogorszą jego stan psychiczny.
Zastanawiam się, czy zespół Cotarda rzeczywiście może być związany z jego stanem i jak możemy mu realnie pomóc.
Wiem, że nie jest to typowa depresja, tylko coś bardziej złożonego, ale co my, jako rodzina, możemy zrobić?
A może jakieś leki mogą pomóc złagodzić objawy?
Dziękuję z góry za wszelkie wskazówki!
Moje dziecko (2,5 lat) od dwóch miesięcy budzi się 2-3 razy w nocy (od zawsze idzie spać około 19-19,30, budzi o 21,24,2 lub 5) z niekontrolowanym płaczem, krzykiem i histerią nie do opanowania. Nie daje się uspokoić, mimo że próbujemy razem z mężem na różne sposoby, a w trakcie tych epizodów dziecko jest niespokojne, mówi sprzeczne rzeczy, np. 'mama tulić, mama nie tulić' pić, nie pić i nie daje się przytulić, tupie, kładzie się tarza...
Epizody trwają około godziny/ do 2. Dziwie się, że sąsiedzi są tak wytrzymali. W dzień córka rozwija się prawidłowo, zachowuje się spokojnie i nie zauważamy większych problemów, jest mądrą dziewczynką, z jedzeniem nie ma problemów, ma wszystkie ząbki.. W Październiku pozbyliśmy się smoczka, miała tylko na sen, ale przez miesiąc spała dobrze. Problem był tylko w żłobku, gdy widziała u innych dzieci, ale przeszło. Martwi mnie to zachowanie – czy mogą to być lęki nocne, problemy emocjonalne, a może coś innego?
Jak powinnam reagować, skoro nie da się dotknąć, a z drugiej strony jest noc.. Co powinniśmy zrobić, żeby pomóc dziecku i czy konieczna jest dalsza diagnoza i gdzie szukać pomocy?
Nie pomagają misie i kocyki ani bajki i kołysanki, ani zapalona lamka... Jestem już wykończona, sfrustrowana.
Już nie wiemy, co robić.. Na koniec powiem, że mała przesypiała cale noce do 6 mnc życia, dlatego jest to dla mnie niepokojące.
Dziękuje i proszę o pomoc
Mam wstydliwy problem.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci, nie żałuję i nie chcę.
Jako nastolatka myślałam schematem, że będę mieć, bo każda to przechodzi itd. Nigdy nikt mnie nie kochał i myślałam, że może kochający mąż rozwiąże problem.
Miałam przez jakiś czas kogoś, ale wiem już, że rodziłabym ze wmówionym "chce". Ogólnie brzydzę się porodu, słabo mi i mdli mnie na widok rozwarcia. Nie mogę słuchać o "jakbym przeżyciu" porodu i patrzeć na dziecko z pępowiną, na krew.
Wstyd powiedzieć ludziom, bo uznają mnie za antyczłowieka.
Ale ja nie mogę, naprawdę. Pracuje w zawodzie medycznym, mam styczność z krwią, nie brzydzę się różnych chorób.
Nawet bólu dużo miałam w swoim życiu, to i on mi tak bardzo nie straszny, chociaż uważam za pełną masakrę przy rozwarciu.
Co jest ze mną nie tak? Mam tak od dzieciństwa. Czasem słyszałam, jak mężczyźni bezdzietne nazywają, że to nie kobiety. Przykro mi wtedy. Widzę w swoich oczach położne jako 500 procentowe kobiety, a ja kim w takim razie jestem?
Nie żałuję samotności, a jednocześnie wiem, że najbardziej chciałabym mieć męża, którego nie mam. Jeden zostawił mnie, przez brak chęci do dzieci. Dlaczego nie dostałam takiego daru chcenia? Zaczęłam się zastanawiać, czy oziębłość do siebie moich rodziców albo przemoc w domu mogła spowodować takie obrzydzenie? Matka zawsze mówiła, że bardzo lubi dzieci (chociaż nie swoje). Nigdy nie widziałam chyba też przytulających się rodziców. A czułości innych mi obrzydzały bardzo długo.
Mam 30 lat.
Dzień dobry, Jestem na rozdrożu.
Związałem się przed 6 laty z kobietą, która ma dziecko, obecnie 10-letnią dziewczynkę. Jesteśmy taką trochę patchworkową rodziną. Ja mam 40 lat, partnerka 35. Mieszkamy razem, kochamy się. Mała ma kontakt z ojcem, mnie traktuje bardzo dobrze. Ponieważ partnerka pracuje w korporacji, gdzie bardzo dobrze zarabia, ale też i długo pracuje, to ja odbieram jej córkę ze szkoły, gotuję obiady, pomagam w lekcjach. Z biologicznym ojcem też nie ma problemu, jest on obecny w życiu dziewczynki, chociaż założył nową rodzinę i ma kolejne dzieci.
Ja mam więcej czasu, bo wykonuję wolny zawód, ale też finansowo jestem niezależny. Jest jednak inny problem, bo zawsze marzyłem o rodzinie tzn. żonie i własnym dziecku i czuję, że zbliżam się nieuchronnie do momentu, gdy będę zmuszony podjąć trudną decyzję. Z partnerką ten temat był obecny od dawna. Na początkach naszej znajomości twierdziła, że bardzo chce mieć kolejne dziecko, bo sami byliśmy jedynakami i wiemy, że jak to było smutne. Chciała jednak chwilę poczekać, jak się nasza znajomość rozwinie, co dla mnie zrozumiałe.
Ja zresztą też nie chciałbym tak od razu. Nasz związek jest bardzo dobry, kochamy się, okazujemy dużo czułości i wsparcia, jesteśmy pokrewnymi duszami. Już od dłuższego czasu rozmawiamy o przyszłości, budowie domu, wzięciu ślubu. Partnerka zaczęła jednak odwlekać temat dziecka i jestem mocno tym wszystkim podłamany. Na początku twierdziła, że chce skupić się na pracy, gdzie idzie jej bardzo dobrze, jest jeszcze młoda i szkoda jej zostawić to, co osiągnęła, więc dziecko jeszcze chwilę może poczekać. Przed Świętami Bożego Narodzenia przeprosiła mnie i wyznała mi jednak szczerze, że nie chce już mieć więcej dzieci. Długo jej to zajęło i po prostu doszła do momentu, w którym jest w 100% przekonana, że więcej dzieci nie chce mieć. Jestem tym załamany, coś we mnie pękło, czuję się oszukany. W Sylwestra mieliśmy wielką kłótnię, do dzisiaj mamy ciche dni. Zaczyna we mnie też dojrzewać myśl o zakończeniu tej znajomości, bo widzę siebie za 20 lat jako całkowicie samotnego starego faceta. Życie jest nieprzewidywalne, możemy się za kilka lat rozstać, rodzice odejdą, partnerka może umrzeć, cokolwiek się może zdarzyć, a ja zostanę jak palec, bez rodziny.
Nie mam pojęcia jak to wszystko poukładać. Jeśli dojdzie do rozstania, co wydaje mi się dzisiaj nieuchronne, to jak małą do tego przygotować? Ta cała sytuacja mnie niszczy, nie mogę się skupić na niczym innym jak buszowaniu w internecie w poszukiwaniu odpowiedzi, przeglądam też ogłoszenia z mieszkaniami. Może jednak zostać i spróbować popracować na partnerką, aby zmieniła zdanie w tej kwestii, co wydaje mi się nierealne?