
Dzień dobry, mam 32 lata, partner 33.
Kasia
Katarzyna Waszak
Dzień dobry!
Rozumiem, że to może być dla Pani trudna sytuacja. Niechęć do przytulania może w tym przypadku wynikać z lęku przed bliskością. Nie wiadomo, w jaki sposób partner był traktowany w dzieciństwie przez bliskie osoby, skoro słowo ,,kocham" nic nie znaczy. Pies nie może skrzywdzić, tak jak człowiek.
W relacji potrzebny jest kompromis wypracowany w ramach wzajemnej komunikacji, mówienia o swoich potrzebach, a być może warto skorzystać z terapii par. Pozdrawiam
Katarzyna Waszak
Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Magdalena Chojnacka
Witaj, Polecam poczytanie o „stylach przywiązania”, z tego co mówisz partner unika kontaktu, może to mieć podłoże w dzieciństwie, nie oznacza to jednak, że on tego nie potrzebuje, ale może kiedyś doświadczył odrzucenia od bliskiej osoby i asekuruje się teraz. To są tylko przypuszczenia, warto jednak poczytać o stylach przywiązania i zobaczyć też samej, w którym stylu się jest. Style można zmienić na bardziej bezpieczne i dające więcej bliskości itp.- nie są wyrokiem na całe życie, jednak pamiętaj, że partner musi sam chcieć i nie można nikogo zmusić do zmiany. Zastanów sie nad swoim też stylem i jak twój styl może oddziaływać na partnera i odwrotnie. Relacje współtworzymy, więc obie strony wpływają na siebie, więc polecam zobaczenie sytuacji całościowo a nie jedynie z jednej strony .
Pozdrawiam,
Magdalena Chojnacka
Paweł Franczak
Droga Kasiu,
w pierwszej kolejności jasne jest, że pies to u ktoś więcej niż pies, zwierzę najwidoczniej kogoś reprezentuje dla twojego partnera - kogoś bliskiego i ważnego. Z takim afektem i oddaniem trudno konkurować, raczej trzeba by odkryć prawdziwe przyczyny dla których akurat tam, do psa, nie do swojej kobiety partner kieruje swoje serce. To byłoby możliwe w pracy np. z dobrym, doświadczonym terapeutą par, np. pracującym ustawieniowo, rozumiejącym takie subtelne niuanse. Bo pewne jest, że w tym wypadku pouczanie i krytykowanie, szantaż, itd. będą tu bezcelowe i raczej zaszkodzą niż pomogą waszemu związkowi.
Powodzenia,
Paweł Franczak

Zobacz podobne
Jestem z narzeczonym ponad 3 lata w po roku związku zamieszkałam u niego ze względu na dystans, bo miał do mnie 140 km, razem podjęliśmy decyzję, że chcemy razem zamieszkać. Było spokojnie zawsze jak przyjeżdżałam jego mama się cieszyła, że przyjeżdżam. Było spokojnie przez dwa miesiące potem jego matka zaczęła pić co najmniej raz w miesiącu po alkoholu robiła awantury, nie powiem bronił mnie, ale ona sobie nic z tego nie robiła nawet były rozmowy prośby czy kłótnia.Na co dzień wbijała szpilki, jakieś uwagi czy pretensje, cały czas mówiłam narzeczonemu, że ona jest o mnie zazdrosna, że traktuje go jak żona, ale mi nie wierzył. Dobrze się dogadywał z matką, ojca zawsze nie było a jak był to pił więc był wybawicielem matki. Po roku tych dram co miesiąc po wódzie miałam dość, oglądaliśmy mieszkanie, które nam się podobało, bo razem oglądaliśmy mówił, że nie chce tak już mieć w domu. Żadnej prywatności, bo miała pokój obok ani się pokłócić, ani porozmawiać nie mówiąc o zbliżeniach, pokój obok, bo na dole spala jego babcia. Po różnych sytuacjach dla mnie przykrych, po ostatniej awanturze w sierpniu gdzie po wypiciu była agresywna i spaliśmy w zamkniętym pokoju na klucz, powiedziałam, że to ostatni raz. Od pierwszej awantury prosiłam i wyprowadzenie się, ale narzeczony robił łazienkę potem pokój niby dla nas, ale za każdym razem mówiłam, żebyśmy nie kończyli tylko się wyprowadzili. On prosił o ostatnią szansę dla niej, bo może będzie lepiej i sama miałam taką nadzieję, ale się nie dało. Wszystko nie tak, nie mogłam mieć wolnego dnia, żebym coś dla mnie nie znalazła do pracy, posprzątać nie mogłam czy nastawić prania dla nas, bo pytania, czy ja leże jak mi się pierze. Ostatnia rozmowa była pod koniec października w 3 osoby wtedy usłyszałam, że nie jestem u siebie (pamiętałam o tym), mimo że pracowałam po 10h dziennie i jeszcze zapierdzielałam w domu czy ogrodzie. On nie raz mówił, że jak tak dalej będzie źle to się wyprowadzimy i też to oznajmił jej przy rozmowie, w trakcie zapytała, czy zaczynamy od nowa, odpowiedziałam, że możemy, dopóki się nie wyprowadzimy i wtedy powiedziała, że ja nie będę mieć powrotu, a on tak, że powinnam odpuścić i się przystosować...więc znalazłam mieszkanie i mimo próśb Jego się wyprowadziłam a on nic. Koniec końców sama się wyprowadziłam on mi pomógł po 2 miesiącach się do mnie przeprowadził niby było ok, ale byłam we wszystkim sama a po 3 miesiącach powiedział, że on wraca do swojego domu, bo jest dalej źle i że mogę z nim wrócić, w maju wrócił do domu rodzinnego mówiąc, że dużo pieniędzy tam włożył, że ja tego nie rozumiem i ma tam dużo pracy i nie chce jeździć bo jest na telefon..11km od domu. Przez pół roku namawiał mnie że chce, żebym i ja tam wróciła a ja nie chcę bronie się, no nie chce być wycieraczka i służącą, (awantury matki o to, że nie usługiwałam jego siostrze) ma dwie i każda mieszka daleko. Wolę zapracować wlasnymi rękami na Swoje nawet w kredycie. Bronie się rękami i nogami myślę, żeby się rozstać, bo jestem wykończona kłótniami o to, że on jest pewny w jej przemianę matki a ja nie, zapewnia mnie, że dałby sobie rękę uciąć, że nie wróci do picia. Przedstawiłam mu kompromisy, na które było od razu Nie ale sam nie chciał i nie znalazł rozmazania mówiąc, że go nie ma..nie wiem co mam zrobić. Poszliśmy na terapię gdzie terapeuta powiedział, że jest u niego parentyfikacja i nie ma miejsca tam na związek, więcej nie poszliśmy bo stwierdził że to nie pomogło. Zależy mi, ale nie chcę tak już. Od kiedy się wyprowadził rozlicza mnie, że pojechaliśmy do mojego domu i mu nie zatankowałam, że on chce 50/50, i wylicza mi wszystkie rzeczy, w których mogłam mu oddać koszty w których byliśmy razem. Mam miałam tam jechać to ręce się trzęsły, serce waliło i stres w kosmos, bo nie wiedziałam na co liczyć. Chcę spokojnego domu, w którym będę czuła się bezpiecznie razem we dwoje, swój ogród i wszystko, gdzie będę właśnie u siebie i będę mogła założyć rodzinę. Czy ze mną jest coś nie tak ? On mówi, że przesadzam, żebym jej odpuściła i dała jej szansę, bo się zmieniła, bo o mnie pyta. Ja widzę, że nie jestem jego priorytetem i nasz związek też nie, dla niego jego komfort ważniejszy od mojego zdrowia psychicznego.
Witam, mam nadzieję, że uzyskam poradę, co powinnam zrobić i czy coś w ogóle powinnam zrobić.
Otóż jestem w związku małżeńskim od 8 lat, mamy swoje większe i mniejsze problemy, ale to, co się dzieje od kilku lat, mnie przerasta. Zaszłam w ciążę w 2019 r., ale straciliśmy dziecko. Zaszłam w druga ciążę. Cała ciąże byłam w stresie, bo ciągle się martwiłam, że stracę i to dziecko. Dziecko urodziło się zdrowe na szczęście, ale i tutaj zaczął się już kłopot.
Rodzice mojego męża są starsi, na emeryturze, mają dużo wolnego czasu, więc pomagali nam przy dziecku.
Nastał covid, w związku, że mieszkamy za granicą, nikt nie mógł do nas przyjechać. Mój mąż przypomniał sobie, jak rozmawialiśmy o dzieciach i opiece dziadków (przed dziećmi jeszcze) i domagał się, aby moja rodzina przyjechała. Jednym możliwym sposobem przylotu było przez ambasadę, ale i to nie dawało gwarancji.
Tutaj wiem, że był mój błąd, bo starałam się ściągnąć rodzinę, ale moja mama, bo tylko ona mogła wtedy przylecieć, bała się choroby, cofnięcia na granicy. Mój mąż już wtedy przychodził do mnie co kilka dni i pytał się " kiedy twój matka przyjedzie?".
Moimi odpowiedziami było" nie wiem", " raczej nie przyjedzie, bo nie ma jak" "nie przyjedzie", on i tak wysyłał nas do ambasady, że na siłę ma przyjechać, bo to obowiązek babci przyjechać.
W konsekwencji nie przyjechała, a mój mąż do dziś mi wypomina, że go "oszukałam" mówiąc przed dziećmi, że dziadki będą się zajmować i że nie powiedziałam mu wprost, że nie przyjedzie.
Jak mu powiedziałam, że nie przyjedzie, to na drugi dzień drwiącym głosem przyszedł i pytał się " to kiedy matka przyjeżdża?". I tak do dziś wypomina mi to.
Jest zdania, że kobieta powinna słuchać męża, jak to było dawniej, że on ma tylko rację, że ja nie mam racji, że ja nic nie robię (chociaż cały dom, dzieci, przedszkole, sprawy papierowe czy finansowe spoczywają na mnie) na siłę próbował mnie w domu usidlić, jak się drugie dziecko urodziło, ale na szczęście chodzę do pracy, chociaż i tak za mało zarabiam według niego, bo mi wytyka, że jakby nie on to byśmy nie mieli co jeść.
Uważa, że jestem głupia, że trzeba mnie douczyć.
Obraża się, nawet jak to jest jego wina. Bo jak on twierdzi, on się nie myli, a jak się myli to i tak ma rację.
Jak jest dobrze, to jest, ale jak kłótnia nie załagodzi się zaraz jak wybuchnie, zaczynają się wypominki, że go oszukałam, że to moja wina, że on taki dla mnie jest. Prosiłam, żeby wybaczył, żeby nie żył przeszłością, to mówi, że postara się a za parę miesięcy to samo. Dużo zdrowia i psychiki jego zachowanie mnie kosztuje. Moja własna ocena spadła, nie wiem, czy jak coś powiem, nie będzie z tego problem, kłótnie z nim doprowadziły mnie do nerwicy i ataków paniki, ale według niego to jest moja wina i konsekwencja tego, że matka moja nie przyjechała i nie powiedziałam wprost, że nie przyjedzie.
Ja jestem uczuciowa osoba, jestem upierdliwa nieraz, ale zależy mi jedynie, aby nasza rodzina była kochająca, ale i żeby mąż miał szacunek do mnie. Sugerowałam terapię, ale on nie chce słyszeć, nie wierzy w psychologów. W głębi duszy wiem, że cokolwiek bym wtedy zrobiła to i tak by nic nie zmieniło, bo mój mąż jest uparty. W 90% ja wychodzę z ręką do niego, czy moja, czy jego wina wolę wziąć to na siebie byle by było dobrze. Jeżeli on się mści i karze mnie to ile to ma trwać? Od czasów covida minęło prawie 4 Lat. Byłam silną osobą, a teraz po roku terapii wychodzę na prostą z atakami paniki. Czy mimo czasu i błędu jak on uważa, nie zasługuje na szacunek? Co ja powinnam zrobić?
Mówię mu, że mnie krzywdzi, że zaczynam go nienawidzić za to, jak on mnie traktuje. To odpowiedź jest jedna "a dlaczego tak jest? Jakbyś mnie nie oszukała, to bym taki nie był dla ciebie."
Kiedyś wspomniał, że dzieci on mi nigdy nie da, jakbyśmy się rozeszli, chociaż to ja z nimi spędzam praktycznie całe dnie, bo on długo pracuje. Jak żyć z takim człowiekiem?
Jak przemówić mu do rozsądku, że mnie krzywdzi i że mam dość tego. Proszę o pomoc w tej sprawie.
Dzień dobry. Kilka dni temu przeżyłem rozstanie z partnerką, z którą byliśmy ponad 11 lat. Nastąpiło to z jej inicjatywy, chociaż nasze relacje od kilku miesięcy były bardzo trudne.
Mam 39 lat, partnerka dwa lata młodsza. Ex ma pasję, którą są psy, a ja okazałem się mieć uczulenie na większość czworonogów, które przechodziły przez dom z ciągłym założeniem, że któraś opcja będzie odpowiednia. Był to mocny przyczynek do pogorszenia się relacji i częstych kłótni, pogłębiającego się niezrozumienia działania drugiej osoby. Najgorszy etap trwał ostatnie kilka miesięcy, kiedy ex partnerka uparła się, że zostawi psa, który powoduje u mnie alergię. Zrobiła to po moim "karaniu ciszą" i Ogólnie ja odczuwam związek jako udany do pewnego stopnia, szczególnie gdy mam porównanie do związków znajomych mi osób. Kochałem i dalej kocham ex partnerkę.
Nasza relacja miłosna wyrosła z początkowej relacji przyjacielskiej w ciągu dwóch miesięcy. Zawsze dużo żartowaliśmy i czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie. Niemniej potrafiłem robić jej przykrość głupimi tekstami, upartym zachowaniem, nieodpowiednim komentarzem czy karaniem ciszą.
Oboje jesteśmy osobami z zaburzeniami nerwicowymi.
Przed rozstaniem ex wiele razy wspominała, że powinienem się wyprowadzić albo że nie chce już tak żyć. Niemniej jeszcze kilka tygodni temu były momenty dobre i przyjemne, z tym że już tylko momenty. Teraz po rozstaniu, ex twierdzi, że odczuwa wreszcie spokój i wcale, póki co nie odczuwa mojego braku, bo czuła tę samotność już wcześniej, gdy siedziałem w drugim pokoju albo z oczami w komórce i nie zwracając na nią większej uwagi.
Bardzo mnie to boli, bo ja czuję jej brak i wspominam bardzo te dobre momenty z naszego wspólnego życia. Ona aktualnie jest mocno rozgoryczona. Wypomina mi, że dlaczego nie reagowałem wcześniej, jeśli kochałem. Że przeze mnie ma problemy zdrowotne i przeżywała miesiącami ciągły stres, zresztą ja przeżywałem tak samo stres i brak zrozumienia. I ona mi nie chce dać wrócić, bo musi zadbać o siebie i nie wierzy aktualnie, że będzie dobrze.
Ona po prostu czuje spokój, gdy mnie nie ma. Niemniej, gdy się spotkaliśmy przedwczoraj, to była miła, trzymała mnie za rękę, przytulając się nawet, płakała, gdy pakowałem się, wyjmując swoje rzeczy osobiste. Piszemy teraz sporo ze sobą, głównie z mojej inicjatywy. Chciałbym wiedzieć, czy ona jeszcze to przemyśli, czy jest szansa na ponowne zjednoczenie i spróbowanie kolejny raz bycia ze sobą? Czy po tym, co napisałem wcześniej, jest szansa, że partnerka zacznie wreszcie odsuwać negatywne emocje, a poczuje tęsknotę za tym, co było?
Ja aktualnie chce przepracować swoje błędy, jakie popełniałem. Niemniej jest czasem bardzo ciężko, gdy przyjdzie myśl, że to może być koniec tak długiej relacji.
