Żona leczyła się na depresję poporodową, ale teraz nie dogadujemy się. Żona mówi, że mogę odejść, ona sobie poradzi, a to nie o to chodzi.
Żona chodziła do psychologa chorując na depresję po porodową.  Rok czasu trwała terapia.  Po czym dowiedziałem się, że  terapeutka jest  po rozwodzie oraz skrajną feministką.  Jakby nie mam nic przeciwko, ale po każdej wizycie Żona wracała do domu bardziej nabuzowana i zła na mnie o wszystko.  Prośby, żebyśmy poszli wspólnie na terapię (było ich może 20) zawsze zostawały zbywane.  Jakby moje zdanie nie miało znaczenia.  Albo rzucała odpowiedzią,  ok to znajdź super terapeutę i pójdziemy,  tak  rzucone dla dania jej spokoju. Najlepiej żebym sam znalazł psychologa i się zapisał osobno.  Jednak to MY razem się nie dogadujemy, więc uważam, że wspólnie powinniśmy mieć terapię.  Mija 3 rok i w sumie poza skupieniem na dziecku nie istniejemy jako partnerzy do rozmów,  czy innych sytuacji. Próby dogadania się wychodzą z 90% ode mnie.   Żona daje sygnały,  że jest przemęczona, próbuję jej pomóc i proszę o podział obowiązków, który będzie dla nas najlepszy.  Okazuje się,  że tylko jej podział jest najlepszy, a ja nie mam możliwości  negocjacji.  I tak powstają niesnaski.  Generalnie to ciezki temat. Na randce byliśmy może 3 miesiące temu.  Wsparcie od rodziców nie mamy żadnego.  Dziadkowie nie chcą budować relacji z wnukiem.  Zastanawiam się czy to nie jest spowodowane poprzednimi latami naszego związku,  gdzie moja żona jednak nie była zbyt dobrze odbierana za swoje nie do końca zrównoważone zachowanie z traum  z dzieciństwa.  Niby wszystko  mamy omówione,  ale jakoś nie potrafimy się dogadać.  Każdy ma do siebie jakieś "ale" i  nie potrafimy odpuścić. Ja jestem mega otwarty na propozycje i zmianyna lepsze. Jak ktoś ode mnie wymaga czegoś, staram się wykonać  daną prośbę, jak tylko potrafię najlepiej.  Moja żona zaś  ,gdy ją rzadko poproszę o cokolwiek,to ma zerowy współczynnik chciejstwa.  Demotywuje mnie to bardzo.  Nawet ją o coś błagałem to stanowczo odmawia i koniec kropka. Odnoszę wrażenie,, że albo nadal ma depresję albo  jest leniwa lub robi mi pod górkę. Nie mam na myśli seksu.  Bo o tym  raczej nie ma mowy częściej niż raz na miesiąc lub dwa miesiące. Ja mam libido na 2-4 razy w tygodniu.  Gdzie kiedyś to było normalne dla nas.  A po ślubie i  potem  po dziecku to umarło.  Wybiera sobie najprzyjemniejsze prace w domu i za nic ma rozmowę o podziale obowiązków czy może coś mi nie pasuje.  Gdy się odezwę źle to słyszę, że mogę się wyprowadzić, bo nikt na siłę mnie tu nie trzyma. To dobija bardzo,  gdy człowiek coś stworzył a druga osoba ma to gdzieś i tak też mnie traktuje. Czuje sie bez wyjścia z tej sytuacji.  Jakby ona kontroluje wszystko, bo teraz mamy dziecko to jak odejdę to zostanę alimenciarzem i ona sobie poradzi.  Takie mam wrażenie.  Tylko, że dziecka nigdy nie zostawię 😟 Generalnie problemów co nie miara.  Chętnie ,gdzieś bym porozmawiał z osobą kompetentną.  Jednak nie stać mnie na terapię.