Jak zacząć terapię? Pierwsza wizyta u terapeuty bez stresu i przygotowań
Anonimowo

Yolanda Bolívar-Wardas
Wiele osób ma podobne obawy przed pierwszym spotkaniem – to naturalne. Nie trzeba mieć wszystkiego uporządkowanego ani wiedzieć dokładnie, co powiedzieć. Można zacząć od czegokolwiek – od niepokoju, od tego, że trudno mówić, albo od milczenia. Pierwsze spotkania mają zwykle charakter konsultacyjny – to czas, żeby wspólnie z terapeutą przyjrzeć się temu, co skłania do szukania pomocy. Zwykle potrzeba kilku (najczęściej 3–4) spotkań, żeby podjąć decyzję o formie pracy i czy terapia w tym konkretnym nurcie będzie odpowiednia. Nie trzeba się przygotowywać – wystarczy być i pozwolić sobie mówić to, co się pojawia.
Pozdrawiam
Yolanda Bolivar-Wardas
Psycholog/Psychoterapeuta

Aneta Wójcik
Terapia to proces, a pierwsze spotkanie zazwyczaj ma na celu poznanie siebie nawzajem. Myślę, że jeśli osoba terapeuty wzbudzi w tobie zaufanie to samo pójdzie. Możesz mieć spisane na kartce lub w notatniku główne kwestie, które chcesz poruszyć. Nic się nie stanie, jeśli to po prostu przeczytasz. Terapeuta też na pewno zada jakieś pytania otwierające, żeby zacząć rozmowę. Jeśli nie wiesz od czego zacząć i jaki masz cel tej terapii, to też możesz powiedzieć i razem ustalicie nad czym będziecie pracować. Pamiętaj też, że nie musisz się całkiem otwierać już podczas pierwszej wizyty, jeśli nie czujesz się z tym komfortowo. To normalne, w końcu terapeuta to jednak obca osoba :)
Pozdrawiam
Aneta Wójcik | psycholog

Monika Kurek
Nie musisz wiedzieć. W nurcie Gestalt zaczynamy od tego, co jest tu i teraz – nawet jeśli to dezorientacja, napięcie, milczenie. To, co się pojawia w Tobie w tej chwili, jest ważne i może stać się początkiem rozmowy. Czasem zaczynamy od ciała, czasem od emocji, czasem od ciszy – wszystko, co się wydarza, ma znaczenie.

Magdalena Herman
Dzień dobry,
wiele osób, które nie maja wcześniejszych doświadczeń z psychologiem lub psychoterapeutą, zadaje sobie podobne pytania.
Nie musisz mieć wszystkiego przemyślanego ani martwić się co powiedzieć - to rolą psychologa lub psychoterapeuty jest zadanie takich pytań, aby dotrzeć do sedna, wspólnie ustalić cel spotkań i to nad czym będziecie pracować. Jeśli wiesz co chciałbyś, aby się zmieniło po terapii to już bardzo dużo. Jeśli nie, to z pewnością ustalicie to razem z psychologiem lub terapeutą podczas pierwszych sesji.
Od czego zacząć? Najlepiej zastanowić się czy czujesz, że potrzebna jest terapia czy może wystarczy konsultacja z psychologiem. Jeśli w grę wchodzi terapia to sugeruję zapoznać się z nurtami psychoterapeutycznymi i wybrać ten, który najbardziej Ci odpowiada. Ważne, aby wybierając specjalistę upewnić się, że ma odpowiednie kwalifikacje (psycholog = mgr psychologii, psychoterapeuta = ukończona 4-letnia szkoła psychoterapii lub w trakcie).
Warto też zastanowić się czy preferujesz spotkania w gabinecie czy online.
I najważniejsze - zrobić pierwszy krok i zapisać się na sesję do wybranej osoby :) Jestem pewna, że podczas pierwszego spotkania będzie obszar do omówienia Twoich obaw, zadania wszelkich pytań i sprawdzenia czy taka forma wsparcia będzie dla Ciebie odpowiednia.
pozdrawiam,
Magdalena Herman | Psycholog dla Mam

Justyna Czerniawska (Karkus)
Dzień dobry,
nic nie trzeba mieć przemyślane. Pierwsze spotkania z psychologiem, psychoterapeutą są bardzo "wywiadowcze". Specjalista zbiera wywiad, więc sam z siebie zadaje dużo pytań z różnych obszarów funkcjonowania.
Pozdrawiam serdecznie,
Justyna Czerniawska - psycholog, psychoterapeuta

Katarzyna Kania-Bzdyl
Drogi Anonimie,
jeśli będzie Ci łatwiej to wszystkie wątki, które chciałabyś poruszyć, możesz spisać na kartce i wziąć ją na pierwsze spotkanie. To naturalne, że czujesz stres i lęk przed konsultacją, natomiast nie obawiaj się niezręcznej ciszy czy chaosu w wypowiedzi. Psycholog / psychoterapeuta pomoże Ci zręcznie poprowadzić rozmowę ;)
Trzymam kciuki! :)
Katarzyna Kania-Bzdyl

Martyna Jarosz
Nie trzeba mieć wszystkiego dokładnie przemyślanego przed pierwszą wizytą u terapeuty. Ważne jest, że podjęła Pani decyzję o szukaniu wsparcia – to już duży krok. Na pierwszym spotkaniu terapeuta zazwyczaj pyta o ogólne powody, dla których zdecydowała się Pani na terapię, jakie trudności Pani doświadcza i czego oczekuje od procesu terapeutycznego. Może też pomóc uporządkować myśli i znaleźć najlepszy sposób na rozpoczęcie pracy nad tym, co jest dla Pani ważne. Nie trzeba się przygotowywać perfekcyjnie – wystarczy otwartość i gotowość do rozmowy. Jeśli nie wie Pani, od czego zacząć, można po prostu powiedzieć: „Chcę skorzystać z terapii, ale nie wiem od czego zacząć”. Terapeuta pokieruje rozmową i pomoże w odnalezieniu właściwej ścieżki. Proszę iść swoim tempem – terapia to przestrzeń dla Pani. Trzymam kciuki!
Martyna Jarosz

Katarzyna Gołębiewska
Dzień dobry,
Pani chęć uczestniczenia w terapii już świadczy o pewnego rodzaju gotowości do pracy psychoterapeutycznej. Pierwsze spotkania terapeutyczne, to zazwyczaj rozpoznawanie problemowi oczekiwać klienta/pacjenta, więc z całą pewnością nie musi Pani mieć doprecyzowanych założeń ani celów. Pomocne w tym obszarze na pewno okażą się padające ze strony psychoterapeuty pytania.
Pozdrawiam
Katarzyna Gołębiewska
Psycholog i psychoterapeuta

Anastazja Zawiślak
To naturalne, że przed pierwszą sesją pojawia się niepewność i pytania. Nie trzeba mieć wszystkiego uporządkowanego ani dokładnie przemyślanego, wystarczy chcieć pracować i być otwartym, a to właśnie terapeuta pomoże Pani stopniowo ułożyć to, co teraz wydaje się chaotyczne lub trudne do wyrażenia. Terapia to proces. Na pierwszym spotkaniu wystarczy powiedzieć, że chce Pani skorzystać z terapii i dlaczego — może to być ogólne poczucie przeciążenia, smutek, trudności w relacjach, lęk czy inne objawy. Terapeuta zada pytania, które pomogą wspólnie określić, z czym warto pracować.
Najważniejsze to po prostu przyjść – z tym, co Pani czuje w danym momencie. Resztę będziecie odkrywać razem, krok po kroku. Terapia nie wymaga gotowych odpowiedzi – tylko gotowości, by szukać ich wspólnie.
Pozdrawiam,
Anastazja Zawiślak
Psycholog

Weronika Babiec
Decyzja o pójściu na terapię to naprawdę ważny krok i to zupełnie zrozumiałe, że pojawia się przy tym niepewność. Niemal każdy, kto po raz pierwszy idzie do terapeuty, zadaje sobie dokładnie te same pytania - "co powiem", "czy będę wiedziała, o czym mówić".
Chciałabym Panią uspokoić - nie musi Pani mieć wszystkiego przemyślanego czy przygotowanego. Terapeuta to osoba, która na co dzień pomaga ludziom odnaleźć słowa na to, co trudne do wyrażenia. To jego praca, żeby stworzyć bezpieczną przestrzeń i zadać odpowiednie pytania.
Na pierwszym spotkaniu może Pani powiedzieć dokładnie to, co napisała tutaj: "Chciałabym iść na terapię, ale nie wiem, od czego zacząć". To jest doskonały początek rozmowy. A dalej terapeuta przejmie inicjatywę i będzie zadawał pytania, które pomogą Pani opowiedzieć o tym, nad czym chciałaby Pani pracować.
Pozdrawiam ciepło,
Weronika Babiec,
Psychologa, Terapeutka ACT

Weronika Rutkowska
Absolutnie nie ma takiej potrzeby, aby przed pierwszą sesją mieć wszystko przemyślane. Pierwsze spotkanie z terapeutą może być wspólnym polem do odkrycia tego, co naprawdę ważne na tu i teraz. Proszę dać sobie czas i pozwolić na pojawienie się doznań z ciała, czy emocji, wyłonienia się tego, co naprawdę ważne.
A ponadto proszę nie zapominać, że w gabinecie nie będzie Pani sama - terapeuta może dopytać, doprecyzować.
Życzę powodzenia w odkrywaniu siebie.
Weronika Rutkowska
Psychoterapeutka Gestalt

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Dzień dobry,
moje pytanie dotyczy takiej sprawy, czy terapeuta powinien kontaktować się z pacjentem poza sesją?
Wysyłając mu różne filmiki oraz pisząc o odczuciach po sesji? Jestem trochę zaniepokojona takim zachowaniem.
Jestem w terapii psychodynamicznej od prawie 9 miesięcy i mam wrażenie, że zamiast pomóc, to tylko spotęgowała chaos panujący w mojej głowie.
Moimi celami terapeutycznymi były i dalej są odbudowanie poczucia własnej wartości, sprawczości, umiejętność budowania i utrzymywania relacji w szczególności z płcią przeciwną. Zdecydowałem się na ten rodzaj terapii, ponieważ wydawał mi się najbardziej odpowiedni do moich problemów.
Po tym czasie mam poczucie, że jestem w jeszcze gorszym miejscu niż na początku, w mojej głowie panuje jeden wielki chaos. Sam już nie wiem co czuję, myślę, w jakim kierunku idę czy w ogóle w jakimkolwiek idę, co powinienem robić w trakcie sesji i pomiędzy nimi, czy wkładam w to wystarczająco dużo wysiłku czy może się nie przykładam odpowiednio lub może nie jestem odpowiednio otwarty na zmianę.
Czuję frustrację oraz wątpliwości czy to ma jakimkolwiek sens, czy ja jestem w stanie cokolwiek w sobie zmienić, czy może jestem tak beznadziejnym przypadkiem któremu już nic nie pomoże.
Zamiast się sukcesywnie przybliżać do celu to chyba się tylko oddalam, co tylko potęguje rozczarowanie. Często na pytania zadawane przez terapeutkę moje odpowiedzi to "nie wiem" lub "nie jestem w stanie odpowiedzieć" co mnie doprowadza do irytacji tym bardziej, że często zachęca mnie do mówienia o wszystkim, co mi po głowie chodzi, emocjach, które czuję czy fantazjach. Nawarstwiać się to zaczęło od kiedy został poruszony temat "wewnętrznego dziecka" oraz odpuszczenia i pożegnania "starego" życia. Czuję, że to za duży ciężar dla mnie i przerasta mnie, coraz częściej mam myśli o rezygnacji z terapii, bo widzę coraz mniejszy jej sens, jednak z drugiej strony wiem, że to mógłby być duży błąd. Poruszałem te wątpliwości z moją terapeutką i dalej jestem tu, gdzie byłem. Nie wiem już sam co myśleć i robić.
Witam! Jestem 24-letnią kobietą. Aktualnie zakończyłam 4 rok kierunku lekarskiego, idę więc na piąty.
Jaki jest mój problem? Otóż - mam zespół Turnera. Wiadomo - bezpłodność, niedosłuch. Aparaty słuchowe mi potwornie wręcz przeszkadzają - nie noszę ich. Dźwięki (testowałam różne modele, protetycy próbowali zmieniać ustawienia) są nienaturalne, głosy bliskich brzmią zupełnie inaczej, to było straszne. Już bardziej akceptowałam te douszne, w tych zausznych nie mogłam biegać, czy się ruszać głową, bo strasznie trzeszczało, ale ogólnie nienawidzę mieć czegoś w uchu lub koło ucha, bardzo mi to przeszkadza mimo, że próbowałam to z zaciśniętymi zębami nosić i się przyzwyczajać. A po drugie uwielbiam czesać w wysoko upięte fryzury z odsłoniętymi uszami (koki, korony z warkocza), w których wyglądałam o niebo lepiej, czuję się kobieco i mam smuklejszą buzię i każdy mi tak mówił, ale z dwojga złego wolę fryzurę, w której wyglądam niekorzystnie jak widoczne aparaty.
No i rodzice, którzy wręcz krzyczeli na mnie jak nie chciałam ich nosić i zabrali podstępem i nic nie mówiąc do protetyka jak miałam niecałe 18 lat. I szczerze - skłonna byłabym iść jeszcze raz do audiologa choćby na konsultację, żeby tylko porozmawiać i dowiedzieć się jakie są obecnie możliwości i czy nie ma czegoś, co by zarówno mi pomogło, ale i byłoby dla mnie akceptowalne, ale obawiam się, czy znajdę kompetentnego lekarza.
Jak byłam na oddziale audiologicznym to spora rzesza pracowników nosiła fartuchy z logo pewnej firmy produkującej aparaty słuchowe, a lekarka prowadząca nic nie wytłumaczyła, tylko powiedziała, że to jedyne rozwiązanie i już.
Co do bezpłodności - też jest ciężko (i widzę, że innym, którzy nie mogą mieć dzieci, choćby na YT także jest z tym piekielnie ciężko - niektórzy adoptują, niektórzy z bólem serca postanawiają, że we dwójkę będą dla siebie rodziną, niektórzy nie wytrzymują i się rozstają) i z tego właśnie powodu unikam relacji romantycznych. Co więcej nigdy nie byłam w związku, nigdy nawet nie próbowałam. Bo wiem, że rodzicielstwo to podstawowe pragnienie zdecydowanej większości, szczególnie mężczyzn, jak mówią statystyki, a jak trafiłby mi się płodny partner to nie chciałabym mu tej możliwości odbierać. Jestem też realistką i wiem, że przez wielu byłabym z tego powodu odrzucona na starcie, więc nie widzę sensu, żeby próbować. A nawet jak pierw zaakceptuje to co będzie za 10,15, 20 lat jeśli stwierdzi, że dzieci jednak chce mieć? Zostanę sama jak palec mimo, że inwestowałam tyle lat w związek, a takiej sytuacji bardzo chciałabym uniknąć.
Ale gdybym miała już wybierać to wolałabym życie z partnerem we dwoje ze zwierzakami - na adopcję żyjącego dziecka nie mam siły (tak, inni myślą, że to jak adopcja pieska czy kotka ze schroniska - wpadam do ośrodka adopcyjnego, wybieram dzieciaka, pokazuję pani z ośrodka paluchem którego i dzieciak jest mój, ale to zupełnie inna procedura), in vitro z komórką dawczyni etycznie do mnie nie przemawia, ewentualnie mogłabym zastanowić się nad adopcją zarodka. Ciężko mi chodzić do ginekologa (szczególnie, że jak miałam 18 lat w jednej z klinik zostałam potraktowana jak przedmiot do prezentacji studentom) i dawno tam nie byłam, ogólnie też źle się czułam po terapii hormonalnej.
Kolejna kwestia jest taka, że wszyscy w mojej rodzinie biologicznej są zdrowi, mają dzieci biologiczne i… niestety nikt a nikt mnie nie rozumie. Wszyscy to bagatelizują - aparaty słuchowe to nie problem, przecież dużo osób ma (no eureka, ale są to osoby 70/80+!!!, a nie 20-paroletnie!), a dziecko sobie adoptujesz, są osoby młodsze od ciebie, chore na raka, które modlą się o życie, nie wymyślaj, nie masz źle. Może chcą mnie zmotywować taką gadką? Ale przecież mnie to nie motywuje, wręcz przeciwnie, czuję się zdołowana i przybita po takim czymś. Generalnie całe życie w zasadzie nauczona przez rodzinę byłam obracać się w kręgu zdrowych ludzi, bo w rodzinie tylko zdrowi i tylko wśród takich ludzi się obracają, w zasadzie nie znam osobiście ludzi z widocznymi niepełnosprawnościami, szczególnie młodych. Jeśli już to pokazywano mi je gdzieś z boku, pokazując i mówiąc o nich półgębkiem i ukradkiem.
Wyjątek stanowi moja przyjaciółka - ma wady wrodzone, od dziecka przeszła multum operacji, też przez to nie może mieć dzieci. Jest ona jedyną osobą, której mogę ponarzekać w tej kwestii. Poznała teraz chłopaka i sama mi mówiła, że jak miała mu o swoich chorobach powiedzieć to jej serce ze stresu do gardła podchodziło. Zaakceptował to i w sumie to cieszę, że są jeszcze być może gdzieś ludzie, dla których to nie problem, ale większość taka nie jest. Mam też Hashimoto - tak, jestem leczona, chodzę regularnie do endokrynologa, biorę codziennie rano tabletkę, ale to tam pestka, bo powiedzmy sobie szczerze - co to jest jedna tabletka dziennie, jedno pobranie krwi raz na pół roku i jedna wizyta u endokrynologa z USG tarczycy raz na rok/dwa lata… Oczywiście dietę też stosuję i konsultowałam się pod tym kontem dietetycznie - ale dzisiaj jest tyle możliwości jej komponowania, a szczególnie jak trafi się na dobrego dietetyka i tyle dostępnych składników, że to też nic, tarczycę mam idealnie wyrównaną. Szczerze… na diabetologii jedna prowadząca powiedziała zdanie, które totalnie do mnie przemówiło. A mianowicie, że wydaje jej się, że cukrzycy z DM1, którzy nie chcą pomp insulinowych nie zaakceptowali swojej choroby i się z nią do końca nie pogodzili. Powiedziała też, że wiele młodych dziewczyn latem (kiedy się nosi lżejsze ubrania - np. sukieneczki, spódniczki, crop topy) przychodzi do niej, żeby przestawiła je z pomp z powrotem na peny, żeby nie musieć nosić widocznej pompy.
Za dwa lata skończę studia (radzę sobie nieźle, na tym roku miałam średnią nieco ponad 4), stanę się niezależna i tak rozmyślam wtedy nad swoimi relacjami. Myślałam, żeby rozluźnić więzi z rodziną biologiczną (oprócz babci, która bardzo mnie kocha i choć też mnie nie do końca rozumie, to przynajmniej się jakoś stara). Co do relacji z rodzicami - ciężko jest i choć podczas roku akademickiego nie mieszkam z nimi na codzień, to jestem od nich jeszcze finansowo zależna. Nie mogę im nawet z przeszklonymi oczami wspomnieć, że jest mi po prostu z tą chorobą trudno. Czasem sama płaczę w nocy w poduszkę. Tłumaczę im, że moja choroba to nie alergia ani wada wzroku, ani nawet cukrzyca, tylko że ma to ogromny wpływ na życie - społeczne, romantyczne, etc - na każdy jego aspekt w zasadzie. Do mamy nie dociera, że ci ludzie, którzy nie mogą mieć dzieci, których zna weszli w związek nie wiedząc, że będą mieli problemy z płodnością, a wchodzenie w związek ze świadomością trwałej bezpłodności to zupełnie inna rzecz. I nie rozumie też tego, że to, że ona mnie kocha wcale nie oznacza, że społeczeństwo będzie mnie w 100% akceptować. Powiedziała też kiedyś - no, minie okres dojrzewania to jej przejdzie myślenie o tej chorobie i te kompleksy, bo to tylko w okresie dojrzewania. Spoiler - nie, nie przeszło, jest jeszcze gorzej. Jako dziecko byłam zupełnie inna - żwawa, ruchliwa, wygadana, przebojowa, nieśmiała tylko czasami i tylko w stosunku do obcych, ale jak zobaczyłam, że jakaś nowa osoba jest w porządku to szybko ją akceptowałam, wszędzie mnie było pełno, nie miałam oporów, żeby zapukać w randomowym dniu do sąsiadki z góry i pokazać jej swoje nowe ciuchy, zagadywałam ludzi w pociągu, etc. Ale wtedy nie różniłam się w zasadzie od innych dzieci, funkcjonowałam jako zdrowe dziecko, zdiagnozowano mnie w wieku 6 lat. I nawet wtedy nie było problemu - akceptowałam branie hormonu wzrostu, choć czasem denerwowało mnie, że muszę jeździć do kliniki, jak chyba każde dziecko, które chce spędzić dzień w szkole z rówieśnikami, a nie może.
To wszystko zaczęło się parę lat później. Pierw kompleksem był mój wzrost, ale dzisiaj absolutnie mi to nie przeszkadza, lubię być niewysoka i drobna. No a potem przyszło to, co wyżej. I tak, rodzice w wieku 13 lat posłali mnie do psychologa, bo "nie miałam koleżanek" w 1 kl. gimnazjum, ale w celu naprawienia mnie. Psycholog na ostatniej wizycie powiedziała mojej mamie "to nie z nią jest coś nie tak, tylko z panią". Ja miałam tylko inne zainteresowania jak dziewczyny w moim wieku - pasjonowałam się nauką, a nie bieganiem za chłopakami, więc nie miałam koleżanek, bo nie miałam z nimi tematów do rozmów. W sumie dobrze mi na tych studiach i cieszę się, że dobrze sobie na nich radzę, oczywiście skończę je, bo szkoda 4 lat, audiolog mówiła, że najlepiej wybrać w takim wypadku specjalizację zabiegową (i chirurgia mi się podoba, kilkukornie asystowałam do operacji i to było świetne), ale gdybym wiedziała, że będę niedosłysząca wybrałabym nieco inną ścieżkę kariery - byłam w gimnazjum i liceum pasjonatką fizyki i wszechświata, książki Hawkinga przeczytałam jednym tchem, myślę, że wtedy poszłabym w jakąś astrofizykę.
I na koniec moje pytanie - niestety teraz studiuję, nie pracuję i nie stać mnie na terapię prywatną i czy lepiej skorzystać z psychologa w ramach NFZ (mam możliwość, że kiedy pójdę z legitymacją do studenckiej przychodni nie będę czekać na wizytę więcej jak 2 tygodnie), czy lepiej znaleźć psychologa w jakiejś fundacji wspierającej osoby z niepełnosprawnościami? Czy może warto iść na grupę wsparcia? Przepraszam za trochę chaotyczny wpis, pisałam, co mi przyszło do głowy. Pozdrawiam, i z góry dziękuję za odpowiedzi!