Wstecz

Po latach związku i proszenia o bliskość partnerkę mam już dosyć, już mi się nie chce. Może ona nigdy mnie nie kochała?

Witam wszystkich, Jestem tutaj dosyć nowy, mam więc nadzieję więc, że piszę w odpowiednim do tego wątku. Piszę bardziej z braku alternatyw, jako że nie wiem już za bardzo co robić dalej ... co jest odpowiednim dalszym krokiem w "naszej sytuacji", która wygląda następująco : Jesteśmy małżeństwem od około 11 lat, obydwoje powoli zbliżamy się do 40'ki, brak dzieci. Przed ślubem dwa razy się rozchodziliśmy z mojego wyboru, "Ona" wtedy nie za bardzo radziła sobie z różnymi uczuciami i była dosyć wybuchowa, rzadko adekwatnie do sytuacji - co sama po latach przyznała. Non stop się kłóciliśmy dosłownie o nic, kłótnie zawsze zaczynała ona. Jak pisałem wcześniej, kończyło się to tym, że rozeszliśmy się dwa razy, po czym dwa razy ja wracałem do niej, prosząc o to, abyśmy spróbowali raz jeszcze. Nie jest ta sytuacja jakoś szczególnie znacząca, aczkolwiek wolę nie pomijać za dużo. Przysłowiowy trzeci raz okazał się sukcesem, jako że przestaliśmy się kłócić "o nic" , i jeżeli miewaliśmy później jakiekolwiek spory, to były już one dużo bardziej racjonalne - aczkolwiek było ich bardzo mało na przestrzeni kolejnych 10 lat - po naszym ślubie. Zaczęliśmy się w końcu bardzo dobrze dogadywać i miałem wrażenie, że weszliśmy na jakiś mityczny, wyższy poziom oświecenia i zrozumienia, nasz związek był idealny, dogadywaliśmy się bardzo dobrze i byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. Nadal nie mieliśmy dzieci z jej wyboru. Mama od zawsze powtarzała jej jak była młodsza, że najgorsze co może jej się w życiu przydarzyć to zajście w ciążę i nie skończenie szkoły średniej czy wyższej. Po latach tak jej zostało i panicznie bała się ciąży i wszystkich jej skutków. Ja byłem gotowy i chętny na dzieci dużo wcześniej, aczkolwiek wiedziałem jak wygląda sytuacja, więc nie naciskałem jej i cierpliwie czekałem aż będzie gotowa ... co po latach jak zaraz opiszę okazało się błędem. Wszystko było idealnie przez lata, aczkolwiek po około 4 - 5 latach ( od ślubu ) zauważyłem pewną prawidłowość ... zawsze tylko ja przychodzę i inicjuję jakąkolwiek intymność / sex między nami. Nie zrozumcie mnie źle ... zawsze jak go inicjowałem ona zawsze była "chętna" i nigdy nie bolała jej przysłowiowa głowa. Warto też nadmienić dla pełnej przejrzystości, że nasze libido na pewno różni się poziomami ... ja mógłbym uprawiać z nią sex w zasadzie co drugi dzień. Jej libido jest oczywiście dużo niższe, jak bardzo do tego zaraz dojdziemy. Koniec końców zauważyłem, że tylko ja inicjuję wszystko już od około 4-5 lat ... wszystko, w sensie codziennie, zawsze jak robimy cokolwiek zawsze złapię ją za pupę, pocałuję w ucho, szyję, kark ... zwłaszcza jak robi coś w kuchni i mogę jej "poprzeszkadzać" ... zawsze, codziennie pokazuję jej, że ją uwielbiam, ubóstwiam, że mi się podoba i że mnie podnieca, że jest moją muzą dosłownie. Sam sex też raczej głównie skierowany był na nią, zawsze obydwoje rozmawialiśmy ze sobą dużo w trakcie, abyśmy obydwoje wiedzieli co nam się podoba, co nie itp. I z reguły ona zawsze dochodzi kilka razy, ja raz lub może dwa jak mam lepszy dzień. Opisuję to raczej, aby przedstawić, że zawsze wszystko robione jest pod nią/dla niej. Nawet gra wstępna była po to, aby ją nakręcić ... nigdy nie było na odwrót, nigdy ona nie robiła nic, aby mnie nakręcić - bo wiadomo, to jest z automatu. Dodam, że na początku naszego związku - przed ślubem, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Zależało jej na tym ,aby mi sprawić przyjemność i to było jasne i klarowne. Po ślubie wszystko się zmieniło. Do puenty ... po tych wcześniej wspomnianych 4-5 latach zauważyłem mimowolnie, że tylko ja przychodzę po "cokolwiek" więc powiedziałem jej co zauważyłem, wiadomo rozmawialiśmy o temacie itd. ona stwierdziła, że nie zauważyła tej prawidłowości, ale obiecywała poprawę, że będzie się ciut bardziej starać itp., aby nie było to takie jednostronne. Minęło kilka miesięcy i nie zmieniło się nic, mieliśmy kolejną rozmowę, i jej konkluzją było to samo co wcześniej. Zrobiłem więc test, nie przychodziłem po nic sam przez pół roku – i w trakcie tych 6 miesięcy ona nie przyszła „po nic” ani razu i ani razu nie uprawialiśmy sexu. Mieliśmy kolejną rozmowę, tym razem miałem już nieco pretensji i chciałem jakiś wyjaśnień, co się dzieje, dlaczego ona nie ma żadnych potrzeb naszej bliskości. Długa rozmowa pełna emocji, obietnica poprawy … i tyle. Temat tak się powtarzał przez następne lata, w trakcie których robiłem dwa kolejne takie pół roczne testy. Średni później po pół roku miewaliśmy „poważne rozmowy”, na których był płacz, przeprosiny i obietnice poprawy … i na tym się zawsze kończyło. Ostatnie mniej więcej 2 lata były już bardziej znaczące, bo nie sposób ,abym nie zaczął widzieć jej w innym świetle … ewidentnie ona mnie nie chce, proszę ją o podstawową bliskość między nami, i ona świadomie wybiera „nic nie robić”. Doszło do tego, że prosiłem ją nawet, aby sobie to zapisywała gdzieś w kalendarzu, aby czasem przyszła do mnie, aby ona zainicjowała … tak jakby miała na siłownię iść czy porządki zrobić. Kłóciło się to trochę ze mną, bo uważam, że nie powinien to być dla niej jakiś smutny/szary obowiązek, ale brakowało mi już koncepcji. To też nie zadziałało, bo wiadomo, że jak ktoś ma się zmuszać do czegoś to i tak „zapomni” albo czasu na to nigdy nie znajdzie. Sytuacja pogarszała się szczególnie od ostatnich 2 lat, bo proszę ją, błagam aby coś się zmieniło, bo czuję, że we mnie się coś zmienia, że zaczynam widzieć ją w innym świetle, jako poniekąd inną osobę. Z mojej perspektywy proszę ją i błagam, aby zrobiła cokolwiek, aby ratować nas, bo zaczynamy się sypać … i ( z mojej perspektywy ) ona świadomie wybiera nic nie robić, bo tak mało zależy jej na mnie, na nas. Nic się za bardzo nie zmieniło, mimo że zacząłem szczególnie prosić i ponaglać i doszliśmy do etapu gdzie mi się już nie chce … nic. Na tą chwilę nie chcę z nią sexu uprawiać, mam do niej spore uprzedzenia, nie wiem czy ona może ze mną nie jest lub nigdy nie była szczęśliwa, nie wiem czy to w ogóle ma sens. Na tę chwilę nie odzywamy się za bardzo do siebie i czasu nie spędzamy razem, bo nie mogę na nią patrzeć … wiem, że jakbyśmy dłużej w jednym pomieszczeniu siedzieli to nie wytrzymałbym i wyrzucałbym jej wszystkie swoje żale i uprzedzenia. Na tę chwilę najbardziej boli mnie fakt, że … ona świadomie nie chciała zrobić czegoś tak prostego i podstawowego w związku jak inicjowanie odrobiny intymności między nami … nawet a może zwłaszcza w momencie, gdy od lat jej biłem na alarm i mówiłem jej wprost, że coś się musi zmienić, że ja czuję, jak we mnie się coś powoli po tych wszystkich latach zmienia i boję się tego, co będzie dalej, jeżeli nic z tym nie zrobimy. Obecnie jedyne co od niej słyszę to, że powinniśmy razem iść na terapię … z czym ja się zgodzić nie mogę … po pierwsze to już mi nie zależy za bardzo, aby to ratować … skoro jej nie zależało na tyle, żeby ze mną do łóżka pójść raz na jakiś czas, aby nas ratować to czemu ja mam iść na terapię ? Poza tym … nadal uważam, że nie we mnie leży / leżał problem … czemu ja mam teraz iść na drogą terapię, skoro problem jakiś ewidentnie jest w niej do mnie … poza tym absolutnie nie wierzę, że przegadam z kimkolwiek temat, by było na tej terapii cokolwiek i na koniec stwierdzę „ok, faktycznie, już się na nią nie denerwuję, nie mam już żadnej traumy z tym związanej i dam jej kolejną drugą szansę” – uważam że za dużo już dostała „drugich szans” gdy przez lata ją prosiłem o jakąś zmianę. Ehhh miałem opisać po krótce sytuację a się rozpisałem nieco dłużej ... mimo że i tak jest to mocno skondensowana wersja. Sam post na koniec zamienił się w "wylewanie żalów" jak sam po sobie teraz widzę, ale jak o tym pisałem i sobie to w głowie odtwarzam i przypominam to krew się we mnie gotuje że może się to teraz tak skończyć, że my sie możemy tak skończyć ... Będę wdzięczny za jakikolwiek feedback ... póki co wszystko widzę ze swojej perspektywy, może czegoś nie widzę nie dostrzegam ...

Anonimowo

2 miesiące temu
Krystian Pasieczny

Krystian Pasieczny

Dzień dobry

Jeśli chodzi o kwestie seksualność w związku jest to problem rozległy i złożony. Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego Pańska małżonka podchodzi w ten sposób do spraw seksualnych. Tak naprawdę dopóki zachowanie osoby nie narusza dobra, szacunku i zdrowia innej osoby nie jest to zaburzeniem. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Rozumiem Pańskie potrzeby i fakt tego, jak się Pan z tym czuje- jest to na pewno dla Pana trudne i niezrozumiałe. Natomiast w tym przypadku możliwe, że Pańska żona nie ma w ogóle potrzeb seksualnych i nie jest to zaburzenie. Natomiast powoduje to problem w relacji ,co jest całkowicie zrozumiałe. Osoby aseksualne nie mają pociągu do spraw intymnych i jest to ich stała cecha. W Pańskim wypadku pojawia się pytanie:

  • - czy żona zawsze nie miała tych potrzeb i maskowała się na początku relacji?
  • - czy może nabyła tą cechę w trakcie dorosłego życia?
  • Osobiście kierowałbym się ku stwierdzeniu pierwszemu, gdyż ten aspekt osobowości rozwija się do około 25rż. Czy należy coś z tym zrobić? Myślę, że w Państwa wypadku warto. Seks w małżeństwie jest jedną z podwalin udanego pożycia. Jeżeli dwie osoby mają całkowicie inne spojrzenie na seks będzie to gwóźdź do trumny i należy się zastanowić czy w Waszym przypadku da się znaleźć jakiś wspólny front. 
  • Pierwszym krokiem niech będzie ustalenie, co się w ogóle wydarzyło- spotkanie u seksuologa 
  • Drugi krok- czuje że Pan cierpi w samotności i może udanie się do terapeuty nie będzie wiązało się z terapią, ale wsparciem Pana w tych trudnych chwilach
  • Trzeci krok podjęcie wspólnych decyzji co do dalszego życia i postępowania. Niektóre decyzje będą trudne i raniące dlatego tak ważne jest, żeby Państwo podjęli świadome decyzje.
  • Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za Państwa. Mam nadzieje, że znajdą Państwo rozwiązanie które zadowoli obie strony. 
  • Krystian Pasieczny 
2 miesiące temu
Dorota Figarska

Dorota Figarska

Dzień dobry 

Jest Pan tu i pisze ten post, co może pokazywać, że jakiejś części Pana nadal zależy na tym związku. Może warto byłoby się zastanowić nad terapią par. 

W terapii par nie szuka się winnego, raczej klientem jest relacja, terapeuta nie stoi po niczyjej stronie, raczej pokazuje mechanizmy, schematy, pomaga dotrzeć do sedna kłótni, zrozumieć perspektywę drugiej strony i wypracować kompromis.

 

Pozdrawiam, Figarska Dorota psycholog 

2 miesiące temu
Katarzyna Kania-Bzdyl

Katarzyna Kania-Bzdyl

Dzień dobry,

jestem pełna podziwu dla Pana starań o lepszą jakość związku. Widać, że wykonał Pan dobrą robotę. Począwszy od rozmów i nakreślania żonie Pana perspektywy po różnego typu działania w postaci zapisków w kalendarzu.

Być może abstynencja seksualna żony wynika z blokady w mózgu, czyli zaprogramowania już dawno temu, że seks = dziecko. Jest też możliwość, że żona w pewien sposób wstydzi się swojej kobiecości podczas zbliżeń. Niestety nie znam historii od strony Pana żony, więc to tylko moje hipotezy.

Pozostaje też nierozwiązany do końca temat dziecka w Waszym małżeństwie, a to bardzo istotne. 

Wspomina Pan o wspólnej terapii i Pana niezgody na nią, ze względu na to, że to “problem jakiś ewidentnie jest w niej do mnie”. Dodatkowo już na wstępie zakłada Pan, że podczas tych spotkań to po Pana stronie będzie dużo pracy do wykonania. Na jedno i drugie pytanie odpowiem: Niekoniecznie. Sama zachęcam Was mimo wszystko do podjęcia terapii par, a po jakimś czasie kilku wizyt u seksuologa.

I doskonale Pana rozumiem, jest Pan zmęczony ciągłymi próbami naprawy tylko i wyłącznie z Pana strony. Czas jednak, by do Waszej dwójki włączyć trzecią osobę - terapeutę (nawet już dużo, dużo wcześniej).

Sam wpis jest obszerny, to fakt, ale ja w tym widzę coś innego. Nadal Panu zależy na tym małżeństwie i na żonie:) 

Trzymam za Was mocno kciuki!

 

2 miesiące temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Zobacz podobne