Nie chcę kontaktu z rodziną, źle się przy nich czuję. Czy to jest ok?
Anonim

Anna Dudzińska
Wydaje się, że nie ma prostej odpowiedzi na postawione pytania. Czasem w trakcie terapii zdarzają się tego typu problemy i stanowią one podstawę do rozmów o nas, naszych przekonaniach i historii, jaka za soba mamy. Wpływ mamy tylko na siebie, nie na innych. Tak jak piszesz rodzina się nie zmieni, ale zmieniać możemy się my i sprawdzać, w którym kierunku się zmieniać chcemy.

Izabela Czak-Kunert
Dzień dobry,
Pani odczucia w stosunku do rodziny nie są nietypowe, zwłaszcza gdy relacje rodzinne od dawna są trudne. Unikanie kontaktu z rodziną może być sposobem na ochronę siebie, a rozmowy z obcymi mogą wydawać się mniej obciążające.
Jednak całkowite odcięcie się od rodziny niekoniecznie rozwiąże problem – może jedynie go odsunąć. Warto zastanowić się, czy próba przepracowania tych emocji z pomocą psychologa nie przyniosłaby ulgi i większej jasności co do dalszych kroków.
Pozdrawiam

Joanna Łucka
Dzień dobry,
rozumiem, że czuje się Pani niepewnie w związku ze swoimi odczuciami i zachowaniami (unikaniem) wobec Pani rodziny.
W pierwszej kolejności myślę, że warto pochylić się nad kwestią tego, co oznacza dla Pani "normalne". Czy normalne, to takie, które dotyczy większości osób? Co w sytuacji, jeśli te osoby mają skrajnie odmienne historie - np. jedna pochodzi z troskliwego domu respektującego granice, a druga osoba pochodzi z domu, gdzie regularnie doświadczała przemocy? Czy wówczas niechęć do spotkań rodzinnych będzie normalna u obu tych osób?
Powyższymi pytaniami chciałabym zachęcić Panią do przyjrzenia się swojej historii jako unikatowej i szczególnej wyłącznie dla Pani i Pani doświadczeń. Jeśli odbiera Pani swoją rodzinę jako uprzedzoną do Pani, dostrzega Pani traktowanie, którego sobie nie życzy, doświadcza Pani "mierzenia wzrokiem" i innych przykrości w ich towarzystwie, to czy normalnym byłoby godzenie się na znoszenie tego dyskomfortu? Szczególnie, jeśli - jak Pani zaznacza - rozmowa o trudnościach nie pomoże.
Jako psychologowie czasami posługujemy się takim stwierdzeniem - w nienormalnych sytuacjach, każda reakcja jest normalna. Co oznaczać ma, że nietypowe sytuacje, relacje, wydarzenia nie mają spisanych wytycznych, które moglibyśmy zastosować. Zatem wychodzimy z założenia, że staramy się sobie poradzić najlepiej jak potrafimy w tym danym momencie życia. Zgodnie z tym ile mamy możliwości, zasobów, w jakich warunkach się znajdujemy.
Natomiast mimo wszystko zachęcam Panią do zgłębienia tematu relacji rodzinnych. Odcięcie się, o którym Pani wspomina, może nie być rozwiązaniem dającym oczekiwane rezultaty. Tak jak Pani wspomniała - zdarza się Pani wpaść na członków rodziny na mieście. Zatem oficjalna zmiana statusu Państwa relacji mogłaby być dla Pani źródłem nadmiernego stresu np. podczas wyjść z domu, czy brania udziału w lokalnych wydarzeniach itp.
Proszę rozważyć porozmawianie o swoich doświadczeniach i odczuciach z zaufanym członkiem rodziny lub przyjacielem (szczególnie, jeśli on/ona również zna Pani rodzinę).
Zachęcam także do konsultacji psychologicznej lub psychoterapeutycznej (optymalnie w nurcie systemowym). Odpowiednie osoby może Pani znaleźć na tym portalu w formie prywatnej online lub stacjonarnie. Na NFZ należy szukać tu: https://pacjent.gov.pl/artykul/psychoterapia lub https://czp.org.pl/mapa/
Życzę Pani wszystkiego dobrego!
Pozdrawiam serdecznie
Joanna Łucka
psycholożka

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Zwracam się z pytaniem odnośnie do mojego zachowania, które jest dla mnie niezrozumiałe.
Często doświadczam z tego powodu mętliku w głowie i natrętnych myśli. Chodzi o moje relacje z ludźmi.
Mam 16 lat, chodzę do szkoły średniej.
Całe życie miałam koleżanki, a w zasadzie jedną — jako introwertyk preferuję mniejsze grono.
Wiele lat "przyjaźni" okazało się zgubne, bo odsunęłyśmy się od siebie, ona się zmieniła, ja też. Pójście do innych szkół zupełnie nas rozdzieliło. Obecnie jesteśmy tylko na cześć i krótkie pogawędki, ale sztywne i bez satysfakcji.
Rozpad tej relacji mnie zabolał. Miesiącami się nad sobą użalałam. A potem mi przeszło.
Tylko że zderzenie z rzeczywistością w liceum okazało się jeszcze gorsze. Liczyłam, że idąc do nowej szkoły, bez problemu znajdę koleżankę. Wyidealizowałam sobie, że będzie świetnie, a było na odwrót.
Pierwszy rok był istną tragedią: omijałam lekcje, izolowałam się od grupy, bo nikt nie chciał ze mną rozmawiać.
Zawsze oczekiwałam, że to inni do mnie zagadają, bo sama nie potrafiłam. Spędziłam cały rok, siedząc w ławce z osobą, z którą prawie nie rozmawiałam i nie mając nikogo, z kim można spędzić czas nawet na przerwie.
Zmagałam się z samotnością, chciałam tylko mieć kogoś bliskiego, marzyłam o przyjacielu, wyobrażałam sobie nawet, jaki mógłby być. Znowu zgubne wyobrażenia, które potem bolą. W styczniu chodziłam do szkolnego psychologa, co pomogło mi poradzić sobie z tym stanem i zaakceptować swoje emocje. Jakoś stanęłam na nogi. Pod koniec roku nawiązałam znajomość z dziewczyną, nazwijmy ją M.
M również była cicha, introwertyczna, pozytywna i dobrze mi się z nią rozmawiało. Miałyśmy wspólne tematy.
Od nowego roku szkolnego zaczęłyśmy razem siedzieć. Początkowo było dobrze, uwielbiałam i uwielbiam z nią rozmawiać, ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło.
Przede wszystkim dostrzegłam, jak łatwo męczą mnie konwersacje z ludźmi. Parę zdań, czasem nawet nie, a ja czuję się wykończona jak nigdy. Przychodzę do szkoły i potrafię nie odzywać się do niej przez kilka lekcji, bo na samą myśl wzbiera się we mnie złość, czy jak to nazwać. Nawet nie mam pojęcia. Bywają dni, że śmiało z nią gadam, ale potem jestem zimna, zdystansowana i się izoluję. Nachodzą mnie myśli, że to był błąd chcieć mieć koleżankę i że lepiej mi było samej, nikt mnie nie męczył, nikt nie przeszkadzał. Czasami dotyczą także bliskości relacji: boję się, że ona może poczuć coś więcej, nie wiem, skąd w ogóle ten pomysł. Albo, że ja poczuję coś więcej. Poza tym miewam negatywne myśli na jej temat: drażni mnie jej ciągłe dobre poczucie humoru, uśmiechnięta twarz i ta pozytywność wobec wszystkiego. Jestem już zmęczona uśmiechaniem się, kiedy nie mam powodu, by to robić.
Czuję się okropnie, jakbym była kosmitą, który nie umie funkcjonować z ludźmi. Świetnie dogaduję się z rodziną, z rodzeństwem, mogę z nimi rozmawiać godzinami bez zmęczenia, ale kontakt z rówieśnikami... Wysysa mnie z energii. Po całym dniu spędzonym w hałasie i wśród bodźców marzę tylko o ciszy, książce i odpoczynku we własnym towarzystwie. Często boli mnie głowa, mam spięte ciało. Zastanawiam się, jak absurdalne jest to, że parę miesięcy temu płakałam nad samotnością, a teraz chcę jej z powrotem. Wiem, że samotność mogła wpłynąć na moje postrzeganie relacji, ale czy to normalne? I czy mogę coś z tym zrobić?
Będę wdzięczna za słowo wsparcia.