Left ArrowWstecz

Chcę ograniczyć kontakt z osobą, jednak źle się czuję, kiedy pewne rzeczy w jej życiu mnie omijają.

Witam, od jakiegoś czasu zmagam się z pewnym problemem. W moim życiu relacje z pewnymi ludźmi zaczęły być dla mnie szkodliwe, powodowały we mnie poczucie niepokoju i braku stabilizacji. Spowodowane było to pewnymi nieciekawymi sytuacjami, które zdarzyły się w niedalekiej przeszłości. Oprócz tego sytuacje te doprowadziły do zmniejszenia poziomu zaufania, powstania zazdrości i niechęci do dzielenia się częścią mojego życia z drugą osobą. Stwierdziłem, że takie relacje są szkodliwe, więc ograniczyłem kontakt z osobami, które źle wpływały na moje samopoczucie. Jednak to wpłynęło na mnie równie negatywnie, jak i kontakt z takimi ludźmi. Mimo tego, że nie czuję już zaufania i wielkiej sympatii, nadal mam wielką potrzebę bycia częścią życia takiej osoby, bo jednak przeżyliśmy razem bardzo dużo. Gdy okazuje się, że w życiu takiej osoby zachodzą zmiany, o których się nie dowiaduje bezpośrednio, bo nie mamy bliskiego kontaktu, to czuję frustrację, gdyż nie jestem już osobą, do której ktoś zwraca się z nowinami w pierwszej kolejności. Mam wielką potrzebę bycia na bieżąco z życiem danej osoby, jednak nie potrzebuje bliskości z tą osobą. Zastanawiam się w jaki sposób sobie z tym poradzić. Mijają już kolejne miesiące, a ja nadal czuję to samo. Pewnego rodzaju niechęć, a jednocześnie szkodliwą ciekawość, która nie pozwala zapomnieć i iść do przodu.
Kinga Okoń

Kinga Okoń

Panie Marcinie, 

To zupełnie normalne, że po urwaniu kontaktu emocje tak po prostu nie znikają. Im dłuższa była to relacja, tym więcej czasu potrzeba, by pogodzić się z jej końcem, nawet jeśli czuje Pan obecnie do tej osoby niechęć. Zachęcam, by dał Pan sobie przestrzeń na poczucie tych emocji w pełni, bez oceniania ich. Jednocześnie jest to dobry moment by zadać sobie pytanie, czego teraz chciałby Pan od nowych, przyszłych relacji. Jakie aspekty były dobre, a czego nie chciałby Pan wnosić w nowe związki, przyjaźnie? 
Jeśli te emocje budzą w Panu znaczny dyskomfort, warto zgłosić się do psychologa, psychoterapeuty i porozmawiać o nich. 

Pozdrawiam, 

Kinga Okoń

1 rok temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

komunikacja w zwiazku

Darmowy test na jakość komunikacji w związku

Zobacz podobne

Zespół Turnera, wyzwania z aparatami słuchowymi i bezpłodnością, szukanie wsparcia.

Witam! Jestem 24-letnią kobietą. Aktualnie zakończyłam 4 rok kierunku lekarskiego, idę więc na piąty. 

Jaki jest mój problem? Otóż - mam zespół Turnera. Wiadomo - bezpłodność, niedosłuch. Aparaty słuchowe mi potwornie wręcz przeszkadzają - nie noszę ich. Dźwięki (testowałam różne modele, protetycy próbowali zmieniać ustawienia) są nienaturalne, głosy bliskich brzmią zupełnie inaczej, to było straszne. Już bardziej akceptowałam te douszne, w tych zausznych nie mogłam biegać, czy się ruszać głową, bo strasznie trzeszczało, ale ogólnie nienawidzę mieć czegoś w uchu lub koło ucha, bardzo mi to przeszkadza mimo, że próbowałam to z zaciśniętymi zębami nosić i się przyzwyczajać. A po drugie uwielbiam czesać w wysoko upięte fryzury z odsłoniętymi uszami (koki, korony z warkocza), w których wyglądałam o niebo lepiej, czuję się kobieco i mam smuklejszą buzię i każdy mi tak mówił, ale z dwojga złego wolę fryzurę, w której wyglądam niekorzystnie jak widoczne aparaty. 

No i rodzice, którzy wręcz krzyczeli na mnie jak nie chciałam ich nosić i zabrali podstępem i nic nie mówiąc do protetyka jak miałam niecałe 18 lat. I szczerze - skłonna byłabym iść jeszcze raz do audiologa choćby na konsultację, żeby tylko porozmawiać i dowiedzieć się jakie są obecnie możliwości i czy nie ma czegoś, co by zarówno mi pomogło, ale i byłoby dla mnie akceptowalne, ale obawiam się, czy znajdę kompetentnego lekarza. 

Jak byłam na oddziale audiologicznym to spora rzesza pracowników nosiła fartuchy z logo pewnej firmy produkującej aparaty słuchowe, a lekarka prowadząca nic nie wytłumaczyła, tylko powiedziała, że to jedyne rozwiązanie i już. 

Co do bezpłodności - też jest ciężko (i widzę, że innym, którzy nie mogą mieć dzieci, choćby na YT także jest z tym piekielnie ciężko - niektórzy adoptują, niektórzy z bólem serca postanawiają, że we dwójkę będą dla siebie rodziną, niektórzy nie wytrzymują i się rozstają) i z tego właśnie powodu unikam relacji romantycznych. Co więcej nigdy nie byłam w związku, nigdy nawet nie próbowałam. Bo wiem, że rodzicielstwo to podstawowe pragnienie zdecydowanej większości, szczególnie mężczyzn, jak mówią statystyki, a jak trafiłby mi się płodny partner to nie chciałabym mu tej możliwości odbierać. Jestem też realistką i wiem, że przez wielu byłabym z tego powodu odrzucona na starcie, więc nie widzę sensu, żeby próbować. A nawet jak pierw zaakceptuje to co będzie za 10,15, 20 lat jeśli stwierdzi, że dzieci jednak chce mieć? Zostanę sama jak palec mimo, że inwestowałam tyle lat w związek, a takiej sytuacji bardzo chciałabym uniknąć. 

Ale gdybym miała już wybierać to wolałabym życie z partnerem we dwoje ze zwierzakami - na adopcję żyjącego dziecka nie mam siły (tak, inni myślą, że to jak adopcja pieska czy kotka ze schroniska - wpadam do ośrodka adopcyjnego, wybieram dzieciaka, pokazuję pani z ośrodka paluchem którego i dzieciak jest mój, ale to zupełnie inna procedura), in vitro z komórką dawczyni etycznie do mnie nie przemawia, ewentualnie mogłabym zastanowić się nad adopcją zarodka. Ciężko mi chodzić do ginekologa (szczególnie, że jak miałam 18 lat w jednej z klinik zostałam potraktowana jak przedmiot do prezentacji studentom) i dawno tam nie byłam, ogólnie też źle się czułam po terapii hormonalnej. 

Kolejna kwestia jest taka, że wszyscy w mojej rodzinie biologicznej są zdrowi, mają dzieci biologiczne i… niestety nikt a nikt mnie nie rozumie. Wszyscy to bagatelizują - aparaty słuchowe to nie problem, przecież dużo osób ma (no eureka, ale są to osoby 70/80+!!!, a nie 20-paroletnie!), a dziecko sobie adoptujesz, są osoby młodsze od ciebie, chore na raka, które modlą się o życie, nie wymyślaj, nie masz źle. Może chcą mnie zmotywować taką gadką? Ale przecież mnie to nie motywuje, wręcz przeciwnie, czuję się zdołowana i przybita po takim czymś. Generalnie całe życie w zasadzie nauczona przez rodzinę byłam obracać się w kręgu zdrowych ludzi, bo w rodzinie tylko zdrowi i tylko wśród takich ludzi się obracają, w zasadzie nie znam osobiście ludzi z widocznymi niepełnosprawnościami, szczególnie młodych. Jeśli już to pokazywano mi je gdzieś z boku, pokazując i mówiąc o nich półgębkiem i ukradkiem. 

Wyjątek stanowi moja przyjaciółka - ma wady wrodzone, od dziecka przeszła multum operacji, też przez to nie może mieć dzieci. Jest ona jedyną osobą, której mogę ponarzekać w tej kwestii. Poznała teraz chłopaka i sama mi mówiła, że jak miała mu o swoich chorobach powiedzieć to jej serce ze stresu do gardła podchodziło. Zaakceptował to i w sumie to cieszę, że są jeszcze być może gdzieś ludzie, dla których to nie problem, ale większość taka nie jest. Mam też Hashimoto - tak, jestem leczona, chodzę regularnie do endokrynologa, biorę codziennie rano tabletkę, ale to tam pestka, bo powiedzmy sobie szczerze - co to jest jedna tabletka dziennie, jedno pobranie krwi raz na pół roku i jedna wizyta u endokrynologa z USG tarczycy raz na rok/dwa lata… Oczywiście dietę też stosuję i konsultowałam się pod tym kontem dietetycznie - ale dzisiaj jest tyle możliwości jej komponowania, a szczególnie jak trafi się na dobrego dietetyka i tyle dostępnych składników, że to też nic, tarczycę mam idealnie wyrównaną. Szczerze… na diabetologii jedna prowadząca powiedziała zdanie, które totalnie do mnie przemówiło. A mianowicie, że wydaje jej się, że cukrzycy z DM1, którzy nie chcą pomp insulinowych nie zaakceptowali swojej choroby i się z nią do końca nie pogodzili. Powiedziała też, że wiele młodych dziewczyn latem (kiedy się nosi lżejsze ubrania - np. sukieneczki, spódniczki, crop topy) przychodzi do niej, żeby przestawiła je z pomp z powrotem na peny, żeby nie musieć nosić widocznej pompy. 

Za dwa lata skończę studia (radzę sobie nieźle, na tym roku miałam średnią nieco ponad 4), stanę się niezależna i tak rozmyślam wtedy nad swoimi relacjami. Myślałam, żeby rozluźnić więzi z rodziną biologiczną (oprócz babci, która bardzo mnie kocha i choć też mnie nie do końca rozumie, to przynajmniej się jakoś stara). Co do relacji z rodzicami - ciężko jest i choć podczas roku akademickiego nie mieszkam z nimi na codzień, to jestem od nich jeszcze finansowo zależna. Nie mogę im nawet z przeszklonymi oczami wspomnieć, że jest mi po prostu z tą chorobą trudno. Czasem sama płaczę w nocy w poduszkę. Tłumaczę im, że moja choroba to nie alergia ani wada wzroku, ani nawet cukrzyca, tylko że ma to ogromny wpływ na życie - społeczne, romantyczne, etc - na każdy jego aspekt w zasadzie. Do mamy nie dociera, że ci ludzie, którzy nie mogą mieć dzieci, których zna weszli w związek nie wiedząc, że będą mieli problemy z płodnością, a wchodzenie w związek ze świadomością trwałej bezpłodności to zupełnie inna rzecz. I nie rozumie też tego, że to, że ona mnie kocha wcale nie oznacza, że społeczeństwo będzie mnie w 100% akceptować. Powiedziała też kiedyś - no, minie okres dojrzewania to jej przejdzie myślenie o tej chorobie i te kompleksy, bo to tylko w okresie dojrzewania. Spoiler - nie, nie przeszło, jest jeszcze gorzej. Jako dziecko byłam zupełnie inna - żwawa, ruchliwa, wygadana, przebojowa, nieśmiała tylko czasami i tylko w stosunku do obcych, ale jak zobaczyłam, że jakaś nowa osoba jest w porządku to szybko ją akceptowałam, wszędzie mnie było pełno, nie miałam oporów, żeby zapukać w randomowym dniu do sąsiadki z góry i pokazać jej swoje nowe ciuchy, zagadywałam ludzi w pociągu, etc. Ale wtedy nie różniłam się w zasadzie od innych dzieci, funkcjonowałam jako zdrowe dziecko, zdiagnozowano mnie w wieku 6 lat. I nawet wtedy nie było problemu - akceptowałam branie hormonu wzrostu, choć czasem denerwowało mnie, że muszę jeździć do kliniki, jak chyba każde dziecko, które chce spędzić dzień w szkole z rówieśnikami, a nie może. 

To wszystko zaczęło się parę lat później. Pierw kompleksem był mój wzrost, ale dzisiaj absolutnie mi to nie przeszkadza, lubię być niewysoka i drobna. No a potem przyszło to, co wyżej. I tak, rodzice w wieku 13 lat posłali mnie do psychologa, bo "nie miałam koleżanek" w 1 kl. gimnazjum, ale w celu naprawienia mnie. Psycholog na ostatniej wizycie powiedziała mojej mamie "to nie z nią jest coś nie tak, tylko z panią". Ja miałam tylko inne zainteresowania jak dziewczyny w moim wieku - pasjonowałam się nauką, a nie bieganiem za chłopakami, więc nie miałam koleżanek, bo nie miałam z nimi tematów do rozmów. W sumie dobrze mi na tych studiach i cieszę się, że dobrze sobie na nich radzę, oczywiście skończę je, bo szkoda 4 lat, audiolog mówiła, że najlepiej wybrać w takim wypadku specjalizację zabiegową (i chirurgia mi się podoba, kilkukornie asystowałam do operacji i to było świetne), ale gdybym wiedziała, że będę niedosłysząca wybrałabym nieco inną ścieżkę kariery - byłam w gimnazjum i liceum pasjonatką fizyki i wszechświata, książki Hawkinga przeczytałam jednym tchem, myślę, że wtedy poszłabym w jakąś astrofizykę.

 

 I na koniec moje pytanie - niestety teraz studiuję, nie pracuję i nie stać mnie na terapię prywatną i czy lepiej skorzystać z psychologa w ramach NFZ (mam możliwość, że kiedy pójdę z legitymacją do studenckiej przychodni nie będę czekać na wizytę więcej jak 2 tygodnie), czy lepiej znaleźć psychologa w jakiejś fundacji wspierającej osoby z niepełnosprawnościami? Czy może warto iść na grupę wsparcia? Przepraszam za trochę chaotyczny wpis, pisałam, co mi przyszło do głowy. Pozdrawiam, i z góry dziękuję za odpowiedzi!

Chcę rozstać się z mężem, ale sytuacja jest bardzo wybuchowa, trudna, mąż wymusza na mnie zachowania i słowa.
Chcę rozstać się z mężem. Od lat między nami jest źle, ciągłe nieporozumienia i kłótnie . Oboje zrobiliśmy sobie wiele złego : ja m.in oszukiwałam pisząc z innymi , wdałam się w zdradę emocjonalną. Mąż wiele lat nałogowo pił , wyzywał, był agresywny -aktualnie 1,5 roku po terapii nie pije, ale nasze relacje się nie polepszyły. Brak między nami zbliżeń ( w tamtym roku kochaliśmy się raz , w tym roku w ogóle … ) są lepsze i gorsze dni, ale czuję, że mam dość . Mamy też wiele problemów związanych z firmą, problemy finansowe . Chce się rozstać, ale każda próba kończy się ogromną kłótnią i to na oczach dziecka . Mąż wtedy chwilami wydziera się , wyzywa, każe spier*, a po chwili podchodzi, że chce się pogodzić, ale mam się zmienić, mam się przytulić itd . Gdy się nie zgadzam i mówię, że już nie daję rady , mam dość , znów zaczyna wybuchać agresją oraz tym, że zostawi mnie z niczym , że mam sobie sama radzić , a on w niczym mi nie pomoże . Firma jest na mnie, ale ja chce iść do normalnej pracy na etat , mąż mówi, że jeśli się rozstajemy to mam wyłączyć w tej chwili sprzedaż, a to wiąże się z tym, że oboje zostaniemy bez żadnych środków na życie . Nie daję już rady i nie wiem co mam robić . Chwilami mówi też, że jeśli ja podejmuję decyzje o zniszczeniu życia naszego dziecka to „on mi pokaże „ , że rozpowszechni kompromitujące mnie materiały , że nigdzie nie znajdę pracy . Dodam, że przy mężu znalazłam w marcu jakieś środki - chyba narkotyki , kilka razy widziałam dziwne papierki, które również mogą sugerować, że coś bierze, ale nie mam pewności . Boję się rozstania , boję się tego co zrobi . Jak ja i jak on sobie poradzimy, gdy żyjemy z dnia na dzień z mnóstwem opłat po terminie … już nie wiem co mam robić. Wiem, że syn jest związany z tatą i wzajemnie, ale nie wiem czy długo to jeszcze zniosę. Chciałabym żyć na nowo a osobą, z którą wdałam się w zdradę emocjonalną kilka dni temu znów się odezwała , mam w myślach to, że chciałabym odejść i spróbować życia z tym kimś , co tym bardziej mnie umacnia w tym, że nie ma sensu próbować ratować tego co jest . Nie wiem jak mam postępować, aby się uwolnić i co robić, żeby dziecko najmniej ucierpiało . Mieszkamy w moim domu rodzinnym, mąż podczas tych kłótni wymusza, abym robiła to co on chce - np. chce rozmawiać i przez 5 godzin mi mówi, że ja go nie szanuje , że ją zniszczę dziecku dzieciństwo , że ja zniszczę nas i pogrążę firmę, bo on w tym stanie nie może pracować ( od miesiąca mąż nie pracował , sporadycznie coś zrobił przy dziecku , wszystko było na mojej głowie, a gdy o coś prosiłam to mówił, że mu się nie chce - niby chciał mi pokazać jak dużo on dla nas robił tym, że zrzucił to na mnie ) ( od dziś zmienił podejście i nagle chce to ratować, ale ja mam już dość tych nastrojów , jest mi niedobrze na myśl o rozmowie z nim , boję się powiedzieć wprost to co chce powiedzieć do tego stopnia, że mam okropny ból głowy i ścisk w klatce , ciężko mi oddychać ) . Już nie wiem gdzie mam szukać pomocy i nie mam środków na płatne porady - dziś oddałam do lombardu złoto, aby opłacić prąd, ponieważ było zlecenie odłączenia . Boję się każdego dnia … boję się rozmów , boję się wymuszania zachowań - mam ogromny lęk , ból w sobie, a mąż każe mi naprawiać związek, bo jak nie to wybucha … pyta czy go kocham , chyba już tego nie czuję - jest dla mnie ważny, ale to nie miłość … jeśli nic nie odpowiem wybucha , jeśli odpowiem, że nie czuję już tego to również, a jeśli powiem że tak, ale to jest słabe uczucie i mimo to nie chce walczyć to naprzemiennie wybucha złością i każe się przytulić mówiąc, że „damy radę „ Nie chce z nim wojny , nie chce kłótni , ale też nie chce z nim wspólnego życia , nie życzę mu źle , nie chce, żeby cierpiał , powtarza wciąż, że mnie kocha , ale ja nie chcę tej miłości , nie chce, żeby zrobił coś głupiego . mam już dość życia
Boli mnie poczucie braku zaangażowania partnerki w związek. Łzy w oczach, bo tak ją kocham.
Mam poważny problem ze sobą albo z partnerką i sam nie wiem, co mam myśleć, co robić. Jak jesteśmy razem niby wszystko jest w porządku, ale nie wiem czy ona mnie kocha, czy nie i ciężko to wyczuć. Niby mówi, że tak, ale mam wiele wątpliwości. Jak muszę wracać po kilku tygodniach do domu to ani nie zadzwoni, nie napisze, taka cisza i wtedy tym bardziej czuję, że z drugiej strony nie ma zaangażowania w ten związek. Czuję się samotny i płakać mi się chce, bo rzuciłem całą rodzinę, życie zawodowe dla tej mojej ukochanej. Zastanawiam się czy ze mną jest coś nie tak, czy powinienem zakończyć ten związek. To oczywiście takie gadanie, bo nie umiem tego zrobić, bo cholernie kocham i jestem wbrew temu, co widzą ludzie, cholernie wrażliwym facetem. Pomóżcie błagam, bo mam różne dziwne myśli w głowie i łzy w oczach.
Witam, jestem ofiara przemocy domowej, tylko nie wiem, jak z tego wybrnąć.
Witam, jestem ofiara przemocy domowej, tylko nie wiem, jak z tego wybrnąć. Mam z nim syna, chce mnie zamknąć w psychiatryku, żeby sąd mnie ubezwłasnowolnił i żeby odebrali mi dzieci. Nie mam już siły na nic.... Jak sobie mogę pomóc, żeby się ie ratować, a za chwilę dzieci. Nie mam pieniędzy, utrzymuje się z alimentów na dziecko, nie mam mieszkania, nie mam nic. Odsunął ode mnie wszystkich. Nawet opieka i kurator nie są w stanie mi pomóc. Chcę pomocy, naprawdę chcę pomocy, bo już nie daje rady z tym człowiekiem... Jak w takich warunkach mają się dzieci wychowywać, naprawdę nie wiem, co mam robić.....
Czytałem w internecie, że człowiek z reguły zakochuje się trzy razy w życiu. Czy to prawda?
Jestem gejem przed trzydziestką. Zakochałem się w życiu dwa razy, dwukrotnie bez wzajemności (tak myślę). Mimo to za każdym razem uczucie ciągnie się u mnie latami - jest głębokie. Czytałem w internecie, że człowiek z reguły zakochuje się trzy razy w życiu. I że pierwsze dwie miłości mają za zadanie wiele nauczyć, i że są przygotowaniem do trzeciej, dojrzałej miłości. Czy to prawda? Bo tylko takie stwierdzenie trzyma mnie w nadziei, że kiedykolwiek będę szczęśliwy w miłości. Pozdrawiam
kryzys w związku

Kryzys w związku – jak go przetrwać i odbudować relację?

Twój związek w kryzysie? To naturalny etap, który może wzmocnić relację. Poznaj sprawdzone strategie i porady ekspertów, by skutecznie przez niego przejść i odbudować więź. Czytaj dalej!