Left ArrowWstecz

Witam. Jak nakłonić męża na rozmowę z psychologiem.

Witam. Jak nakłonić męża na rozmowę z psychologiem. Albo nawet wspólne spotkanie. Martwię się o niego. Obecnie dziwactwa same się go trzymają. W związku z żywieniem, zagrożeniem, jakie czeka na niego na każdym kroku. Ciągle tylko napięta sytuacja, nie można o niczym innym z nim porozmawiać, mnie w tym nie ma, bo jak tylko się odezwę, jest zaprzeczenie i mówienie, jakie zło na mnie czeka. A gdzie ja normalne problemy dnia codziennego i reszta. Miarka się przebrała, to jest nie do zniesienia, ja na tym cierpię. A żadne argumenty nie przemawiają do niego. Wiem ze to jest niemądre co napisze, ale muszę go zmusić do rozmowy z kimś. Bo jak nie to pozostaje tylko rozwód. Czy można kogoś zmusić sądownie do leczenia? Brakuje mi już pomysłów.
Magdalena Światkowska

Magdalena Światkowska

Rozumiem, że jest Pani zaniepokojona sytuacją i zdrowiem swojego męża. Poniżej przygotowałam dla Pani kilka propozycji, które mogą pomóc w obecnej sytuacji:

  • - Ważne, aby powiedzieć o swoich uczuciach w spokojny i empatyczny sposób, wyrażając swoje obawy i troski o stan męża. 
  • - Można omówić wspólnie korzyści, jakie może przynieść mężowi rozmowa z psychologiem. Warto podkreślić, że profesjonalna pomoc może pomóc mu zrozumieć i przezwyciężyć trudności, z którymi się boryka.
  • - Przed rozmową z mężem można się przygotować i zgromadzić informacje na temat psychologów w okolicy.
  • - Warto zwrócić uwagę na odpowiedni moment do rozmowy – spokojny i bez rozpraszających czynników. Warto unikać konfrontacji i konfliktów, ponieważ mogą utrudnić otwartą rozmowę.

Pozdrawiam,
Magda Światkowska 

w zeszłym roku

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Na wstępie przyznam, że nigdy nie korzystałam z żadnej pomocy psychologiczne. Od kilku lat czuję, że nic nie cieszy mnie tak jak kiedyś
Dzień dobry. Na wstępie przyznam, że nigdy nie korzystałam z żadnej pomocy psychologicznej. Jestem kobietą, mam 18 lat. Od kilku lat (ok. 4) czuję, że nic nie cieszy mnie tak jak kiedyś. Ciągle mam wrażenie, że coś się zmieniło, ale nie jestem w stanie określić, co konkretnie. Nawet, jak jest wszystko dobrze, to w głębi czuję, że i tak pewnie wydarzy się coś przykrego, złego, więc i tak nie warto się cieszyć. Mam trochę zainteresowań i pasji, dawniej codziennie robiłam coś z tym związanego, i naprawdę mi to sprawiało radość, interesowałam się wieloma rzeczami. Teraz bardzo rzadko mam na to ochotę i nie mam chęci do robienia czegokolwiek - zazwyczaj marnuję czas na telefonie (to utrzymuje się od ok. 2 lat). Czuję też takie fizyczne zmęczenie i "zastój". Jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, to nie czuję się wycofana - w szkole rozmawiam ze znajomymi, śmieję się, żartuję. Mam potrzebę, by spotykać się z rówieśnikami, rodziną - ogólnie, aby coś się działo. Bo takie właśnie spotkania sprawiają, że zwyczajnie się "trzymam" - mam dobry humor, jest to dla mnie odskocznia. Jednak wciąż ze wszystkiego nie umiem się cieszyć w pełni, tak w stu procentach. Coś zawsze mąci spokój, siedzi z tyłu głowy. Sypiam normalnie (choć nawet, gdy śpię tyle, ile potrzebuję, czuję zmęczenie), apetyt raczej mi dopisuje, nie mam żadnych myśli samobójczych. Jeśli chodzi o samoocenę, to nie mam jej bardzo mocno zaniżonej. Odnoszę jednak wrażenie, że mój wygląd się zmienił na gorsze, twarz jest taka "przygaszona". Jestem nerwowa, stresują mnie niekiedy zwykłe, codzienne sprawy, np. pójście na autobus, umówienie się na wizytę do lekarza. Bardzo często myślę, że nie wydarzy się u mnie już nic ciekawego. Przyszłość raczej mnie martwi, niż napawa optymizmem. Nie wiem, co sądzić o takim stanie. Nie jestem przygnębiona cały czas, jednak tak jak wspominałam, boję cię być szczęśliwa, albo też nie potrafię. Czuję, że nie jestem tą samą osobą co wcześniej. Pierwszy raz opisałam dokładnie to, co czuję, starałam się być szczegółowa. Stąd moje pytanie: czy warto się skonsultować ze specjalistą, jeśli takie coś się utrzymuje już długo? Jeśli ma to znaczenie, to mniej więcej w latach 2016-2017 miałam bardzo silny stres (do tego stopnia, że zasypiałam i budziłam się z niepokojem) związany z tym, że wmawiałam sobie choroby bądź też bałam się, że mam jakąś chorobę. Szczególny lęk dotyczył tego, że stracę wzrok, oślepnę (dość długo diagnozowałam chorobę oczu, która finalnie okazała się niegroźna). Bez przerwy o tym myślałam, ciągle czułam niepokój. Miewałam okres, że byłam spokojna po zapewnieniach lekarzy, że nic mi nie jest, jednak w pewnym momencie znów wyrabiałam własne teorie, że jednak coś się dzieje z moim wzrokiem. Teraz uczęszczam na regularne wizyty i nie odczuwam niepokoju z tego tytułu.
Wyzwanie na temat młodości spowodowało kryzys małżeński
Kryzys małżeński. Od jakiegoś czasu oddaliliśmy się z mężem od siebie. Ciągle są jakieś niedomówienia nieporozumienia. Sama się do tego przyczyniłam bo po 17 latach razem przyznałam się do tego że w młodości (miałam wtedy że 20 lat) imponowali mi towarzystwo które imponować mi nie powinno nawet umówiłam się z chłopakiem z tej grupy i mimo że do niczego nie doszło wręcz przeciwnie zrozumiałam wtedy że to towarzystwo nie dla mnie. Mąż zwyzywał mnie od pustaków i takie tam. Ok nie spodziewał się takiego wyznania ale to było na długo zanim męża poznałam (poznaliśmy się jak mieliśmy po 25 lat) no i było ponad 20 lat temu. Może powinnam to zachować dla siebie skoro tak długo o tym nie mówiłam. Ale ostatnio były rozmowy o tym towarzystwie u nas w domu i nie chciałam dalej ściemniać że nie wiem o kogo chodzi naiwnie chciałam być uczciwa żeby mąż już wiedział o mnie wszystko wyszło odwrotnie. On miał gorszą przeszłość bo skakał z kwiatka na kwiatek ale widzę że potem wyznaniu się odsunął oczywiście ubzdurał sobie że jestem jakieś drugie dno że ja na pewno kogoś mam bo po co mu teraz to wyznaje. Nigdy w małżeństwie nie zrobiłam nic przeciwko niemu z nikim nawet się nie spotkałam nie flirtowałam ani niż z tych rzeczy. Jego pewna nie jestem. On ma bardzo silna osobowość. Mnie bardzo zabolało że on sobie źle o mnie myśli mimo że nic złego nie zrobiłam. Ja jakby lubię czuć się winna zamiast to olać bo skoro nic złego nie zrobiłam to powinnam mieć gdzieś jego fochy a chodzę jak struta. Ciężko się z nim żyje bo czasem nie wiem jak z nim rozmawiać bo jak coś powiem nie tak coś co mu się nie spodoba jest foch i ja nawet nie wiem o co. W każdym razie to zazwyczaj moja wina według niego. Zmęczona już jestem nie chce ciągle czuć się winna skoro nic złego nie zrobiłam. Jestem idiotką że w ogóle mu to wyzanalam choćby nie wiem jak dobre były moje intencje. Nie chcę się tłumaczyć z czegoś czego nie zrobiłam a on sobie ubzdurał że ma niezawodne przeczucie które niby mu mówi że ja kogoś s mam czy miałam no i jak mają do niego trafić racjonalne argumenty? Jak mam naprawić nasz relację? Nie będę się tłumaczyć bo on nie wie adomo skąd coś sobie ubzdurał a może on kogoś ma a psychicznie mnie męczy. Jak coś jest nie po jego myśli to foch potrafi przy znajomych mi głupio odpowiedzieć.na imprezy też z nim nie lubię chodzić bo albo mnie zostawia i "łazi" nie wiadomo gdzie gapi się na inne dziewczyny głupi gada (że niby żartuje) Ma nada mną "władze ekonomiczną". Co ja mam z tym wszystkim zrobić?
Kryzys suicydalny- proszę o pomoc
Miewam myśli samobójcze, jako jedyne wyjście z trudnej sytuacji ,walczę z tym, ale nieraz pocieszam się, że jak będzie tak ciężko dalej to mogę to zakończyć.
Nie kocham żony, jesteśmy przeciwieństwami i potwornie męczę się w relacji.

Dzień dobry, Z żoną jestem już 12 lat po ślubie, a razem jesteśmy od 17. 

Mamy wspólnie syna w wieku 10 lat. Od wielu lat (conajmniej 11) borykam się z problemem w moim związku, w którym się średnio dogadujemy ze względu na ogromne różnice charakterów, temperamentów, celów w życiu, wspólnych zainteresowań itp. 

Od conajmniej 5 lat sam przed sobą stwierdziłem, że ja jej po prostu nie kocham. Kompletnie nic nie czuję, nie tęsknię jak gdzieś wyjadę, nie myślę o niej. Parę miesięcy temu przyznałem się jej do tego, że jej nie kocham i będę chciał zakończyć nasz związek. Ogólnie to poczułem ulgę, że w końcu to powiedziałem i myślałem, że będzie lepiej, ale ulga była na krótko. Oczywiście był płacz, ale po dłużej rozmowie sama stwierdziła, że jest kiepsko. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ona boi się samotności i że sobie już nikogo nigdy nie znajdzie. I jak tak gada to ciężko mi trochę na sercu to słuchać, ale ja nie potrafię dłużej tego ciągnąć. Ja po prostu nie jestem już w stanie dać czułości, miłości, itp. Jak ją przytulam to się dosłownie zmuszam do tego. 

Ostatnimi czasy przez przypadek poznałem pewną dziewczynę, z którą się świetnie dogaduję. Jeszcze nic między nami nie zaszło, ale mogłoby dojść. Ja jeszcze staram się trzymać na wodzy z emocjami, bo nie chce niczego odwalić będąc w związku. Dosłowne przeciwieństwo mojej żony. Ja osobiście nie widzę żadnych szans na to, aby się znowu zakochać w żonie. Jest ogólnie dobrą osobą, ale ja już nie mogę tak żyć i siebie oszukiwać. Przez tyle lat też sam się bałem, że nikogo innego sobie nie znajdę, więc tkwiłem w tym. Jest to tak naprawdę pierwsza moja dziewczyna, która mnie zaakceptowała, gdyż nigdy powodzenia nie mialem i być może teraz wychodzą mi jakieś braki z lat młodzieńczych i rzeczy, które powinienem przeżyć w tamtym okresie życia. Żona mówi, że się zmieni itp.ale jak można swój charakter czy sposób bycia zmienić. Ja wiem, że tak się nie da. 

Moje pytanie, jak rozwiązać ten cały problem w moim związku, jak to zrobić, aby wszyscy jak najlżej to przeszli… dzień w dzień o tym myślę, śpię tragicznie i jestem już tym wykończony psychicznie i fizycznie. Czy powinienem się udać do psychologa na rozmowę? Nie wiem co zrobić, żeby się uwolnić od tego wszystkiego.

Mam wiele problemów, mam wrażenie,że dźwiganie ich z roku na rok staje się coraz cięższe, jest mi ciężko psychicznie tak poprostu już żyć na codzień, jestem bardzo nieśmiała, brak mi pewności siebie totalnie, w sumie jak widzę osobę, która jest pewna siebie, a jest przy kości lub przeciętna z wyglądu, to aż jestem zła, bo nie rozumiem tego, jakim cudem tak można, od kiedy pamiętam mam takie przeświadczenie w głowie , że ludzie ładni są lepsi oni mogą być pewni siebie, zawsze takich osób się bałam, tych śmiałych i pewnych siebie, potrafiłam się świetnie dogadywać z osobami, które były skromniejsze, miłe, sympatyczne, dobre, wtedy ja czułam, że moja pewność siebie wzrasta przy osobach, które tak jak ja nie były tak pewne siebie i bardziej podatne na czyjeś zdanie. W dzieciństwie uwielbiałam się bawić lalkami Barbie, bo uważałam, że są idealne. Największym moim problemem jest strach przed wszystkim dosłownie, przed każda zmiana, pamiętam, że jak na studiach kiedyś miałam coś przeczytać na forum jakiś referat to płakałam, wertowałam internet jak to zrobić, na myśl że wychodzę na środek i czytam tekst z kartki, a wszyscy się na mnie patrzą cała się trzęsłam, no i doszło do tego mojego wystąpienia i oczywiście masakra, tak mi się trząsł brzuch przy oddychaniu, że przez bluzkę było widać, ręce mi się trzęsły, głos drżał i załamywał, brakowało mi tchu , a twarz była rozpalona. Nie wiem czemu tak się dzieje, to straszne. Bardzo przejmuje się opinią innych ludzi, jak wychodzę z dziećmi na spacer, zwracam uwagę czy ktoś na mnie patrzy, a jak ktoś się dziwnie spojrzy to od razu wydaje mi się że to moja wina, że powiedziałam coś nie tak, zrobiłam coś nie tak, jeśli chodzi o spotkania rodzinne u mnie czy męża to już w ogóle tragedia, rozmyślam ileś czas wstecz co będzie, jak to będzie żebym nie powiedziała nic głupiego, żeby nikt mnie o nic nie zapytał co będzie wymagało dluzszej wypowiedzi niż kilka słów, wstydzę się być sobą przy innych ludziach, jak ktoś podchodzi do mnie natychmiast się oddałam, bo nie umiem rozmawiać z kimś tak blisko i patrzeć w oczy, jak mówię coś do kogoś patrzę w różnych kierunkach, jak się wstydzę to bardzo dużo się śmieje, nie potrafię mieć poważnej komu, niektórzy mogą myśleć, że jestem bardzo roześmiana osoba i pozytywnie nastawiona, inni mogą myśleć,że dziecinna bo śmieje się nawet przy poważnych tematach, a ja tak reaguje na nerwy i nieśmiałość i stres, w sumie nie potrafię i nawet nie wiem jak to jest być sobą przy innych ludziach, nawet przy moich rodzicach nie jestem w pełni sobą, to już w ogóle chyba szok dla każdego. Bardzo wstydzę się okazywać uczucia czy to przy ludziach czy to słowne czy poprzez czule gesty, nie wyobrażam sobie że przy załóżmy rodzinie męża podchodzę do niego i przytulam go, albo na spotkaniu z koleżanką daje mężowi buziaka w życiu, jeśli chodzi o dzieci, w domu mówię im milion razy jak bardzo ich kocham i przytulam ciągle, bez przerwy wręcz okazujemy sobie uczucia, a przy ludziach jest ta blokada jestem bardziej wstrzemięźliwa. Mam 32 lata i tak ciężko mi z tym że poza domem nie jestem sobą, przez to wydaje mi się, że jestem gorsza od innych, którzy potrafią korzystać z życia, cieszyć się nim, kochać siebie , mieć marzenia i je spełniać, kochać życie, być sobą i nie przejmować się opinią innych, bo ja nie potrafię zupełnie. Uprzedze pytanie prawdopodobnie: w swoim wyglądzie od zawsze nienawidzilam swojego nosa, który jest bardzo duży, siostra zawsze mi powtarzała nie myśl o tym, bo inni tego nie widzą, że to w mojej głowie, a jak nie będę o tym mówić to i nikt o tym nie pomyśli, no i nie sprawdziło się, moja pierwsza miłość w 1 klasie gimnazjum, napisał kiedyś do mnie list, w którym (nie pamiętam całej treści)ale zawarte było zdanie o tym, że mam duży nos, to było bardzo dawno nie pamiętam jaki h dokładnie słów użył, czy nos jak kartofel czy coś w tym stylu, nie muszę mówić jak to przeżyłam. Jakiś czas później kolega całkiem nieświadomie tak poprostu w rozmowie zapytał czy u mnie w rodzinie to wszyscy mają takie duże nosy... W dzieciństwie to były tylko dwie takie sytuacje, albo az...Jak poznałam swojego obecnego męża, to na początku zamieszkania razem, też wypalił któregoś razu zupełnie nieświadomie, poprostu jest taki mocno szczery, coś w stylu, że mam stosunkowo duży nos. Wtedy się strasznie popłakałam, pamiętam, mimo, że upłynęło 10 lat. Od kiedy pamietam chowam ten nos jak tylko mogę, np. nigdy nie wstawiam zdjęć gdzie widać mnie z profilu, a do ludzi zawsze staram się odwracać, by twarz była przodem, jak przechodzę przez pasy to automatycznie odwracam się od kierowców, lub do nich, bez sensu nawet nie wiem co to za ludzie, ale robię tak od kiedy pamiętam, zawsze i wszędzie o tym nosie pamiętam, jak ktoś na mnie patrzy w sklepie, to od razu myślę, że patrzy na mój nos... Coraz ciężej mi z tym wszystkim żyć, prosze o pomoc, niestety na terapię mnie nie stać, na chwilę obecną przebywam na urlopie wychowawczym...
TW. Jak radzić sobie z poczuciem pustki, agresją i lękiem przed odrzuceniem?

Mam 16 lat i odczuwam głębokie uczucie pustki oraz dezorientacji, które towarzyszy mi na co dzień. Często czuję się zagubiona, nie wiedząc, gdzie się znajduję ani kim naprawdę jestem, co wprowadza mnie w stan frustracji i zniechęcenia. Zmagam się z problemami z agresją, które przejawiają się w skrajnych reakcjach – zdarza mi się rzucać na moją dziewczynę, wyzywać ją i angażować się w bójki, co sprawia, że nasza relacja staje się coraz bardziej napięta. Czuję także silną potrzebę wyładowania swojej złości na innych, co prowadzi mnie do myśli o pobiciu kogoś, gdy coś mnie zdenerwuje. 

Kiedy doświadczam krzywdy ze strony innych, pojawiają się w mojej głowie myśli o zrobieniu sobie krzywdy lub chęci, by trafić do szpitala, aby inni mogli poczuć wyrzuty sumienia i w końcu zauważyć, że naprawdę źle się czuję. 

Odczuwam głęboki lęk związany z odrzuceniem i nieustannie boję się, że ktoś bliski może mnie zostawić, co dodatkowo potęguje moje negatywne emocje. Często mam chwile, gdy wydaje mi się, że wszystko może się poprawić, ale nagle doznaję załamania, staję się smutna i zaczynam płakać, co sprawia, że czuję się jeszcze bardziej bezradna. 

W moim domu panowała przemoc emocjonalna ze strony ojca, co z pewnością miało ogromny wpływ na moje zachowanie i sposób, w jaki postrzegam siebie oraz innych. 

Boję się samotności, zwłaszcza w sytuacjach, gdy moja dziewczyna potrzebuje czasu dla siebie, co dodatkowo wzmacnia moje obawy. 

W trudnych momentach często sięgam po alkohol i palę papierosy, sądząc, że to sposób na radzenie sobie z emocjami, które mnie przytłaczają. Miałam także groźby dotyczące zrobienia sobie krzywdy lub okaleczenia się, co jest dla mnie bardzo niepokojące. Bliscy zauważają, że mogą występować u mnie problemy, które sugerują zaburzenia osobowości. Chciałabym zasięgnąć porady psychologicznej, ale odczuwam ogromny strach przed wizytą, co sprawia, że nie potrafię podjąć tego kroku. Czy to na coś wskazuję?

W zeszłym roku zmarła moja mama, w tym roku babcia. Były całym moim życiem
Życie nie ma sensu Uważam, że życie nie ma sensu, po co żyjemy? Patrząc na świat z coraz dalszej perspektywy, np. na naszą planetę jakby ze zdjęcia satelitarnego lub z poziomu wszechświata to wszystko nie ma sensu. Po co to wszystko? i tak wszyscy umrzemy. Nasi bliscy również. Nasze dzieci, wnuki i prawnuki również. Już za dwieście czy trzysta lat nikt nie będzie o nas pamiętał, nawet o tym, że istnieliśmy. Tak jak teraz nikt nie pamięta i nie zna historii życia zwykłych ludzi, którzy żyli np. 3000 lat temu, czy 150, czy w starożytnym Egipcie. Nic po nas nie zostanie. Co za różnica, czy ludzkość jest trochę bardziej czy mniej rozwinięta pod względem np. technologicznym czy ekonomicznym i ktoś czasem wspomni jakąś osobę znaną z historii? W zeszłym roku zmarła moja mama w wieku poniżej 60 lat, w tym roku babcia (jej mama). Były całym moim życiem. Sama mam niewiele ponad 30 lat i nie mam dzieci. Po co je mieć, po to by cierpiały istnienie na tym beznadziejnym świecie? Jest na nim tyle zła, nienawiści wśród ludzi, wojen, głodu, cierpienia, chorób, a dobra i piękna niewiele, trzeba codziennie walczyć o przetrwanie, bo inaczej się umrze z głodu lub z braku schronienia zimą. A i tak wszyscy umrą, nasze dzieci też. Nic nie ma sensu. Po co pracować na co dzień, skoro wszystko jedno czy umrę z trochę większą lub trochę mniejszą ilością rzeczy materialnych, które i tak wyrzucą osoby/dzieci porządkujące moje mieszkanie/dom po śmierci. Co za różnica, czy odwiedzę kilka krajów świata, czy więcej, skoro i tak nie da się zwiedzić całego świata. Patrzę na świat codziennie z perspektywy wszechświata i dziwię się jak ludzie mogą normalnie żyć i przejmować się swoimi drobnymi sprawami nic nieznaczącymi, jak mogą się cieszyć czymkolwiek, nie mieć depresji, skoro i tak wszystko to już za jakieś 100 lat już zniknie całkowicie.
Partner chce wrócić do rodzinnego miasta z powodu pieniędzy, ale ja tutaj mam syna, jego tatę i zwyczajnie sobie tego nie wyobrażam.
Chłopak chce mnie zostawić, bo za mało zarabiamy. Mam 29 lat i 7- letniego syna z poprzedniego związku. Mój były partner (26 lat) jest świetnym ojcem, po prostu do siebie nie pasowaliśmy i nasze drogi się rozeszły, gdy syn miał niecały rok. Przez około 2 lata ja zajmowałam się synem, a tata był na dojazdy z Warszawy. Wtedy poznałam obecnego partnera (24 lata). Od początku związku wiedział, że mam dziecko i mój syn jest i będzie dla mnie najważniejszy. Podjęliśmy decyzję o wyjeździe za granicę, syn zamieszkał wtedy z tatą w Warszawie i tym razem on głównie się nim zajmował, a ja byłam na dojazdy. Trwało to około dwa lata a mój związek bardzo na tym ucierpiał, bycie z daleka od swojego dziecka jest okropnym uczuciem. Od roku jesteśmy ponownie w Polsce (w Warszawie, tam gdzie mieszka ojciec) i sprawujemy nad synem opiekę naprzemienną, dogadujemy się z moim byłym partnerem bardzo dobrze. Dobro dziecka jest dla nas najważniejsze. Mój aktualny partner (już od ponad 4 lat) ostatnio powiedział mi, że nie stać nas na życie w Warszawie i chciałby wrócić do naszego rodzinnego miasta, żeby więcej oszczędzać. Ja muszę być na miejscu, tam gdzie mój syn. Nie ma możliwości, żebym znowu wyjechała i go zostawiła. Ani nie zamierzam zabierać syna od ojca, dziecko potrzebuje oboje rodziców po równo. Nie wyobrażam siebie, naszego związku na odległość, to prawie 400 km. Nasz związek nie będzie się wtedy rozwijał, tylko zrobimy krok wstecz. Najgorsze jest to, że zanim konkretna decyzja zostanie podjęta musi jeszcze minąć około 5-6 miesięcy, wtedy kończy się nam umowa na mieszkanie. Więc teraz przez napięta sytuację między nami, jesteśmy właściwie współlokatorami a nie parą. Nie wiem co zrobić i jak najlepiej tę sytuację załagodzić?
Dzień dobry mam pytanie odnoście stresu, czy to że skubię skórki przy paznokciach zauważyłam że w sytuacjach stresowych głównie, to jest objaw jakiś problemów psychicznych które trzeba leczyć? Dodam że często kończy się to ranami i są to nawet blizny z dawnych lat do połowy palca. Drugie pytanie, staramy się z mężem o dziecko ale bardzo stresują mnie myśli o porodzie naturalnym, czy można to leczyć, czy istnieje jakaś terapia?
Mąż już raz prawie się ze mną rozstał przez romans. Teraz znów chce to zrobić. On jednak uważa, że nie ma dokąd pójść, wspieram go w tym wszystkim.
Witam, jestem w związku małżeńskim od ponad 30 lat. Mąż trzy lata temu oświadczył, że chce odejść. Pozew został złożony, nie zrealizowany. Przyczyną była inna kobieta. Byłam wówczas w szoku i skorzystałam z psychologa. Mąż w tym czasie zaczął się plątać w tym co mówił i robił. Okazało się, że kobieta w której zadurzył się nie chciała go, a relacja jej z moim mężem nie była taka, jaką on przedstawiał. Rozpoczął terapię i razem również chodziliśmy. Nie było łatwo. Czas obecny: znów zauważyłam dziwne zachowania męża. Spytałam wprost. W odpowiedzi usłyszałam , że jest ktoś. Że chce być z tą osobą. Powiedziałam, że nie mam siły przechodzić drugi raz tego samego i najlepszym rozwiązaniem będzie rozstać się. Wówczas usłyszałam , że nie ma dokąd iść, gdzie ma mieszkać ? Że wyrzucam go z domu itp. po czym dodaje, że z tą kobietą nie łączą go bliskie kontakty. Zachowuje się jakby nic nie stało się , a za chwilę płacze i przytula mnie, powtarzając, że mnie krzywdzi, zmarnował życie i chce zniknąć. Zasugerowałam, by koniecznie udał się na wizytę do psychiatry , ewidentnie potrzebna jest pomoc. Do tej pory miał i cały czas ma wsparcie we mnie. Zaczynam zastawiać się nad wszystkim. Mam w głowie mętlik i nie wiem już jak postępować. Jeśli chory, to trudno zostawić kogoś bez pomocy, a z drugiej strony jestem zmęczona zachowaniami męża , huśtawką itp . Może sama potrzebuję psychologa, który ukierunkował by mnie, jaki obrać kierunek ?
Związek - uzależnienie swojego dobrostanu od partnerki. Jak sobie pomóc?
Rok temu poznałam dziewczynę, z którą aktualnie jestem od dwóch miesięcy w związku. Choruje ona na ADHD i nigdy nie była w poważnej relacji. Ja jestem osobą, która potrzebuje dość sporo uwagi i często za dużo myślę. Rzadko mi odpisuje, nie wyjdzie z integracją pierwsza. Bardzo ją kocham i wiem, że się stara. Odkąd się poznaliśmy już poczyniła spore postępy, każdą kłótnię omawiany. Dzisiaj jest nasza dwumiesięcznica, napisałam jej wiadomość rano i jest 17, a nie dostałam żadnej odpowiedzi. Mimo że wszystko wyświetliła. Normalnie myśląc wiem, że pewnie się rozkojarzyła czy nie miała czasu (wraca dziś z wakacji), ale jednak ciągle o tym myślę. Problem jest taki, że za bardzo uzależniłam swój humor od niej i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Jest na to jakiś sposób? Czasem nie potrafię normalnie funkcjonować, jeśli jest pomiędzy nami źle. Wiele rzeczy odbieram też często błędnie i sama się nakręcam. Moje myśli ciągle krążą wokół niej, nie dbam w ogóle o siebie. Nie potrafię wyłączyć swoich myśli.
Od pewnego czasu zle się czuje w swoim ciele i czuje ze straciłam prawdziwe szczęście i uśmiech, trudno mi jest się otworzyć na moje problemy, ponieważ cała moja rodzina martwi się o moją siostrę która ma również bardzo poważne problemy psychiczne i cała energia mojej rodziny jest zwracana ku niej. Chciałabym się udać do psychologa ale wiem ze mamy trudna sytuacje finansową i cześć pieniędzy jest przekazywana na terapie i psychiatrę siostry. Zauważyłam również ze bardzo martwi mnie sytuacja siostry i moja bezsilność niektórych sytuacji jest na tyle wysoka ze doprowadzam się do szału i przez to z każdym się kłócę. Zdarza sie czasem ze jednego dnia sie objadam a następnego jem tylko jeden posiłek. Próbuje walczyc z tym ale nie potrafię. Nie wiem co robić i gdzie się udać z moim problemem. Jak mam się zachować?
Mama złości się na moje potrzeby, ojciec zachowuje się jak wojskowy w domu. Jestem samotną studentką.

Mam 23 lata i czuję się samotna. Mieszkam z mamą, która już się starzeje i rozmawia głośno na cały dom, a kiedy ja uciszam, mówi, że to jest jej dom, a potem po 2 dniach mówi, że jak bardzo musimy się wspierać jako rodzina. Ojciec, który przez całe życie wraca na weekendy do domu i robi nam wojsko z bratem za dzieciaka. Jest małomówny, jak coś mu nie pasuje to głośno krzyczy, sam jego wygląd jest straszny. Rodzice się zawsze kłócili głośno przy nas, dzieciach. Studiuję, ale na studiach nie mam żadnej kumpeli, jedna, z którą rozmawiałam, poszła sobie do innej grupy, do innych znajomych zostawiając mnie samą z osobami z hermetycznej grupy. I ciężko mi na wiązać jakiś kontakt z innymi osobami. Moje wszystkie bliższe kumpele studiują w innych miastach, mają ciężkie studia i chłopaków i mało co to one piszą do mnie pytając się jak tam. Jestem osobą zawsze uśmiechniętą, pełną energii, jeżdżę konno, chodzę na siłkę, jestem też mocno waleczna, asertywna i nie wszyscy mnie polubią, bo mam liderskie cechy, jeżdżę na wymiany młodzieżowe z erasmusa, poznaje ludzi. Jestem strasznie wrażliwą osobą, przywiązująca się. Marzę o rodzinie i swoich dzieciach, bardzo. Bo chciałabym tworzyć prawdziwy dom, chociaż z moją rodziną. Ciężko mi się separować od mamy, bo to jednak moja mama, która do końca jest przy mnie, ale ona zaczyna nie widzieć żadnej swojej winy w zachowaniu. Mam zdiagnozowane adhd, osobowość anankastyczną. Mam ORKIESTRĘ w głowie codziennie i nie wytrzymuje tego i jestem sama z tym wszystkim na co dzień, bo nie mam nikogo, kto mógłby po prostu mnie przytulić.

Anoreksja - czy decyzja o podjęciu leczenia jest dobra?
Wychodzę z anoreksji. Jestem na etapie szybkiego przybierania na wadze. Coraz częściej pojawiają się silne napady lęku, uczucie wyobcowania, uczucie zagrożenia, coś w stylu"odrealnienia", co powoduje jeszcze większy lęk. Podjęłam decyzję, że faktycznie chcę wyjść z anoreksji, a ta decyzja spowodowała pogorszenie stanu psychicznego. Ciężko chwilami się w tym odnaleźć. Jakby mózg nie współpracował z emocjami, ciałem, które jest coraz cięższe. Ciężej się chodzi, schyla... Dużo sprzeczności. Czy to normalne? Czy decyzją z przybieraniem na wadze była błędną decyzją na ten moment?
Kryzys w związku po 8 latach - problemy z zaufaniem i rozwiązaniem konfliktów

Mam problem w relacji. Mam 26 lat w tym roku, mój narzeczony 27. Jesteśmy ze sobą od 8 lat. Ostatnio mamy bardzo duży kryzys. W złości powiedziałam bardzo wiele przykrych słów. Powiedziałam, że ktoś inny zaczął mnie doceniać, mimo że nie było to prawdą, kazałam mu się wyprowadzić, ale nie wyrzuciłam go za drzwi. Nie chciałam tego, ale nie umiałam zapanować nad emocjami. Ciągnie nas do siebie, ale nie umiemy rozwiązać naszych problemów. On nie umie mi wybaczyć tych słów, nie potrafi mi zaufać. W lutym się wyprowadził, próbowaliśmy się dogadać, ale jednak bezskutecznie. Narzeczony ma też problem ze sobą, czuję, że zgubił siebie i nie może siebie odnaleźć. Twierdzi, że wszystko wydaje mu się bez sensu.

Utrata pracy, która bardzo mnie boli, diagnoza nowotworu i operacje. Nie mam z kim porozmawiać.
Mam 42 lata, 20 czerwca powiedziano mi, że umowa o pracę nie będzie kontynuowana...a 21 czerwca że mam nowotwór. 4 lipca miałem operację. Mija 11 dni od operacji i nachodzą mnie myśli, że nigdzie nie pasuję. Że nie pasowałem do firmy, a teraz nawet do życia....nie mam z kim o tym pogadać. Żony nie chcę dręczyć takimi rozterkami, bo i tak jej ciężko z tym wszystkim. Chronimy naszego syna 7 lat, by nie czuł, że jest poważnie z moim zdrowiem itd. W pewnym sensie brak pracy uważam za porażkę...wszystko było dobrze i nagle się posrało.
Nie radzę sobie emocjonalnie po rozstaniu, ponieważ martwię się o byłego partnera i jego zdrowie, samopoczucie.
Witam. Mam 26 lat. Jestem świeżo po rozstaniu. Byliśmy razem ponad dwa lata, a czuję jakby to było dużo dłużej. Być może dlatego, że był to mój pierwszy poważny związek. On zerwał, ale to ja narobiłam głupot, które do tego doprowadziły. Cały czas płaczę, nie mogę się uspokoić, ale najgorsze jest to, że największą emocją, którą odczuwam jest to, że się o niego martwię. Mieszkaliśmy razem ponad rok i wiem jak wygląda życie z nim, było bardzo dobrze. Zdarzały się sprzeczki, ale nic poważnego. Ale boje się, że jak znowu zamieszka sam, wróci do trybu życia sprzed związku, a ja tego nie chcę. Nie potrafię przestać o tym myśleć. Jak sobie z tym poradzić?
Nie potrafię się zebrać
Nie potrafię się zebrać do kupy. Brak chęci na życie i stres, kłopoty ze zdrowiem i zmiana pracy. Po 12 latach wróciłem z UK do Pl, posypało mi się życie z kobietą i zdrowie kuleje i czas się zebrać na badania i lekarzy a ja nie mam siły na nic....
Witam, jestem w moim pierwszym związku, półtora roku i od paru tygodni, może miesiąca, nie wiem, co czuję czy na pewno to ta osoba
Witam, jestem w moim pierwszym związku, półtora roku i od paru tygodni, może miesiąca, nie wiem, co czuję czy na pewno to ta osoba, czy na pewno ją kocham, często myślę nad rozstaniem się, ale co, jeśli będzie gorzej, albo co jeśli nie znajdę nikogo więcej, lub co jeśli sytuacja się powtórzy że znowu nie będę wiedział co robić. Że tak napiszę częściej rozglądam się za innymi dziewczynami. Miałem identyczną sytuację 2/3 miesiące temu, ale udało mi się zapomnieć albo po prostu myśleć albo minimalnie. Moja dziewczyna jest sympatyczna, miła, ogólnie partner "idealny", ale ostatnio tak, jak napisałem wyżej, nie wiem, co czuję, często myślę nad rozstaniem, nie wiem czy podoba mi się fizycznie. Czasami wolę spędzić czas ze znajomymi lub spędzić go sam niż z dziewczyną. Codziennie rozmawiamy przez telefon. Jak patrzę w przyszłość, nie widzę tego dobrze. Ciężko jest mi podjąć ten temat, bo jest bardzo wrażliwa i boję się jej reakcji, nie chce też psuć jej samooceny wiem że łatwo to naruszyć. Czasami zazdroszczę znajomym, którzy nie mają drugiej połówki. Nigdy nie byłem tak zagubiony i nie wiedziałem co robić, co myśleć, nie chcę podejmować decyzji zbyt pochopnie ale aktualna sytuacja zaburza mi czasami cały rytm dnia i potrafi zepsuć humor nigdy nie miałem takiego problemu, jak teraz mam w głowie, tylko pomysł z zerwaniem, ale mam przed tym obawy i nie wiem czy na pewno to jest to rozwiązanie. Mam 17 lat, dużo do 18 mi nie brakuje, więc myślałem, żeby wstrzymać się do tego czasu i udać się do psychologa (poszedłbym teraz, ale nie chcę prosić rodziców). Szukałem też kontaktu online z psychologiem bez 18 lat ale nie wiem czy jest to możliwe
Dowiedziałem się, od partnerki, o tym, że gdy była młodsza, leżała w szpitalu, u stwierdzono u niej niemożliwość podejmowania decyzji
Witam, mam pytanie, chodzi o moją partnerkę, kobietę, po przejściach. Gdy poznaliśmy się, wszystko układało się nam bardzo dobrze, była osobą, która potrzebowała opieki, potrzebowała bycia, z bliska osoba, i było tak, nie miałem do tego rządnych zastrzeżeń. Pojechaliśmy razem, na wczasy, i było nam cudownie, bardzo zbliżyliśmy się do siebie, co podobało się nam, a moja partnerka, była pozytywnie zaskoczona moją osobą. W trakcie naszej znajomości, przy rozmowach, które miały miejsce, dowiedziałem się, od partnerki, o tym, że gdy była młodsza, leżała w szpitalu, u stwierdzono u niej niemożliwość podejmowania decyzji, powiedziała mi o tym, przez łzy, i zdarzały się sytuacje, że zamykała się, w sobie, gdy chciałem pomoc, nie dopuszczała mnie, mówiąc, że boi się, powody, nie umiała podać. Chciałem, byśmy poszli, do psychologa, po pomoc, kategoryczne odrzuciła to, mówiąc, że trafi, do szpitala. Mieliśmy zamieszkać razem, przywiozła, do mnie swoje rzeczy, lecz z kwestią całkowitej przeprowadzki czekała, i odsowala w czasie ten fakt, mówiąc mi, że nie wie jeszcze, że ma obawy, że nie wie. Po powrocie z wczasów, zabrała swoje rzeczy, i wróciła, do siebie. Gdy wyjeżdżała, widziałem w jej oczach łzy, a gdy mówiłem, by została, mówiła, że nie może, bo boi się, i nie wie. Odjechała, i kontakt całkowicie został zerwany, nie odbiera moich telefonów, nie odpisuje na sms, z tego co mówiła mi, to po wczasach wraca do swojego mieszkania, gdzie ma spokój, a gdy pytałem o tak że mieszkaliśmy razem, to w odpowiedzi słyszałem jej słowa, że podobało się jej to, Nie wiem co mogli się stać, chciałbym pomóc, przekonać partnerkę do mnie, lecz nie potrafię, nie wiem jak.