
Każdy rodzic małych dzieci zna momenty, kiedy poczucie irytacji osiąga zenit. Pojawia się mieszanka zmęczenia, frustracji i bezsilności. Maluszek non stop czegoś potrzebuje, krzyczy, płacze, wywraca na drugą stronę poranki, a rodzic marzy choćby o chwili wytchnienia. Właśnie w takich codziennych sytuacjach, nieświadomie wyzwalają się w nas silne emocje. Matka czy ojciec nagle zdają sobie sprawę, że zamiast ciepłego uczucia miłości czują złość i rozdrażnienie. Nie jest to jednak nic niezwykłego ani groźnego, to naturalna reakcja na specyficzne uwarunkowania życia z małym dzieckiem.
W naszym społeczeństwie temat taki bywa jednak okryty milczeniem. Wielu rodziców dusi w sobie wyrzuty sumienia: „Dlaczego czuję gniew na własne dziecko?”. Czujemy się zawstydzeni, jakby bycie zmęczonym, przeciążonym i poirytowanym zdradzało nasze złe intencje. Tymczasem dokładnie takie historie opisują psychologowie i pisarze. Jak podkreśla Sheryl Ziegler, która przebadała tysiące matek, rodzicielskie wypalenie („burnout”) może dotknąć każdego. Emocjonalne przesilenie, o którym mówi Ziegler, polega właśnie na chronicznym zmęczeniu, którym towarzyszy irytacja i smutek. Uczucia te nie są zatem sygnałem „złej matki” czy „złego ojca”, lecz wskazaniem, że organizm i psychika już dawno przekroczyły swoją linię wytrzymałości.
Wyobraź sobie zwykły ranek: spieszycie się z mężem do pracy, maluch właśnie obudził się z krzykiem. Chce jeść, choć pół godziny temu już jadł. W trakcie ubierania sika na pół pokoju, a zaraz potem rzuca w Ciebie zabawką, bo się zdenerwował. Przy śniadaniu rzuca jogurt pod nogi, a później nie chce iść do przedszkola i całkowicie ignoruje Twoje prośby. Każdy gest dziecka budzi w Tobie napięcie: „Nie mogę się do tego przyczepić?”, „Dlaczego on jest taki uparciuch?”. W ciągu kilku minut pobyt z maluchem zamienia się w gonitwę drobnych wypadków, krzyków i świadomych prowokacji. Na końcu dnia rodzic myśli: „Chcę uciec”. Te prozaiczne scenariusze zna niemal każdy, kto wychował dziecko w wieku 1–3 lata. Pospolita sytuacja: w sklepie synek rzuca się o zabawkę, a Ty stłumiony krzyk tłumisz w myślach, bo przecież nie możesz zaszokować otoczenia. Na placu zabaw koleżanka patrzy zdziwiona, jak grozisz dwulatkowi palcem, żeby posłuchał, a ty czujesz przy tym narastające poczucie winy. Wieczorem odkładasz dzieciaki, mąż pyta „co się stało?”, a Ty nie potrafisz powiedzieć nic więcej niż tylko: „Już nic. Czasami po prostu nie wytrzymuję”.
Kluczowa obserwacja jest taka: w tych sytuacjach złość czy irytacja najczęściej wcale nie pojawia się w wyniku złej woli dziecka. Maluch w swojej świadomości, nie ma celu, aby dokuczyć. On robi to, co sprawia mu przyjemność (np. bawienie się po swojemu) lub walczy o swoje (np. chce jeszcze się pobawić, mimo że jesteś spóźniony). To my, zmęczeni i przytłoczeni, traktujemy jego zachowanie jako kolejny dowód na “za dużo obowiązków”. Kiedy pojawia się zaburzony sen, pot opadający z głowy i dom jak po bitwie, nawet maleńka trudność (kilkukrotna prośba, by wreszcie włożył buty) wywołuje u nas najgorsze “potwory” emocji. Jednak źródło złości jest gdzie indziej, to nasze potrzeby: odpoczynku, porządku czy choćby chwili ciszy.
Przyjrzyjmy się głębiej, co konkretnie sprawia, że z pozoru błaha sytuacja prowadzi do wściekłości.
Po pierwsze - zmęczenie fizyczne i brak snu. Małe dziecko to notoryczne wyrywanie się ze snu: kolki, ząbkowanie, koszmary, częste budzenie w nocy. Każda nieprzespana noc skraca naszą cierpliwość.
Drugi czynnik to ciągłe wymagania – nawet krótka przerwa w ciągu dnia jest iluzoryczna. Rodzic nie ma szans na posiłek w ciszy, gorący prysznic bez nieoczekiwanego wtargnięcia, spokojne skoncentrowanie się na drobnym zadaniu. Psychologowie zwracają uwagę, że dla dorosłego chwila ciszy jest równie kluczowa, jak oddech – pozwala odnowić siły, wyciszyć stres. Gdy zabraknie tych “podręcznych ładowań baterii”, napięcie narasta. Potrzeba samotności nie jest więc kaprysem, lecz elementarną ludzką koniecznością. Wielu rodziców, zgłębiając te uczucia, mówi o frustracji z niespełnionych oczekiwań. Przykładowo: wyobrażaliśmy sobie, że z dzieckiem spędzać będziemy beztroskie chwile, a nie trwać w nieustannej pogoni i negocjacjach. Kiedy rzeczywistość odbiega od naszych wyobrażeń, rodzi się rozczarowanie. Często obwinia się przy tym samego siebie: „Gdzie popełniłem błąd?”, „Jestem beznadziejny jako rodzic”. Autentyczną ulgę przynosi zrozumienie – jak pisze jedna z mam – że frustracja rosła „w zastraszającym tempie”, gdy oczekiwała od dzieci nadmiernej współpracy. Dziś ta mama rozumie, że jej dzieci są całkowicie normalne – to dorośli muszą odnaleźć w sobie nowe zasoby, by adekwatnie na nie reagować. Za źródło złości nie powinnyśmy więc obwiniać dziecka ani siebie, lecz raczej niedosyt własnych potrzeb i ciężar sytuacji.
Trzecim czynnikiem jest przebodźcowanie, czyli przeciążenie bodźcami z zewnątrz i wewnątrz. W świecie, gdzie w każdej chwili bombardują nas reklamy, sygnały na telefonie i hałas, dorosły z wiekiem uczy się wyciszać. Tymczasem maluch nieustannie generuje dźwięki, zaskakuje i domaga się uwagi. Jednocześnie na rodzicu spoczywa wiele ról – praca, obowiązki domowe, gotowanie, sprzątanie. Nadmiar dźwięków, świateł i wibracji potrafi przekroczyć zdolność dorosłego do przetwarzania informacji. Skutki tego mogą być takie, że stajemy się przytłoczeni, drażliwi, podatni na wahania nastroju. Zjawisko przebodźcowania oznacza, że nawet otoczenie, takie jak pokój z zabawkami dla dziecka może stać się dla zmęczonego rodzica małą elektrownią stresu. Być może sam tego nie widzisz, ale twój mózg co pewien czas woła o przerwę, zbyt wiele informacji naraz blokuje zdolność koncentracji i spokoju.
Wreszcie - czwartym źródłem jest brak samotności. Każdy człowiek potrzebuje czasami pobyć sam ze sobą, by odetchnąć, uporządkować myśli lub po prostu oderwać się na moment.
Dla rodzica małego dziecka ta potrzeba często jest całkowicie niezaspokojona.
Dziecko zmienia życie całej rodziny, a czasem przychodzi taki dzień, że podczas pięciominutowego prysznica rodzic zastanawia się, czy w ogóle można było znaleźć te pięć minut spokoju. We współczesnym świecie zatłoczonym grafikami, kontaktami online i obfitością informacji, samotność staje się chronioną potrzebą. Ignorowanie jej w nadmiarze prowadzi do „zaprzestania funkcjonowania”, mózg wręcz „ucieka” w myślenie automatyczne, czy odcinanie bodźców. Wiele matek mówi wprost, że ciągła obecność rodziny, choć kochana, bywa „męcząca i uciążliwa”.
Może też się wydawać, że dziecko, partner i bliscy wokół dają poczucie obecności, ale samotność nie zawsze oznacza fizyczną separację. To często poczucie, że nie mamy z kim porozmawiać prawdziwie, że nasze przeżycia pozostają niezrozumiane. Nawet w otoczeniu bliskich możemy czuć „pustkę” i brak bezpieczeństwa, jeśli relacje nie odpowiadają naszym oczekiwaniom, a to z kolei również może budzić frustrację.
Kiedy emocje opadają, rodzic bardzo często czuje winę. „Skoro kocham moje dziecko, to dlaczego czasem chcę mu zrobić krzywdę?” – pyta w głowie kilkoro z nas. Jednak warto spojrzeć na złość jak na informacyjny alarm, a nie na potwora, który nami zawładnął. Emocja ta sygnalizuje przede wszystkim – czy się nam to podoba, czy nie – że w danym momencie coś jest dla nas nie okej. Może to być niedostatek odpoczynku, poczucie niesprawiedliwości („dlaczego znowu ja muszę się tym zajmować, a partner patrzy?”), albo tęsknota za utraconą częścią siebie (np. dawnym hobby czy czasem kariery). Gdy ignorujemy jej komunikat, złość tylko narasta i zaczyna występować gwałtownie, nieproporcjonalnie do sytuacji.
Intensywność złości rodzicielskiej często doprowadza do poczucia „beznadziejności”. Czasem w takich chwilach obwiniamy siebie: „Nie nadaję się na rodzica”, a czasem dziecko: „On jest bezczelny!”. Z czasem jednak ta mama uświadamia sobie, że wina nie leży po żadnej ze stron, tylko w mechanizmach, które trzeba przepracować dorosłym. Z psychologicznego punktu widzenia złość jest więc mieszanką frustracji i lęku przed utratą kontroli – człowiek czuje, że potrzeby są zagrożone. W normalnej sytuacji (np. awaria w samochodzie) daje energię, by działać. Jednak w relacji z dzieckiem wybuch złości rzadko pomaga. Co najwyżej sprawia, że my sami czujemy się źle, a maluch – zagrożony.
Kluczem jest zatem obserwacja. Warto zauważyć, jakie myśli pojawiają się tuż przed gniewem. Czy to myśl „Znowu muszę sam z tym zostać!”? Czy „Robię wszystko, a on to lekceważy!”? W takich chwilach warto zastosować wewnętrzne HALT: sprawdzić, czy nie jesteś Hungry (głodny), Angry (zły), Lonely (samotny) lub Tired (zmęczony). Sygnały płynące z ciała są mocne: drżenie mięśni, przyspieszone tętno, zaciskanie szczęki, to moment, kiedy musisz zadbać o siebie, a nie krytykować.
Psychologiczne tło złości często wywodzi się właśnie z przeładowania bodźcami. Przebodźcowanie oznacza stan, gdy ilość informacji - sensorycznych i emocjonalnych - przekracza nasze możliwości przerobowe. U dorosłego objawia się to tępym zmęczeniem, nadmierną drażliwością, problemami z koncentracją czy snem. Codzienny świat małego dziecka to istna fabryka bodźców: kolorowe zabawki rozrzucane po podłodze, niezliczone kolory ubrań do wyboru, hałas z telewizora, telefonu i domowników. Rodzic próbuje je przetwarzać, ale siada system nerwowy, każdy kolejny dźwięk albo migający obraz męczy go coraz bardziej.
Na przykład: mama karmiąca niemowlę piersią w pokoju pełnym zabawek i grającej muzyki może szybko wpaść w stan przytłoczenia. Głowa zaczyna pulsować, każdy ruch dziecka odbierany jest jako dodatkowy bodziec. Nawet gdy uspokajasz malucha kołysanką, ty sama czujesz, jakby ktoś zbyt głośno odtwarzał tę samą pętlę. Dopiero gdy zgasisz światło i wyłączysz telewizor, nawet na kilka minut, czujesz ulgę. To typowy przykład: gdy odetniesz zbyt duży strumień bodźców, jesteś w stanie na nowo się zresetować.
Przebodźcowanie prowadzi też do nadmiernej reaktywności: najmniejszy hałas czy zmiana planów potrafią spowodować falę złych emocji. Pamiętaj, że twoje ciało i umysł potrzebują ciszy i uporządkowania przynajmniej na chwilę. Jeśli ciągle odbierasz coś nowego, mózg nie nadąża przetwarzać. Wtedy pojawiają się problemy ze snem i pamięcią, a także poczucie lęku. W sytuacji rodzicielskiej objawia się to tym, że rodzic czuje się „na krawędzi”, gotowy eksplodować od najmniejszego zgrzytu.
Czym jest samotność dla świeżo upieczonego rodzica? Najczęściej myli się ją ze „strachem przed byciem samym na zawsze”. W praktyce okazuje się jednak, że samotność nie oznacza bycia opuszczonym - często towarzyszy nam w tłumie. Myślimy: „Mam przecież męża, rodzinę, znajomych. Dlaczego miałbym czuć się odizolowany?”. Odczucie to może być niezauważalne do momentu, gdy pojawią się myśli w stylu: „Bez przerwy jestem w kontakcie: dziecko płacze, mama dzwoni, faktury czekają, a ja nawet nie mogę zjeść kanapki w spokoju”. Gdy brakuje choćby kilku minut we dwoje z samym sobą, zaczyna się spiralny proces. Pierwszym sygnałem jest zwykle narastający niepokój, czujesz, że „musi wydarzyć się coś złego”, chociaż wokół panuje pozorny porządek. Potem pojawia się gniew skierowany na każdego: na partnera, którego widzisz jak mała pomoc, na dziecko, które nie daje ci oddechu, na pracodawcę, bo nie pozwolił wziąć urlopu.
Psychologia zauważa, że samotność w związku czy rodzinie wynika z niespełnianych potrzeb, a nie z faktu fizycznego oddalenia. Mamy w otoczeniu wiele osób, ale bywamy wciąż „same” ze swoimi emocjami. Stąd tak wiele matek uświadamia sobie (po czasie), że potrzebowały wsparcia, niekoniecznie konkretnej rady, ale choćby potwierdzenia uczucia: „Rozumiem, czuję to samo, to minie”. Kiedy tych chwil wsparcia i zrozumienia brakuje, człowiek nie tyle wybucha gniewem, ile wypala się emocjonalnie.
Jak zatem radzić sobie z tą gorzką mieszanką? Nie ma tu jednej uniwersalnej recepty, każda rodzina jest inna. Z doświadczeń psychologów rodziny wiadomo jednak, że czasami warto zadbać o bardzo małe zmiany.
Pomagają choćby krótkie przerwy: np. umów się z partnerem, że raz dziennie przez pięć minut sam pilnuje dzieci, podczas gdy ty (on) zrobisz to samo w innym czasie. Te fragmenty „sam na sam” z sobą mogą być naprawdę zbawienne, nie muszą to być pięciogodzinne spektakle, wystarczy krótkie wyjście do łazienki czy pokój obok. Kluczem jest przyzwolenie sobie na tę potrzebę, bo jak pisała jedna z autorek: nawet parominutowa samotność jest dla rodziców jak „głęboki oddech” po skoku nurka - pozwala się odświeżyć.
Inna metoda to otwarta rozmowa, ale nie z dzieckiem w chwili ataku złości, tylko z drugim dorosłym czy przyjacielem. Czasem wystarczy powiedzieć wprost: „Jest mi ciężko” albo „Wiem, że krzyknęłam, przepraszam”. Brak osądzania, a nawet krótka dawka czułości (przytulenie, parę słów wsparcia) redukuje napięcie jak przycisk „reset”. Budowanie wzajemnego zrozumienia w związku jest niczym domino, gdy jeden czuje się zrozumiany, drugi też mniej cierpi.
Ważne jest także realistyczne spojrzenie na swoje możliwości. Jeśli zauważasz u siebie sygnały wypalenia, np. chroniczne myślenie „Czego ja tu jeszcze nie ogarnę?”, to znak, by zweryfikować plan dnia. Być może da się poprosić kogoś o pomoc, choćby na godzinę: babcię, która przyjdzie zabawić dziecko, albo kogoś, kto odłoży pieluchy. Nie musisz być nieskończoną siłą, czasem wręcz przeciwnie, przyjęcie pomocy jest przejawem zdrowia psychicznego.
Warto także pracować nad własnym „stylem oswajania emocji”. Jeśli codziennie mówisz sobie: „Muszę być idealna”, spróbuj zmienić ton na łagodniejszy: „Robię, co mogę i to wystarczy”. Przykładem z poradników, w sytuacji malucha, który w przedszkolu nie chce się ubrać, zamiast rozkazywania możesz spróbować na moment się wycofać: powiedzieć spokojnie, że rozumiesz złość dziecka i zaproponować alternatywę (np. wyjście chwilę później, jeśli pozwoli się ubrać). Choć brzmi to prosto, doświadczenia rodziców i terapeutów pokazują, że takie empatyczne nastawienie bardzo często „wycisza” falę złości, nie tylko u dziecka, ale i u opiekuna.
Wreszcie, jeżeli czujesz, że przeciążenie emocjonalne narasta, nie wahaj się zasięgnąć profesjonalnej pomocy. Rozmowa z psychologiem, udział w grupie wsparcia dla rodziców czy lektura poradników (w naszym środowisku dostępnych jest coraz więcej publikacji na temat radzenia sobie ze złością i wypaleniem rodzicielskim) może pomóc zrozumieć: że to, co czujesz, ma swoje źródło i rozwiązanie. Nie oznacza to przyjęcia postawy „teraz wszyscy mają mi współczuć”, lecz buduje świadomość, że uczucia te są ważne i że można nad nimi pracować.
Trudność w wytrzymaniu z własnym dzieckiem to sygnał: Twoje potrzeby i granice zostały przekroczone. Nie znaczy to, że coś jest z Tobą „nie tak”. Wręcz przeciwnie, jesteś świadomy i czujesz głęboko. Twoja złość jest odpowiedzią organizmu na zmęczenie, przeciążenie i brak wsparcia. Zamiast potępiać siebie, przyjmij ją jako komunikat: czas na zmianę strategii dbania o siebie i strukturę dnia. Głęboka refleksja nad tym, co w Tobie woła najbardziej, a także drobne, ale konsekwentne kroki, odprężenie, rozmowa, samowspółczucie, mogą zmienić codzienność. Pamiętaj: rodzicielstwo to długa podróż, a czasem każdy podróżnik potrzebuje chwili odpoczynku. Twoje dziecko kocha Cię właśnie takim, autentycznym, zmęczonym, ale i zdolnym do wybaczenia i zrozumienia. Razem uczycie się nawzajem granic, cierpliwości i wzajemnej miłości.
Filliozat, I. (2016). Próbowałam już wszystkiego. Jak radzić sobie z niesfornym dzieckiem bez bicia i krzyku. Wydawnictwo Muza.
Faber, J., & King, J. (2022). Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały. Poradnik przetrwania dla rodziców dzieci w wieku 2–7 lat. B. Chorosiewicz (tłum.). Wydawnictwo Media Rodzina.
Komentarze (0)