23 lata niedługo, lęk przed samotnością, brak chłopaka
Ola00

Kinga Bujna - Ulatowska

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Mam problem z relacjami damsko męskimi. Na początku relacji zamiast szczęścia, odczuwam lęk przed odrzuceniem. Tak było i w przypadku mojego obecnego związku. Kierując się lękiem, zaproponowałam bardzo szybko wspólne mieszkanie partnerowi, żeby był blisko, żeby to jakoś potwierdzić. Dodam, że jestem po 30. Nigdy wcześniej nie mieszkałam z żadnym ze swoich chłopaków. Stąd też chęć spróbowania. Myślę, że duże znaczenie w tej sytuacji ma fakt, że czułam presję społeczną, że powinnam kogoś mieć. Szczególnie moja mama taką presję powodowała. Kocham go, jest dla mnie bardzo dobry, bezkonfliktowy, ale wspólne mieszkanie było błędem z mojej strony. Nie wiem, co mam robić, ponieważ z jednej strony go kocham, a z drugiej strony cenię sobie spokój, ciszę i niezależność, a także porządek i chęć kontroli porządku. Za nim go poznałam, lubiłam swoją „samotność”, nigdy tak naprawdę nie czułam się samotna. Mama komentowała i wmawiała mi, że jestem sama i nieszczęśliwa, że powinnam sobie kogoś znaleźć i pomyśleć o przyszłości. Dodam jeszcze, że nie chce mieć dzieci. Problem jest taki, że od lat jestem w psychoterapii, mam za sobą zab. odżywiania, zaburzenia ocd, załamanie nerwowe.
Witam. Mam pewien problem związany z moim ciałem - dokładnie mówiąc z penisem. Nigdy nie byłem facetem z dużym członkiem, niestety natura trochę poskąpiła mi centymetrów (ok. 11 cm długości i ok. 10 obwód podczas wzwodu). Ostatnio żona wyskoczyła do mnie z hasłem "Że tak naprawdę nigdy nie odczuwała satysfakcji podczas sexu ze mną.... bo mam niedużego" Po prawie 30 latach usłyszałem coś takiego.... Zastanawiam się, dlaczego teraz? Dlaczego po tylu latach....
Nie wiem, czy zaczęła się rozglądać za czymś bardziej dorodnym, czy jest jakiś inny powód - próby rozmowy, dowiedzenia się coś więcej kończą się szybciej, niż zaczęły. Praktycznie tego typu stwierdzenie pozbawiło mnie poczucia męskości... jestem..... (tutaj można wstawić wiele niemiłych określeń). Zastanawiam się co mam zrobić dalej? Kochanka?? Rozwód?? Definitywne zakończenie "problemu"?? Niestety nie mam możliwości fizycznego (operacyjnego) wydłużenia i pogrubienia penisa - a chyba jest to rzecz, która przywróciłaby mi normalną samoocenę
W październiku tamtego roku, siedziałam z moimi koleżankami na stołówce, gadałyśmy o moim ówczesnym chłopaku, który mi się podobał. Wtedy wszedł tam też on, nazwijmy go Mateusz.
Wszedł ze swoimi kolegami na stołówkę, mieliśmy krótki kontakt wzrokowy, wtedy ja się skuliłam. (Ponieważ, słyszałam plotki, że jest babiarzem, no nie zbyt dobry typ chłopaka) Oni to zauważyli, bo chwilę później podbił do mnie i zapytał się, czy chodzę z jakimś chłopakiem (miał tak samo na imię jakiś przyjęliśmy czyli Mateusz) i chwilę z nim dyskutowałam, taka wymiana zdań, że "nie jestem z nim" "nie no jesteś" i tak dalej. Aż przerwał to jego kolega, który z resztą jego grupy stał za nim i powiedział mu, że mnie z kimś pomylił "Stary, ale to nie ona" wtedy odszedł.
Ja wraz z dziewczynami się z tego śmialiśmy i miałyśmy "laga", ale wróciliśmy do rozmowy o wcześniejszym chłopaku. I po tym jak powiedziałam "Dobra, to wróćmy do rozmowy o moim crushu" długo nie minęło, jak znowu do nas podszedł i usiadł na miejscu wolnym obok mnie. Chciał posłuchać, o czym gadamy (i tutaj nie wiem, czy on słyszał, że powiedziałam to o moim crushu czy nie). Moje koleżanki go jednak wyrzuciły, (chociaż on nie chciał, odchodzić) ponieważ ja byłam w za dużym szoku. Potem jak już zbuczany przez swoich kolegów odszedł, ja z dziewczynami obgadałam to i poszłyśmy pod naszą salę na górze.
Jak się okazało, on też już tam był i latał z góry na dół, ciągle się na mnie patrząc. Podobno zapytał jeszcze mojego kolegi z klasy jak się nazywam - co już było hitem. Po kolacji wychodziłam z dziewczynami ze stołówki (mieszkam z nim razem w internacie) On z kolegami siedział na kanapie, ja jako, że jestem osobą czasami nadzwyczaj śmiałą, to pomachałam do niego, a on na mnie warknął, i wiem jak to brzmi, ale naprawdę sama byłam w szoku. Kolejna sytuacja z kolacją to było jak, ja na nią nie poszłam. A on czekał na mnie tam godzinę, i jak moja koleżanka na głos tak, żeby słyszał, powiedziała, że już idę, to zaczął się poprawiać i od razu się wyprostował. Pod koniec grudnia, jeszcze przed przerwą świąteczną, do naszej szkoły przyjechali Izraelczycy, i jeden z nich z którym się dogadaliśmy. Powiedział nam, że jeśli mamy problem ze swoimi miłościami, to może nam pomóc je zdobyć, więc dziewczyny kazały mi iść po Mateusza. Tak też zrobiłam. Spotkałam go na stołówce, jak wiązał buta, ja podeszłam do niego i zapytałam "Hej, pójdziesz ze mną na chwilę gdzieś" lub coś takiego, na co on kazał mi poczekać i od razu poszedł za mną, co mnie zaskoczyło, bo odpowiedział mi nawet miło, bez problemu i w ogóle. Podczas gdy gadał z tym izraelczykiem, ja stałam obok - i dowiedziałam się, że ma dziewczynę z innego miasta i szczerze przyznam, byłam lekko załamana. Jak się później jeszcze okazało co do tej dziewczyny, był z nią, już w czasie jak zaczął mnie "podrywać" co obrzydziło mnie do niego i zapomniałam o nim. Jednak wrócił, bo zerwali i to było niedługo (nie no tak z prawie 4 tygodnie do 5) po tym, jak się dowiedziałam, że z kimś jest. Sytuacja z niedawna. Moje koleżanki postanowiły siąść przy nim na kolacji, dosłownie stolik obok. Akurat tak się zdarzyło, że wybrały mi miejsce idealnie tak, że on mógł patrzeć na mnie a ja na niego. I patrzył się prawie ciągle, jak odchodziłam od stolika, również nie obeszło się bez spojrzenia na mnie i to takim idącym po mnie. Jak jego kolega chciał zostać i zjeść na swoim miejscu, dalej od naszego stolika to on nalegał, żeby ściąć tam, gdzie wcześniej, do tego zmienił pozycję i siadł na wprost okien też także mnie. Gdy wychodziłam z kolacji, to mijałam się z nim i centralnie zjechał mnie wzrokiem, tak się dziwnie popatrzył.
Czy ktoś mi może pomóc, co ja mam zrobić z tym chłopakiem, czekać, odpuścić, zagadać nie wiem i co on ma na myśli, robiąc takie coś? Podoba mi się bardzo i nie chciałbym Tego zostawiać, ale nie jestem za chętna już do prawie 5-miesięcznego czekania
Dzień dobry,
Mam poważny problem z partnerką. Zacznę od początku:
Byłem w związku z kobietą, z którą mam syna, obecnie nie jesteśmy ze sobą już 2 lata, a jestem niepełna rok z ówczesną partnerką. Na jej pytanie, ,,czy jeśli była ex zaprosiłaby mnie na kawę, to czy bym przyjechał? " odpowiedziałem, że "nie".
Teraz niedawno zbliżały się urodziny mojego syna i córki ówczesnej partnerki 6.12 i 7.12. 23 listopada moja mama zapytała się, czy pojadę z nią do mojego syna na urodziny, bo była tam zaledwie raz, czy dwa. Bez przemyślenia zgodziłem się, bo z mamą i dla syna urodziny. Nie rozmawiałem na temat urodzin z byłą partnerką ani nic. Byłem zajęty innymi sprawami i obowiązkami domowymi i wyleciało mi to kompletnie z głowy o porozmawianiu o tym z partnerką. Zaczęliśmy o tym rozmawiać tydzień przed urodzinami i już była zła o to, że zgodziłem się na prośbę swojej mamy, aby pojechać razem do mojego syna. Zapytałem, co mam zrobić, żeby było dobrze, nie urażając partnerki, w odpowiedzi usłyszałem, że mam wziąć syna w inny dzień, a nie jechać tam, więc się zgodziłem i to uczyniłem.
Od tej pory cały czas ma myśli, że dla swojej byłej chciałem tam jechać, że dla niej się gole, że dla niej idę do fryzjera, żeby dobrze wyglądać, a relacje moje z byłą partnerką są wyłącznie związane z synem. Cały czas partnerka uważa, że jadąc tam na urodziny własnego dziecka, jest równoznaczne, z tym że chce wrócić do niej. Za każdym razem zapewniam ją, że kocham tylko ją i jest dla mnie najważniejsza na świecie. Nie przyjmuje to do wiadomości. Według mnie i mojej mamy nie stało się nic złego, a według niej jest to coś okropnego, że to dziwne. Podważa moje uczucia, myśli i słowa, które mowie do niej. Rozumiem, że jest urażona i zazdrosna, ale czy jej myśli nie są zbyt wygórowane?
Zmieniłem dla niej swoje życie o 180 stopni, pomagam jej we wszystkich czynnościach dnia codziennego.
Często mówiła, że jestem dobrym i kochanym człowiekiem, a gdy po prostu zapomniałem z nią na ten temat porozmawiać, wszystko przekreśla. Dalej mieszkamy razem, zgodziła się nawet na terapie dla par, ale tylko po to, aby udowodnić to, kto ma racje z myśleniem. Kiedy jej mówię prawdę, a ona nie potrafi jej zaakceptować.
Bardzo proszę o pomoc, jak się zachować w takich sytuacjach. Pozdrawiam.
Dzień dobry. Ostatnio przez złość straciłem bardzo ważną znajomość. W trudnych dla mnie momentach (jak ignorowanie mnie online) reagowałem obrażaniem tej osoby. Dopiero teraz widzę, jak bardzo moje słowa mogły ranić i że zamiast rozwiązywać problem (ataki (w tekście)) pomagały dosłownie na chwilę) , zniszczyłem coś dla mnie wartościowego. Zauważyłem, że właśnie mam tak najbardziej dla osób, które kocham. Jako dziecko- rówieśnicy( którzy chyba przez mój spokój i łagodność- często mnie nazywali zamulencem, zj***m itp. ) mnie bili i znęcali się nade mną. Koleżanka, niestety niezwykle wytrwale znosiła moje ataki; choć ignorując online, osobiście była nadal bardzo miła, ale po latach "powiedziała dość", blokując praktycznie natychmiast wszędzie i zgłaszając moje konta :( Ledwo to przeżyłem :( przez kilka dni miałem myśli samobójcze i czułem się jak jakieś zombi. Myślicie, że terapia mi pomoże? Czy to z charakteru, a może z nieumiejętności kontrolowania się, czy też jakiś odwet za to dzieciństwo ? A może jedno i drugie? I czy są szanse, że koleżanka się kiedyś jeszcze odezwie? Ona niestety wie, że ją kocham. Tysiące razy także w nerwach zrywałem znajomość i wracałem. Pogubiłem się przez to uczucie i ignorowanie mnie zupełnie online. Za wyzywanie zawsze na bieżąco przepraszałem. Kiedyś już odchodziła 2x, ale w znacznie łagodniejszych okolicznościach i po miesiącach wracała Pozdrawiam
Znam mojego męża od 8 lat, mieszkamy razem od 7. Od zawsze był bardzo powściągliwy w relacji erotycznej. Nie ma między nami chemii ani przyciągania. Obecnie do współżycia dochodzi raz na 3 miesiące i to nie zawsze skutecznie, ma problemy z erekcją. Gdy już dochodzi do seksu, czuję, że walczymy tylko o to, żeby jemu udało się dobrnąć do końca. Wszystko uzależnione jest od tego czy on czuje, że to ten dzień, że da radę.
Na codzień nie ma między nami żadnego kontaktu fizycznego, czy to czułego przytulenia czy pocałunku, żadnego spojrzenia. Jeżeli ja próbuję zainicjować zbliżenie, pokażę na co mam ochotę zazwyczaj zaczniemy, ale kończy się to klapą, przez co później czuję się poniżona i upokorzona.
Przestałam cokolwiek inicjować, bo nie chce się już tak czuć. Chyba już się z tym pogodziłam i po prostu żyjemy sobie wspólnie, co całkiem nieźle nam wychodzi. Jednak jeśli chodzi o sferę intymną to totalna porażka. Czuję się, jakbym była płomieniem, a on wodą. Nie raz komunikowałam mu, że mamy problem. Jego postawa jest bierna. Wysłuchuje spokojnie co mam do powiedzenia, nie wdaje się w emocjonalne dyskusje, a w rezultacie nic z tym nie robi.
Moje potrzeby są większe, pamiętam jak może być między kobietą a mężczyzną, miałam wcześniej partnerów. I tęsknię za tym. Uchodzę za atrakcyjną kobietę, wiem jak reagują na mnie mężczyźni. Widzę spojrzenia w pracy, nieraz zażartujemy z podtekstem. Chciałabym doświadczyć tego ze strony męża jednak czuję, że utknęłam w związku, jak brat z siostrą. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że związałam się z nim dlatego, że nie zaczął starań o mnie od rozmów o intymności i seksie. To co mnie do niego przyciągnęło teraz jest moim największym problemem. Mam 31 lat a czuję, że ta sfera nie jest już dla mnie, że najlepiej byłoby o tym zapomnieć. Ale nadal żyje i czuję. Czasami zabawiam się sama, ale po poczuciu ulgi czuję smutek. Nie wiem jakiej rady oczekuję. Po prostu nie mogę o tym nikomu powiedzieć.