Czy monodrama w terapii działa bez umiejętności aktorskich?
Na czym polega monodrama w psychoterapii? Czy jeśli nie mam podstawowych umiejętności odgrywania ról, to ta monodrama ma sens? Brałam udział kilkukrotnie w improwizacji aktorskiej i odgrywaniu ról i cóż nie jest to coś, w czym się odnajduje. Mam problem z odegraniem najprostszych rzeczy, jak na przykład wstyd czy inne emocje. Nie wspominając o konkretnych gestach, czy sytacjach. Cokolwiek mam odegrać, nie umiem jej odegrać, nawet jeśli w czuje się w role. Lubię aktorstwo, ale nie czuje predyspozycji do tego. Mój terapeuta zachęca mnie, abym spróbowała z nim zrobić te monodrame. Ja z jednej strony bym chciała, bo uważam, że teatr jest super narzędziem do wyrażania i przeżywania emocji i nie tylko. Jednak uważam, że jednak powinno się mieć jakieś umiejętności aktorskie, aby efekty były. Jednak trzeba się w czuć, odegrać to, wejść w role. Nie mówię tu o byciu profesjonalnym, ale o takim normalnym, podstawowym poziomie, a ja nie czuje się dobra w tym i sprawia mi to trudność. Czy taka osoba faktycznie ma szanse coś z tej monodramy wynieść?
Natalia

Bartłomiej Bugowski
To bardzo ważne pytanie! Monodrama w psychoterapii nie wymaga umiejętności aktorskich w tradycyjnym sensie. Nie chodzi o perfekcyjne odegranie roli, ale o eksplorowanie emocji i doświadczeń w bezpiecznej przestrzeni. W monodramie nie ma „dobrego” czy „złego” sposobu odgrywania – liczy się to, co czujesz i jak możesz to wyrazić w sposób, który jest dla Ciebie dostępny.
Jeśli masz trudność z odgrywaniem emocji, to właśnie monodrama może być pomocna. Nie chodzi o techniczne aspekty aktorstwa, ale o przeżycie i zauważenie emocji, nawet jeśli nie są one wyrażone w sposób teatralny. Możesz pracować z rekwizytami, symbolami, a nawet samym ruchem czy słowem, które nie muszą być „idealnie” odegrane.
Twój terapeuta może pomóc Ci znaleźć sposób, który będzie dla Ciebie komfortowy. Jeśli teatr jako forma wyrażania emocji Cię interesuje, ale masz obawy co do swoich umiejętności, warto spróbować podejść do tego bardziej intuicyjnie – nie jako aktorka, ale jako osoba, która chce lepiej zrozumieć siebie.
Jednocześnie każda metoda terapeutyczna może być dla kogoś łatwiejsza lub trudniejsza. Decyzja o korzystaniu z monodramy należy do mnie – jeśli uznam, że nie jest to coś, w czym chciałbym/chciałabym się angażować, zawsze mogę poprosić o inne narzędzia wspierające mój rozwój. Ważne jest, by terapia była dopasowana do mnie i moich potrzeb, a nie odwrotnie.

Kacper Urbanek
Dzień dobry
Dziękuję za to, że opisałeś tak szczegółowo swoją historię. Widać, jak wiele trudnych emocji i bezsilności się z nią wiąże. Opisana przez Ciebie sytuacja jest bardzo obciążająca psychicznie zarówno przez powagę oskarżeń, jak i przez napięcie, w jakim musisz funkcjonować od dłuższego czasu. Z Twojej relacji wynika, że partnerka mogła doświadczać epizodu zaburzeń psychicznych; podejrzenia bez podstaw, brak wglądu, odrzucanie bliskich, izolacja i specyficzne przekonania mogą wskazywać na objawy paranoiczne lub psychotyczne. Oczywiście jednoznaczną ocenę będzie mogło wydać dopiero badanie przez biegłych sądowych. Dobrze, że sprawa została skierowana na ścieżkę prawną i że pojawi się możliwość rzetelnej diagnozy. W takich sytuacjach kluczowe jest zadbanie o dobro dziecka, a żeby to było możliwe, konieczne jest dokładne rozpoznanie stanu psychicznego obojga rodziców i wpływu ich zachowań na córkę. Twoja postawa, spokój i gotowość do współpracy z sądem są bardzo ważne. W obliczu ciągłych oskarżeń i napięć łatwo o wyczerpanie emocjonalne i to zupełnie zrozumiałe, że czujesz się zmęczony. Warto, byś rozważył także wsparcie psychologiczne dla siebie nie dlatego, że coś jest z Tobą „nie tak”, ale byś miał miejsce, w którym możesz bezpiecznie rozmawiać, odreagować i poszukać własnych sposobów radzenia sobie w tej trudnej sytuacji. Czasem w takich procesach najważniejsze jest, by nie zostawać z tym samemu, szczególnie gdy zaufanie do rzeczywistości bywa zachwiane przez cudze przekonania i projekcje. Jeśli sytuacja będzie się przeciągać lub pogarszać, opinia specjalistów może być kluczowa nie tylko dla sprawy sądowej, ale także dla Twojego dalszego funkcjonowania jako ojca.
Masz prawo czuć zmęczenie i zagubienie. W tym wszystkim ważne jest, że nie poddajesz się, szukasz pomocy i stawiasz na dobro dziecka. Nawet jeśli teraz wydaje się to bardzo trudne, każde konsekwentne i spokojne działanie przybliża do rozwiązania.
Z pozdrowieniami
Kacper Urbanek
Psycholog, diagnosta

Aleksandra Kaźmierowska
Dzień dobry,
monodrama w psychoterapii to technika, która polega na tym, że klient odgrywa różne role lub postaci, często w formie monologu, aby lepiej zrozumieć swoje emocje, myśli, czy relacje. Może to być sposób na wyrażenie wewnętrznych konfliktów, przepracowanie trudnych doświadczeń lub spojrzenie na sytuację z różnych perspektyw.
W praktyce terapeuta może zachęcać pacjenta do odgrywania różnych ról, co pomaga mu zobaczyć swoje problemy z innej strony, zwiększyć samoświadomość i znaleźć nowe rozwiązania. To narzędzie jest szczególnie przydatne w pracy nad emocjami, relacjami czy wewnętrznymi konfliktami, bo pozwala na bezpieczne wyrażenie uczuć i myśli, które czasem trudno jest powiedzieć na głos.
Nie musisz mieć umiejętności aktorskich, aby skorzystać z techniki monodramy podczas sesji psychoterapii. Terapeuta będzie Cię prowadził i wspierał w odgrywaniu różnych ról czy wyrażaniu emocji, niezależnie od tego, czy czujesz się pewnie w aktorstwie, czy nie. Chodzi przede wszystkim o to, żebyś mogła bezpiecznie i swobodnie wyrazić swoje uczucia, myśli i wewnętrzne konflikty. To narzędzie służy do lepszego zrozumienia siebie i pracy nad trudnościami, a nie do oceniania Twoich umiejętności aktorskich.
Serdeczności
Aleksandra Kaźmierowska

Martyna Jarosz
Monodrama w psychoterapii to metoda, która pozwala na eksplorację emocji, doświadczeń i konfliktów poprzez odgrywanie scen w pojedynkę. Nie wymaga ona umiejętności aktorskich w klasycznym sensie – nie chodzi o perfekcyjne „odegranie” emocji, lecz o ich autentyczne przeżycie w bezpiecznym środowisku terapeutycznym.
Jeśli masz trudność z wczuwaniem się w role w kontekście improwizacji aktorskiej, monodrama może być dla Ciebie inna, ponieważ jej celem nie jest występ, ale głębsze zrozumienie własnych uczuć. Nie musisz „umieć” odgrywać emocji, lecz pozwolić sobie na ich doświadczenie – czasem nawet samo wypowiedzenie myśli w określonym kontekście terapeutycznym może mieć wartość.
Warto się zastanowić: czy to trudność z odgrywaniem emocji, czy może bardziej z ich pełnym przeżywaniem i akceptacją w momencie ekspresji? Jeśli czujesz, że teatr jako narzędzie terapeutyczne Cię interesuje, może warto spróbować, traktując monodramę nie jako aktorstwo, ale jako eksperyment z własnymi emocjami. Co najgorszego mogłoby się stać, gdybyś dała sobie przestrzeń na ten eksperyment? Może to być ciekawa droga do odkrycia, jak możesz wyrażać siebie na swój własny sposób – bez presji na idealne „odegranie”. Masz pełne prawo do tego, by poszukać swojej indywidualnej formy ekspresji.
Pozdrawiam
Martyna Jarosz

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Dzień dobry.
Z góry będę wdzięczna za pomoc, choć jestem świadoma, że mogę nie dostać odpowiedzi. Chodzę z mężem na terapię par.
Od trzech poprzednich sesji mam wrażenie, że terapeutka jest stronnicza. Zwróciłam uwagę, że nie czuję się równo traktowana z mężem, że terapeutka jakby ma sojusz z moim mężem i uwaga jest przeważnie na mnie w większości zwrócona, na moją pracę. Na moje zwrócenie uwagi terapeutka stwierdziła, że ona ma swoją wiedzę i że jest w tym miejscu, w którym jest i że ja teraz jakbym powiedziała, że jak ma terapię prowadzić.
Stwierdziła, że wie, jak prowadzić terapię, a mąż umie z nią współpracować, a ja upieram się przy swoim.
Czy terapeuta może np. stwierdzić, że intercyza jest dobrym pomysłem, że mąż myśli zdroworozsądkowo, przytoczyć sytuację pary, gdzie brak intercyzy był błędem?
Jakby czuję się bardzo zmieszana i trochę olana.
Z góry dziękuję za odpowiedź.
Witam, mam ponad 40 lat i być może to kryzys wieku, ale chciałbym poprawić jakość swojego życia. Jestem pod opieką psychiatry, do którego trafiłem z problemami "układu trawienia", gdy badania nic nie wykazały. Leczony jestem pod kątem GAD i bezsenności – pregabalina. Wizyty te sprowadzają się do recept, a z mojej strony pojawiły się sugestie, że to GAD i nie brnijmy dalej. Trochę poświęciłem uwagi tematom psychologii, staram się wprowadzać terapię CBTi na bezsenność itd.
I teraz, w wieku 13 lat miałem poważny wypadek komunikacyjny, po którym jestem osobą ON. Były to lata, w których wsparcie psychologa/psychiatry nie istniało w takich sprawach. Wypadek, w mojej opinii, spowodował, że moja pamięć, wspomnienia zanikły i dzieciństwo jest przeze mnie słabo pamiętane. Natomiast wywodzę się z domu, który wpisuje się w DDD i DDA – nie jakiś hardcore, ale typowa rodzina lat 80/90.
Zastanawiam się, gdybym chciał popracować nad zmianami nastroju, lękiem itd., to który nurt psychologiczny będzie lepszy? Z tego, co wiem, są różne podejścia: pracujące nad problemami tu i teraz lub sięgające do dzieciństwa/traumy wypadku. Psychiatra mówił, że to dobry pomysł i jeśli nie chcę grzebać w historii, to terapia poznawczo-behawioralna, ale czy to dobre podejście w moim przypadku? Tu też mam problem ze zdefiniowaniem konkretnych sytuacji do przepracowania.
Witam! Jestem 24-letnią kobietą. Aktualnie zakończyłam 4 rok kierunku lekarskiego, idę więc na piąty.
Jaki jest mój problem? Otóż - mam zespół Turnera. Wiadomo - bezpłodność, niedosłuch. Aparaty słuchowe mi potwornie wręcz przeszkadzają - nie noszę ich. Dźwięki (testowałam różne modele, protetycy próbowali zmieniać ustawienia) są nienaturalne, głosy bliskich brzmią zupełnie inaczej, to było straszne. Już bardziej akceptowałam te douszne, w tych zausznych nie mogłam biegać, czy się ruszać głową, bo strasznie trzeszczało, ale ogólnie nienawidzę mieć czegoś w uchu lub koło ucha, bardzo mi to przeszkadza mimo, że próbowałam to z zaciśniętymi zębami nosić i się przyzwyczajać. A po drugie uwielbiam czesać w wysoko upięte fryzury z odsłoniętymi uszami (koki, korony z warkocza), w których wyglądałam o niebo lepiej, czuję się kobieco i mam smuklejszą buzię i każdy mi tak mówił, ale z dwojga złego wolę fryzurę, w której wyglądam niekorzystnie jak widoczne aparaty.
No i rodzice, którzy wręcz krzyczeli na mnie jak nie chciałam ich nosić i zabrali podstępem i nic nie mówiąc do protetyka jak miałam niecałe 18 lat. I szczerze - skłonna byłabym iść jeszcze raz do audiologa choćby na konsultację, żeby tylko porozmawiać i dowiedzieć się jakie są obecnie możliwości i czy nie ma czegoś, co by zarówno mi pomogło, ale i byłoby dla mnie akceptowalne, ale obawiam się, czy znajdę kompetentnego lekarza.
Jak byłam na oddziale audiologicznym to spora rzesza pracowników nosiła fartuchy z logo pewnej firmy produkującej aparaty słuchowe, a lekarka prowadząca nic nie wytłumaczyła, tylko powiedziała, że to jedyne rozwiązanie i już.
Co do bezpłodności - też jest ciężko (i widzę, że innym, którzy nie mogą mieć dzieci, choćby na YT także jest z tym piekielnie ciężko - niektórzy adoptują, niektórzy z bólem serca postanawiają, że we dwójkę będą dla siebie rodziną, niektórzy nie wytrzymują i się rozstają) i z tego właśnie powodu unikam relacji romantycznych. Co więcej nigdy nie byłam w związku, nigdy nawet nie próbowałam. Bo wiem, że rodzicielstwo to podstawowe pragnienie zdecydowanej większości, szczególnie mężczyzn, jak mówią statystyki, a jak trafiłby mi się płodny partner to nie chciałabym mu tej możliwości odbierać. Jestem też realistką i wiem, że przez wielu byłabym z tego powodu odrzucona na starcie, więc nie widzę sensu, żeby próbować. A nawet jak pierw zaakceptuje to co będzie za 10,15, 20 lat jeśli stwierdzi, że dzieci jednak chce mieć? Zostanę sama jak palec mimo, że inwestowałam tyle lat w związek, a takiej sytuacji bardzo chciałabym uniknąć.
Ale gdybym miała już wybierać to wolałabym życie z partnerem we dwoje ze zwierzakami - na adopcję żyjącego dziecka nie mam siły (tak, inni myślą, że to jak adopcja pieska czy kotka ze schroniska - wpadam do ośrodka adopcyjnego, wybieram dzieciaka, pokazuję pani z ośrodka paluchem którego i dzieciak jest mój, ale to zupełnie inna procedura), in vitro z komórką dawczyni etycznie do mnie nie przemawia, ewentualnie mogłabym zastanowić się nad adopcją zarodka. Ciężko mi chodzić do ginekologa (szczególnie, że jak miałam 18 lat w jednej z klinik zostałam potraktowana jak przedmiot do prezentacji studentom) i dawno tam nie byłam, ogólnie też źle się czułam po terapii hormonalnej.
Kolejna kwestia jest taka, że wszyscy w mojej rodzinie biologicznej są zdrowi, mają dzieci biologiczne i… niestety nikt a nikt mnie nie rozumie. Wszyscy to bagatelizują - aparaty słuchowe to nie problem, przecież dużo osób ma (no eureka, ale są to osoby 70/80+!!!, a nie 20-paroletnie!), a dziecko sobie adoptujesz, są osoby młodsze od ciebie, chore na raka, które modlą się o życie, nie wymyślaj, nie masz źle. Może chcą mnie zmotywować taką gadką? Ale przecież mnie to nie motywuje, wręcz przeciwnie, czuję się zdołowana i przybita po takim czymś. Generalnie całe życie w zasadzie nauczona przez rodzinę byłam obracać się w kręgu zdrowych ludzi, bo w rodzinie tylko zdrowi i tylko wśród takich ludzi się obracają, w zasadzie nie znam osobiście ludzi z widocznymi niepełnosprawnościami, szczególnie młodych. Jeśli już to pokazywano mi je gdzieś z boku, pokazując i mówiąc o nich półgębkiem i ukradkiem.
Wyjątek stanowi moja przyjaciółka - ma wady wrodzone, od dziecka przeszła multum operacji, też przez to nie może mieć dzieci. Jest ona jedyną osobą, której mogę ponarzekać w tej kwestii. Poznała teraz chłopaka i sama mi mówiła, że jak miała mu o swoich chorobach powiedzieć to jej serce ze stresu do gardła podchodziło. Zaakceptował to i w sumie to cieszę, że są jeszcze być może gdzieś ludzie, dla których to nie problem, ale większość taka nie jest. Mam też Hashimoto - tak, jestem leczona, chodzę regularnie do endokrynologa, biorę codziennie rano tabletkę, ale to tam pestka, bo powiedzmy sobie szczerze - co to jest jedna tabletka dziennie, jedno pobranie krwi raz na pół roku i jedna wizyta u endokrynologa z USG tarczycy raz na rok/dwa lata… Oczywiście dietę też stosuję i konsultowałam się pod tym kontem dietetycznie - ale dzisiaj jest tyle możliwości jej komponowania, a szczególnie jak trafi się na dobrego dietetyka i tyle dostępnych składników, że to też nic, tarczycę mam idealnie wyrównaną. Szczerze… na diabetologii jedna prowadząca powiedziała zdanie, które totalnie do mnie przemówiło. A mianowicie, że wydaje jej się, że cukrzycy z DM1, którzy nie chcą pomp insulinowych nie zaakceptowali swojej choroby i się z nią do końca nie pogodzili. Powiedziała też, że wiele młodych dziewczyn latem (kiedy się nosi lżejsze ubrania - np. sukieneczki, spódniczki, crop topy) przychodzi do niej, żeby przestawiła je z pomp z powrotem na peny, żeby nie musieć nosić widocznej pompy.
Za dwa lata skończę studia (radzę sobie nieźle, na tym roku miałam średnią nieco ponad 4), stanę się niezależna i tak rozmyślam wtedy nad swoimi relacjami. Myślałam, żeby rozluźnić więzi z rodziną biologiczną (oprócz babci, która bardzo mnie kocha i choć też mnie nie do końca rozumie, to przynajmniej się jakoś stara). Co do relacji z rodzicami - ciężko jest i choć podczas roku akademickiego nie mieszkam z nimi na codzień, to jestem od nich jeszcze finansowo zależna. Nie mogę im nawet z przeszklonymi oczami wspomnieć, że jest mi po prostu z tą chorobą trudno. Czasem sama płaczę w nocy w poduszkę. Tłumaczę im, że moja choroba to nie alergia ani wada wzroku, ani nawet cukrzyca, tylko że ma to ogromny wpływ na życie - społeczne, romantyczne, etc - na każdy jego aspekt w zasadzie. Do mamy nie dociera, że ci ludzie, którzy nie mogą mieć dzieci, których zna weszli w związek nie wiedząc, że będą mieli problemy z płodnością, a wchodzenie w związek ze świadomością trwałej bezpłodności to zupełnie inna rzecz. I nie rozumie też tego, że to, że ona mnie kocha wcale nie oznacza, że społeczeństwo będzie mnie w 100% akceptować. Powiedziała też kiedyś - no, minie okres dojrzewania to jej przejdzie myślenie o tej chorobie i te kompleksy, bo to tylko w okresie dojrzewania. Spoiler - nie, nie przeszło, jest jeszcze gorzej. Jako dziecko byłam zupełnie inna - żwawa, ruchliwa, wygadana, przebojowa, nieśmiała tylko czasami i tylko w stosunku do obcych, ale jak zobaczyłam, że jakaś nowa osoba jest w porządku to szybko ją akceptowałam, wszędzie mnie było pełno, nie miałam oporów, żeby zapukać w randomowym dniu do sąsiadki z góry i pokazać jej swoje nowe ciuchy, zagadywałam ludzi w pociągu, etc. Ale wtedy nie różniłam się w zasadzie od innych dzieci, funkcjonowałam jako zdrowe dziecko, zdiagnozowano mnie w wieku 6 lat. I nawet wtedy nie było problemu - akceptowałam branie hormonu wzrostu, choć czasem denerwowało mnie, że muszę jeździć do kliniki, jak chyba każde dziecko, które chce spędzić dzień w szkole z rówieśnikami, a nie może.
To wszystko zaczęło się parę lat później. Pierw kompleksem był mój wzrost, ale dzisiaj absolutnie mi to nie przeszkadza, lubię być niewysoka i drobna. No a potem przyszło to, co wyżej. I tak, rodzice w wieku 13 lat posłali mnie do psychologa, bo "nie miałam koleżanek" w 1 kl. gimnazjum, ale w celu naprawienia mnie. Psycholog na ostatniej wizycie powiedziała mojej mamie "to nie z nią jest coś nie tak, tylko z panią". Ja miałam tylko inne zainteresowania jak dziewczyny w moim wieku - pasjonowałam się nauką, a nie bieganiem za chłopakami, więc nie miałam koleżanek, bo nie miałam z nimi tematów do rozmów. W sumie dobrze mi na tych studiach i cieszę się, że dobrze sobie na nich radzę, oczywiście skończę je, bo szkoda 4 lat, audiolog mówiła, że najlepiej wybrać w takim wypadku specjalizację zabiegową (i chirurgia mi się podoba, kilkukornie asystowałam do operacji i to było świetne), ale gdybym wiedziała, że będę niedosłysząca wybrałabym nieco inną ścieżkę kariery - byłam w gimnazjum i liceum pasjonatką fizyki i wszechświata, książki Hawkinga przeczytałam jednym tchem, myślę, że wtedy poszłabym w jakąś astrofizykę.
I na koniec moje pytanie - niestety teraz studiuję, nie pracuję i nie stać mnie na terapię prywatną i czy lepiej skorzystać z psychologa w ramach NFZ (mam możliwość, że kiedy pójdę z legitymacją do studenckiej przychodni nie będę czekać na wizytę więcej jak 2 tygodnie), czy lepiej znaleźć psychologa w jakiejś fundacji wspierającej osoby z niepełnosprawnościami? Czy może warto iść na grupę wsparcia? Przepraszam za trochę chaotyczny wpis, pisałam, co mi przyszło do głowy. Pozdrawiam, i z góry dziękuję za odpowiedzi!