Jak pomóc dwulatkowi zaadaptować się w przedszkolu? Wątpliwości i lęki rodzica
Mój syn ma 2 lata i 3 miesiące. Od poniedziałku chodzi do przedszkola do grupy dla dzieci poniżej 3 lat. Pierwszy dzień wszedł bez problemu, wczoraj już przy wejściu był lekki płacz, a jak go odbierałam to już bardzo się rozpłakał. W domu przy usypianiu mówił, że nie chce iść do przedszkola, od rana w domu dzisiaj mówił, że nie chce iść do przedszkola, a jak już byliśmy w przedszkolu, to od razu w szatni wpadł w taką histerię, że nie dało się go uspokoić. Przykleił się do mnie i bardzo płakał, a ja nie wiedziałam co mam robić. Serce rozrywało mi się na kawałki, ale wiedziałam, że im dłużej, tym gorzej. W końcu pani go wzięła ode mnie wręcz siłą, a ja biłam się z myślami czy nie powinnam go zabrać do domu. Mieszkamy za granicą, daleko od rodziny i od urodzenia był tylko ze mną i z tatą. Nie było tutaj nikogo z kim mógłby zostać. Nie wiem co mam robić. Nie chcę, żeby mój syn miał jakąś traumę. Bije się z myślami czy dobrze robię, że jest w przedszkolu. Jest tam tylko na 3,5 godziny do obiadu, później go odbieram. Poszedł teraz, bo za rok muszę wrócić do pracy i wtedy musiałby iść od razu na 8 godzin do przedszkola i pomyśleliśmy, że teraz będzie lepiej przejść przez tem czas, kiedy zawsze jestem pod telefonem i blisko, ale nie wiem czy dobrze robię. Mam wątpliwości, a serce rozerwane na kawałki po takim płaczu.
KK

Pamela Górska
Dzień dobry, widzę bardzo duże emocje zarówno u Pani, jak i u dziecka. Brakuje mi informacji czy była adaptacja dziecka z rodzicem w przedszkolu. Jeżeli chodzi o samą adaptację, jest ona trudnym i bardzo ciężkim momentem w życiu zarówno rodziców jak i dziecka. Adaptacja tak naprawdę może trwać nawet do 3 miesięcy i należy brać pod uwagę w tym okresie górki i dołki. Na samym początku jest to bardzo trudne dla dziecka z uwagi, że to nowe - całkiem obce środowisko. Wybuchy płaczu przed oddaniem dziecka to naturalny proces uzewnętrzniania emocji oraz nadejścia separacji. Przedłużanie tego momentu, tak jak Pani zauważyła, byłoby krzywdzące dla obojga. Jeżeli chodzi o płacze w momencie odbierania a wręcz histeria, to pozytywna oznaka poczucia bezpieczeństwa przy Pani. Dziecko w ten sposób reguluje układ nerwowy oraz w bezpiecznych warunkach pozwala sobie na wypuszczenie emocji. W okresie adaptacji może nastąpić również trudność ze snem lub z wypróżnianiem, na co warto zwrócić uwagę. Jeżeli chciałaby Pani rozwiać wszelkie wątpliwości oraz uzyskać informację o adaptacji, proszę się skontaktować z psychologiem dzieci, najlepiej pracującym na codzień jako psycholog przedszkolny oraz żłobkowy, gdzie adaptację ma się cały rok.
Pozdrawiam, Pamela Górska Psycholog

Adam Gruźlewski
Szanowna Pani,
to, co Pani przeżywa jest jest całkowicie naturalne. Jednocześnie widzę, że jest to trudne, jednak zapewniam, że to nie jest trauma, a typowy lęk separacyjny.
Zachęcam do bycia konsekwentną i nie zabierania dziecka do domu, to tylko wydłuży proces adaptacji. Warto zaufać paniom w przedszkolu, powinny wiedzieć co robią. Dobrą strategią mogą być jak najkrótsze pożegnania z dzieckiem (uścisk, pocałunek i wyjście). Im dłużej trwa rozstanie, tym trudniej dla wam obojgu. Być może sprawdzi się też jakiś specjalny rytuał, np. machanie, przybicie "piątki" lub coś co da dziecku poczucie bezpieczeństwa. Można też wytłumaczyć dziecku, że wrócicie po niego po obiedzie, i że przedszkole to dobre miejsce.
To, że synek płacze jest naturalną reakcją, a nie oznaką, że robicie coś źle. Robicie dokładnie to co trzeba, przygotowując go do przyszłości.
Życzę wytrwałości
Adam Gruźlewski
psycholog, psychotraumatolog

Karolina Walczyk
Adaptacja z reguły trwa od kilku dni do nawet kilku tygodni, dzieci potrzebują czasu, by oswoić się z nowym miejscem, opiekunami i rytmem dnia. W tej sytuacji ważne jest, żeby rozstania były możliwie krótkie i spokojne (dłuższe „targowanie się” najczęściej nasila płacz),
synek wiedział, że zawsze po niego wrócisz, w domu dawać mu dużo ciepła, przytulania i poczucia bezpieczeństwa,
współpracować z wychowawcami, bo oni też mają doświadczenie w Oboje potrzebujecie czasu i zaopiekowania w tym nowym dla Was etapie.
Serdecznie pozdrawiam,
Karolina Walczyk
Psycholog, Psychoterapeuta

Aleksandra Żochowska
Dzień dobry,
w Pani wiadomości czytam o dylemacie odnośnie tego, czy zostawiać synka w przedszkolu czy nie. Rozumiem, jak bolesne może być patrzenie na silny płacz dziecka przy rozstaniu. Dla dwulatków rozpoczęcie przedszkola to duża zmiana - do tej pory miał mamę i tatę „na wyłączność”, a teraz musi uczyć się nowej sytuacji i budować zaufanie do pań w przedszkolu. To, że syn protestuje jest oznaką tego, że jest do Pani przywiązany i płaczem wyraża np. tęsknotę. Ważne, by po powrocie dawała mu Pani dużo poczucia bezpieczeństwa - przytulenia, zrozumienia, nazwania uczuć ("widzę, że tęskniłeś"), zapewnienia, że mama zawsze wraca. Pomocne może być przygotowanie jakiejś zabawki, którą dziecko mogłoby zabrać do przedszkola ze sobą. Dzieci uczą się stopniowo, że przedszkole to bezpieczne miejsce, a rozłąka jest tylko na chwilę. Czasem ten etap trwa kilka tygodni, czasem dłużej, i jest to normalne. Stopniowe oswajanie się z nową sytuacją - krótkie pobyty, rytuały pożegnania, Pani spokój przy pożegnaniach, a także przewidywalność dnia - pomagają dziecku poczuć się pewniej. Pani serce podpowiada, że syn cierpi, i to naturalne, że budzi się chęć zabrania go do domu. Jednocześnie pamiętajmy, że dzieci bardzo często płaczą przy rozstaniu, a po chwili w sali uspokajają się i podejmują zabawę. To również ważna informacja, którą warto weryfikować u wychowawczyń. To, że zdecydowali się Państwo na krótsze pobyty teraz, przed Pani powrotem do pracy, jest mądrą decyzją - pozwala synkowi przechodzić adaptację w łagodniejszy sposób, gdy ma pewność, że mama i tata są blisko i szybko wracają. Pani troska, refleksja i chęć zrozumienia pokazują, że syn ma bezpieczną bazę, a to jest najważniejszy fundament, by w przyszłości lepiej radził sobie z rozłąką.
Pozdrawiam ciepło,
Aleksandra Żochowska

Aleksandra Bawolska-Piszczatowska
Dzień dobry :) Każdy ze specjalistów dorzuca jakąś cegiełkę mądrej myśli dla Pani. Mam nadzieję, że znajdziecie Państwo najlepsze rozwiązanie dla Was. Ja najbardziej skupiłam się na tym, w jaki sposób dziecko zostało od Pani zabrane i z jakimi emocjami została Pani po tym doświadczeniu. W moim przekonaniu każde takie doświadczenie coś w nas zostawia i warto poświęcić temu więcej uwagi. Ja ze swojej strony polecałabym rozmowę z psychologiem specjalizującym się w pracy z dziećmi, aby zaopiekować Państwa niepokoje w tym czasie, ale też aby zauważyć emocje dziecka, które było w tym momencie w dużym stresie. Trzymam kciuki za dalszą adaptację do nowej sytuacji!
Z pozdrowieniami,
Aleksandra Bawolska-Piszczatowska
psycholog, pedagog specjalny
w trakcie specjalizacji z psychoterapii dzieci i młodzieży

Justyna Bejmert
Dzień dobry, to co Pani opisuje jest częstym obrazem tego, jak przebiega adaptacja w pierwszych dniach pobytu dziecka w przedszkolu. Synek potrzebuje trochę czasu na to, by oswoić się z nowym miejscem, osobami, a także wizją rozstań z rodzicami. To, że synek płacze podczas rozstań nie musi oznaczać dla niego traumy, czy nieudanej adaptacji - on w ten sposób może radzić sobie z napięciem związanym z rozstaniem. To, co może pomóc to oswajanie tematu przedszkola w domu w formie zabawy, odgrywania scenek. Ważne będzie też zadbanie o rytuały podczas pożegnań, np. krótka piosenka, rymowanka, buziak, czy serduszko narysowane na ręce dziecka. Warto też nie przeciągać pożegnań. Dobrze, żeby były one krótkie, ale czułe. Warto też zadbać o swój spokój i zaopiekować się swoimi emocjami, bo Pani jako rodzic również przechodzi teraz przez trudny okres. Pomóc w tym może spotkanie z psychologiem w celu omówienia swoich wątpliwości.
Trzymam mocno kciuki,
Justyna Bejmert
Psycholog

Jessica Gagola
Witaj, sytuacja która opisujesz jest bardzo przejmująca dla rodzica. Każde dziecko jest natomiast inne i inaczej akceptuje zmiany w swoim życiu. Jest w miejscu obcym, z dala od was jako rodziców. Inne dzieci oraz opiekunowie. Jest to na pewno dla niego ciężkie. Dobrze, że daliście sobie czas na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. Rok czasu to zdecydowanie wystarczająco dla was obydwojga. Syn się przyzwyczai do nowej sytuacji, daj mu po prostu czas. A jeśli potrzebujesz wsparcia i technik jak pomóż synowi przejść przez ten okres to warto spróbować pracy z psychologiem dziecięcym/ pracującym z rodzicami na emigracji.
Pozdrawiam Was serdecznie.

Szymon Szymczonek
Kilka rzeczy może pomóc:
Krótko i spokojnie przy rozstaniu. Długie tłumaczenia czy wahanie rodzica tylko wzmacniają lęk dziecka. Maluch „czyta” emocje mamy, jeśli widzi wahanie, jego niepokój rośnie. Najlepiej powiedzieć prosto i z ciepłem: „Kochanie, idziesz teraz do pani i dzieci, po obiedzie wrócę po ciebie” i dotrzymać słowa.
Rutyna i przewidywalność. Dzieci potrzebują poczucia bezpieczeństwa: stałe godziny, ten sam rytuał pożegnania (np. buziak, przytulenie, machnięcie ręką) dają im sygnał, że to coś, co się powtarza i kończy w przewidywalny sposób.
Kontakt z nauczycielkami. Warto zapytać, jak Pani synek zachowuje się kilka minut po rozstaniu. Często okazuje się, że po chwili płaczu dzieci zaczynają się bawić. To bywa bardzo odciążające dla rodzica, który widzi tylko moment dramatycznego pożegnania.
Krótki czas pobytu. 3,5 godziny na początek to dobre rozwiązanie, stopniowe oswajanie jest dla dziecka łatwiejsze niż nagłe 8 godzin.
Przygotowanie w domu. Rozmowy o przedszkolu w prostych słowach, zabawa w „przedszkole” z misiami, czytanie książeczek o tym temacie („Tupcio Chrupcio w przedszkolu”, „Basia i przedszkole”) pomagają dziecku oswoić nową sytuację.
Większość dzieci po okresie adaptacji zaczyna czuć się w przedszkolu bezpiecznie, a zyskuje wiele: kontakt z rówieśnikami, nowe doświadczenia, większą samodzielność.
Sam fakt, że zaczęliście adaptację teraz, a nie w momencie, kiedy trzeba będzie od razu zostawić go na cały dzień, jest dla dziecka ogromnym ułatwieniem. Proces może potrwać kilka tygodni, a płacz przy rozstaniu nie oznacza, że Pani synek ma traumę, tylko że potrzebuje czasu, by zaufać nowemu miejscu.
Wszystkiego dobrego :)

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Jak mam poradzić sobie z alkoholizmem w rodzinie?
Moja mama i brat są uzależnieni, ostatnio zostali aresztowani i będą sądzeni za kilka paragrafów, grozi im do 8 lat więzienia, są oskarżeni o napaść na funkcjonariusza publicznego, oszustwo, pobicie i znęcanie się psychiczne i fizyczne.
Ja mam 17 lat, mam dość tego wszystkiego po prostu...nie mieszkam u siebie w domu, mieszkam u znajomego księdza (jestem w Oazie) a o całej sytuacji dowiedziałem się od policji. I jak mam sobie tak psychicznie z tym poradzić, bo jest bardzo ciężko...?
Mam 23 lata i od zawsze miałam super kontakt z moją mamą, ale od czasu rozwodu rodziców w tym roku wszystko się zmieniło.
Był to trudny rok dla mnie pod wieloma względami - studia, rozwód rodziców, a do tego wszystkiego przeprowadzka do nowego mieszkania, mój ślub i moja mała siostra, która ma dopiero 8 lat. 3 miesiące przed moim ślubem, który był planowany od ponad 2 lat, mój tata oznajmił nam, że chce rozwodu, jak się później okazało stała za tym inna kobieta.
W obliczu tego wszystkiego poświęcałam wiele czasu i energii na rozmowy z mamą i wspieranie jej w tak trudnej dla wszystkich chwili, ale niestety po dwóch miesiącach od początku tej rodzinnej katastrofy moja mama zaczęła desperacko szukać nowego partnera i odsunęła się ode mnie.
Przestała do mnie dzwonić, spotykać się z nami ze względu na to, że nie pochwalałam tak szybkiej decyzji o szukaniu nowego partnera, bo wiem, że moja mama bardzo kochała tatę i chciałam, żeby przepracowała to najpierw sama ze sobą.
Jak się jednak okazało, stałam się przez to jej wrogiem i na dodatek okazało się, że w przeciągu pół roku moja mama spotyka się już z 3 partnerem, który jak każdy poprzedni śpi w rodzinnym domu i spędza czas z moją 8-letnią siostrą.
Jestem przerażona tym, co się dzieje i żadna rozmowa nie ma na to wszystko wpływu. Mama podejmowała próbę wproszenia na mój ślub faceta, którego 2 dni przed ślubem widziała pierwszy raz na żywo, ale odmówiłam, przez co się bardzo pokłóciłyśmy.
Mama do wszystkich mówi, że nasz kontakt się zmienił, ponieważ teraz mam męża i swoje życie, ale z mężem mieszkamy ze sobą od 5 lat i tak naprawdę ślub nic nie zmienił w naszej relacji.
Od tamtej pory widziałyśmy się 2 razy, przyszły święta a ja bardzo tęsknię za moją siostrą i dawną mamą.
Rodzice męża nie żyją, a my jesteśmy w kropce.
Pojawił się kolejny partner i po raz kolejny mam go zaakceptować albo moja mama zastrasza mnie, że już nigdy więcej się do mnie nie odezwie, jeśli nie przyjedziemy do nich na święta i zabroniła mi zabrać siostrę do siebie. Babcia straszy mnie, że moja mama zrobi sobie krzywdę przeze mnie, a mama grozi, że kolejnym razem, zamiast odwiedzać ją na święta, to będę odwiedzała jej grób. Jestem bardzo tym wszystkim zmęczona i potrzebuję wsparcia.
Mam 20lat. Boję się czegoś w życiu podjąć, bo nie mam i niestety nigdy nie miałam bezpiecznego ,,zaplecza" w postaci domu i rodziny. Wiem, że gdyby coś mi się nie udało, to zostanę z tym sama, dlatego tak trudno od lat jest mi spróbować w życiu czegoś nowego. Zawsze towarzyszy mi lęk. Czuję, że chciałabym się z tym zwrócić do psychologa, ale zwyczajnie nie mam na to pieniędzy. Niby pracuje, ale u mnie w rodzinie nigdy się nie przelewało i szkoda mi pieniędzy na wszystko.
Zostawiłem Partnerkę w ciąży w kwietniu.
W lipcu pojawiło się dziecko. Rozumiem swój błąd, chciałbym nad sobą pracować, nad poprawieniem relacji z byłą partnerką.
Mam kontakty z dzieckiem, ale są dość mocno utrudniane.
Była partnerka nie che rozmawiać. Próba częstszych kontaktów z dzieckiem jest odrzucana. Jeśli chodzi o pytania, w sprawie dziecka, to dostaje odpowiedź po dniu, a prośby o zdjęcia są odrzucane. Jeśli kontaktuje się częściej, to dostaję odpowiedź.
Od przedwczoraj nic się nie zmieniło.
W jaki sposób próbować się komunikować?
Jeśli nie piszę, to czuję, że będzie mi zarzucać, że nie interesuje się dzieckiem. Jeśli piszę, to zarzuca mi, że za często się kontaktuje. Proszę o rady. Terapia rodzina na ten moment nie wchodzi w grę, mediacja również - była partnerka odrzuca moje prośby. ,,Tak zrobiłeś jakiś czas, temu takie są konsekwencje''. Tęsknię za dzieckiem, chciałbym być w jej życiu.
Córka zaczęła przejawiać strach, gdy pojawia się temat aborcji. Jest to dla mnie nieco zaskakujące, ponieważ jest jeszcze młoda (15 lat) i nie spodziewałam się, że ten temat może ją w ogóle niepokoić. Unika rozmów związanych z ciążą (próbuję jakoś edukować) czy prawami kobiet, chodzi poddenerwowana cały dzień, gdy np. rano w telewizji pojawią się te tematy. To prawda, że teraz ten temat jest ciężki, ale ona tak jakby staje się drażliwa i nie potrafi się skupić na czymkolwiek. Nie wiem co mam robić czy naciskać na rozmowę, czy to zostawić.
Dzień dobry. Piszę z bardzo ciężką dla mnie sprawą. Dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się, że mój 67-letni dziadek jest ciężko chory i czeka go leczenie paliatywne - ma raka płuc z przerzutami do głowy i na nadnercza. Dziadek przez 52 lata ciężko pracował, nie pozwalał sobie na urlopy i bezrobocie. Mimo emerytury nadal chodził do pracy, bo jak to mówił "nie da się zamknąć w domu'. Tydzień temu oficjalnie miał rozpocząć emeryturę. Jednak nasze życie przewróciło się do góry nogami. Czuję ogromną złość, że dziadkowi nie jest dane cieszyć się wolnym czasem, przejażdżkami autem z babcią, jeżdżenia i odwiedzania rodziny jak to zawsze lubią, pracy w ogrodzie, wyjazdów na ryby... Jestem taka zła! Czuję taką bezradność. Chciałabym, żeby nacieszył się wolnym, rodziną... Dziadek wciąż jest młody i nie mogę sobie poradzić z tą bezradnością :(
W mojej rodzinie gdzieś do skończenia 6 lat ojciec pił, a pod wpływem alkoholu wyzywał matkę od dziwek, że go zdradza i ją bił. Później go nie było, gdy siostra się wyprowadziła wszystkie winy spływały na mnie. Za każdym razem byłam obwiniana o wszystko, co zrobiłam to było źle a czego nie zrobiłam jeszcze gorzej. Matka nie okazywała mi uczuć, każda z nas codziennie siedziała zamknięta osobno, nie rozmawiałyśmy wcale. Od 16 roku zaczęłam popijać i się ciąć do teraz. Teraz mam 28 lat i mam problemy z zaufaniem, problemy w związku, z kontrolowaniem i autoagresją. Gdy już jest naprawdę źle, zaczynam wszystkie winy przypisywać sobie, że to moja wina i że jestem beznadziejna. Mam ataki paniki, nerwobóle i myśli samobójcze. Byłam u psychiatry, dostałam leki, ale nie czuję się po nich dobrze. Mam jeszcze skierowanie na terapię CBT. Co jest nie tak ?
Moja mama ma 62 lata. Jest alkoholiczka. Moi rodzice mieszkają sami. My z siostrą nie mieszkamy w naszym mieście rodzinnym. Mój tata jest kierowcą zawodowym. Pracuje od poniedziałku do piątku po 12 godzin dziennie. Moja mama w tamtym roku już raz trafiła do szpitala przez alkohol. Dowiedzieliśmy się wtedy, że jest alkoholiczka. Lekarze mówili, że jedną nogą była w grobie. Cały okres leczenia szpitalnego okropnie wspominam. Byłam załamana, płakałam każdego dnia. Po wyjściu ze szpitala, wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Zawoziłam ją na wszystkie badania, wszystkie wizyty u specjalistów. Po wyjściu ze szpitala to ja z moim tatą dawaliśmy jej leki. Była mega poprawa. W wynikach badań, w wyglądzie w zachowaniu. Po miesiącu, kiedy odzyskiwała siły, uparła się, ze ona sama będzie brać leki. Po około 3 miesiącach od wyjścia ze szpitala zaczęła znów pić. Nie przyznawała się. Nawet gdy siostra przyłapała ją z wódką, to kłamała w żywe oczy, że to nie jej wódka! Mama zaczęła mieć zwidy. Widziała, rzeczy, osoby i sytuacje, których nie było. Byliśmy tym przerażeni. Bałam się do niej przyjeżdżać. Lekarz rodzinny pokierował mamę do psychiatry. Dostała leki na zwidy, które miały jej pomóc. Lekarz zastrzegł, ze absolutnie nie można przy tych lekach pic alkoholu. 16 maja jej stan się pogorszył. Tata zadzwonił po siostrę. Pojechała do rodziców i zadzwonili po pogotowie. Lekarz powiedział, że to była ostatnia chwila na pogotowie, bo nie dożyłaby do rana. Znów jest w szpitalu. Minęły już 3 tygodnie. Mama jest na tą chwilę osobą leżącą. Mówi bardzo niewyraźnie, niezrozumiale. Musi się bardzo postarać, żeby powiedzieć coś normalnie. Lekarze mówią, że taki stan może jej zostać. Wyszło jej zatrucie amoniakiem, oraz uszkodzenie mózgu i móżdżku i wiele, wiele innych. Nie chce naszej pomocy. Gdy przychodzę, odwraca głowę, nie chce ćwiczyć siadania i wstawania (zalecenie lekarza), nie chce dać sobie obciąć paznokci, przemyć twarzy. Nie potrafi sama wziąć butelki i się napić, nie potrafi przełykać. Jest bardzo niemiła, bluźni do nas, jakbyśmy byli kimś obcym dla niej. Gdy była zdrowa, nigdy taka nie była. Co się ze mną stało? Że zamiast współczucia czuje złość? Nie chce mi się płakać, nie chce do niej chodzić. Przez j zachowanie czuje niechęć, ale sumienie mi nie pozwala. Mamy wyniki się poprawiły. Ale przez uszkodzenie mózgu, może zostać osobą leżącą. Jej życiu nic nie zagraża. Niedługo ma być wypisana do domu. Jestem zestresowana. Przez tę sytuację jestem nerwowa do moich dzieci. Nie poznaje siebie! Jestem tak na nią zła!!!! Jak mogła tak sobie zniszczyć życie! Nawet nie mogę płakać. Czuje się oceniana z każdej strony. Siostry mojej mamy powiedziały mi: ,,ona czuła się samotna! Jak można pracować po 12 godzin i żeby ona sama była tyle czasu. Czuła się nierozumiana." Ogólnie teraz ja, Moja siostra i tata jesteśmy wszyscy złem świata, bo nie jesteśmy idealna rodzina i mama leży w szpitalu przez nas. Tak uważa jej rodzina. Co im odpowiadać na te ataki? Mój tata poblokował ich numery to do mnie dzwonią. Dobija mnie ta sytuacja. I jeszcze jedno. W lutym rezerwowaliśmy wakacje. Wyjazd mamy w piątek. Jedziemy do Chorwacji. Nie potrafię cieszyć się z wakacji. No jak to wygląda: mama w szpitalu a my z siostrą co? Wakacje? Co powiedzą inni? Znowu będziemy te najgorsze. Ze zamiast być u mamy to się relaksujemy. Czuje, ze potrzebuje odetchnąć. Nie wiem, co robić. Jestem o krok od odwołania. To wszystko miażdży mnie psychicznie. Czemu czuje złość do niej?
Witam, Mój problem dotyczy tacierzyństwa, chęci (bądź nie) posiadania dzieci i całej otoczki budowanej wokół tego tematu.
Mam 31 lat, partnerkę o kilka lat młodszą. W związku jesteśmy razem od 5 lat, w tym rok po zaręczynach.
Problemem w naszym życiu, w naszej relacji, jest to, że nie potrafię podjąć decyzji, czy chcę mieć dziecko. Narzeczona twierdzi, że jest gotowa i już chciałaby się starać. Ogląda w internecie koleżanki, które urodziły bądź są w ciąży, przegląda ubranka i zabawki dla dzieci. Twierdzi, że późniejszy wiek to większe ryzyko chorób, powikłań, a do tego dochodzi czynnik "społeczny" – tj. posiadanie rodziców-dziadków. Mam na myśli różnicę wieku dziecko–rodzic. I pewnie wiele innych powodów, których sobie teraz nie przypomnę.
Natomiast u mnie sprawa wygląda tak, że jestem wycofanym, nieśmiałym introwertykiem. Nie lubię ludzi, nie lubię siebie, nie lubię i nie rozumiem otaczającego świata. Zatraciłem hobby, nie mam celów, ambicji, energii do życia... Do tego zaniedbałem się i generalnie nie jestem szczęśliwy. Moja narzeczona jest jedyną osobą, przy której czuję się dobrze, za którą wskoczyłbym w ogień i mogę powiedzieć, że naprawdę ją kocham.
Jeśli o mnie chodzi – leczę się psychiatrycznie od ponad 10 lat. Biorę leki, byłem w ośrodkach zamkniętych, ale na tę chwilę nie czuję poprawy. Sytuacja wygląda tak, że od pewnego czasu czuję nacisk, by się określić, czy chcę mieć dziecko, czy nie. A ja? Nie potrafię podjąć decyzji. Całe życie byłem na „NIE”. Po prostu tego nie czuję.
Nie obudziła się we mnie chęć posiadania – taka naturalna, przychodząca z wiekiem, bądź taka, którą niektórzy mają od urodzenia. Czuję, że na ten moment nie jestem na etapie „CHCĘ za wszelką cenę”, tylko „MÓGŁBYM mieć”. I jestem przekonany, że to toksyczne podejście mogłoby odbić się na ewentualnym dziecku – bo kto chciałby świadomie czuć się niechcianym?
Generalnie często czuję, że jeśli zdecydowałbym się na dziecko, to bardziej ze strachu, że zostanę sam, niż z faktycznej chęci jego posiadania. Czasem jednak myślę, że może nie byłoby źle, że jakoś dalibyśmy sobie radę. Boję się, że jeśli się rozstaniemy, to za kilka lat, gdybym jednak podjął decyzję, będę żałował. Oczywiście od rodziny słyszę, że fajnie mieć dzieci, że każdy je lubi – tylko nie ja. „Zmagam się” z lenistwem – choć po tylu latach nazwałbym to raczej chronicznym zmęczeniem. Jestem ciągle zmęczony, śpię w ciągu dnia, przesypiam celowo głód, zaniedbuję codzienność: higienę, sprzątanie wokół siebie. Kiedy poszliśmy „na swoje”, liczyłem, że mi się zmieni – ale nie. Jestem przekonany, że sam bym po prostu zdechł z głodu.
Na długo przed poznaniem obecnej partnerki spotykałem się z dziewczyną, która miała dziecko z poprzedniego związku. Mimo że starałem się być dla dziecka jak najlepszy, czułem, że nie przychodzi mi to naturalnie. Po rozstaniu – po 1,5 roku – poczułem ulgę, że to koniec. W życiu bym nie powiedział, że tęsknię. Dziecko miało 5 lat… Czułem się z tym źle, ale chodziło głodne i zaniedbane. Nie miałem problemu z tym, że płakało przez pół dnia, albo że do jedzenia dostało parówkę w rękę i zamiast iść do przedszkola – oglądało bajki (wtedy chociaż nie trzeba było się nim zajmować). Ale fakt faktem – była to moja pierwsza dziewczyna i nie miałem wtedy nawet w 5% takiej więzi jak obecnie.
Na dziś dzień ciężko mi ogarnąć własne życie. Jestem nieszczęśliwy, nie mam wymarzonej pracy, zatraciłem hobby, nie mam znajomych, zaniedbałem się fizycznie, nic mi się nie chce. Dni mijają bezsensownie, jeden po drugim. Czas ucieka – nie wiadomo gdzie. I gdzie tu wcisnąć jeszcze dziecko? Jestem zamknięty, nieśmiały, boję się – mimo wieku – spraw urzędowych, załatwiania czegokolwiek, łącznie z zakupami w sklepie. Często pytam kogoś o zdanie, bo decyzyjności u mnie brak. Wstydzę się na ulicy spojrzeń ludzi, nie odbieram i nie wykonuję telefonów – wolę pisać SMS-y. Mam bardzo niską pewność siebie, a jednocześnie (przynajmniej ostatnio) jestem nawet płaczliwy.
Jakie wartości może przekazać taki człowiek? Każdy mówi, że po urodzeniu wszystko się zmienia – a co, jeżeli nie? To nie samochód, że jak mi się nie spodoba, to sprzedam… Żyję w bańce. Czuję taką derealizację, jakiej nie czułem nigdy. Jestem pod ścianą. Dla mojej narzeczonej jest to najważniejszy temat w życiu. Zawsze marzyła o rodzinie. Mam w zasadzie ultimatum: albo się określę, że chcę dziecko, albo się rozstajemy. Spędzam całe dnie, rozmyślając – czasem już szukając nawet plusów rozstania. Tylko że wiem, iż moje życie straciłoby wtedy całkowicie sens. Nie byłoby do kogo wracać do domu, do kogo się odezwać, przytulić. Czuję ogromny niepokój. Liczę, że ktoś mnie poprowadzi, wybierze za mnie… albo że jakimś cudem problem sam się rozwiąże.
Nie chcę liczyć na to, że dziecko uleczy rany, albo że „jakoś to będzie”, a jednocześnie bardzo kocham moją partnerkę. Znów – gdzieś z tyłu głowy – mam przez całą tę sytuację najgorsze myśli… Dziękuję za przeczytanie tej chaotycznej wiadomości. (nawet tu wspomagałem się AI, troche lenistwo a troche wstyd przed masłem maślanym).