Left ArrowWstecz

Jak wrócić do normalnego życia po rozstaniu z chłopakiem? Nigdy mnie nie kochał.

Jak wrócić do normalnego życia po rozstaniu z chłopakiem? Nigdy mnie nie kochał. Mówił to co chciałam usłyszeć. Bardzo mnie skrzywdził.
Agnieszka Stetkiewicz-Lewandowicz

Agnieszka Stetkiewicz-Lewandowicz

Dzień dobry,

sytuacja, którą Pani opisała powoduje u Pani ból, poczucie krzywdy i stres. Te uczucia mogą być potęgowane przez fakt, że ma Pani wrażenie, że związek nie był udany, gdy trwał, powodował Pani cierpienie, poczucie niższej wartości. 

Powrót do “normalnego” życia zwykle trwa jakiś czas, trudno powiedzieć ile, bo jest to bardzo indywidualna kwestia. Bardzo różnorodne są również sposoby, jakie mogą być pomocne. Co tez zależy od ogólnych strategii radzenia sobie ze stresem, osobowości itp. Niektóre osoby “rzucają” się w wir zajęć, często po to by nie mieć czasu na rozpamiętywanie, inni powoli próbują wypełniać codzienne powinności. Na pewno pomocny jest kontakt z bliskimi osobami, również znalezienie sobie innej aktywności, która wypełniłaby “pustkę” po związku np. spacery, taniec, czytanie książek. Zachęcam do spróbowania tego typu sposobów, oczywiście jeśli Pani złe samopoczucie będzie trwać długo albo Pani nastrój będzie się pogarszać sugeruję kontakt z psychologiem/psychoterapeutą.

Pozdrawiam

2 lata temu
Magdalena Chojnacka

Magdalena Chojnacka

Z tego co rozumiem to jest Ci ciężko po rozstaniu i czujesz się skrzywdzona przez byłego chłopaka. Jedyne co mogę powiedzieć na podstawie twojego krótkiego wpisu, to warto dać sobie czas na “przeżycie żałoby ” po rozstaniu i nie przyspieszać tego procesu. Chodzi o to że trudne emocje z jakimi się teraz możesz spotykać tj. żal, smutek, złość … są jak najbardziej na miejscu i dobrze np je wyrazić zapisując w pamiętniku/notatniku lub dzieląc się swoimi odczuciami z osobą, której ufasz i wiesz ze możesz dostać od niej wsparcie. 

Ile czasu zajmie Ci pogodzenie się z rozstaniem -zależy od wielu czynników np. jak mocno byłaś zaangażowana w tej relacji, jak sile emocje wywołuje u Ciebie to rozstanie, jak długo trwała relacja, jak radzisz sobie z trudnymi emocjami itp 

Częstym błędem jest szybkie wchodzenie w nową relację - jest to jednak krótkotrwała ulga i zdecydowanie bardziej zachęcam to zastanowienia się: czego ta relacja nauczyła mnie? czego potrzebuję w relacjach, a co mi szkodzi? czy są jakieś powtarzające się doświadczenie, których doświadczałam w innych relacjach np z rodzicami, przyjaciółmi itp? I przede wszystkim danie sobie czasu bez przyspieszania czy zagłuszania np. używki, imprezy... Jeśli uznasz ze twoje doświadczenia już kiedyś się potarzały w innych związkach/relacjach polecam terapię indywidualną na której będziesz mogła zbadać przyczyny powtarzających się doświadczeń z terapeutą. 

Pozdrawiam,

Magdalena Chojnacka 

 

2 lata temu
Damian Golec

Damian Golec

Dzień dobry, 

rozstanie z ukochaną osobą, zwłaszcza jeśli nie była ona szczera w swoich uczuciach, może być bardzo trudne i bolesne. Jednym z ważnych aspektów powrotu do normalnego życia po rozstaniu jest zaakceptowanie sytuacji, oraz praca nad poczuciem własnej wartości. Przyjrzenie się temu, jakie były motywacje i potrzeby w związku z tą osobą, może pomóc w zrozumieniu, co się stało i jak można pójść dalej. W przypadku rozstania, ważne jest, aby pozwolić sobie na odczuwanie emocji, takich jak smutek, gniew, żal, i dać sobie czas na przetworzenie ich. Można również spróbować patrzeć na sytuację w sposób bardziej wszechstronny. To znaczy, że warto zastanowić się, co było dobre w związku, czego się nauczyliśmy i jakie doświadczenie zyskaliśmy. Warto również zwrócić uwagę na swoje potrzeby i cele, i skoncentrować się na tym, co chcemy osiągnąć w przyszłości. Ważne jest, aby dać sobie czas i przestrzeń na przetworzenie emocji i przeżycie rozstania. Jednak, jeśli odczuwasz trudności w powrocie do normalnego życia, warto rozważyć np. konsultację z psychologiem czy psychoterapeutą. 

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Jak zakończyć związek z partnerem uzależnionym od alkoholu i zacząć nowe życie?

Witam! Jestem prawie trzydziestoletnią kobietą w 15-letnim związku. Grzegorz był moim pierwszym partnerem, z którym wiązałam duże nadzieje i plany na przyszłość. 

Z początku nasza relacja wyglądała dobrze, widywaliśmy się codziennie, aż stopniowo nasza relacja zaczęła zanikać. 

W naszym związku pojawił się alkohol (w dużym nadużywaniu właśnie przez partnera, ja jestem osobą niepijąca) przez to dużo czasu spędzałam sama i cierpiałam przez to. 

W roku 2019 dowiedziałam się o zdradzie, co prawda nie fizycznej, ale emocjonalnej (pisał z koleżanką z pracy o seksie i o tym, że chciałby tego z nią spróbować) już wtedy chciałam zakończyć ten związek, ale postanowiłam dać mu kolejna szanse. W roku 2023 dowiedziałam się, że na moim jajniku znajduje się guz, którego musiałam usunąć operacyjnie, żeby w przyszłości móc mieć dzieci. Zrobiłam to także, bo zależało mi na zajściu w ciążę, ale obniżone parametry nasienia przez mojego partnera (głównie przez alkohol i papierosy) i moje PCOS uniemożliwiły nam spełnienie marzenia. Grzegorz obiecał mi, że przestanie pić i poprawi swoje parametry, ale nic się nie zmieniło. 

Przechodząc do sedna sprawy: ponad miesiąc temu poznałam nowego mężczyznę, który uzupełnił lukę po samotności, gdy mój obecny partner zajmował się sobą i alkoholem. Nie zdradziłam go fizycznie, bo nie było takiej możliwości, ponieważ facet, którego poznałam mieszka w Niemczech, ale znam go od przedszkola, bo kiedyś mieszkał w Polsce. Zakochałam się w naszych długich rozmowach i gdy próbowałam rozstać się z obecnym partnerem, zaczęły się schody w dół... nie pozwala mi odejść, obarcza mnie wina, a także powoduje u mnie duże wyrzuty sumienia. 

Nachodzi mnie w pracy z płaczem i mówi, że przeze mnie boli go serce i wtedy ja sama czuje się okropnie. Grozi mi, że gdy odejdę, to może sobie coś zrobić i będę miała go na sumieniu, a ja po prostu chciałam zacząć nowe szczęśliwe życie z mężczyzną, z którym bardzo dobrze się dogaduje, ale jednocześnie cały czas boję się o Grzegorza. Jestem już wykończona psychicznie, chyba również popadam w depresje, bo gdy pojawi się nadzieja na lepsze, to od razu pojawiają się wyrzuty sumienia. I absolutnie nie mówię, że w naszym związku były tylko te złe chwile, ale większość nie rozpamiętuje za dobrze. 

Bardzo proszę o pomoc i odpowiedź, bo już sama nie wiem, co mam robić, tym bardziej, że bardzo zależy mi na nowej relacji.

Jak poradzić sobie z toksyczną relacją i emocjonalnym uzależnieniem po rozstaniu?
Kilka miesięcy temu zostawił mnie partner, z którym byłam 7 lat. Poznał inną kobietę. Bardzo źle zniosłam rozstanie, myślałam nawet o samobójstwie. 2 miesiące temu poznałam o kilkanaście lat starszego ode mnie mężczyznę, w którym od razu się zakochałam. Nie przeszkadzało mi, że jest po rozwodzie, ma problem z alkoholem, hazardem, że ma ogromne długi i jest niestabilny emocjonalnie. Pożyczyłam mu kilka tysięcy zł ze swoich oszczędności, mimo że sama nie mam stałej pracy. Kilka dni temu prawdopodobnie trafił do aresztu i od tego czasu nie mam z nim kontaktu. Nie ma chwili żebym o nim nie myślała. Nie mogę spać, nie mogę jeść, cały czas się o niego martwię. Zdaję sobie sprawę, że to chory człowiek i prawdopodobnie pójdzie na kilka lat do więzienia, ale nie mogę wyzbyć się tego uczucia do niego. Możliwe, że był ze mną tylko dla pieniędzy, że mnie oszukał i zmanipulował. Jak sobie pomóc?
Dziewczyna niezdecydowana co do miłości do mnie - jest mi bardzo ciężko po jej odejściu.
Witam. Moja sytuacja jest dość skomplikowana. Rok temu poznałem dziewczynę. Zaczęliśmy się spotykać. Ona zaczęła coś czuć, ja niekoniecznie, ale lubiłem z nią spędzać czas i ciągle miałem nadzieję, że pewnego dnia to poczuję. Podobała mi się fizycznie, kręciła mnie, dlatego uprawialiśmy seks nie do końca będąc ze sobą, ale nie robiłem tego tylko i wyłącznie dla zaspokojenia własnych pragnienień, tylko oboje tego chcieliśmy. Pewnego dnia zapytała mnie co dalej, a ja odpowiedziałem, że niestety nie czuję niczego więcej. Ona się odsunęła, nie mieliśmy ze sobą kontaktu przez jakiś czas, ale potem ustaliliśmy, że spróbujemy i faktycznie brakowało mi jej w tamtym momencie. Przez jakąś chwilę było okej, a potem już definitywnie się rozpadło, bo ona nie mogła już się zaangażować tak jak wcześniej po tym co jej powiedziałem. Rozstaliśmy się trochę w płaczu, bo kiedy wysiadała ode mnie z samochodu poczułem, że straciłem kogoś fajnego i nie doceniłem jej. Minęły 2, może 3 miesiące. Napisała do mnie i jakoś tak wyszło, że umówiliśmy się do kina. I kiedy przyszła do tego kina, to strzeliło we mnie jak grom z jasnego nieba. Zakochałem się. Pierwszy raz w życiu. Przytuliła się do mnie w kinie i byłem pewien, że coś z tego będzie. Po skończonej randce odbyliśmy rozmowę, z której wyniknęło, że ona spotkała się ze mną bardziej jak z przyjacielem, niż żeby do siebie wrócić, ale wyszło tak, że wróciliśmy do siebie. Starałem się jak tylko potrafiłem i na każdym kroku pokazywałem jej jak bardzo mi zależy. Naprawdę czułem jak bardzo ją kocham i robiłem dla niej wszystko. Starałem się jak nigdy dotąd. Wielokrotnie mówiła, że nikt nigdy o nią tak nie zabiegał. Niestety ten związek to była ciągła huśtawka, bo raz czuła coś do mnie, a raz nie. W pewnym momencie pojawił się chłopak, z którym spotkała się parę razy, jak nie mieliśmy kontaktu i mieszał jej w głowie. Była bardzo niezdecydowana. Było kilka takich sytuacji, że się wahała, ale zawsze jakoś dochodziliśmy do porozumienia. Jakiś miesiąc temu była najgorsza sytuacja, bo pisała z tym chłopakiem i znowu jej namieszał w głowie. Twierdziła, że tylko ze sobą piszą i nic poza tym, ale jak tylko on się pojawiał, to totalnie zmieniała nastawienie do mnie. Postawiłem sprawę jasno - albo on, albo ja. Twierdziła, że nie wie co do mnie czuje i woli odpuścić. Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem. Następnego dnia zadzwoniła i pytała czy jestem bardzo na nią wściekły i czy jej wybaczę. Powiedziała, że potrzebuje trochę czasu na poukładanie sobie wszystkiego w głowie i przemyślenie co tak naprawdę czuje i czego chce. Wyjechała w swoje rodzinne strony i mieliśmy się spotkać jak wróci. Przez cały ten czas pisała do mnie i dawała znaki, że jednak nie jestem jej obojętny. Kiedy wróciła, to powiedziała, że chce spróbować. Zaczęło się wszystko układać i pewnego dnia wyznała mi miłość. Było bardzo dobrze, mówiła że mnie kocha i że jej zależy i teraz jest tego pewna. Wyjechała na regaty na tydzień, ale codziennie się kontaktowaliśmy i codziennie pisała że tęskni i mnie kocha. Może nie rozmawialiśmy się ze sobą tak często jakbym chciał, ale rozumiałem, że to są regaty, że pływa łódką i to jest jej pasja, mimo że trochę było mi przykro. Kiedy wróciła, to bardziej skupiała się na tym, że nie ma już jej na regatach, niż na tym, że wróciła do mnie. To mnie trochę bolało, bo liczyłem, że przysłowiowo rzuci mi się na szyję z tęsknoty (z tego co pisała wynikało, że bardzo tęskni), a tak nie było i miałem wrażenie, że nie cieszy się jakoś bardzo, że mnie widzi. Odpuściłem delikatnie po jej powrocie, pomyślałem, że może potrzebuje chwili by wrócić do normalności. Było okej, przytulała się, uprawialiśmy seks namiętnie jak zawsze, aż wczoraj zapytałem się co się dzieje, bo widziałem, że coś ją gryzie. A ona wypaliła, że jednak nie czuje do mnie tego samego co ja czuję do niej, ze w zasadzie sama nie wie co czuje. 2 tygodnie temu mówiła, że mnie kocha, a teraz nie kocha. Tłumaczyła się, że wtedy naprawdę to czuła, a teraz nie czuje, albo że może jek się tak tylko wydawało, albo że bardzo chciała to poczuć. Powiedziała, ze woli odejść, niż mnie ranić. Kompletnie tego nie rozumiem. Nie można kogoś kochać i za chwilę nie kochać, albo przestać go kochać, bo nie zrozumiałem jak bardzo będzie jej brakować regat po powrocie. Załamałem ręce. Odwiozłem ją do domu. Chciala się jeszcze przytulić, ale wysiadłem z samochodu, dałem jej rzeczy, powiedziałem cześć i odjechałem. Jest mi strasznie źle i przykro, bo nie mam sobie nic do zarzucenia. Niczego tym razem nie zepsułem i starałem się być najlepszym facetem jakiego mogła sobie wymarzyć, a ona tak mnie potraktowała/zostawiła. Nie wiem co siedzi w jej głowie i czym się cały czas kierowała. Odpuściłem i powiedziałem, że to już za dużo. Zerwałem kontakt natychmiast i próbuję jakoś dojść do siebie, mimo że wciąż bardzo ją kocham 🙄
Jak przekonać mamę, że moje szczęście jest ważniejsze niż opinia innych?

Jestem po 3 nieudanych związkach. Moja mama twierdzi, że powinnam być sama, ja jednak chcę ułożyć sobie życie — próbować i wierzyć w to, że w końcu mi się uda. 

Jak mam z nią rozmawiać? Dla niej to wstyd, bo co ludzie powiedzą.

Mąż choruje na depresję, ale obwinia mnie za wiele zachowań, krytykuje. Jest drażliwy, nie pomaga.
Mąż leczy się na depresję (jego psychiatra stwierdził, że zakańczają leczenie, ale on nadal twierdzi, że ją ma) poprosiłam dziś męża by poszedł do sklepu po chusteczki ,prosiłam go kilka razy ,spokojnie od rana do wieczora. Aż wieczorem się zdenerwowałam, a on odrazu, że ma depresję, więc gra z dzieckiem w gry. Z całej tej kłótni zaczęłam czuć się winna, później nagle przeszedł na swoją mamę, że jej nienawidzę, bo parę razy narzekałam, że często mnie poniża (haha spójrzcie na nią jak wygląda ciekawe ile przytyje jak urodzi 10 dzieci) i mimo tych słów nie nienawidzę jej a on mi to wmawia . Później mi mówi o jakiś chorobach psychicznych, żebym poczytała i co to za psychiatra, jak nie zdiagnozował u niego adhd i jeszcze jakiejś choroby, którą wyczytał w Internecie. Później miał pretensje, że jestem jak wiedźma ,że go zaczepiałam cały tydzień zbyt nachalnie (smyrałam go dla żartów po nodze a on uciekał ,próbowałam się do niego zbliżyć, bo już się nawet nie przytulamy a co dopiero mówiąc o seksie ) raz jestem zbyt obojętna ,innym razem zbyt nachalna ,za chwilę mówi, że nie umiem go uwodzić, że ciągle tylko prezenty, gdy coś opowiada co by chciał, jedzenie ,śniadania,kolacje, że mogłabym wymyślić coś innego skoro to na niego nie działa. To depresja czy manipulacja ? Napomknę tylko, że nad mężem ojciec się znęcał (nie wpuszczał do domu zimą ,wyrzucał z auta, gdy wymiotował przez chorobę lokomocyjną ,chlapał karcherem po oczach, gdy nie był posłuszny )z opowieści teściowej jego ojciec był maminsynkiem, więc ona traktuje swoich synów ozięble ( zostawcie mi dzieci a wy idźcie stąd ,was tu nie chce -mąż twierdzi, że nie rozumiem żartu i nie mam dystansu ).
Moje pytanie dotyczy sprawy, która męczy mnie już coraz bardziej
Witam, Moje pytanie dotyczy sprawy, która męczy mnie już coraz bardziej. Jesteśmy małżeństwem już prawie 10 lat. Mieliśmy taki okres w życiu, że około roku chodziliśmy na terapie dla par, ponieważ nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać i ta terapia mocno nam pomogła. Jest super. Mamy wspólne cele. Budujemy dom. Mamy 2 wspaniałych maluchów. Natomiast moja żona, mimo że uważam, że ma świetną figurę, nie chce pokazywać swoich kobiecych atrybutów. Chodzi generalnie o to, że gdy przychodzi wiosna i lato, to cały czas nosi długie, luźne sukienki prawie do kostek i wstydzi się pokazywać swoje ładne nogi i pupę. I zaznaczam ,nie chodzi mi tutaj o sukienki mini, ale wystarczy sukienka nad kolano albo z rozcięciem, albo nawet krótkie spodenki, nie muszą być szorty, które pokazują pół tyłka. Ja, jako facet, którego kręcą głównie nogi i tyłek cały czas próbuję dać jej do zrozumienia, że na tym mi bardzo zależy, ze może jest to płytkie, ale jest to dla mnie ważne, żeby pokazywała przede mną na ulicy swoje kobiece atrybuty, a nie tylko w domu gdy nikt nie widzi. Daje jej to do zrozumienia albo poprzez spokojną rozmowę, albo delikatnymi gestami, czasem się zdarza, że tak mnie to dotyka, że widzi, że jest mi z tym źle i nawet czasem jej to wygarnę. Ona twierdzi, że ona musi się dobrze sama ze sobą czuć i do niczego jej nie zmuszę i puszcza teksty typu, że jak jej nie akceptuje taką, jaka jest, to trudno, mogę sobie wymienić ją na inną. Oczywiście jestem pewien, że to tylko taki głupi tekst. Nie wiem,co mam robić ,czasem jestem taki zdołowany,że wokoło jest tyle kobiet, które nie mają z tym żadnego problemu i to delikatnie mówiąc kobiet, które, mimo że nie są perfekcyjne, to nie wstydzą się pokazywać kształtu swojego ciała. Ja lubię taką pewność siebie. Nie wiem, co z tym robić. Jak w sytuacjach spięć, mówiłem żonie, że może przydałaby się jakaś wizyta dla odnowy u terapeuty, to ona mnie zbywa oczywiście. No cóż to na tyle. Dziękuje.
Jak poprawić komunikację w związku z problemami emocjonalnymi partnera?

Witam. Mam problem z komunikacją w związku ze strony faceta. Jesteśmy ze sobą już 13 lat, wychowujemy córkę (14-latka z poprzedniego Związku) oraz naszego syna 11-latka. Problemy bywały różne, mieliśmy inne podejście do podziału obowiązku, odpowiedzialności i funkcjonowania w rodzinie. Między nami jest różnica 12 lat (mój narzeczony jest starszy). Pokonaliśmy wiele różnic i wypracowaliśmy normalny system rodzinny. Codziennie praca, dom i dzieci. Od pewnego czasu dzieci jeżdżą na weekendy do dziadków i mamy wtedy czas dla siebie i wspólnych znajomych, z którymi spotykamy się co jakiś czas. Od dłuższego czasu mój facet miewa zachwiania humoru, gdy coś mu się nie podoba, to w sposób bardzo dosadny o tym mówi. Często słyszę, że to moja wina, bo mam inne zdanie. Gdy zwraca uwagę bezpodstawnie dzieciom i one komunikują, że coś nie jest zgodne z prawdą, to słyszą, że nie musi z nimi rozmawiać, żeby nic od niego nie chcieli itp. Gdy przesadza, to rozmawiam z nim i próbuje zażegnać konflikt, wtedy słyszę, że podważam jego autorytet. Od kilku dni obraził się właśnie o wymianę zdań i nieodzywanie też do dzieci. Nie interesuje się czy coś im potrzeba, czy są głodne itp. Wraca z pracy, bierze coś do jedzenia, myje się i siada przed komputer, na którym ogląda różne filmy. Potem się kładzie i tak następny dzień nastaje. Na co dzień oboje pracujemy, ale w domu sprzątam tylko ja, robię zakupy, gotuję, szykuje śniadania, piorę itp. A gdy mówię, że nie jestem służącą i chcę, żeby robił, to ze mną to słyszę, że on pracuje ciężej i nie umie gotować, po co Sprzątać i prać codziennie, a zjeść można na mieście. Czasem wysyłam go z kolegą na działkę na ryby, żeby się zrelaksował i odpoczął od pędu i obowiązków (3/5 dni) ja oczywiście zostaje z dziećmi i żyje jak co dzień. Nigdzie nie chodzę po imprezach i nie wyjeżdżam sama, bo lubię wspólne podróże i wspomnienia. Czasami mam dość, bo to tak jak bym miała trójkę dzieci. Gdy jest ok, to potrafi dużo załatwić i ogarnąć spraw, ale gdy już się obrazi i jak mi dzieci świadkiem o jakiś wymysł to palcem nie ruszy i traktuje nas jak powietrze. Często podkreśla, że mieszkanie jest jego, że on to się dorobił, bo ma swoją firmę, a ja nie mam nic (jestem nauczycielem w przedszkolu) i na nic mnie sama nie stać. Że wychowuje dzieci na niezaradne, bo pozwalam im na telefon czy wyjazdy weekendowe i jedyne co będą w życiu mogli Robić to pracować w biedronce. Często myślę sobie, że nie zasługuje na takie komentarze i nie mam czasu na fochy, bo gdy mam dość i nie chce rozmawiać, to rozmawiam służbowo przez dzień czy dwa, ale dzieci nie odczuwają tego, bo funkcjonuje wtedy normalnie tyle, że w większej ciszy do ich ojca. Kiedyś wspomniałam o terapii, że może warto pójść do psychologa i porozmawiać, bo może oboje coś źle robimy bądź źle widzimy, ale wtedy słyszę „to idz, tobie się przyda psycholog, bo coś jest z tobą nie tak, ja nie mam potrzeby”. Jak mogę pomóc sobie bądź nam, żeby żyło się łatwiej ?

Czy to problem mojego niedopasowania do obecnych czasów, rodziny męża? Relacja i jego rodzina przeczy moim wartościom, nie widzę budowania tutaj swojej rodziny.
Witam, w październiku 2021 poznałam mojego męża. Po kilku rozmowach telefonicznych przed pierwszym spotkaniem poinformował mnie, że ma dwójkę dzieci w wieku 15 i 17 lat. Byłam hmm… przerażona. Ja miałam lat 27, a on 38. Jego była partnerka wtedy miała jedno z dzieci. Nie wiedziałam co o tym myśleć, gdyż inna sytuacja by była, gdyby dzieci były z matką. A tak to wiadomo, kiedy ja nie mam dzieci, czułam, że będę ograniczana, nie będę mogła być w 100% sobą, uważać, co mówię i nawet przy seksie myśleć o tym, że obok jest dziecko i ciągle na głowie to, że za drzwiami ktoś jest. Nie jestem osobą wulgarną itd., ale czułam, że ta rola mnie przerośnie. Koniec końców powiedział mi, że dzieci potrafią się sobą zająć, że syn ciągle siedzi na komputerze i ma słuchawki… Zaczęliśmy się spotykać, nic mi nie przeszkadzało, wiadomo, jak to na początku związku, próbowaliśmy zrobić na sobie dobre wrażenie. Ja przyjeżdżałam do niego czasami na noc, on gotował, sprzątał. Czasami wyzywał bardzo na syna, że nic nie robi, ciągle gra, odpuszcza szkołę. Operował taką złością, że go sama uspokajałam. W międzyczasie przyznał mi się, że jest poszukiwany przez policje, ale nawet jeśli policja by go złapała gdzieś to będzie okej wszystko, to było sprzed 15 lat i już dawno przedawnione, ale musi iść do adwokata. Minął nowy rok, czyli 2,5 miesiąca i wrócił z psem ze spaceru z policją. Zgarnęli go, poszedł do więzienia, ja po prostu czułam się jak w filmie, nigdy nie miałam do czynienia z łamaniem prawa, a co dopiero więzieniem… Zostałam u niego z jego synem, psem, po kilku miesiącach przyszła tu jego córka też, bo obydwoje chcieli mieszkać ze mną. Były ciągłe kłótnie o syf w domu, niepomaganie, a ja robiłam wszystko, co mogłam. Odnośnie odsiadki to jeździłam na każde widzenie, wysyłałam pieniądze, robiłam paczki, żywiłam jego dzieci, płaciłam nawet jakieś jego zaległe alimenty na dzieci, kiedy się ukrywał, bo jego była je wyłudziła, gdyż wiedziała, że on będąc poszukiwanym i tak nic z tym nie zrobi. Po roku czasu odsiadki wzięliśmy ślub na jego przepustce. Byłam naprawdę nieszczęśliwa będąc sama, ale wiedziałam, że w końcu wyjdzie i wszystkie nasze plany wejdą w życie. Wyszedł na warunkowe zwolnienie po 1roku i 3 miesiacach. Zmienił się nie do poznania. Zrobił się bardzo agresywny słownie, nasze plany były jednak tylko słowami, by mnie zatrzymać. Zadłużyłam się itd., chodzę do psychiatry, biorę leki, ale czuje, że tu nie pasuje. Będąc w ich domu, ja powinnam się dopasować, ale nie mogę przepalić tego, że jego jedno dziecko nie skończyło szkoły - tylko gimnazjum, jego córka oblała rok, nie pomagają dosłownie nic w domu. A odpowiedź ich to „to nie mój pies, to nie moja szklanka, ja nie będę po nikim sprzątać, tylko po sobie”. Mój mąż ewidentnie sobie z tym nie radzi i kłócimy się o to za każdym razem… Ja mam dość matkowania, zajmowania się nie swoimi dziećmi, mam dość takiego braku empatii czy szacunku, pomocy. Jestem wychowana w religijnej, empatycznej rodzinie, gdzie mając 15 lat robiłam obiad dla całej rodziny, sprzątałam cały dom, a kiedy mama dawała mi pieniądze na wycieczkę, to nie wydawałam nic, żeby mamie oddać. Mój mąż wychowany jest, że jego matka robi za niego wszystko, nawet chleb do pracy i dla niego to normalne, że ja również powinnam to robić. Czuję, że przez to ja jestem hmm.. zawiedziona, sfrustrowana ciągłym syfem, sprzątaniem, gotowaniem (nie mówiąc o tym, że córka jego, np. skarży się jego ex, że robimy obiady tylko dla siebie, to, co my lubimy, a problem tkwi w tym, że ja robię obiad dla wszystkich, ale ona nic nie je, ryby nie je, grzybów nie je, ziemniaków nie je, pomidorów nie lubi, owoców nie lubi), młoda śpi cały dzień, żyje w nocy, nie chodzi do szkoły. Mój mąż mówi, że ja zachowuje się, jakbym miała 70 lat, że mam wyluzować. On też szkoły nie skończył, namawiał córke do jarania zioła, jak byli za granicą (miała 14-15 lat), im więcej tu jestem, tym bardziej czuję, że to nie jest miejsce dla mnie. Bardzo bym chciała mieć swoje dzieci, ale widząc jak mój mąż podchodzi do tematu swoich dzieci, to to jest dla mnie antykoncepcja z nim na lata. Przez ostatni czas tak się zdystansowałam, że w ogóle nie rozmawiam z jego dziećmi, z jego mamą, a z mężem pewne tematy omijam, bo po co się kłócić. Jest teraz na warunkowym zwolnieniu, ale mimo to, co nakazał mu sąd, aby dalej był na wolności, on dalej ma to gdzieś, bo przecież ''on nie ma 70 lat, żeby siedzieć grzecznie w domu". Postanowiłam się rozstać, ale koniec końców stanęło na tym, że idziemy do psychologa dla par, a jeśli nic się nie zmieni, to chcę się rozstać. On mówi, że MOŻE PSYCHOLOG MI PRZEMÓWI DO ROZUMU, BO JA NIC NIE ROZUMIEM. Czasami mam wrażenie, że może rzeczywiście to ja mam złe podejście, może jestem zbyt rygorystyczna, może jestem za bardzo odpowiedzialna… ale kiedy on mnie potrzebował i jego dzieci, to ta odpowiedzialność i robienie czegoś na już, jak ktoś czegoś potrzebował, to wtedy byłam najlepsza. Wiem, że też nie jestem idealna, ale czasami jak już nie daję rady, to nazywam ich PATOLOGIĄ, wtedy mąż bardzo się denerwuje, mówi do mnie, że mam "zamknąć mor**, że mam zamknąć się *****" itd. Chciałabym zaczerpnąć może zdania na ten temat czy za dużo wymagam? Czy może rzeczywiscie ze mną jest coś nie tak? Po prostu porównując go do mojego ojca czy dziadka, to ja widzę przed soba ojca Sebixa spod sklepu i nie mogę tego zaakceptować, że mogłabym dopuścić do tego, że dziecko z mojego łona będzie miało ojca, który będzie je demoralizować. A jego odpowiedź na to zawsze jest, że TERAZ SA INNE CZASY, LEPIEJ, ŻEBY DZIECKO PALIŁO ZIOLO W DOMU NIŻ GDZIEŚ POZA. Mam wrażenie, że zaburza on moje wartości, które były mi wpajane od dzieciństwa i wiem, jaką rodzine chcę stworzyć, a widząc rodzine, jaką tworzy on, to coraz bardziej jestem przekonana, że nie chce być jej częścią. Mam jeszcze nadzieje, że coś się zmieni, jak pójdziemy do psychologa, bo według niego to, co on robi, nie jest patologiczne, jak praca na czarno, komornicy, alimenty, uderzenie syna w twarz, palenie z nim i córką zioła, wszyscy maja podstawowe wykształcenie, nie chodzą do szkoły, maja problem z prawem, kuratorów. Czy to jest coś, co muszę zaakceptować? Nie wiedziałam tego przed ślubem, po ślubie tylko powoli wychodziło to wszystko od momentu jego wyjścia z więzienia, czyli około 8 miesięcy temu. On nawet mi mówił wczoraj, że jeśli ja bym chciała ćpać nawet codziennie, to on by mi nie zabronił tak, jak ja mu zabraniam nawet raz na jakiś czas. Nie wiem co o tym myśleć…może rzeczywiście to ja powinnam wyluzować? Może źle się dopasowuję do czasów, jakie obecnie panują? :/
Jak poradzić sobie z emocjami po rozstaniu i niejednoznacznymi sygnałami od byłej partnerki?

Z dziewczyną rozstałem się 6 miesięcy temu, ciężko mi poradzić sobie z tym, zwłaszcza że ona średnio co dwa tygodnie wypisuje do mnie. Są to wiadomości "kocham cię" "tęsknię" nie umiem żyć bez ciebie" a najśmieszniejsze jest to, że przeważnie w weekend pisze, gdy jest samotna albo pijana. W tygodniu mieszka w internacie, gdzie ma pełno znajomych i wtedy ma mnie gdzieś. Staram się być Twardy i nie odpisywać na te wiadomości, ale już kilka razy nie dałem rady i po prostu jej zacząłem odpisywać, pisałem, że też ją kocham, że tęsknię itp. po czym ona gdy wytrzeźwieje, zaczyna blokować mnie albo przestaje mi odpisywać i pisze, Że chce zostać znajomymi i mieć ze mną kontakt, bo na pewno nie wrócimy do siebie. Prosiłem ją wielokrotnie, żeby się zdecydowała, czego chce, bo ja już nie daje rady, to pisała, Że już nie wrócimy do siebie i nie będzie więcej pisała, po czym mija jakiś czas i od nowa pisze. Nie wiem, co ja mam już robić, ten koszmar trwa już tyle czasu. Najgorsze są pierwsze dni, gdy piszę, nie mogę później spać i jeść, cały czas myślę o niej.

Tęsknię za mężczyzną, który przestał utrzymywać ze mną kontakt. Czuję, że tracę kontrolę.
Tęsknię za mężczyzną, który przestał się do mnie odzywać i nie wiem kompletnie z jakiego powodu. Nie potrafię chyba na razie kompletnie o nim zapomnieć, minęły już od tego momentu 3 miesiące i na początku było mi bardzo ciężko, nie mogłam przestać o nim myśleć. Uczucia te były i są spotęgowane tym, że mieszkam w miejscu, którego nie znoszę, zrobiłam bardzo wiele, by się stąd wyprowadzić, na razie nie udało mi się. Poznaliśmy się również za granicą, we Włoszech, on tam mieszka. Do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego on przestał się odzywać i boję się, że nie zależało mu aż tak, jak mi. W dodatku to ja zapoczątkowałam kontakt po powrocie do domu - to ja zadzwoniłam do niego, poprosiłam, żeby oddzwonił po pracy - zrobił to, dał mi wyraz, że chciałby, żebym wróciła do hostelu (w którym od pracuje) prawił mi też komplementy odnośnie wyglądu. Jednak gdy zapytałam go, czy ma dziewczynę, odparł, ze nie, ale na razie wolałby nie być w związku bo jest w zrelaksowanej fazie swojego życia. Kto wie, jaka jest prawda. Miałam nadzieję, że nasza relacja będzie się rozwijać, że będziemy się jakoś poznawać. On powiedział, że zadzwoni też następnego dnia po południu, nie zadzwonił, jednak późnym wieczorem napisał, że zasnął. Zdenerwowało mnie to wtedy bardzo, w zasadzie to moja intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak, dlatego czułam spore zdenerwowanie, bo ogólnie nie jestem konfliktowa. Odpisałam mu na to "naprawdę?" on odpisał tylko znak zapytania, ja na to odpisałam "ok" a po kilku dniach zapytałam, czy zamierza do mnie zadzwonić. I to tyle. Nie spodziewałam się z jego strony kompletnie takiego zachowania, to znaczy, że można zniknąć bez słowa, boli mnie to i nie wiem jak do tego podejść. Ogólnie to on wykazywał oznaki tego, że mu się podobam, na przykład przytulił mnie długo na pożegnanie, a w ostatni dzień, gdy powiedziałam mu, że dziś wracam do domu (na początku miałam zostać trochę dłużej) powiedział, że miałam zostać dłużej, a już go zostawiam. Powiedział to niby żartem, ale widziałam w nim smutek pod spodem. Dłuższego czasu wiele rzeczy jest poza moją kontrolą i mogę tylko patrzeć, jak niszczone jest to, na czym mi zależy. Pamiętam, jak bałam się do niego zadzwonić pierwsza - bałam się, bo wiedziałam, że nie jestem w stanie przewidzieć i kontrolować tego, co się zdarzy dalej. Tak bardzo chciałabym się dowiedzieć, jaki jest powód. Cokolwiek robię, jest za mało, albo źle, nie wiem nawet jak.
Nie chcę być dłużej w związku, ale czuję wyrzuty sumienia, gdy mam go zakończyć
Mam chłopaka, od dłuższego czasu się w ogóle nie dogadujemy, ja już nie czuję się komfortowo będąc z nim, a tym bardziej jak mnie przytula, czuję, że chce to zakończyć tym bardziej, że zakochałam się w kimś innym. Nie wiem jak to zrobić, ponieważ boję się, że go zranię i że będzie miał zepsute życie przeze mnie, przez co czuję ogromne wyrzuty sumienia, że już nie chce tego kontynuować i interesuje mnie ktoś inny. Nie wiem co robić tym bardziej, że mama mi mówi co powinnam zrobić i jak bardzo jestem okropna w tej sytuacji. Mogę prosić o pomoc?
Zazdroszczę partnerowi sukcesów - jak zamienić zazdrość w motywację do rozwoju?

Zaczyna mi doskwierać fakt, że sukcesy mojego partnera mieszają mi w głowie... na jednym poziomie jestem naprawdę dumna z jego osiągnięć, ale gdzieś głęboko w środku pojawia się zazdrość. To mnie trochę zaskakuje i niepokoi, bo wpływa na naszą relację. Nie chcę, żeby te uczucia zniszczyły coś, na czym mi bardzo zależy. Mam wrażenie, że porównywanie się z nim zaczyna być szkodliwe. Każdy z nas przecież ma swoją ścieżkę do sukcesu. Jak mogę przemienić tę zazdrość w coś, co mnie zmotywuje i pchnie do własnego rozwoju? 

Nie wiem, co zrobić, bo bardzo nie chce, żeby nasza relacja się przez to zepsuła, ale czasem czuję się przy nim głupia. On niedawno obronił magistra, a ja oblałam 3 rok studiów i musiałam brać warunek. Ciągle się tym porównuje i mu zazdroszczę, a nie chce tak robić.

Razem z mężem i córką mieszkamy z teściami i szwagrem. Od dłuższego czasu (mniej więcej ponad rok) denerwują mnie domownicy
Dzień dobry. Razem z mężem i córką mieszkamy z teściami i szwagrem. Od dłuższego czasu (mniej więcej ponad rok) denerwują mnie domownicy. Łatwo wyprowadzają mnie z równowagi. Dzisiaj szwagier mnie wkurzył, na tyle, że ręce mi się trzęsły. W zeszłym roku pojawiły się problemy duszność, ucisk w okolicy serca, niskie ciśnienie. Byłam u rodzinnego, wykonałam badania krwi, wszystko pod kontrolą. Lekarz stwierdził, że może to być nerwica i na tym się skończyło. Zmieniłam się odkąd tu mieszkam. Zawsze mnie coś irytuje, szybko się denerwuje. Na dodatek nie mam znajomych, nie wychodzę nigdzie i każde wyjście męża na spotkanie pracownicze mnie dołuje. Czuję, że zajadę się psychicznie, dlatego proszę Państwa o pomoc.
Czuję lęk, kiedy opowiadam o swoim wnętrzu, uczuciach i doświadczeniach.
Dzień dobry. Czuję lęk, kiedy opowiadam o swoim wnętrzu, uczuciach i doświadczeniach. Czuję się wtedy tak, jakbym wchodziła w nieznaną otchłań. Nie wiem, kim jestem. Od dawna dorosła, a wciąż czuję się dzieckiem. Chyba nie przeszłam buntu nastoletniego, bo nie mogłam wyrażać mojego zdania. Uciekałam w internetowe znajomości i tam kłóciłam się z ludźmi tak samo, jak ze znajomymi ze świata realnego. Skutek jest taki, że z czasów po zainstalowaniu w domu internetu mam silniejsze wspomnienia ze świata wirtualnego niż z realnego. Właściwie dzielę moje życie na lata przed zainstalowaniem w domu internetu i późniejsze. Te pierwsze uważam za szczęśliwsze i dlatego wciąż czuję się dzieckiem, bo tęsknię za nimi. Wszystko się tymczasem urwało, dorastałam w świecie wirtualnym, zmarnowałam czas budowania tożsamości i dzisiaj w kontaktach z ludźmi jestem niby z dżungli – uczę się z nimi rozmawiać bez konfliktów, słuchać, ale też nie tworzę relacji. Wszyscy wydają mi się wciąż zbyt dorośli. Czasem, kiedy już wydaje mi się, że chwyciłam to „dorosłe” nadawanie na falach, będąc poza domem, dopada mnie lęk – myśl, że bez rodziców jestem jak bez korzeni, że czuję się dziwnie, choć bardzo nie chcę się tak czuć – i mam wtedy objawy somatyczne, ciała nie oszukam. Nie chodzi o to, że boję się być bez rodziców, chyba chodzi o to, że nie wiem, jaką mam tożsamość, kiedy nie jestem dzieckiem. Czuję się wtedy, jak rzucona na wodę, a brzegu nie widać. Chciałoby się popłynąć, a to nie wychodzi, bo coś mnie w tym nieszczęsnym dwunastym roku życia trzyma i nie puszcza. Nie mam kierunku, nie mam celu. Zaczynam jakąś rzecz, a potem rezygnuję, twierdząc, że podjęłam decyzję pod wpływem emocji – bo tak istotnie jest. Emocje mną rządzą, nie umiem podejmować decyzji, nie wiem, czego chcę, płaczę albo reaguję słowną agresją, gdy usłyszę słowa krytyki i jestem uparta. Ten upór miałam w sobie od dzieciństwa – ogromnym problemem było dla mnie np. przepraszanie innych. Już w wieku szkolnym wiedziałam, że należy się podporządkować, ale w sercu hodowałam niezgodę na ten stan rzeczy. Nigdy z tego nie wyrosłam. Dzisiaj, kiedy ktoś mówi mi, że myślę albo robię coś źle, czuję się tresowana, tłamszona, zgnieciona niemal. Nie potrafię pogodzić się z tym, że np. miłość to afirmacja i wymaganie. Dla mnie ktoś, kto wymaga, nie kocha. Ode mnie wymagano tego – nikt tego tak nie określał, ale dziś tak to widzę – by dobrze się uczyć i nie pyskować. Kiedy dzisiaj pojawiają się jakieś wymagania, mam objawy somatyczne i kompletnie nie daję rady, bo po pierwsze, nie wiem, jak zabrać się do ich realizowania, a po drugie czuję bunt, że ktoś mnie niszczy. Jakbym całą sobą chciała powiedzieć: nie dam się zdominować nikomu... Czy można w wieku dorosłym przejść okres buntu? Czy jest tak, że on jest niezbędny, aby zbudować tożsamość (bo na tym przecież polega dorosłość)?
Czuję się źle, kiedy partnerka spędza w szczególny sposób czas z przyjaciółmi, a nie ze mną.
Nie rozumiem czemu czuję się źle, gdy moja dziewczyna spędza w jakiś bardzo fajny sposób czas ze swoimi przyjaciółmi. Czuję się zazdrosna i sfrustrowana, bo ze mną nie chce spędzać tak czasu, zapraszam ją na randki, ale ze mną nie chce tak spędzać czasu. Często przez nią czuję ból serca, aż w zalążku. Ciągle wydaje mi się, że mnie zdradzi oraz nie czuję się kochana ani wspierana. Czuję się jak zazdrosny potwór, który nie potrafi cieszyć się z szczęścia swojej partnerki.
Jak ratować małżeństwo po przemocy i problemach z alkoholem?

Witam serdecznie – dziękuję ogromnie za wsparcie, troskę i pomoc odnośnie mojej osoby – jak psychiczną, czy nawet psychologiczną, psychiatryczną i opinii seksuologa. Bardzo mi zależy na uratowaniu mojego małżeństwa z 16-letnim stażem, a razem 20 lat. Doznałam za dużo krzywdy w życiu – nie tylko w tym małżeństwie, lecz przez kupę lat, co dłuższy czas siedzi w sercu, jak i w głowie. Powodem ratowania małżeństwa nie tylko jest silne z mojej strony uczucie do męża – strasznie go kocham, świata nie widzę poza nim. On twierdzi, iż za mną też nie widzi świata, że jestem wyjątkową osobą i ważną w jego życiu. Lecz omówienie chęci ratowania nas jest dla mnie bardzo trudne – jednym słowem: doznałam traumy, załamania psychicznego, nerwowego, jak depresję. Aż biorę leki, które mnie uspokajają, choć jest to chwilowe.

Również mogę to powiedzieć w drugą stronę – w stronę męża – też przeze mnie dużo przeszedł, choć on do wszystkiego podchodzi obojętnie, nawet lekceważąco, nie biorąc żadnej odpowiedzialności za swoje czy błędy, zawsze wszystkim obarcza mnie, na mnie zwala cały syf. Staram się bardzo często rozmawiać z mężem o swoich, jak i jego potrzebach, uczuciach, pragnieniach, nawet o pożądaniu, chemii, magii, więzi uczuciowej między nami – lecz nie wiem, jak wszystko odbierać. Mąż zachowuje się tak, jakby nie chciał brać udziału w ratowaniu relacji, chęci naprawy w pozytywną stronę, lecz w negatywną. Każde kłopoty, kłótnie, sprzeczki przerzucać potrafi na mnie, jakbym to tylko ja wszystkiemu była winna.

Rok temu oboje przeszliśmy poważny i pierwszy kryzys małżeński. Przyznaję się bez bicia – byłam uzależniona od życia towarzyskiego – dochodził alkohol, tak, coraz częściej piłam, nawet około 8 lat. Wolałam każdą chwilę, czas spędzać poza domem, nie w obecności męża, ponieważ wiecznie kłótnie, poniżanie, wyzwiska, bicie, niechęć do zbliżeń. Oddalałam się od męża, zaczynałam się czuć w jego obecności ciągłą walkę, rutynę, brak komunikacji. Popadałam w bezsilność, dlatego poszłam swoją i niestety złą drogą – alkohol, znajomi. Kiedy tłumaczę mężowi, twierdzi, iż nie ma żadnego to wytłumaczenia – z jednej strony ma rację, a z drugiej – sama nie wiem, to była zwykła ucieczka, bezradność.

Nie ukrywam, że nie byłam mężowi dłużna, nie grałam fair, też atakowałam, nakręcałam się – a to jedynie, aby się bronić. Mąż twierdzi, iż to ja źle go traktuję, że nie pozwoli sobie na traktowanie siebie jak psa z mojej strony, z kolei to, jak traktuje mnie – ja mam na to wyrażać zgodę, a on puszcza to płazem, sądząc, że nic złego nie robi???

Tak, zdarzyło się, iż miałam rozwaloną głowę, którą trzeba było szyć – popchnął mnie, uderzyłam w kaloryfer. Następnie miałam tzw. cyt. „pizdę pod okiem” – uderzył mnie z pięści. Mimo to nie chciałam – jak nie mam dokąd uciekać – choć rozważałam odejście, podanie o rozwód, lecz za bardzo męża kocham. To nie jest tak, że przyzwyczaiłam się do takiego życia – NIE. Po prostu czuję bardzo mocne uczucie co do jego osoby – życia sobie nie wyobrażam poza nim. Potrafi być wspaniały, choć z tego kochającego, troskliwego człowieka nagle pokazuje się obraz potwora – damskiego tyrana. Wydaje mi się, że mąż nawet w sobie tego nie dostrzega – zawsze się przed tym broni, iż z nim wszystko w porządku.

Na chwilę wszystko ucichło – poszliśmy na terapię małżeńską, coś pomogło mężowi, lecz na chwilę. Stwierdził, iż nam niepotrzebne terapie, a sami powinniśmy sobie z tym wszystkim poradzić – choć nie wychodzi???

Mąż złamał ogromnie moje serce – nie mówię, że ja jemu również. Wyrzucił mnie z domu, bo się po prostu rozpiłam, szukałam wyjścia z tego wszystkiego. Po tygodniu chciał, abym wróciła, i tak się stało – zaczynało układać się nawet dobrze – mega seks, lecz często nieudane noce, tzw. „spontan sex – wtulić, spać”. Chcieliśmy tak sami to wprowadzić i było super, cieplej, czuło się bezpiecznie.

Od tego się zaczęło – kiedy nie ma seksu raz, dwa, pośród nocy jestem zniesmaczona, zaraz wybucham, robię dramy. Mąż ma mnie dość, lecz po prostu potrzebuję zbliżeń dosyć często, ponieważ po takim przeżyciu, co nas spotkało, szczerze czuję coś jeszcze więcej do męża – podnieca mnie, stał się dla mnie bardziej atrakcyjny. Mówiłam mężowi, iż powinien się cieszyć, a nie narzekać. Mąż mówi nieraz: „podejdź w nocy do mnie, zaczep, zacznij pierwsza grę wstępną”, a kiedy podchodzę – odpycha, po prostu nie wychodzi mi. Co do czego, odwróci kota ogonem zaraz i powie na drugi dzień, cyt.: „a ty mnie w nocy przytulasz, zaczepiasz???” Nie, nie robię tego dosyć często, ponieważ zdaję sobie sprawę, że kiedy będę podchodzić pierwsza – nic to nie da.

Przeszłam tzw. terapię odwykową, terapeutyczną, co w zupełności mi wystarczyła – i nie tylko ja jestem z siebie dumna, ale mąż twierdzi oraz rodzina, że są ze mnie dumni, iż mąż docenia, co zrobiłam dla samej siebie, choć jemu tłumaczę za każdym razem, że zrobiłam to dla niego, bo bardzo go kocham. Tak, własnymi siłami wyszłam z nałogu – to ja postawiłam na ratowanie małżeństwa, jak i własnego zdrowia. A teraz walczę o dalszy i piękny związek oparty na szacunku, wsparciu, trosce, zrozumieniu, magii miłości, chemii, namiętności i pożądaniu – obustronnie.

Czasem uważam, że ze strony męża jest w moją stronę jakaś ukryta manipulacja, często zastraszanie i ciągłe krytykowanie – jakby w coś grał, jakbym była zapasowym kołem, mimo iż zaprzecza. Dosyć często sprzeczamy się o sprawy łóżkowe. Tłumaczę mężowi, iż przez to, co przeszliśmy, obłędny seks, czułość, ciepło, jak i pożądanie – jest bardzooo potrzebne, tym bardziej, jak nie było tego przez wiele, wiele lat. Nie widać, aby do męża cokolwiek docierało. Potrafi mnie krytykować – jakby nie dorósł do związku, a mi powie: „czy ja dorosłam?”. Potrafi mówić takie słowa, cyt.: „twój problem, nie mój, twoja bajka, a w takiej bajce nie będę tkwił, mam wyjebane, znajdź innego na ruchanie, jesteś toksyczna i dramat, wiecznie pierdolisz w kółko o tym samym, ryjesz mi łeb, wchodzisz mi do łba, to przez ciebie taki się robię, takim jestem, kto by z tobą wytrzymał, powinnaś się leczyć, z tobą jest bardzo źle, kawał suki z ciebie...”.

Kiedy opanuję swoje emocje, po max 8 godzinach – bo nie da się do niego podejść, aby spokojnie pogadać – on nagle żałuje, przeprasza, jakby nigdy nic. Zaraz że ja go podniecam, jaram, że zawsze ma na mnie ochotę, że tylko ja, nikt inny, że jestem wyjątkową i ważną dla niego osobą. Po 3 dniach magii, spokoju i harmonii – nagle ze strony męża uszczypliwość i ataki agresji słownej, kiedy jego o coś zapytam. Potrafi w szaleństwie emocji złapać mnie za gardło, nawyzywać mnie od suki, dziwki, po czym żałuje, twierdząc, iż tak postąpił, bo ja niby go, cyt.: „wkurwiłam”. Mówię, że nie ma to żadnego wytłumaczenia, a mąż – wymówka: trzeba było inaczej podejść, a nie w taki sposób – tak właśnie z mężem się rozmawia. Z niczego nic sobie nie robi, a najgorsze jest to, że całe zło, kłótnie, bicie, jego złe podejścia – przerzucać potrafi jedynie na mnie!!! Aby się wybielać??? Oczyszczać??? Jakie to jest niewinne, nic nie robiące złego stworzenie???

Z dnia na dzień czuję, że moje uczucia do męża zaczynają na nowo wygasać, że jestem gotowa odejść – mimo iż nie mam dokąd, nawet pod tzw. „chmurkę”. W głębi duszy bardzo męża kocham. Uświadamianie mężowi, że chęć bliskości, czułości, troski i zrozumienia itp. jest kluczową rolą – nie dociera. Czuję, że mąż bawi się moimi uczuciami, że ma ukryty cel, alibi – aby mnie wykończyć psychicznie, z kimś ma plan, może ma kogoś, a ja jestem przykrywką?? Popadłam już w depresję, nie mam co liczyć na wsparcie ze strony męża, troskę, opiekę. Nie wierzę i nie widzę, ażeby mąż okazywał odrobinę chęci, zainteresowania związkiem, naszą relacją. Co ja mam myśleć, robić, gdzie, co, jak???

Kryzys w małżeństwie z powodu relacji z teściową a problemy z dziećmi i pracą
Dzień dobry. Mam 39 lat jestem w szczęśliwym związku od 14 lat mamy z żoną(zona jest o rok mlodsza ode mnie) 2 dzieci 7 latka z autyzmem ale wysoko funkcjonującym i 12 latka. Od roku z zona nie potrafimy normalnie rozmawiać tego później zaczęły się problemy łóżkowe. Zona cały czas zarzucała mi mi brak decyzyjności stanowczości wobec teściowej(tesciowa jest dobra kobieta ale tez w zyciu duzo przeszla). Tesciowa siedzi i pilnuje nam dzieci i opiekuje się chorym mężem(który dał jej w życiu popalic). Podczas świat powiedzieliśmy jej że chcemy się rozwieść co dla nas jest porażka że względu nas i nasze dzieci ale coś wypaliło się między nami. Jak każda rodzina mamy kredyt ale pracujemy i najważniejsze mieszkamy co nie zaznaczyłem na początku z teścia oni na dole my na górze. Ja jako glowa rodziny facet nie potrafiłem oddzielic relacji między tesciowa a zona. Tesciowa siedziała z dziećmi zawoziła je do szkoły rowerem robiła zakupy rano gotowała i nagle w 1 dzień świąt bożego Narodzenia jak jej powiedzieliśmy że chcemy się rozejść wpadła w szał i jak to teraz będzie co ludzie powiedzą. Od tej kłótni żyjemy już tydzień na swoim sami gotujemy kupujemy(mamy wspolna kuchnie) ale problem się zacznie jak dzieci pójdą do szkoły bo z zona pracujemy na różne zmiany i do pracy mamy 40 km i nie ma kto ich zaprowadzić i odebrać (chodzi o tego młodszego syna). Ja w strasznym stanie psychicznym i nie mogę sobie z tym poradzić a dokładnie z tym ze nie dbalem porządnie o żonę i swoją rodzinę tylko słuchałem ślepo co mówiła tesciowa. Proszę o pomoc
Mam trudność w relacji z chłopakiem, ponieważ z wyglądu przypomina mi ojczyma, którego nie lubię.
Jakiś czas temu poznałam chłopaka. Spotkaliśmy się i wcześniej tego nie dostrzegałam, ale gdy go zobaczyłam to zauważyłam, że jest on wizualnie nieco podobny do mojego ojczyma, z którym to nie mam dobrych wspomnień. Bardzo lubię tego chłopaka, nawiązała się dobra relacja i nie chciałabym tego kończyć, ale myśl w mojej głowie, że jest on podobny nie daje mi spokoju. Zapytałam wśród bliskich i nie widzą oni podobieństwa, ale nadal ta myśl mnie nie opuszcza.
Witam, rozpoznano u mnie jednostkę chorobową F23.1
Witam, rozpoznano u mnie jednostkę chorobową F23.1 (moja mama chorowała na depresję, nerwicę i omamy alkoholowe/jej siostra choruje na schizofrenię paranoidalną). Miałam omamy słuchowe, które przedstawiały wszystkie traumatyczne przeżycia ciągnące się od dzieciństwa-w czasie psychozy od nowa je przeżywałam). Nie przyjmuję leków, bo po każdych bardzo cierpiałam (czułam się tak źle, że myślałam, jak ze sobą skończyć i musiałam walczyć z tym jak się czułam, często z bezsilności płakałam, bo nie dało się wytrzymać, wyglądałam i funkcjonowałam za każdym razem jak zombi i czułam się, jakbym już nie żyła, zero uczuć, radości, ciągły niepokój, frustracja) plus bardzo wiele skutków ubocznych. Aktualnie czuję się bardzo dobrze (2 tyg nie biorę leków, bo odstawiłam, gdy miałam przejść na olanzapine). Niepokoi mnie fakt, że nie czuję pociągu do swojego partnera, nic nie czuję w trakcie zbliżeń z nim czy w trakcie zwykłego pocałunku. Po zejściu z leku Abilify (podniósł mi bardzo mocno enzymy wątrobowe i byłam przez 2 tygodnie bez żadnego leku) było wszystko w porządku i prawidłowo reagowałam. Po o zejściu z ostatniego Fluanxolu (podniósł mi mocno prolaktynę i miałam wejść na olanzapine) kompletnie nic nie czuję w czasie bliskości z partnerem. Czuję się tak, jakbym miała anhedonię polekową i zaburzenia funkcji seksualnych. Czy jest możliwe całkowite wyleczenie się z tej choroby dzięki samej psychoterapii?
W liceum czuję się zagubiona w przyjaźniach. Podczas jednych lekcji wybieram inną osobę do ławki, a w trakcie innych - jeszcze jedną. Głupio mi tak zmieniać znajomych.
Jestem w pierwszej klasie szkoły średniej i na początku wszystko było dobrze, siedziałam z taką jedną dziewczyną przez 2 tygodnie i poznawałam taką jedną dziewczynę, która do mnie zagadała i tam później zaproponowała siedzenie razem, bo chodzimy do tej samej klasy, tylko najbardziej mnie to boli, że teraz nie mam jednej osoby, bo mamy łączoną klasę z innym kierunkiem i jak mamy razem z tym drugim kierunkiem, to ona siedzi z inną dziewczyną, którą nazywa przyjaciółką i tak najwięcej z nią przebywa. Siedzę z nią tylko, gdy mamy razem, czuję się odrzucona, bo mam wrażenie, że jestem jej drugą opcją, wszystko to mnie przytłacza, ale teraz mam niezmierny żal, że z taką xyz dziewczyną nie siedzą, ale xyz, z którą siedzę jest fajna i lubię ją, tylko nieraz mam takie, że czuję się źle z tym, że wystawiłam tą xyz. Ja, jak i inne dziewczyny z klasy lubię, a najbardziej przykre jest dla mnie to, że lubię klasę, ale ciągle zmieniam osobę z klasy, żeby siedzieć, bo nie lubię siedzieć sama. Jak myślicie, co mogę zrobić, bo to wszystko mnie przerasta?Pozdrawiam.