Brak szacunku od partnera, wbijanie mi szpileczek, zdrada. Ja w tym wszystkim czuję się beznadziejna, niewartościowa.
Kaja

Dorota Figarska
Droga Pani Kajo,
Zachęcam do skorzystania z pomocy psychologicznej, bo mam wrażenie, że potrzebuje Pani wsparcia. Czuje Pani, że nie jest wystarczająca dla partnera, trudno Pani zawalczyć o granice i szacunek, ale jednocześnie bardzo boi się Pani samotności, więc ostatecznie nie chce Pani rezygnować z tej relacji. Akceptacja faktu, że partner dopuszcza się zdrady świadczy o tym, że bardzo potrzebuje pani bliskości i miłości. Niestety, słyszy Pani słowa, które Panią ranią. Bardzo trudno jest przyjmować na takie komunikaty obojętną postawę, bo otrzymujemy je od tych, na których nam zależy. Psycholog/terapeuta na pewno nie będzie oceniał pani decyzji, narzucał swojego systemu wartości ani nakłaniał do rozstania, ale pomoże odnaleźć się w tej sytuacji.
Pozdrawiam, psycholog Dorota Figarska

Katarzyna Waszak
Dzień dobry!
To z pewnością zasób, że szuka Pani wsparcia i właściwie wie, czego potrzebuje. Zastanawia jednak, dlaczego Pani pozwala na przemoc wobec siebie, przekraczanie granic. Prawdopodobnie wiąże się to z niskim poczuciem wartości, o którym Pani wspomina, a ona nie zmienia się zależnie od tego, czy dom jest posprzątany, kosz wyniesiony, czy też nie. Zdanie drugiej osoby wobec siebie traktuje Pani jak wyrocznię i skupia się na nim, opuszczając siebie, swoje uczucia. 47 lat to piękny wiek, można wciąż odkrywać pasje, realizować pragnienia, marzenia, mając już pewne doświadczenie życiowe.
Ważne jest Pani samopoczucie, odkrycie swoich zasobów, wartości. Zachęcam do skorzystania z psychoterapii, aby można to było robić w bezpiecznej relacji. Pozdrawiam
Katarzyna Waszak - psychoterapeuta

Joanna Łucka
Dzień dobry,
Pani Kaju, opisała Pani przykre doświadczenia - zarówno te osobiste na tle zawodowym czy samooceny, jak i te związane z Pani relacją z partnerem.
Pisze Pani, że Pani wartość definiuje partner. Jednocześnie kilkukrotnie podkreśla Pani, że czuje się beznadziejna. Opisała Pani partnera jako nieszczególnie zaangażowanego w życie domowe, jednak uszczypliwego, jeśli idzie o wypełnianie przez Panią obowiązków czy komentarze - nawet dotyczące sfer intymnych. Wspomniała Pani także, że partner jest niewierny i zdradza Panią z innymi kobietami. Kiedy przyjrzymy się temu, kto definiuje Pani wartość, możemy podać w wątpliwość kwalifikacje tej osoby, do określania Pani zasobów.
A z tego, co Pani pisze, ma Pani liczne zasoby - doświadczenie, hobby, pozycję zawodową oraz znajomych/przyjaciół. Oraz relacje, która zdaje się, że zaczęła żyć własnym życiem - pisze Pani, że nie ma siły na wyznaczanie granic lub walkę. Rozumiem to, szczególnie, jeśli sytuacja wymaga odpierania komentarzy, krytyki i pozornie małych uszczypliwości już dłuższy czas.
Jednak z Pani wiadomości można wyczytać także ogólne zmęczenie i zrezygnowanie. Pyta Pani, czemu czuje się taka beznadziejna i czy nie powinna Pani brać leków na uspokojenie. Nie wydaje mi się Pani pobudzona - a raczej jak wyżej, wyczerpana. W tej sytuacji z całego serca polecam Pani konsultację psychologiczną - na tym portalu oferowane są również darmowe jednorazowe spotkania. Może być to okazja do dokładniejszego rozpoznania Pani trudności oraz stworzenia planu, który pomoże Pani powrócić do sił, nadziei i bycia kobietą, którą opisuje Pani na początku tej wiadomości. Pewną siebie i atrakcyjną (wszakże atrakcyjność to nie tylko przemijająca uroda).
Zachęcam Panią do pomocy sobie i powrotu do siebie - to naprawdę możliwe. Proszę skorzystać z możliwości wsparcia siebie w czasie tego kryzysu.
Życzę Pani wszystkiego dobrego!
Pozdrawiam serdecznie
Joanna Łucka
psycholożka

Alina Borowska
Dzien dobry.
Kiedy czytam Pani wpis wyobrażam sobie osobę, ktora stoi na rozdrożu. Patrząc wstecz widzi Pani inną osobę niż ta, którą czuje się teraz. Pojawia sie niepewność, smutek, zwątpienie , beznadziejność, brak zaufania do innych. Wiąże Pani te uczucia i reakcje ze swoim związkiem, ktory widzi Pani dwojako. Z jednej strony dobry, kochający mąż. Z drugiej strony osoba, której, uwagi bolą, która wielokrotnie zawodzi i zdradza.
Uczucia podpowiadają Pani, że to nie miejsce, w którym chciałaby Pani być. Zauważa Pani trudności i zarazem je umniejsza. Z jednej strony rośnie w Pani gotowość do zmiany, z drugiej się jej Pani boi.
Trudno udzielić prostej rady. Można poszukać wsparcia u rodziny lub przyjaciół, wesprzeć się literaturą. Wydaje mi się, że pomocne i zasadne będzie wsparcie psychologa lub psychoterapia. Leki mogą byc ich uzupełnieniem, jeśli lekarz uzna to za zasadne. Jednak same leki bez innych zmian mogą być niewystarczające.
Pozdrawiam serdecznie
Alina Borowska

Agnieszka Wloka
Droga Pani,
zanim zaczniemy iść w kierunku emocji, to zachęcam do lekarza pierwszego kontaktu i badań ogólnych, hormonalnych - być może wyrównania pewnych niedoborów w organizmie i unormowanie hormonów też wpłynie na Pani nastroje - dobrze to z lekarzem skonsultować.
Dwa, to właśnie emocje i Pani własny stosunek do siebie. Na to wszystko, co Pani o swoim życiu napisała, możemy popatrzeć jako mało ciekawe, nudne i beznadziejne ALBO JAKO ZADOWALAJĄCE, SZCZĘŚLIWE I SPOKOJNE - TAK I TAK BĘDZIE OK:) Tylko teraz trzeba sięgnąć do Pani głębokich przekonań o sobie samej i oduczyć się krytykowania siebie - mam takie podejrzenie, że to Pani pierwsza myśli o sobie - negatywnie. Stąd zapraszam do kontaktu z psychologiem, żeby terapeutycznie nad tym podejściem do siebie popracować. Na początek zapraszam do ćwiczenia: napisania listu do siebie tak, jakby była Pani swoją przyjaciółką - która przeżywa takie zniechęcenie i życie takie, jakie Pani opisała, ale Pani jest kimś z zewnątrz; kimś kto dobrze tej osobie życzy, radzi.
pozdrawiam

Kinga Okoń
Dzień dobry, pani Kaju,
Niestety w naszym społeczeństwie przemoc kojarzy się tylko i wyłącznie z agresją fizyczną, pobiciem, natomiast mało kto ma świadomość, jaką krzywdę potrafi wyrządzić przemoc psychiczna. To, co Pani opisuje zdecydowanie zalicza się do tego pojęcia. Pozostawanie w tej relacji przez wiele lat z pewnością przyczyniło się do tego, jak postrzega Pani własną wartość. Bardzo mocno zachęcam Panią, by skorzystała Pani z psychoterapii, ponieważ odzyskanie siły po latach takich doświadczeń będzie wymagało specjalistycznej pomocy. Podzielenie się swoim cierpieniem tutaj, na forum, jest dobrym pierwszym krokiem, ale ma Pani przed sobą połowę życia i to ważne, by zawalczyła Pani o siebie.
Pozdrawiam,
Kinga Okoń

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Wyrzuty sumienia, jak z nimi sobie poradzić i jak relacje z mężem naprawić?
Odszedł nasz pies i to wydaje mi się w dużej mierze przeze mnie. Wszyscy go kochaliśmy i mój mąż szczególnie, boję się, że mi tego nie wybaczy. Od dłuższego czasu bardzo chciałam zrealizować marzenie, którego nigdy wczesniej nie mogłam, bo dzieci praca itd. wyjechać na wyspę i tam spróbować żyć, zrobić taki gap year tyle że po 40. Miałam też dosyć szarej zimnej polski w zime. Niestety loty czarterem nie pozwalają przewozić psa cięższego nie 8 kilo na pokładzie, więc mój mąż udał się do weterynarz, która dała psu specjalną karme odchudzającą. Pies miał 14 lat ważył 10, a miałby zejść do 8 kilo. Mąż nie chciał, aby leciał w luku bagażowym, bo jak stwierdziła weterynarz tego by nie przeżył. Nie udało mu się zgubić do naszego wyjazdu wagi tyle, ile trzeba, więc zostawiliśmy go pod opieką moich rodziców. We wcześniejszych latach też wyjeżdżaliśmy na miesiąc i wszystko było ok ,pies nie chorował. Stwierdziliśmy, że jak schudnie i znajdziemy dom dla nas większy( ten co wynajmowaliśmy właściciel nie zgadzała się na zwierzęta) to go zabierzemy. No i niestety pies schudł, ale nie zdążyliśmy go zabrać - odszedł sam, bez nas, nie tak powinno być.
Oboje mamy straszne wyrzuty sumienia, ponieważ myślę, że mógł też umrzeć z tęsknoty do nas, tak powiedział mi mąż w złości, że go zabiliśmy. Też go kochałam, ale miałam te swoje wariacje, naprawdę już w pewnym momencie obsesję o zmianie swojego życia, a teraz bardzo żałuję, jeszcze nie powiedziałam dzieciom, jestem przekonana, że wszyscy będą mnie winić, ponieważ wyjazd to był głównie mój pomysł, moja potrzeba, oni się na to zgodzili.
Jestem w bardzo złym stanie psychicznym i boję się także czy w ogóle mąż mi wybaczy, już mi mówi, że to wszystko przez mój egoizm, też bym chciała cofnąć czas i nigdzie nie wyjeżdżać, bo rodzina jest dla mnie najważniejsza i ją bardzo naraziłam na cierpienie, a Figa rzeczywiście - przyczyniłam się do jego śmierci.
Jak to wszystko naprawić? Kocham męża, kocham moje dzieci, wszyscy będą cierpieć teraz rzeczywiście przeze mnie, jest tak bardzo źle. Cały ten wyjazd chyba zaczyna rozbijać moją rodzinę naczytałam się o wychodzeniu ze strefy komfortu, ale właśnie oni mieli tam dobrze w domu, pies też, a tak jest dla wszystkich tylko niepotrzebne cierpienie, bo ja to wszystko wymyśliłam a mąż mnie wspierał i się zgodził na całe to wariactwo. Teraz ma do mnie ogromny żal i pretensje, ja sama do siebie też, bo nie taki chciałam koniec dla Figa zdala od nas tęskniącego....
Co mam teraz z tym wszystkim zrobić?
Jak z nimi rozmawiać, żeby mi wybaczyli i jak samej sobie wybaczyć? Narazie nie mogę spać i ciągle płacze, wyjazd zmienił się w koszmar. Jutro wracamy do Polski na dwa tygodnie tam być może jeszcze bardziej będzie odczuwalny brak naszego psa. Tyle lat był z nami i naprawdę nie zasłużył na taki koniec. Co robić, proszę o poradę ? Jeżeli chodzi o sam wyjazd to też jestem w ciągłym stresie, ponieważ dzieci nowa szkoła, nowy język, trochę zaczynają narzekać, że chcą do Polski, ja głównie szukam nieruchomości to też generuje bardzo duży stres i teraz jeszcze ta sprawa z psem, chyba rzeczywiście wrócimy do domu, oni są dla mnie bardzo ważni, chce, żeby byli szczęśliwi. Mam nadzieję, że mi wybacza, ja zawsze też kochałam naszego psa chociaż nigdy nie byłam specjalnie dla niego wylewna, ale to był mój pies, którego kupiliśmy zaraz po ślubie, nasze takie pierwsze dziecko, które jednak zaniedbywałam, bo ciągle byłam zmęczona tymi prawdziwymi, które pojawiły się potem, no i na koniec całkowicie go zaniedbałam. Pies kiedyś był pół roku u moich rodziców, jak ugryzł nasza córkę, gdy ta była mała i go dręczyła, ale niestety tym razem nie wzięłam pod uwagę, że jest starszy już, ale też nie wyglądał i nie był chory miał trochę problemów ze stawami, ale dostał na nie zastrzyki i chodził już dobrze. Mój mąż stwierdził, że złamaliśmy mu serce i dlatego umarł i teraz ja siedzę i wyje ,bo może rzeczywiście tak było...za każde słowo nawet srogie dziękuję, czasami mam wrażenie, że w ogóle nie jestem ogarnięta i powinnam być stałym klientem psychologów.
Jestem 37-letnią kobietą w 14-letnim niesformalizowanym związku. Od początku związku podchodziłam do niego — i generalnie do życia — dość poważnie. Jednak byłam wtedy młoda i oboje stwierdziliśmy, że na ślub, założenie rodziny przyjdzie jeszcze czas. Sporo na początku podróżowaliśmy, było generalnie dobrze. Oboje zgodnie czasem omawialiśmy przyszłość naszej rodziny. W luźnych rozmowach mówiliśmy o pierwszym dziecku przed moją trzydziestką — i tak praktycznie co rok, aż mam 37 lat i jestem w kompletnej rozsypce.
Problemy chyba zaczęły się już dawno. Pojawiły się delikatne problemy z alkoholem — nie były to duże ilości, ale bardzo często. Tak jest do dziś. Wie o tym, że nie akceptuję alkoholu w takiej częstotliwości. Kilka lat temu ja, planując rodzinę, otworzyłam firmę. Starałam się ją rozkręcić tak, by stać mnie było na czas ciąży i po urodzeniu dziecka. Trochę mnie to pochłonęło i kompletnie nie zauważyłam tego, że tylko ja planuję ciążę, rodzinę.
Tymczasem mój partner nie ma stałego źródła dochodu, regularnie spożywa alkohol, a do tego nasze kontakty seksualne są praktycznie zerowe. Jeśli się zdarzyły — były tylko i wyłącznie z mojej inicjatywy. Wielokrotnie mówiłam mu o wszystkim, co jest nie tak, czego oczekuję. Dwa lata temu go zostawiłam — na krótko, niestety — bo przekonywał mnie i rodzinę, że będzie starał się to zmieniać. Zmieniło się na krótko, bo myślę, że kolejny raz jesteśmy w tym samym położeniu, tzn. jest alkohol, brak stałego zajęcia, zerowa inicjacja seksualna i — niestety — odkryte kilka miesięcy temu uzależnienie od pornografii.
Jestem kompletnie zdruzgotana tym, że czuję się okłamywana i zdradzana, a wiedząc, ile lat mu poświęciłam i że być może nigdy nie założę już normalnej rodziny... Jestem wykończona psychicznie i samotna.
Dzień dobry, zwracam się może z dość dziwnym i ciężkim do odpowiedzenia pytaniem, ale nie wiem co robić. Postaram się w miarę szybko przedstawić swoją sytuację.
Około 3 lata temu zawarłam nową znajomość, a w połowie zeszłego roku dość nagle i bez powodu się ona rozpadła. Od tego czasu kompletnie nie umiem myśleć o tym co jest teraz, mam innych przyjaciół, ale wciąż tęsknię za tamtą relacją, ogólnie kieruję się zasadą, że jedna relacja nie zastąpi drugiej, co raczej mi nie pomaga. Od wielu miesięcy myślałam, by jakoś odnowić tą znajomość, zwłaszcza, że ta relacja zakończyła się bez jakiegoś konkretnego powodu, nie było żadnych kłótni czy nieporozumień.
Moje plany zostały zrujnowane, ponieważ około miesiąc temu dowiedziałam się czegoś, co kompletnie przekreśliło całą tą znajomość, nawet to co było kiedyś. Od tego czasu smutek mnie opanowuje, całe dni upływają mi na analizie tego, czemu ja kiedykolwiek rozpoczęłam tą znajomość.
Od roku obwiniam się, że nie zaczęłam jakoś tych rozmów z nimi od nowa, ale fakt jest też taki, że miałam dość ciężki czas związany z zaburzeniami lękowymi i nie byłam w stanie chodzić do szkoły, a co dopiero prowadzić życie towarzyskie. Bo kto by chciał przyjaźnić się z kimś, kto boi się wszystkiego?...
Od dawna bardzo obawiam się, że ktoś mnie zostawi, czy to rodzina czy właśnie znajomi. I moje pytanie brzmi: czy da się jakoś zapomnieć o tej znajomości, albo chociaż wytłumaczyć sobie, że nie warto o tym myśleć? Zaczęły się przez to u mnie pojawiać myśli, że życie nie ma sensu i jestem przerażona, dlatego chce coś z tym zrobić. Chodzę na terapię, lecz obecnie mam przed sobą dość długą przerwę w niej, dlatego piszę tutaj.
Mam 24 lata i od zawsze jestem singielką, poniekąd z wyboru, a poniekąd nie i w tym tkwi mój problem.
Gdy jestem sama, chcę zaangażować się w jakąś relację i zazdroszczę ich innym, ale gdy przychodzi co do czego i poznaje dobrego faceta, to początkowe zainteresowanie nim szybko mi mija w momencie, gdy on da mi do zrozumienia, że mam u niego szanse. Z automatu zaczynam wtedy doszukiwać się wad i nie mam ochoty na kolejne spotkania, a więc urywam kontakt, by po czasie pożałować tego, gdy już jest za późno. Powielam ten sam schemat za każdym razem i, mimo że wiem, że to źle, to w danym momencie wydaje mi się to jedynym słusznym rozwiązaniem.
Tym sposobem odrzuciłam już wielu dobrych mężczyzn i mam wrażenie, że jestem toksyczna nie tylko względem nich, ale przede wszystkim samej siebie.
Jak temu zaradzić? Czy powinnam się trochę zmusić do relacji, gdy nadejdzie ten „kryzys”? Proszę o poradę
Witam,
od jakiegoś czasu zmagam się z bardzo intensywnymi, nadmiernymi myślami dotyczącymi mnie, moich uczuć, mojej partnerki oraz moich uczuć w relacji.
Potrafię przez 2 dni zastanawiać się nad swoimi uczuciami i już sobie wkręcić, że się wypalają, a nagle o poranku dnia trzeciego jak gdyby nigdy nic jestem cały w skowronkach i pewny uczuć. Tak samo do rzeczy związanych ze mną — najprostsze czyny, które zrobię, niewinne i nic nieznaczące potrafią przerodzić się w coś tragicznego i poważnego, co wpędza mnie w lęk i poczucie winy. Tak samo z czynami mojej partnerki.
Zawsze pojawiają się w mojej głowie najczarniejsze scenariusze co do sytuacji, w których brała ona udział.
Zastanawiam się, z czym może być to związane i czemu tak się dzieje i jak temu zaprzestać?
Dziękuję bardzo za wszystkie odpowiedzi.
Mam pytanie. Moja 19-letnia córka jest zakochana po uszy w swoim chłopaku, od 5 miesięcy. Tuz przed ich związkiem, chłopak miał kontakt fizyczny ze swoją koleżanką. O czym córka dowiedziała się, będąc z nim w związku. Gdy się dowiedziała, zrobiła mu awanturę, po której ma teraz wyrzuty sumienia. Chłopak jest bardzo grzeczny i widać, że mu na mojej córce zależy, bardzo ja kocha a ona jego. Czy powinno się "rozgrzebywać" co chwile stare historie z byłymi???
Jest przez to w strasznej rozsypce psychicznej, a ja nie wiem, co jej poradzić.
Witam. Mam pytanie a zasadniczo problem.
Jestem w związku od 5 lat, nasze relacje i życie erotyczne przebiegało wspaniale. Wszystko się zmieniło, kiedy Partnerka za namową koleżanki postanowiła zmienić lekarza, iść do mężczyzny ginekologa, założyć wkładkę antykoncepcyjną. Po tej wizycie w mojej psychice coś się zmieniło. Straciłem zainteresowanie współżyciem z Partnerką .Powiedziałem jej o tym, uważa że "wymyślam i cuduje".
Myślałem, że to minie ,próbowałem się nawet zmuszać do tego, ale to jeszcze gorzej. Nigdy nie byłem przesadnie zazdrosny o kolegów czy lekarzy innych specjalności. Czytałem, że to normalne, że kobiety chodzą do mężczyzn ginekologów, a faceci nie mają prawa czuć się źle z tego powodu. Czy jest na to jakaś rada?Czy ja mam prawo czuć się źle z tym ?
Co mam robić??? Mąż ciągle pracuje, twierdząc, że ludzi nie ma do pracy jest kucharzem razem 20 lat wiecznie praca praca zaniedbuje dom dzieci mnie tylko zawsze rano wspólną kawę praca wieczorami sex spanie i tak w kółko.
Dzieci nie widzą ojca, nie wiedzą co to wakacje, ja ciągle sama. Co mam robić, do męża nic nie dociera, potrafi powiedzieć co ja poradzę nie pasuje, znajdź sobie takiego, z którym będzie Ci lepiej. Jestem zmęczona takim związkiem, czuje się jakby wracał do hotelu, spać, sex, zjeść i pa. Na odległość pisze, ze tęskni, że kocha, pragnie. Z tego wszystkiego nawet sex nie zadawała mnie. Nigdzie nie wychodzimy jedynie z psem wokoło bloku.