Left ArrowWstecz

Moim problemem w tym wszystkim prawdopodobnie jest brak pewności siebie i brak poczucia własnej wartości.

Dzień dobry, Moim problemem w tym wszystkim prawdopodobnie jest brak pewności siebie i brak poczucia własnej wartości. Mianowicie w integracji z ludźmi odczuwam wrażenie, że mam jakąś wewnętrzną blokadę, w pewnych sytuacjach czuje się otępiały, nie mogę skupić się na obecnej chwili, przez co nie potrafię rozmawiać nawet ze znajomymi, przy których nie czuje żadnej presji, chociaż znajomi i przyjaciele zarzekają się że jestem wygadany. Dla lepszego przykładu, poznałem jakiś czas temu swoją dziewczynę, spotykamy się bardzo krótko, bo z 3 miesiące, ale odczułem już po jakimś miesiącu problemy z utrzymaniem tego vibe'u, nie raz się zdarza że nawet o głupotach chciałbym pogadać, pośmiać się, ale mam pustkę, a do tego dochodzi wieczne rozmyślanie i zastanawianie się co ze mną jest nie tak, w czym jest problem. Myślę że ten overthinking mnie tak męczy przez co nie mam chęci do rozmowy. Nie potrafię sam ocenić swoich problemów, żeby znaleźć rozwiązanie. Przepraszam z góry że tak chaotycznie opisałem swój problem, ale pierwszy raz o tym, kimś się dzielę i nie wiem za bardzo co mógłbym napisać.
User Forum

Anonimowo

2 lata temu
Łukasz Truchan

Łukasz Truchan

Anonimowo, 

To, o czym piszesz, na pierwszy rzut oka wygląda na objaw ADHD. Odczuwasz również duże poczucie kompetencji, a zarazem za małe?

Może dręczy Cię jeszcze ciągłe poczucie samotności i pociąg do towarzystwa, a zarazem niechęć, kiedy tak możliwość wystąpi?

Czy masz możliwość zrobić sobie test na ADHD?

Pozdrawiam

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Zobacz podobne

TW. Bardzo pragnę śmierci, czuję, że za nią tęsknię.
Witam, mam 37 lat. Jestem po prawie udanej próbie. Żyję, bo ktoś zadzwonił po pogotowie. Do próby doszło 5/6 lat temu. Po wyjściu ze szpitala obsesyjnie chciałam się dobić. Wtedy pojawiły się omamy (ta obsesja dobicia się była tak silna, że aż wywołała omamy słuchowe, czuciowe i wzrokowe, wcześniej ich nie miałam). Nie zrobiłam sobie krzywdy, bo nie miałam na to siły. Na początku nie mogłam utrzymać sztućców w ręce. Chodzenie - wysiłek ponad siły... Dziś biegam na małych dystansach (jak mam dobry dzień to 500m dam radę). Teraz niby jest dobrze w porównaniu do tego, co było wcześniej. Kiedy uspokoiłam silne pragnienie dobicia się, omamy prawie zniknęły. Pojawią się tylko w silnie stresowych sytuacjach (chciałabym dowiedzieć się jak takie coś nazywa się w psychologii - chodzi mi o omamy). Jednak cały czas tęsknię za śmiercią. Dla mnie to, że przeżyłam było tak samo silną traumą jak strata bliskiej osoby. Śmierć to dla mnie ktoś bliski. Prawie umarłam i bardzo tęsknię za uczuciem umierania. Psychicznie to uczucie zżera mnie od środka. Od jakiegoś czasu oglądam filmy edukacyjne na temat samobójstw na YT. To jak rozdrapywanie ran po stracie bliskiej osoby. To tak jakby rodzic oglądał filmy z imprez rodzinnych i patrzył na swoje dziecko... Lata chodzenia do psychologów i psychiatrów niczego nie zmieniają. 5 lat chodzenia do jednego specjalisty nie dało żadnej diagnozy (inni też nie dali żadnej diagnozy)... Nie wiem co mi jest, z czym się borykam. Nie wiem, czy mam jakieś zaburzenie, czy chorobę psychiczną za to wiem, że bardzo silnie wyuczyłam się ukrywać problemy. Dla otoczenie jestem spokojną, beztroską osobą, która robi co chce. Nikt nie zna prawdy o mnie. Nie wiem jakie chciałabym zadać pytanie. Bardziej chciałabym przeczytać opinię. Pozdrawiam serdecznie.
Mam trochę długu, który był zrobiony przed ślubem
Mam trochę długu, który był zrobiony przed ślubem. Błędy młodości itp. Mąż, kiedy się o tym dowiedział, powiedział, że to jest nasz dług i spłacimy go razem, jednak po kilku miesiącach od tego stwierdził, że to ja sobie zrobiłam to jest mój dług i on nie będzie tego płacił i żebym radziła sobie sama. Oczywiście rozumiem, że to moja wina, moje błędy, ale poczułam się strasznie, jakbym została, że wszystkim sama i jakbym już go nie interesowała. Nie wiem, co o tym myśleć, nie potrafię teraz na niego patrzeć ani się odzywać.
Mąż nagle zechciał rozwodu, posmutniał, płacze, schudł, ale smutek przeradza się zawsze w złość.

Mam wszystkiego dość. Jestem taka zmęczona. Byliśmy ze soba 15 lat, 7 lat po ślubie. On nagle, oświadczył że chce rozwodu. Próbowałam walczyć, ale im bardziej walczyłam to on się wściekał. Już wydawało się, że będzie dobrze i znów nagle zaskoczył mnie i ze łzami powiedział, że złożył pozew o rozwód. Na moja prośbę się wyprowadził. Tydzień po wyprowadzce powiedział, że ma wątpliwości. A potem już szedł w zaparte, mówił, że po tym wszystkim co mi powiedział nie mógłby być już ze mną. 

Mamy prawie 3 letnie dziecko, więc musieliśmy się widzieć. On zaczął mnie oskarżać przez sms,y że go okłamuje, szantażuje dzieckiem i oczerniam. Kiedy prosiłam, żeby to wytłumaczył i dał przykłady, bo przecież tak nie jest, to milczał. Jeszcze cały czas mi robił wyrzuty, że chciałam, żeby się wyprowadził. 

W cztery oczy zupełnie inny człowiek, widzę i nie tylko ja, że go ciągnie do mnie, szuka mojego towarzystwa. Kiedy parę razy mnie zaskoczył i przyjechał z dzieckiem szybciej i byłam prosto z pod prysznica lub w piżamie to widziałam, że patrzy na mnie z pożądaniem. Gdy dałam mu swój laptop, żeby coś tam zrobił i zobaczył nasze wspólne zdjęcie na tapecie to widziałam łzy w jego oczach. 

Powiedziałam, że go dalej kocham, zareagował najpierw zagubieniem i smutkiem, potem pojawiła się nagła złość. Kiedy powiedział, że mu lepiej samemu i że nasz związek był bagnem to odcięłam się od niego, teraz moja Mama pośredniczy między nami i ona odbiera i daje dziecko. Po prostu mnie niszczyło to wszystko. Od 3 tygodni się nie widzieliśmy i nie odzywam się do niego. To on powiedział mojej Mamie wczoraj, że zaczyna go to denerwować. Moja Teściowa mówi mi, że jest przerażona nim, bo go nie poznaje, strasznie schudł, przestał o siebie dbać, zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem i ma strasznie smutne oczy, a jednocześnie zrobił się agresywny słownie. Wyznał też mojej teściowej, że już z nikim nie ma kontaktu. 

Od kiedy go nie widzę i nie mam kontaktu jestem spokojniejsza, radosna, zaczęłam malować obrazy, remontować dom, po prostu żyje. Ale nie wiem czy to nie dziecinne zachowanie z mojej strony? Kocham go, ale teraz mi lepiej chociaż dalej są dni kiedy tęsknię za tym jaka więź mieliśmy między sobą i że byliśmy najlepszymi przyjaciółmi kiedyś. Czuję się lepiej, bo wiem, że mnie nie zaskoczy żadnym bezpodstawnym atakiem słownym i złością. 

Wiem jednak, że to nie on, mój Mąż był zawsze kochany, czuły, rodzina była najważniejsza, ale moja depresja poporodowa, obowiązki i śmierć jego przyjaciela… chyba go to zniszczyło. 

To już tyle miesięcy od kiedy się wyprowadził, na szczęście te dni kiedy jest mi źle sa coraz rzadsze. Nie mogę uwierzyć, że w styczniu jeszcze mi wyznawał miłość i wiedziałam, że to szczere, a w następnym styczniu będzie rozwód. Strasznie mi smutno za człowiekiem, który już chyba zniknął bez powrotnie. I szkoda mi go, bo córka nieraz mówi, że Tatuś jest smutny i płakał. Wiem, że nie powinnam analizować, ale trudno mi pojąć, skąd taka nagła niechęć jego do mnie i ta jego złość, że nie chce go widzieć, przecież to on zdecydował, że chce rozwodu i nie chce walczyć, a na mnie jest zły, że próbuje jakoś sobie to ułożyć. Mówił, że był już u paru psychologów i lekarzy psychiatrii, ale, że mówią mu, że jest zdrowy.

Mąż twierdzi, że nauczyłam go okazywania uczuć i agresji – czy to ja jestem winna?
Sprawa dosyć dziwna. Mąż zawsze bedac w pracy nie napisze nie powie mi nic innego jak zawsze cyt,, mam na ciebie ochotę ,, nie zapyta sie jak ja sie czuje chociaż twierdzi iz mi to mówi, cwany bo niedosłyszę a on wie i aby sie wybielić powie ze bie raz tak mówi pyta sie yhyy....jako tako słyszę ale słyszę. Mąż potrafi mi powiedzieć ze ja go tego nauczyłam, to pytam sie czego niby nauczyłam??? Mówienia np zes na mnie ochotę słowa kocham cie tęsknie brakuje mi ciebie przytuelnia czy pocałunku pieszczot złapania za rękę??? Znakiem tego ja przez 20 lat wszystkiego go uczyłam bo on sam z siebie z uczuc nie potrafi powiedzieć i nie mówi tylko ja go prowadzę za rączkę jak małe dziecko??? Jak to odbierać on uważa ze ja go nauczyłam mówić mam na ciebie ochotę, tak samo ja go nauczyłam byc agresywny nie panować nad emocjami czy krytykować mnie poniżać itp??? Wszystkiego go ucze??? Jak mam to odbierać dla mnie to chore co on mówi wydaje mi sie ze choroba osychiczna brzmi w mężu. W pracy jest powie kocham cie tęsknie to co ja nauczyłam go wypowiadać te słowa w koja stronę??? Bo on sam z siebie nie piwie z uczuc ??? Jestem załamana totalnie
Nie pamiętam kiedy szczerze się z czegoś cieszyłam...
Będzie długo, ale muszę. Witam, mam 46 lat, nieco ponad 20 lat pracuje w szkole, w tym od 12 lat na stanowisku pedagoga szkolnego, ok. 400 uczniów. Mam rodzinę: męża, syna 15 latka, własne mieszkanie, stały dochód. Wydawałoby się że nie powinnam narzekać... A jednak czuje się totalnym przegrywem. Odkąd pamiętam byłam dzieckiem zakompleksionym, ale przy tym bardzo samodzielnym, bo mnie i siostrę wychowywała mama. Jako nastolatka moje kompleksy nasilały się a alkohol w rodzinie powodował że miałam poczucie winy za wszelkie żale jakie mama czasem na mnie wylewała. Ojciec bywał w domu kilka razy w roku, pracował w kopalni, był alkoholikiem. W szkole średniej dobrze się czułam, bo miałam zgrane grono koleżanek, chłopaków nie miałam, bo zwyciężały moje kompleksy. Gdy poszłam na studia pedagogiczne- na Śląsku, aby ojciec choć trochę pomógł mi finansowo, wtedy starałam się wszystko trzymać w ryzach, a by nie zawieść pokładanych przez rodziców we mnie nadziei... Jedyna z rodziny wyżej wykształcona... I owszem, noty były wysokie, studia pięknie zdane, ale wyhodowałam sobie anoreksję. Trwało to jakieś 3-5 lat, po skończeniu studiów przeszło w bulimię - kolejne 2-lata. Szybko zaczęłam pracę, ale nie w szkole, tylko gdzie się dało aby być samowystarczalną. Potem praca w szkole, przez pierwsze kilka lat miałam poczucie , że ja w szkole jestem tylko na chwilę , bo czuję że do niej nie pasuje. Ale w międzyczasie poznałam swojego obecnego męża, potem ciąża, ślub. Cieszyłam się, bo lekarze nie dawali mi szansy, że zajdę w ciążę. W końcu nadeszła propozycja abym objęła etat pedagoga. Zgodziłam się, choć się panicznie bałam, że sobie nie poradzę. Przed pracą musiałam wypalić papierosa. Na szczęście rzuciłam palenie zupełnie. Stres w pracy towarzyszy mi bardzo często. Jeszcze kilka lat temu stres spalałam poprzez sport: chodzenie na spacery, z koleżankami na kijki, ćwiczyłam w domu z Chodakowską. Zaczęłam intensywniej ćwiczyć gdy musiałam zająć się schorowaną mamą, zamieszkała ze mną, a ja czując że potrzebuje więcej krzepy przy opiece nad mamą zaczęłam ćwiczyć aby się wzmocnić. Mama zmarła 7 lat temu, pochowałam ją, siostra przyjechała tylko na chwilę na uroczystości pogrzebowe bo dostała przepustkę z ZK... W pracy bardzo dużo obowiązków i dochodziły nowe, bo się na to zgadzalam... Aby pokazać że nikogo nie zawiodę.nWtedy miałam pierwszy raz w życiu epizod ataki paniki. Nadeszła pandemia i pomyślałam że to nawet lepiej bo odpocznę od środowiska szkolnego, ale grubo się pomyliłam. W rodzinie- syn cały prawie dzień przy komputerze, ja zresztą też... Mąż który swoją frustrację zaczął wyładowywać na synu. Załamałam się, bardzo często w nocy płakałam, problemy ze snem. Po pandemii wróciliśmy do szkoły, nadeszły wakacje i myślałam że też wszystko wróciło do normy. Ale poczucie smutku i pustki wcale nie znikło, wrex narastało. Postanowiłam że zasięgnę pomocy u psychologa, bo mogą to być symtopmy depresji. Poszłam na 2 spotkania z psychologiem, ale właśnie wybuchła wojna na Ukrainie i dopadłanie myśl, że sobie coś wkręcam. Ludzie właśnie przeżywają prawdziwe dramaty, jest wojna a ja będę pieniądze na pierdoły wydawać, bo nie mam z kim porozmawiać. Więc terapię przerwałam. Już wtedy poważnie myślałam o zmianie pracy, czułam że to wypalenie zawodowe. Ale przecież gdzieś pracować trzeba, rachunki połacić. Poza tym inni majalą gorzej a ja się nad sobą użalam. Rok temu syn nie zdał w kl. 1 liceum, powtarza klase... To mnie trapi okrutnie dodatkowo. Jeszcze bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że szkoła to nie jest miejsce dla mnie-jestem już szczerze zmęczona rozwiązywaniem problemów cudzych dzieci i ich rodziców. Gdy w wakacje widzę gdzieś skupisko dzieci to mam ochotę uciekać. Trzy lata temu zapisałam się na język niemiecki, bo chciałam go podszkolić abym miała lepsze perspektywę innego zatrudnienia. Ale gdzieś od kwietnia tego roku coś we mnie pękło: już nie mam siły się starać, porzuciłam niemiecki tłumacząc sobie że i tak nie odwaze się porzucić szkoły, bo przecież nic innego nie potrafię robić. Nie mam ochoty na sport, a o seksie już nie wspomnę, nie istnieje. Bardzo mało rozmawiam z mężem, z synem też nie zadurzo, bo twierdzi że nasze rozmowy i tak zawsze kończą się nagabywaniem go o naukę, odrabianie lekcji etc. Czuję pustkę, do pracy chodzę, wypełniam swoje obowiązki, dyrekcja cały czas mnie chwali za zaangażowanie a ja czuję że się za chwilę udusze. W nocy często myślę, że dobrze by było abym na coś poważnie zachorowała, wtedy odpoczelabym od szkoły. Boje się powiedzieć dyrekcji, że bardzo chciałbym skorzystać z urlopu zdrowotnego. Działam w trybie autopilota, nie pamiętam kiedy ostatnio szczerze się z czegoś cieszyłam. Nawet czytanie książek mi nie idzie, bo czuję że niewiele pamiętam z tego co przeczytałam. Dlatego też rzuciłam dalszą naukę niemieckiego, bo nic z tego nie pamiętałam. Jeszcze parę miesięcy temu syn często pytał: Mama, co ty taka smutna? Teraz już nie pyta, już mu to spowszedniało. Nie chcę aby taką mnie zapamiętał, przez to czuję że jako matka bardzo nawaliłam. Strecilam wiarę, straciłam sens, ot taka sobie przykra wegetacja...
kryzys w związku

Kryzys w związku – jak go przetrwać i odbudować relację?

Twój związek w kryzysie? To naturalny etap, który może wzmocnić relację. Poznaj sprawdzone strategie i porady ekspertów, by skutecznie przez niego przejść i odbudować więź. Czytaj dalej!