Left ArrowWstecz

Trudności z angażowaniem się w relacje - męczą mnie kontakty, nie mam potrzeby dowiadywania się więcej o innych. Nie chcę jednak być sama na późniejszy okres życia.

Nie umiem się angażować w żadne relacje, gdy spotykam kogoś czy to w pracy, czy w szkole, szczerze nie mam chęci dowiedzenia się czegoś więcej o tej osobie(chociaż fajnie nam się rozmawia), nie umiem okazywać tego, że kogoś lubię jako przyjaciela. Wszyscy mnie męczą, ale to pewnie dlatego, że nie umiem powiedzieć, jak coś mi się nie podoba. W życiu moim parę razy usłyszałam, że jestem dziwna, ale nie wiem dlaczego, może dlatego, że czasem źle dobieram słowa, ale w sumie to nie wiem. W sumie to na starość nie chciałabym zostać sama.
Agnieszka Wloka

Agnieszka Wloka

Pani Igo,

mam parę intuicji o co chodzi, stąd zapytam czy, gdy była Pani młodsza korzystała Pani z poradni psychologiczno-pedagogicznej, miała Pani stawiane jakieś diagnozy? Proszę zastanowić się jak za dziecka podchodziła Pani do rówieśników, czy miała Pani jakieś zdolności niespotykane u innych, czy wszystkiego łatwo się Pani uczyła, czy sprawia Pani trudność rozumienie żartów, aluzji, emocji innych? Czy ma Pani jakieś 'dziwne' dla innych przyzwyczajenia? Czy lubi Pani zmiany, niespodzianki?

To takie pytania diagnostyczne, jeśli będzie Pani chciała o nich porozmawiać, proszę umówić się do psychologa/psychoterapeuty/psychiatry diagnosty.

Tak czy inaczej, bez względu na odpowiedzi, jest Pani jakąś i nade wszystko mamy siebie AKCEPTOWAĆ, a dopiero potem myśleć co tam nam nie pasuje i jak możemy to rozpracować - tylko najpierw odrobina cierpliwości i sympatii do siebie. Może warto w relacjach, które Pani wie, że chce kontynuować, mówić o tym jak Pani ma otwarcie, mówić, że Pani kogoś lubi, może Pani szukać swoich nawet dziwnych sposobów okazywania sympatii - tylko polegać na jasnych komunikatach? a może warto szukać osób podobnych do siebie, nastawić się na bycie wśród większej grupy?

1 rok temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Dlaczego mój partner nie chce mnie pocieszyć i umniejsza moim uczuciom?
Proszę pomóc mi zrozumieć, z czego to wynika? Dlaczego nie chce mnie pocieszyć? Partner zamiast współczuć i pocieszyć decyduje się uświadamiać mnie, że to ja źle odbieram różne sytuacje i słowa. Słyszę często "To był żart", " To co powiedziała Ci Kasia nie było złośliwe", "Naucz się mieć dystans"... Rozmawiałam ze swoim partnerem o moich oczekiwaniach w sytuacjach kiedy potrzebuje wsparcia. Uważa, że ma prawo do własnego zdania, krytyki i nie będzie sztucznie mnie pocieszał. Czy zależy mu na relacji? Dlaczego nie potrafi mnie zrozumieć? Skąd u niego takie oschłe podejście? Rozmowa zakończona kłótnią. Czuje się niezrozumiana, samotna i bezsilna bo to nie była nasza pierwsza rozmowa o umniejszaniu moim uczuciom.
Przyznałam się do zdrady pod presją męża, chcąc uratować małżeństwo. Czy mamy szansę?
Mam wyrzuty sumienia, Przyznałam się do zdrady której nie było, ponieważ mąż naciskał, żebym mu powiedziała „prawdę” którą on i tak zna. Zaprzeczałam długi czas, i to była prawda że nie zdradziłam fizycznie, to były wiadomości o których wiedział. I na tej podstawie z adwokatem wymyślił sobie że ma dowody zdrady. Ale fizycznej zdrady nie było, teraz jest mi ciężko. Przyznałam się ponieważ mąż obiecał mi że wycofa pozew rozwodu, zamkniemy ten rozdział nie będzie pytał, kocham męża, mamy 2 dzieci i chciałabym z nim tworzyć przyszłość. Stąd te przyznanie się, które wymusił. Nie wiem co mam teraz robić? Czy naprawdę uda nam się uratować te małżeństwo?
Rozstanie - nie mam nikogo, z kim mógłbym rozmawiać i dzielić się w ten sam sposób.
Właśnie dziewczyna z mną zerwała. To było moje pierwsze zerwanie w życiu, jest bardzo bolesne i zawsze pisałem do niej o wszystkim i teraz czuje pustkę i cały czas nic nie robię, mamy dobre relacje, ale chcę z nią ograniczyć kontakt. Co powinienem zrobić? Nie mam nikogo bliskiego, z kim mogę porozmawiać na podobnym szczeblu, co z nią.
Świat córki (z pierwszej relacji) obraca się wokół jej kuzyna - jest zauroczona, planuje z nim przyszłość - co mam robić?
13letnia dziewczynka nie widzi świata poza swoim dorosłym kuzynem, czy to normalne? Od pięciu lat wychowujemy z partnerem jego córkę z pierwszego małżeństwa. Jej matka odeszła, gdy dziecko było małe, podczas rozwodu została pozbawiona praw rodzicielskich, urwała wszelki kontakt, nie płaciła też alimentów i zostawiła mojego partnera z 60 tysiącami długu. Córka partnera to wrażliwa, zamknięta w sobie trzynastolatka, zainteresowana głównie graniem na komputerze. Nie ma bliskich przyjaciół, nie wychodzi z domu poza szkołą i zbiórkami harcerskimi. Z nami kontakt ma dobry i przyjazny, choć odkąd zaczęła dorastać, odsunęła się i stała się krytyczna - jak to nastolatka. W zeszłym roku założyła sobie Facebooka i nawiązała na nim znajomość z kuzynem od strony matki, swoim ciotecznym bratem. Kuzyn ma 19 lat. Dosłownie od razu się z nim zaprzyjaźniła i zaczęli rozmawiać ze sobą całymi dniami. W trakcie wakacji bardzo naciskała, więc pojechaliśmy odwiedzić tych ludzi (kuzyn mieszka z rodzicami i dziadkami na wsi 200 km od nas). Widać było, że córka jest bardzo zaangażowana emocjonalnie w tę znajomość. Po powrocie dalej rozmawia z kuzynem codziennie przez cały dzień, od przyjścia ze szkoły do pójścia spać. Z pokoju słychać jej śmiech, rozanielony głos. Ewidentnie jest nim zauroczona, jeśli już coś do nas mówi to zawsze o nim, planuje przyszłość, w której on występuje. Trwa to już z pół roku. Z jednej strony cieszę się że ma przyjaciela, z drugiej niepokoi mnie, że ten przyjaciel ma 19 lat. Nie rozumiem, dlaczego chłopak u progu dorosłości całe dnie spędza rozmawiając z 13letnią dziewczynką. Nie jestem też przekonana, że to wzór od którego chciałabym by dziecko czerpało wartości (nie ma matury, nie kształci się, jego rodzina bardzo lekko podchodzi do faktu porzucenia córki przez matkę, po rozwodzie unikali kontaktu), choć staram się go nie oceniać, bo go nie znam. Tłumaczę sobie, że daje jej to wsparcie emocjonalne i zastępuje w jakiś sposób kontakt z matką. A jednak powraca do mnie myśl, że to dziwne. Zadaję sobie pytania czy on nie widzi, że dziewczynka zakochała się w nim po uszy? Podoba mu się to? Jakie są jego intencje? Ostrzeganie córki nic nie daje: jest nastawiona obronnie i powtarza, że kuzyn jest dla niej jak brat, a swoje intensywne uczucia tłumaczy sobie tym, że jest to jej rodzina. Jestem przekonana, że jest z nami szczera. Wolę, żeby mówiła do nas o kuzynie, niż żeby nie mówiła wcale. Z nim nie rozmawialiśmy. Średnio budzi moje zaufanie: np. latem namawiał ją, żeby u niego na parę dni zamieszkała (z nim w jednym pokoju, bo mają mały dom). Myślę, jak do tego podejść, bo zależy mi, żeby nie utracić zaufania córki. Biorę pod uwagę, że może to tylko platoniczna znajomość, która skończy się sama z czasem, tym bardziej, że nie mają możliwości się spotykać. Jednak na razie nic się nie kończy, wręcz przeciwnie. Czy jest się czym niepokoić? Zostawić to tak, jak jest? Czy trzeba działać? A jeśli tak, to jak? Zależy mi na niej i nie chcę, żeby wpadła w jakieś kłopoty.
Jak poradzić sobie z kompleksami i niskim poczuciem własnej wartości w wieku 16 lat?

Mam 16 lat, ogromne kompleksy na punkcie wyglądu, wydaję setki złotych na ubrania, ponieważ wszystko, co na siebie założę, wydaje mi się, że źle na mnie leży, pomimo że inni mówią, że wszystko jest ok, cały czas czuję, że ktoś mnie obserwuje i wyszydza, znajomi wytykają mi, że użalam się na sobą, jestem egoistyczny i nie potrafię się kłócić, przez co zawszę przegrywam kłótnie, nigdy nie byłem jakoś lubiany, wszędzie spada na mnie krytyka i hejt, że jestem leniwy, że nie spełniam oczekiwań innych, nigdy nie miałem relacji z żadną dziewczyną, czego dramatycznie pragnę, większość czasu spędzam sam w domu, ponieważ mieszkam na zadupiu bez żadnych dzieci. Uciekam w świat muzyki, co wprowadza mnie w pewien trans, wyobrażam sobie, że żyje życiem, jakim chciałbym żyć. Czasami chce mi się płakać, ale wiem, że wtedy byłbym zwykłą ciotą i użalał się nad sobą, bo przecież inni mają gorzej. Pieniędzy w moim życiu mi nie brakuje. Nie umiem skończyć żadnej rzeczy, wszystko tylko napoczynam, nie potrafię nawiązać normalnej relacji z kimkolwiek, jak tylko to zrobię, zachowuję się dziwnie, bo boję się, że go stracę. Czuję, że nie zasługuję, żeby żyć, bo jestem złą osobą. W podstawówce dokuczałem jednej z osób z klasy, było to chyba równomierne z tym, jak moi rodzice się rozwodzili. Zawsze byłem tym dziwnym, mniej więcej do czasu 1 klasy liceum, gdzie w końcu znalazłem normalnych znajomych, ale tu też czuję się wyalienowany. Każdy wokół mnie ma już doświadczenie z dziewczynami, ja nigdy nie miałem, zacząłem już wątpić, że kiedykolwiek to nastąpi, bo wiem, kim jestem, próbowałem się zmienić wiele razy, ale nie mogę. Już wiele osób się ode mnie odwraca. Już nie daję rady. Nawet w jedynej rzeczy dla której żyję - grze na gitarze, nie wychodzi mi satysfakcjonująco. Mam wiele kompleksów na punkcie swojego wyglądu. Nie potrafię ich przemóc. Mówią, że mam duże ego i niskie poczucie własnej wartości. Chyba to wszystko mi się należy, bo przecież złych ludzi spotyka kara.

Dlaczego mój partner po wypiciu pewnej ilości alkoholu jest opryskliwy, chamski?
Dlaczego mój partner po wypiciu pewnej ilości alkoholu jest opryskliwy, chamski? Oskarża mnie, jakbym go zdradzała, a nawet zrywa. Na drugi dzień twierdzi, że bardzo kocha i chciał na złość zrobić. Zachowania jak wahadło, dodatkowo ogromne wahania nastroju.
Dzień dobry, na ogół czuję się szczęśliwym człowiekiem- oczywiście miałam gorsze etapy w życiu, ale mam poczucie, że nauczyłam się z nimi radzić i godzić z bezradnością w pewnych kwestiach.
Dzień dobry, na ogół czuję się szczęśliwym człowiekiem- oczywiście miałam gorsze etapy w życiu, ale mam poczucie, że nauczyłam się z nimi radzić i godzić z bezradnością w pewnych kwestiach. Wydaje mi się, że mam lekką nerwicę natręctw i ona pomaga mi we wspomnianym radzeniu sobie, a każdy stres i nerwy puszczają mi, gdy zabiorę się za plan.. ale nie o tym. Czynnikiem, który diametralnie zmieni mój obraz o życiu, przyszłości i zmienia mnie w osobę kompletnie zakompleksioną, jest moja mama. Ma 73lat, 5 lat temu zmarł mój kochany tata, który miał ogrom wad i bywał despotyczny, ale zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa, wsparcie i zainteresowanie. Był w domu osobą, jaką jestem teraz ja- bardzo zorganizowaną, pilnującą wszystkiego. Po jego śmierci mama z niczym nie chce sama sobie radzić, nie raz złapaliśmy ją z siostrami na popijaniu, miała udar, a potem zaczęła się runda po szpitalach, gdzie jest pod stałą opieką 9 specjalistów. co wiąże się z ciągłymi wizytami na kontrolach, leki.. mama, mimo to, jest samodzielna i chce mieszkać sama- proponowałam jej pokój przy przeprowadzce, mimo ostrzeżeń, że psychicznie nie dam rady, ale odmówiła. Opowiada po rodzinie, że siostry ją biją. Ma 30%wydolności serca, przez brak diety tragiczny cukier, co grozi dializą nerek. Wszystko jej nawala i nie słucha żadnych zaleceń. Przed moim ślubem przestała jeść i pić, mimo interwencji ignorowała wszystkich. Nie było jej na ślubie a ja ciągle martwiłam się czy to prawda, że jej stan (już w szpitalu) jest stabilny, czy to kłamstwo sióstr, bym mogła wyjść za mąż, a to było już moje drugie podejście, więc temat dość stresujący. Mama wymaga, aby za nią wszystko robić, mimo że jest sprawna. Jej wady się wyostrzyły i jest leniwa. Nie wyjdzie po chleb, ale wychodzi po papierosy, których bardzo dużo pali, wydaje mnóstwo pieniędzy, nie wiemy na co. Jestem w 8 miesiącu ciąży i cała sytuacja mnie przerasta. Kłamie w dzienniku wagi, pomiaru cukru i ciśnienia. Nie słucha zaleceń lekarzy, nie chce się myć, bardzo wybiórczo traktuje ludzi- pani, jaka przychodziła jej pomagać, jest jej ulubienicą i wszystko o niej wie, o jej byłych partnerach i jest jej żal, a co do mnie - nie wie nawet czy pracuje, czy nie, mimo że mówiłam, kiedy idę na zwolnienie. Całe życie mam z siostrami poczucie, że bardziej ją interesowali inni niż dzieci, nigdy nie dbała o więź z nami. Nie mam czasu, sił, pieniędzy, ani ochoty skakać koło niej, skoro jej nie zależy na własnym życiu, a żadne rozmowy ani płacz, ani krzyk nic nie dają. Mama była u psychiatry (całkiem inna osoba, wesoła pogodna staruszka), który mówił, że musi wyjść ze swojej strefy komfortu i mimo braku chęci musi się starać, bo będzie gorzej. Psychologów było trzech i żaden u niej nie stwierdził depresji - taki charakter i wiek. Ja już nie wiem czy to ja powinnam iść na terapię, ona, czy my i siostry? Czuję się maltretowana psychicznie. Doprowadza mnie do szału, a potem mam wyrzuty sumienia, bo to matka.. polecicie może jakiegoś specjalistę w Krakowie, dla którejś z nas albo rady, jak sobie z tym poradzić? Wiele osób z rodziny mówi: zostawicie ją samą sobie, jak alkoholika, bo musi sama chcieć a inni- odpuśćcie jej, opiekujcie się, a ona niech pali. To droga do łóżka albo trumny, a jak wyląduje w pampersie, nie wiem co zrobimy. Nie stać jej ani nas na dom opieki ani stała opiekunkę. Ja szykuję pokój dla dziecka a docelowo chcę mieć dwójkę. Siostry z kredytami i każda pracuje.. jestem załamana bezradnością. Jak tylko z nią rozmawiam albo o niej myślę, szoruję cały dom i zastanawiam się, jak jej mnie nie żal..
Jak radzić sobie z wątpliwościami w małżeństwie i rutyną po 9 latach związku?

Mam wątpliwości czy kocham męża. Związek 9-letni. Z jednej strony łączy nas wiele wspomnień i dobrych chwil. Jesteśmy fajnymi kumplami, ale mam wrażenie, że to zbyt mało na małżeństwo. Że trochę niszczy nas taka codzienność, obowiązki, rutyna i zmęczenie, które przeplata się ze złością. Czasami częściej jestem zdenerwowana niż szczęśliwa. W takich momentach przychodzi bardzo dużo wątpliwości i rozważań o lepszym partnerze. O kimś bardziej pasującym albo łatwiejszym do porozumienia się. Z jednej strony nie chcę kończyć związku, jak zepsutą zabawkę i wymieniać na lepszy model, bo nie o to chodzi. A z drugiej strony coraz częściej bywają momenty osamotnienia i poczucia, że po prostu mam dość. Jak ugryźć ten temat? Jakie pytanie sobie zadać, a jakie tematy poruszyć z mężem? Czuję się zagubiona, bo mam wrażenie, że to przecież "nic takiego", że brakuje mi konkretów, ale jednak efektuje niezadowoleniem ze związku i ostatecznie ze wspólnego życia.

Czy mogę zrobić coś, by partner uwierzył w ratunek dla naszej relacji? Czy lepiej się rozstać?
Dzień dobry. Rozstałam sie z partnerem po 2 letnim związku, po 2 miesiącach zaczęliśmy się znów spotykać i znów weszliśmy w relacje (znów razem mieszkamy). Gdy rozmawiamy o sprawach typu zakup psa, on wyraża kiedy, że może za miesiąc albo o wspólnym spędzeniu sylwestra to też odpowiada gdzie. Natomiast, gdy zadaje pytania odnośnie nas, czyli czy chce ze mną być? Czemu nie pokazuje mi tak dużo uczuć i czy wciąż patrzymy tylko na siebie, jako coś stałego to odpowiada, że „nie wie, musi to przemyśleć, potrzebuje czasu, że chce zobaczyć moją zmianę, że nie będę taka, jaka byłam przed rozstaniem i ze musi zobaczyć, że się zmieniłam wiec mam mu dać czas, i że podejmie decyzje”. A jednocześnie mówi „jeśli przestaniesz się starać i udowadniać to ja też przestanę i już” jakby mu zupełnie nie zależało, nie wiem co mam o tym myśleć? Jest szansa na uratowanie tej relacji? Czy ja naprawdę jestem w stanie zrobić coś, by pomoc partnerowi uwierzyć znów w nas? I wejść w ten związek na 100%? I czy on faktycznie przetrwa czy lepiej spróbować odejść?
Boję się samotności, za mną rozstania i teraz ciężka sytuacja. Bardzo mi ciężko. Jaka psychoterapia będzie dla mnie najlepsza?
Mam 31 lat. W ciągu 5 lat przechodzę 3 rozstanie. Sa to moje pierwsze związki, ponieważ na studiach nie chciałam sie angażować w relacje, miałam dużo znajomych i nie chciałam być ograniczona zakazami/fochami. Wracając do rozstań - rozstania się kończyły zazwyczaj w burzliwy sposób. Z 1 partnerem większa agresja była z jego strony, miał pretensje, że nie okazuje mu wystarczająco dużo miłości, na ostatnim spotkaniu krzyczeliśmy, trzasnął drzwiami i już go nie widziałam - związek trwał rok. Poźniej zaczęłam mój kolejny roczny związek, byłam bardzo zakochana i mówiłam sobie, że to miłość mojego życia. Mówiłam mu często, że go kocham, a on mówił mi. Miałam przyjaciółke, która wtedy była sama i zarzucała mi, że za bardzo jestem zafiksowana na punkcie tego chłopaka, zaczęła mi podkładać myśli, że on leci na swoją przyjaciółkę, że ona by była zła, gdyby widziała, że jej facet je z jednego słoika z inna kobieta (jedli raz jakieś buraczki, które przyniosła). W końcu w czasie ogromnego stresu w innych dziedzinach życia dostałam od niego zaproszenie na spotkanie z nim i jego inna przyjaciółką, ale byłam wtedy juz umówiona z tą moją przyjaciółką. Historia skończyła sie tak, że z tego spotkania pojechałam z przyjaciółka na spotkanie chłopaka z ta druga przyjaciółka i wybuchła mega awantura, pamiętam, że bardzo krzyczałam, że mnie nie kocha, a ona, że jestem nienormalna. Poźniej wyjechałam z miasta na miesiąc i wypisywałam do niego jakieś żale, on sie odsuwał, a poźniej okazało sie, że jest w związku (2 miesiące po naszym rozstaniu) z ta dziewczyna od buraczków, a na koniec mi powiedział, że ja go popchnęłam w jej ramiona. Jednocześnie moja przyjaciółka, która mi doradzała wróciła do swojego eks i powiedziała mi, że nie może sie ze mna spotkać w czasie mojego kryzysu, bo ma chłopaka. Kontakt z nia i z moim eks sie urwał. To były osoby, z którymi spędzałam najwięcej czasu i nagle zostałam sama. Moja samotność trwała 7 miesięcy ( bardzo cierpiałam i zmieniłam sie, nie bylam juz ta osoba co wcześniej, zaczęłam sie bardziej przejmować wszystkim ) Jednak w mojego 1 w życiu samotnego sylwestra założyłam konto na Tinderze. Poznałam faceta, z którym spotykałam sie 2 miesiące, a on powiedział, że mnie nie pokocha, że szuka czegoś innego. Następnie wpadłam w wir randek i podeszłam zadaniowo do sprawy. Chciałam bardzo znaleźć kogoś odpowiedniego. Raz mnie odrzucali, znikali, raz ja to robiłam. W końcu poznałam mojego ostatniego chłopaka, z którym (jestem?) od 2 lat. Ostatnio stwierdziłam, że przypomina mi mojego ojca - jest zdystansowany emocjonalnie, cichy przy obcych ludziach, a wybuchowy i nerwowy do najbliższych. Jednocześnie pracowity, wierny i opiekunczy. Jest bardzo ambitny i zależy mu na stworzeniu super warunków do życia dla przyszlej rodziny. Widziałam go jako męża i ojca. Przeszkadzały mi jedynie te wybuchy złości, które pojawiały sie od czasu do czasu, a w tym roku kiedy przeprowadziliśmy sie z mojego mieszkania do jego mieszkania zaczęły pojawiać sie również niemiłe słowa - ''wypier*** z mojego domu'', ''odpier** sie'', a raz na wakacjach gdy przyczepił się, że odpięłam jego ładowarkę z kontaktu bez informowania go o tym, zaczęłam naśladować jego dziwny ton głosu i próbować być tak irytująca jak on - nazwał mnie wtedy głupią dziw*ą. Poźniej oczywiście za te wszystkie słowa przepraszał. Ale mimo tego, że było poźniej juz dobrze, planowaliśmy ślub, dom i dziecko, to te słowa 'głupia dziw*a' 'odpier***sie' do mnie wracały. Dodatkowo przez te dwa lata mi powiedział może 3 razy, że mnie kocha i to było po moim dopytywaniu o to po roku związku. Zaczęłam pytać czy podczas przysięgi małżeńskiej powie, że mnie kocha, a on, że powie i bardzo mnie to dziwiło, że nie może robić tego w domu, a na ołtarzu przy ludziach powie.. tak jakby na pokaz. Wszystkie te historie opowiedziałam, aby przeanalizować moje podejście do związku tego i przeszłych. Moim aktualnym problemem jest to, że 2 dni temu mój chłopak sie znowu przyczepił o absurdalnie głupią rzecz, była związana z jego aktualną pracą (za którą nic nie zarobi, ponieważ ta rzecz ma być w przyszłym portfolio jego startupu, a poświęca na nia od 2 miesięcy po 13 godzin dziennie), ale kompletnie na nią nie wpływała. Ja wyśmiałam, że przejmuje się bardziej tym niż organizator tego wydarzenia. W pewnym momencie pamiętam tylko, że stał nade mną i cały czas gadał. Nie chciało mi sie go słuchać i użyłam jego słow sprzed miesiąca ' odpier?** sie', a on do mnie powiedział 'wypier** z mojego domu'. Byłam w szoku, nic nie powiedziałam, a za jakiś czas podeszłam do niego zapytać czy on tak serio. On milczał i długo sie zastanawiał. Stwierdziłam, że skoro tak długo sie zastanawia to musze zacząć sie pakować. Płakalam i pakowałam sie. Była juz noc, wiec zadzwonilam do mamy przy nim(to kawalerka) aby poradzić się, co robić, bo chłopak kazał mi sie wyprowadzić. Nie wdawałam sie w szczegóły. Ale w końcu zostałam jedną noc. Następnego dnia rano po nieprzespanej nocy, z opuchniętymi oczami musiałam jechać do pracy. Przed pracą wrzuciłam do auta reszte moich rzeczy i pojechałam do pracy, a po pracy ruszyłam do mamy (250 km trasy). Teraz jestem u mamy, rozpakowałam wszystkie rzeczy, ale w środę musze być w Warszawie w pracy. Przeprowadziłam jedną spokojną rozmowę z nim i ustaliliśmy, że dopoki nie bede mogla wprowadzić sie do swojego mieszkania (jest aktualnie wynajmowane i ma miesiąc wypowiedzenia) to mogę mieszkać u niego. W tej rozmowie powiedział mi również, że mnie nie kocha, a jak dopytywałam dlaczego mi wcześniej mówił, że nie musi mówić, że kocha, bo miłość okazuje przez czyny to zaczął mówić, że tak było. Dwie sprzeczne rzeczy - to okazuje przez czyny czy nie kocha?. Później zaczęłam dopytywać czym dla niego jest miłość, a on ' że to takie poczucie, że mógłby porzucić wszystkie marzenia dla tej osoby' i że tego przy mnie nie ma. W tym zwiazku robił ze mna różne rzeczy, na które nie mial ochoty - podróż do Azji, która ostatecznie mu sie podobała, a również poszedł na terapie po namowach, aby pracować nad wybuchami złości. Jeszcze tydzień temu rozmawialiśmy o tym, gdzie weźmiemy ślub, mówił, że ma plan na oświadczyny, a wczoraj po tej kłótni powiedział, że mnie nie kocha tym swoim rodzajem miłości. Mi sie wydaje, że go kocham taką dojrzałą miłością, nie jest to taka miłość szalona/namiętna jak do poprzedniego chłopaka. Jestem w stanie pójść na kompromisy, on tez był w stanie pójść na nie dla mnie. Wspieraliśmy sie i motywowaliśmy. Nie było słów 'kocham Cie'. Akceptowaliśmy swoje niedoskonałości, no może ja nie akceptowałam jego obgryzania paznokci. Jestem aktualnie bardzo rozwalona psychicznie i zdezorientowana. Bardzo chcialabym z nim byc i aby przepracował sobie różne tematy na psychoterapii, a następnie sworzyć rodzine. Jutro mamy rozmawiać o tym wszystkim, ale mam przeczucie, że on nie będzie chciał być ze mna, ze sie przelało, mówi, że za często sie kłócimy, ze kłótnie zawsze eskalują do dużego stopnia. Zastanwiam sie czy to moja wina, jego czy nasza. Nie wiem jak poprowadzić jutrzejsza rozmowę, aby sie dobrze skończyła. Boję się, że się ostatesznie rozstaniemy i znowu bede sama. Dodatkowo jestem bardzo lękliwa i nie wyobrażam sobie, aby znowu przechodzić przez wir randek.. nie chce tego. Nie chce poznawać nowych ludzi. Nie chce tracić kolejnych ludzi z mojego życia. Czasami myślę, aby rzucic Warszawe, prace, sprzedać mieszkanie i przeprowadzić sie do mniejszego miasta, gdzie mam bliskich.. lecz tutaj nie ma dla mnie pracy, a zdalnej nie dostanę. W Warszawie aktualnie nie mam nikogo prócz mojego chłopaka i 2 znajomych koleżanek, które maja swoje życie. Strasznie boję sie samotności. Prosze o doradzenie co powinnam zrobić, jak żyć, jeśli jutro dojdzie do rozstania. Przez miesiac bede musiala mieszkac u niego, pozniej sie wprowadze do swojego mieszkania. Będę jezdzila do pracy, wracała, chodziła na basen/rower, jednak wszystko to będzie bardzo samotne. Ludzie w pracy nie zaspokoją mojej potrzeby ciepła i bliskości...Z drugiej strony boje sie, że jak wroce do niego, te te zachowania agresywne beda sie powtarzać, jednak z kolejnej strony zaczął pracować nad tym u psychoterapeuty, wiec jest jakaś nadzieja. Zapomnialam dodac , że drugie rozstanie bardzo przeżyłam, musiałam sie wspomagać lekami typu xanax.. chodzilam na hipnoterapie aby zmniejszyć ból, niestety przez caly czas zwiazku z moim aktualnym partnerem wracałam myślami do tego zerwania z poprzednim, caly czas je analizowalam i wydaje mi sie, że nadal bede mimowolnie do tego wracac. Jak nad tym zapanowac? jaki rodzaj psychoterapii bedzie dla mnie najlepszy? jak postapic jutro?
Czuję się przytłoczona studiami i brakiem typowego życia studenckiego, boję się, że zmarnuję młodość

Witam, mam 22 lata w tym roku 23. 

Czuję się przytłoczona, czuję, że jestem w tyle. Po liceum miałam rok przerwy, ponieważ musiałam poprawić maturę, aby dostać się na wymarzoną studia, dodatkowo pracowałam zarobkowo, nie miałam wtedy zbyt wielu znajomych, większość czasu spędzałam w domu, co było dla mnie ciosem, ponieważ większość moich znajomych była już na studiach. Dostałam się na studia, na psychologię, ale na studia zaoczne, niestety nie udało mi się na dzienne, ponieważ moje wyniki nie były wystarczające. Uznałam, że mimo to i tak spróbuję, studia bardzo mi się podobają, oprócz tego pracowałam i mieszkałam z rodzicami, a na zajęcia dojeżdżałam co tydzień. Poznałam wiele osób, na uczelni, też znajomych, znajomych, ale nadal brakowało mi takiego “typowego życia studenckiego” np. mieszkania w akademiku czy wynajmowania mieszkania lub pokoju. 

Obecnie jestem na trzecim roku studiów i na drugim roku planowałam wyprowadzić się na próbę do akademika, ale dostałam fajną opcję pracy w miejscowości niedaleko mojego domu rodzinnego i tak zostałam aż do początku 3 roku. Później zachorowałam i przez 4 miesiące przebywałam w domu, jednocześnie szukając pracy, ale już chciałam gdzieś w mieście (pomyślałam, że może w tym razem uda mi się na próbę wyprowadzić - znaleźć pracę, potem może spróbować mieszkania w akademiku), ale niestety pomimo prób dostałam ofertę pracy znowu w tej samej firmie i się zgodziłam, uznałam, że już nie mam zbytnio oszczędności na swoje potrzeby i skoro jest tak ciężko, to przejmuje. Zastanawiam się, czy dobrze robię, oprócz tego moim ogromnym marzeniem jest Erasmus, bardzo chciałabym wyjechać na pierwszym semestrze 4 roku, ale boję się, że się nie uda i że będę żałować, że nie udało mi się ani wyprowadzić, ani wyjechać. Czuję się przytłoczona, większość moich znajomych wyprowadziła się od rodziców na studia, korzystając z młodego wieku studenckiego, a ja mam wrażenie, że dalej stoję w miejscu i boję się, że później będę żałować, że nie zrobiłam tego wcześniej, że zmarnowałam moją młodość. Niby mam jeszcze szansę wyprowadzić się po Erasmusie (jeśli się uda), ale nie wiem, czy będąc coraz starsza, będę chciała mieszkać w akademiku. Nie wiem już co robić, chciałabym się kogoś doradzić, porozmawiać. Za chwilę będę mieć 23, potem 24…a tak nie wykorzystuję tej młodości w pełni. 

Może to błahostka, ale naprawdę co jakiś czas do mnie to wraca i wykańcza emocjonalnie.

Będąc w związku 1,5 roku z partnerem, zauważam zmienność jego nastrojów i nastawienia do mnie
Będąc w związku 1,5 roku z partnerem, zauważam zmienność jego nastrojów i nastawienia do mnie, bez konkretnego powodu, aby ten nastrój mógł być zaburzony. Na co dzień jest bardzo rodzinny, dba i rodzinę, do tego jest perfekcjonistą i lubi przestrzegać rutyny dnia, planuje, powtarza się, opowiadając, co będzie robił od rana następnego dnia. Około co dwa tygodnie, wystarczy iskra, albo.nawet nie ma powodu, aby w jednej chwili stał się opryskliwy, hardy, obrusza się, albo milczy, jest nieprzyjemny, jakbym była jego wrogiem. Miewa też dni pobudzenia, kiedy dokucza, jest rozbiegany, głośny. Dni stabilnych jest więcej, jednak te "trudne" systematycznie się powtarzają, co powoduje spięcia w relacji, "ciche dni", zranienia. Do jakiego specjalisty udać się w celu diagnozy. Przyznam, że jest to uciążliwe i bywa bolesne i związek wisi przez to na przysłowiowym "włosku".
Osoba z autyzmem poszukuje wsparcia: problemy rodzinne, zajęcia terapeutyczne i lęki przed szpitalem

Jestem osobą w spektrum Autyzmu. Mam 29 lat, nie mam przyjaciół ani nie mam z kim sensownie porozmawiać o tym, czego mi bardzo jest potrzebne w życiu. Byłem w 2021 roku w Szpitalu Psychiatrycznym w IPIN w Warszawie i bardzo boję się, że znowu tam trafię, ponieważ leki, które dostaje od psychiatry, nie pomagają mi za dobrze. Nigdy nie byłem u żadnego terapeuty, a uczęszczam do jednej z placówek terapii zajęciowej, w której chcą mnie przenieść do innej placówki, też która by się specjalizowała pomocą takim ludziom. Dodatkowo jeszcze jest jedna sprawa, a mianowicie 30 sierpnia 2025 roku jest Wesele, na które nie chce iść, bo nie mam osoby towarzyszącej, która by ze mną chciała pójść na nie, a dodatkowo podobno tam też będzie dziadek mój, z którym nie umiem się zbytnio dogadać i który po chamsku obraża mojego ojca, twierdząc, że z nim byłoby mi lepiej, niż z matką moją, bo też takie stwierdzenie posiada partner matki mojej, który chciałby, aby ojciec przejął prawo do opieki nade mną, a na razie nie jest to możliwe. Gdzie szukać pomocy w tej kwestii, gdzie pisać i czy pobyt w szpitalu psychiatrycznym byłby wskazaniem do tego, żeby moje samopoczucie wyglądało lepiej, bo boję się tam iść, jakby co, bo boję się, że dostanę od kogoś krzywdy tam, a prawdopodobnie przez sytuację w domu matki mojej zachorowałem oprócz autyzmu na chorobę afektywną dwubiegunową, przez to, że żyje w dwóch światach - w świecie matki mojej, gdzie partner matki jest despotą i który pije alkohol i w świecie ojca mojego, który widać, że mnie bardzo kocha, bo zanim często zdarza mi się bardzo szlochać, bo także nie raz za dawnym miejscem zamieszkania, w którym miałem przyjaciół i dziewczynę, także mi się zdarza nawet przez sen szlochać, bo tęsknie bardzo za tamtymi chwilami, kiedy ojciec był jeszcze z nami i wiem, że wiele znaczy teraz dla mnie słowo "Tata", a przysiągłem sobie na swoje życie, że jeśli mimo autyzmu byłbym kiedyś tatą, czego bardzo pragnę, bo nawet ojczymem mogę zostać, to nie będę takim despotą, jakim jest obecny partner matki mojej, który obraża mnie od glutów, a nie raz od ojca mojego, przez co chciałem coś sobie zrobić, bo do tego mnie namawiał tak jak dziadek mój, którego w duchu nienawidzę za to. I mam pytanie, czy jestem dobrym człowiekiem mimo tego, że nie raz dostaje ataki od matki swojej, która boi się tego, że ją dla jakieś dziewczyny zostawię i że się od matki mojej wyprowadzę do niej lub do ojca mojego, bo mama moja mu zazdrości tego, że lepiej mu się w życiu układa od niej, przez co swoje frustracje wyładowuje na mnie, a ja później na takiej jednej dziewczynie z tej terapii zajęciowej o imieniu Joanna, przez co ją teraz bardzo przepraszam i jej rodzinę a szczególnie matkę jej, bo także swoje frustracje, które wynoszę z domu partnera matki mojej, na innych w tej placówce przenoszę. 

Proszę o odpowiedź, bo przez to, co się dzieje w placówce terapeutycznej, gdzie dostaje groźby telefonami do matki mojej i do ojca mojego jak nie spełnię ich oczekiwań, nie wiem, czy ja jestem winny temu wszystkiemu, czy oni są winni temu, że do takiego stanu mnie doprowadzili, który zagraża teraz zdrowiu psychicznemu mojemu i innych głównie tej dziewczynie, która tam uczęszcza od 2019 roku, bo też wiele razy się skarżyła matce rodzicom swoim na mnie, że jej taki Kuba z Aspergerem dokucza, przez co boję się teraz poważnych konsekwencji, że zostanę szybko wydalony z placówki zajęciowej, w której na szczęście jeszcze jestem i na szczęście mnie jeszcze nie wywalili z niej, a choć chcą teraz tam pisać do kuratorium oświaty o przeniesienie mnie do innej placówki też dla osób z Aspergerem, bo prawdopodobnie nie rozumieją, na czym polega moja niepełnosprawność, bo także prawdopodobnie nie rozumie także tego oprócz ojca mojego część otoczenia, w którym od 2017 roku mieszkam a w poprzednim miejscu zamieszkania rozumieli, na czym to polega i z czym to się je, bo też oprócz dziewczyny, z którą tam byłem to także interesowała się mną pewna dziewczyna o Imieniu Ania, którą bardzo chciałbym kiedyś znów zobaczyć i ciekawym doświadczeniem byłoby i nie raz sobie wyobrażam, co by było, gdybym to ja jej był chłopakiem a ona moją partnerką, bo widać, że mimo tego, że byłem w związku, to się mną trochę interesowała i nie raz mówiła, że w przeciwieństwie do mojej dziewczyny, z którą byłem na balu maturalnym w 2017 roku, nigdy by takiego świństwa, jakie mi ona zrobiła wtedy, mi nie zrobiła i że nigdy w przeciwieństwie do niej by mnie nie uderzyła. Pozdrawiam Kuba. A moim takim marzeniem jest, by się znalazła rzeczywiście placówka lub ośrodek, w którym nie stanie mi się żadna krzywda, bo takie marzenie ma też sąsiad mój, którego kuzyn mnie od 2022 roku nachodzi, a policja nic z tym zrobić dalej nie może i bardzo bym chciał, żeby znalazł się sposób na niego jakiś i także na dziadka mojego, który jest ojcem mamy mojej, który wysyła maile i pisma do prokuratury na mnie i na rodzinę moją i też kiedyś słyszałem, że chciał wysłać w tajemnicy bez mojej zgody zgłoszenie do Wojskowej Komisji Okręgowej i chciałbym powiedzieć, że gdyby się też znalazł sposób jakiś na to wszystko, to bym był bardzo zadowolony i nawet jeszcze bardziej szczęśliwy niż jestem teraz i marzę o najpiękniejszym w życiu poranku, kiedy obudzę się obok mojej ukochanej partnerki mimo Autyzmu a mimo zniechęcenia i mimo tego, że ludzie we mnie już nie wierzą, to ja nadal w siebie mocno wierzę i w to też wierzę cały czas, że gdzieś tam, a nawet i na rodzinnym śląsku, jak i nawet może i w Warszawie właśnie czeka na mnie przyszła żona. 

Dokucza mi poczucie samotności, brak grupy własnej. Jak sobie z tym poradzić?
Jestem samotny, mam 18 lat i nwm co z tym robic. Jestem mily dla innych ale nikt do mnie sam nie zagada. Nwm z czego to wynika, wszyscy z wszystkimi sie trzymają razem, mają swoje ekipy itd, ale nikt do zadnej mnie nie zaprosi, przecież widać że nikogo nie mam.
Lubię siebie i swój wizerunek, ale ludzie źle na mnie reagują. Nie chcę się zmieniać, co mam robić?
Dzień dobry! Zastanawia mnie dlaczego ludzie nie lubią mojego wyglądu. Mam specyficzny wygląd nosa, ogólnie twarzy oraz ubieram się niestandardowo, ale nie wulgarnie czy niechlujnie. Nie przeszkadza mi to wcale. Polubiłam swój nos, twarz i akceptuję swój wygląd. A ubiór jest taki jak kocham wyglądać. Mimo to często ludzie mówią mi uwagi na temat wyglądu, że coś niby jest nie tak z moim wyglądem, że ,,pewnie mam ciężko w życiu z takim wyglądem" i w ogóle. Poza tym jestem zawsze źle oceniana na początku. No może nie zawsze, ale w większości przypadków. A później jak ktoś mnie pozna to się grubo myli. Najgorsze w tym wszystkim jest, że ja wcale nie widzę brzydkiej osoby w sobie i nie chcę się zmieniać. Ale denerwuje mnie podejście innych. To nie jest tak, że nie mam znajomych. Mam, bardzo dobrych zresztą. Lecz przez to, że ludzie mnie traktują w ten sposób poważnie się zastanawiam czy nie zmienić czegoś w swoim wyglądzie. Co robić? Chcę być normalnie traktowana i akceptowana.
Duże zmiany życiowe z partnerem- kłamstwo, moja depresja i rozpad związku.
Od dawna cierpię na depresję. Z aktualnym partnerem jestem 1,5 roku, ale żeby z nim być, zrezygnowałam ze swojego ślubu z toksycznym byłym partnerem na kilka dni przed, co pociągnęło za sobą konsekwencje. Straciłam wszystkie oszczędności, mocno zepsułam więzi rodzinne, skrzywdziłam byłego (pomimo że ten związek był toksyczny) i jego rodzinę i byłam gotowa iść pod most, żeby być z aktualnym partnerem. Po roku związku dowiedziałam się, że mój obecny partner ma dzieci w Polsce, na które nie płaci alimentów, mieszkamy za granicą. Dowiedziałam się dopiero po roku, pomimo że pytałam się zanim zaczęliśmy być razem czy ma dzieci, nie przyznaje się do nich i okłamał mnie na samym początku i ukrywał to przez rok. Pomimo że zaufanie do niego przestało istnieć to byłam gotowa nigdy nie wrócić do Polski na stałe, co jest dla mnie bardzo ważne i zostałam z nim, bo go bardzo kocham. Na początku miałam w nim duże wsparcie, ale teraz wpadłam w gorszy okres depresji i on mnie nie wspiera. Kilka dni temu zaczął mi wytykać, że nic nie robie całymi dniami, o finansach (studiuję) i o sprawach łóżkowych. To dobiło mnie do takiego stopnia, że spakowałam walizki i wyszłam, ale wróciłam tego samego wieczora. On nawet nie próbował mnie zatrzymać, próbowałam z nim rozmawiać i powiedziałam, że jestem gotowa nad nami pracować, ale stwierdził, że nasz związek skończył się kiedy z walizką zamknęłam za sobą drzwi, i nie widzi w tym rozpadzie żadnej swojej winy. Wiem, że źle zrobiłam wychodząc z domu, ale już miałam tego dość, on nie zabiega o mnie, nie zależy mu, nie odezwał się nawet słowem, kiedy pakowałam walizki. Według niego to ja skończyłam związek wychodząc z domu, czuję się oszukana i zdradzona, bo mimo ukrywania takiej sytuacji i budowania tej relacji na kłamstwie, zostałam z nim i próbowałam to naprawić. On teraz przy chwili mojej słabości zakończył związek zasłaniając się moim zachowaniem, pomimo tego przez co przeszłam, żeby z nim być i co dla niego poświęciłam. Czy naprawdę jestem w błędzie? Czy to naprawdę moja wina, że ten związek się rozpadł? Nie mogę sobie psychicznie z tym poradzić, proszę o radę.
Jak radzić sobie z poczuciem przytłoczenia przez najbliższą rodzinę i odzyskać radość życia

Krótko: mam 45 lat, męża i syna 15 lat, rodziców, dom, kredyt, pracę… w życiu miałam szczęście do ludzi: nauczycieli, księży, lekarzy, szefów, współpracowników, lubię ludzi i myślę, że jestem lubiana! Natomiast najbliższa rodzina (syn, którego bardzo kocham i matka, raczej bez szału) wywołują u mnie skrajną frustrację, mam wrażenie, że w ostatnim czasie zawłaszczyli moje życie - po prostu mnie nie ma! Po telefonie od matki czuję się psychicznie wyczerpana, nawet jak jej nie widzę i nie słyszę, to wykańcza mnie na odległość! Humory syna kompletnie mnie rozwalają! Przez nich piękny świat wokół kompletnie mnie nie cieszy, nie mogę już dłużej! Jest jakiś ratunek dla mnie? Z góry bardzo dziękuję

Prosiłem mojego bardzo bliskiego przyjaciela aby o takiej jednej rzeczy nikomu nie mówił taraz wie to osoba która nie powinna to wiedzieć czuje jakby nóż mi wbijano w serce co zrobić z tą sytuacją
Przeszliśmy z partnerem przez trudny okres, zachowywaliśmy się wobec siebie jak przeciwieństwa. Teraz pracuję nad polepszeniem relacji, ale on chyba boi się i się odsunął?
Witam. Z moim partnerem byliśmy razem dwa lata. To był burzliwy związek. Mój partner był bardzo mocno zaangażowany emocjonalnie, pewny, budował plany, codziennie mówił do mnie czułe słowa, całował, mówił, że mnie kocha, podkreślał ile znaczę dla niego, itp. Niestety ja byłam odwrotnością, ciągle afery i zakazy, sprawdzanie, brak zaufania, humory, dużo negatywów, ale ostatnie pół roku to on przeszedł w moją motywację a ja w jego. Niestety, jak mi powiedział, on już miał dość a ja zaczęłam się starać za późno. Po tym czasie (równo 2 lata) on mnie zostawił. Ja starałam się utrzymywać z nim kontakt i takim sposobem znów po 2 miesiącach nie bycia razem i nie spotykania się, zaczęliśmy się znów spotykać. Spotykamy się tak już 2,5 miesiąca i stwierdziliśmy, że znów jesteśmy razem, nazywamy siebie parą, chłopak i dziewczyna. Niestety on ciągle miewa różne dni, przez 1,5 miesiąca mówił do mnie kochanie, słońce nie tak często, ale czasami, nawet potrafił powiedzieć, że mnie kocha. Natomiast od 2 tygodni znów zaczął się „odsuwać emocjonalnie” nie mówi kochanie, już prawie wcale, tylko ja mówię kocham cię, on oczywiście odpowiada mi tym samym, ale nie mówi tego pierwszy. Jak pytam czemu, dlaczego odpowiada mi „daj temu czas”, ale nawet sam nie pisze do mnie, tylko ja codziennie zaczynam rozmowę. Podkreślę, że mieszkamy razem. Nie wiem za bardzo, co mam zrobić, żeby wydobyć z niego tę stronę, którą miał przed zerwaniem, żeby pomóc mu wydobyć większe chęci do zbudowania naszego lepszego związku razem. Nie chcę tutaj niczego wymuszać, ale widzę, że on po prostu żyje ze mną, zasypia ze mną przytulając mnie codziennie, ale chyba jakby się boi? Że znów zostanie zraniony i przez to ten „dystans”? Nie wiem jak to rozumieć i jak wrócić do tego, jaki był? Jak mu pomóc znów się tak bardzo zaangażować? Coś mogę zrobić? Bo nie chcę go stracić.
Bombardowanie miłością (love bombing) - czy można przerobić te zachowanie na terapii?
Dowiedziałem się właśnie o zjawisku "bombardowania miłością" tzn. love bombing i wszystko co czytam na owy temat zdaje się być o mnie - jednak nie chce manipulować ludźmi, zawsze się tego bałem. Czy w ogóle można to przerobić na terapii by z takiego "schematu" zachowania wyjść?