
Nie wiem jak sobie poradzić w obecnym czasie, a mianowicie nadchodzą święta, a dla mnie to najcięższy czas w życiu
Dzień dobry , nie wiem jak sobie poradzić w obecnym czasie a mianowicie nadchodzą święta a dla mnie to najcięższy czas w życiu ( jednym słowem nienawidzę świat - boje się tego czasu i rzeczy z nim związanych ) . Co roku jest u mnie to samo , uciekam od życia w tym okresie i mam tak do stycznia - lutego . Ktoś wie jak można mi pomóc ??
Lola
2 lata temu
Teresa Łącka
Dzień dobry, w dłuższej perspektywie korzystnym dla Pani byłoby omówienie i przepracowanie trudności wynikających z przeżywaniem świątecznego czasu ze specjalistą. Nie precyzuje Pani z czego wynika niechęć do świąt, czy stoi za tym jakiś uraz z przeszłości. Jednak fakt, że konsekwencje tego czasu odczuwane są przez kolejny miesiąc lub dwa wskazuje na silne przeżycia z nim związane.
2 lata temu
Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Marta Żukowska
Dzień dobry,
W pierwszej kolejności, ważne, aby dowiedzieć się, dlaczego ten czas w roku napawa lękiem. Kiedy już zrozumiemy dlaczego tak jest, można opowiedzieć tę historię, nadać jej i tym samym temu czasowi nowe, dorosłe znaczenia, ( czy to było ok, czego brakowało, czego było za dużo według - już dorosłych- nas), przejrzeć definicje świątecznego czasu (które dano nam w dzieciństwie), oraz stworzyć swoje własne, dorosłe tradycje i znaczenia świątecznych dni. Często opowiedzenie o swoich emocjach, odnalezienie zrozumienia i wysłuchania, wypowiedzenie na głos tego, co wcześniej niewypowiedziane, oraz usłyszenie empatycznego komentarza - daje dużą ulgę, zmienia perspektywę oraz możliwość przeżycia tego czas zupełnie inaczej.
2 lata temu

Zobacz podobne
Jak radzić sobie z OCD: Wyzwania leczenia SSRI i psychoterapii
Dzień dobry, od około 2 tygodni przyjmuję leki z grupy SSRI na OCD, choruję na nie od wielu lat ale dopiero przez ostatnie około 2 lata przyjęło największe nasilenie. Uczęszczam też na psychoterapię. Problem jest taki, że nie wierzę w to, że mogę całkowicie wyzdrowieć. Po tym jak zaczęłam przyjmować leki czuję mniejsze napięcie i przede wszystkim zmniejszyła się u mnie psychosomatyka, ale nadal nie jest tak jak powinno być. Zdarzają się sytuacje gdy nadal bardzo paraliżuje mnie lęk, wszyscy oczekują, że teraz przez to, że biorę leki to będę żyć normalnie. Tylko co dla nich znaczy normalnie? Chodzę do szkoły, wychodzę czasami z rodziną w weekend. Nie spotykam się ze znajomymi, bo czuję się dla nich ciężarem. Obecnie mam przerwę świąteczną i wpadłam w jakiś dołek, jak chodzę do szkoły to czuję się średnio ale w domu jak widać też, z dnia na dzień coraz bardziej smutna. Rodzina ciągle mówi, że nie działa psychoterapia, na którą chodzę jakieś 2 razy w miesiącu, ciągłe komentarze, że nie ma niby poprawy mnie dobijają i wtedy przez 2 tygodnie tam nie chodzę. Miałam kiedyś terapię z inną osobą, tam chodziłam co tydzień ale kompletnie mi to nie pomogło, a potem wręcz szkodziło, ale mam wrażenie, że moim rodzicom bardziej się podobała ta poprzednia terapia, bo cytuję: "Mówiła im o czym rozmawiamy i były efekty" , lecz ten efekt trwał może dwa tygodnie. Obecnie efekty są lepsze dla mnie przede wszystkim mentalnie, przykro mi gdy rodzina jest tak niewierząca w efekty obecnej psychoterapii, bo idzie ona wolniej. Nikt nie pamięta jak chociażby na początku zeszłego roku bałam się wręcz wyjść z łóżka a teraz robię prawie wszystko, czego ode mnie wymagają ludzie wokół. Obawiam się tego, że leki całkowicie nie zadziałają, mam wrażenie, że czasami okłamuję sama siebie i terapeutę jak jest dobrze. Zawsze jak idę na sesję to faktycznie jest w miarę w porządku, lecz dosłownie dzień po zawsze coś się dzieje, nie wiem nawet jak to działa, że tak się dzieje... Bardzo chcę już żyć bez lęku w irracjonalnych sytuacjach, sam schemat myślenia przy OCD aż tak mi nie przeszkadza, wcześniej miałam sporo jego elementów ale nie odczuwałam lęku i żyło mi się doskonale. Nie wiem już co robić, nie chcę trafić do szpitala, ale pewnie tak będzie jak leki nie będą działać jeszcze lepiej, bardzo się boję dłużej nie żyć według tego "normalnego życia", którego wymagają ode mnie inni, bo pewnie sami mnie tam zamkną na żądanie...
Witam, od pewnego czasu tracę chęci do życia
Witam, od pewnego czasu tracę chęci do życia, pomaga mi tylko muzyka, ponieważ mój brat ,który był jedynym wsparciem się wyprowadza.
Co ze mną jest nie tak?
Nie radzę sobie z pewną sytuacją i może ktoś z Was mógłby spojrzeć na to obiektywnie?
Cześć.
Nie radzę sobie z pewną sytuacją i może ktoś z Was mógłby spojrzeć na to obiektywnie?
Z obecnym partnerem jesteśmy razem 6 miesięcy, świeża sprawa, ale na tyle poważna, że poznaliśmy swoje dzieci i innych członków rodziny i spędzamy wszyscy razem wspólne weekendy.
Poznaliśmy się, gdy partner był w trakcie rozwodu. Już była żona zdradzała go, do tego ma problem z alkoholem (dwukrotnie była na prywatnym odwyku, niestety bezskutecznie). Partner wyprowadził się i złożył pozew w momencie, jak dowiedział się o kolejnym romansie ex- małżonki, która już następnego dnia po tym fakcie zamieszkała z kochankiem. Ich sielanka trwała pół roku. Okazało się bowiem, że kochanek zdradzał ją i dlatego się rozstali. Problem w tym, że ta kobieta teraz miesza w głowie i mojemu partnerowi i mi. Do niego ciągle dzwoni, szuka drogi do powrotu, grozi, że znowu zacznie pić i manipuluje ich dziećmi tak, by nie chciały widywać się z tatą. Do mnie wypisuje z kont swoich córek, że mnie nie lubią, że nie chcą, abyśmy byli razem i że tata i tak kocha mamę.
Partner martwi się teraz praktycznie o wszystko: o dzieci, o byłą żonę i o nasz związek.
Ja z kolei martwię się, że go stracę z powodu tych wszystkich gierek.
Jak rozmawiać z partnerem? Jak w ogóle odnieść się do całej tej sytuacji? Czy konfrontacja naszej trójki to dobry pomysł? Czy może to partner powinien wyjaśniać wszystko z ex?
Po raz pierwszy od mojego rozwodu (5 lat temu) czułam się naprawdę spokojna, szczęśliwa i kochana. A teraz mam wrażenie, jakby wszystko miało runąć... Skąd we mnie ta niepewność? Czemu wątpię w partnera, chociaż tych wątpliwości wcześniej nie miałam? Czy jestem podatna na manipulacje ex małżonki, czy też intuicja karze o sobie pamiętać? Na samą myśl o tej całej sytuacji mam mdłości, nie mogę jeść, czuję mrowienie z tyłu głowy, trzęsą mi się ręce a w oczach pojawiają się łzy...
Kryzys przy poczuciu bezwartościowości w relacji seksualnej, niechęci do siebie.
Dzień dobry.
Mam już dość życia. Czuję się w środku jak wrak człowieka. Mam 45 lat dwoje dzieci i żonę, choć sam już nie wiem.
Problem może wydawać się śmieszny. Aczkolwiek dla mnie nie jest. Są dni, że chciałbym już odejść. Od urodzenia borykam się z problemem mikropenisa. Rodzi się pytanie jakim cudem mam żonę. Nie wiem. Od nie wiem kiedy nie kochamy się. Ja z powodu okropnych kompleksów nie inicjuje, żona z kolei nawet nie porusza tematu seksu. Wiem, że nie daje jej satysfakcji tym co mam (niecałe 8cm). Byłem na operacji z tego powodu. Lekarze przed zapewniali, że odzyskam swój normalny rozmiar. Okazuje się że w dzieciństwie miałem jakiś zabieg i ten mikro to nieudana ingerencja lekarzy. Przed ostatnim zabiegiem byłem pełen nadziei. Czułem, że moje życie w końcu nabierze barw. Po wszystkim okazało się, że rozmiar zmienił się, ale o dwa cm w dół. Lekarze teraz nabrali wody w usta. Moja samoocena praktycznie nie istnieje. Zauważam po sobie symptomy depresji. Oddałbym kilka lat życia, żeby chociaż trochę poczuć się jak facet. Mój członek teraz wygląda dramatycznie. Z obrzydzeniem patrzę na siebie. Zasypiamy z żoną bez słowa. Nawet wracając z pracy nie pocałujemy się. Mam wrażenie, że żyję w jakimś koszmarze. Często budze się w nocy i płaczę z bezsilności. Nie chcę już tak żyć. Są dni, że mam w sobie tyle siły i samozaparcia, że postanawiam skończyć ze sobą. Jednak okazuje się, że nie mam odwagi. W głowie cały czas dzwonią mi słowa żony, kiedy powiedziała mi, że jej były miał wielkiego penisa. Innym razem tak od niechcenia złapała mnie za krocze i powiedziała mój boże tam nic nie ma. Czuję potrzeby seksualne, ale tłumie to w sobie na tyle, ile mam siły. Lęk i wstyd mi nie pozwalają. Nie mam już siły.
Bardzo się boję, nie mam motywacji ani siły na nic, dopada mnie mgła mózgowa. Chcę coś robić, ale to jest silniejsze ode mnie.
Witam, co jest ze mną nie tak, co mi dolega?
Nie mam za grosz motywacji, nie mogę nic zacząć nawet, gdy się jakimś cudem zabiorę do czegoś, to się w ułamku sekundy rozpraszam i myślę o innych zajęciach. Tak, że nie mogę zacząć zadania, o ile w ogóle uda mi się zmotywować, często siedzę po prostu i się patrzę w ściany, nie chcę się ruszać i bardzo się boję, często serce mi wali i strasznie się boję nawet nie wiem czego. Gdy przytrafi mi się nawet jakaś drobna porażka, od razu popadam w obłęd, dopada mnie mgła mózgowa i do końca dnia nic nie mogę zrobić, jestem jakby nieczynny i do tego ten ucisk w klatce piersiowej. Nie umiem się zrelaksować, jestem praktycznie cały czas w chronicznym stresie, byle błahostka potrafi mnie unieruchomić na cały dzień, nie wiem co mi jest, ale strasznie cierpię - byłem ambitny, miałem plany, chciałbym je realizować, ale naprawdę nie mogę - to jest dużo silniejsze ode mnie.
Co mi jest? Jak to leczyć? I czy w ogóle da się?
