
Czy terapia narcyza powinna polegać na wybaczeniu sobie?
Witam. Czy terapeuta osoby zaburzonej (narcyz ukryty) może mówić, żeby nie czuła się winna za to, co zrobiła swojemu partnerowi i wcześniejszym partnerom, jak i swojemu synowi?
Że stan psychiczny, w jakim on się znajduje, nie może być przyczyną jej zachowań, bo jako osoba dorosła sam decyduje o swoim życiu i zawsze mógł odejść z tej relacji jak czuł, że coś złego zaczyna się z nim dziać?
Czyli wina za przemoc psychiczna, najgorsze manipulacje, próbę doprowadzenia do samobójstwa jest po stronie ofiary? Bo jako osoba dorosła jest za siebie odpowiedzialna? Ktoś kto całe życie siebie samego okłamywał, żeby nie czuć się winnym w końcu doznaje skruchy, szuka pomocy specjalisty, żeby pomógł w uleczeniu siebie by nie krzywdzić więcej innych ludzi, słyszy coś takiego! Jaki może być te go finał? Według mnie to tylko w ulepszeniu się bycia złym.
MB

Anna Lewandowska-Bernat
Dzień dobry,
Terapia jest procesem złożonym i obejmuje wiele faz. Faza wybaczenia sobie jest istotnym elementem tego procesu, ponieważ często umożliwia przejście do fazy wzięcia odpowiedzialności za swoje działania. Gdyby te etapy miały przebiegać w odwrotnej kolejności, poczucie winy i wstydu mogłoby być tak silne, że uniemożliwiłoby zmianę. Terapeuta nie jest osobą, która osądza, ale osobą, która wspiera w dążeniu do zdrowia i realizacji celów klienta, a nie jego rodziny.
Osoby cierpiące na zaburzenia narcystyczne często były wykorzystywane i doznawały przemocy fizycznej oraz psychicznej w dzieciństwie. Ich rodzice byli nieobecni lub agresywni. Leczenie polega na zaoferowaniu klientowi tego, czego nie otrzymał w dzieciństwie, a w przypadku narcystycznych zaburzeń jest to uwaga, empatia i zrozumienie. Może się to wydawać paradoksalne, tak jak Pan/Pani twierdzi, a nawet może być postrzegane jako "ulepszanie kogoś, kto jest zły". Jednak to przerzucanie winy na drugą osobę, ocenianie i przemoc doprowadziły do tego, że ta osoba stała się taka, jaką jest. Bycie oceniającym, krytycznym i surowym jedynie utrwala te wzorce.
Co do relacji – zawsze tworzą je dwie osoby, które powinny wziąć odpowiedzialność za to, jak funkcjonują w tej relacji. Przemoc nie występuje tylko w jednej osobie, ale w relacji między dwiema osobami. Często mówimy o tzw. trójkącie dramatycznym, w którym osoby przyjmują role kata, ofiary i ratownika. Role te często wynosimy z domu. Osoby, które doświadczyły bycia ofiarą, często szukają partnerów, u których łatwo pojawia się rola kata. Leczenie polega na uświadomieniu sobie swojej roli, wybaczeniu sobie oraz wzięciu odpowiedzialności za swoje postawy. Dla osoby, która była ofiarą, kluczowe jest zrozumienie, że jej odpowiedzialność polegała na tkwieniu w tej relacji, co stanowi ważny element zdrowienia i odzyskiwania poczucia kontroli oraz sprawczości. Dramat trójkąta polega na tym, że wszystkie osoby zaangażowane w ten układ, czując się w sytuacji bez wyjścia, przerzucają winę za swoje problemy na innych. Dlatego w procesie leczenia ważne jest odejście od obwiniania.
Z tego, co Pan/Pani pisze, wnioskuję, że raczej był Pan/Pani w roli ofiary lub ratownika, a empatia okazywana przez terapeutę byłemu partnerowi jest dla Pana/Pani trudna do zaakceptowania. Zachęcam do rozpoczęcia własnej terapii, aby przepracować doznane krzywdy. Warto skupić się na sobie i swoim procesie zdrowienia. Ofiary przemocy często utkną w poczuciu skrzywdzenia i chęci ukarania swojego sprawcy, nawet moralnie. Chcą, by sprawca naprawdę poczuł wagę wyrządzonych krzywd. Niestety, najczęściej prowadzi to donikąd i nie przynosi upragnionej ulgi.
Mam nadzieję, że to wyjaśnienie choć trochę pomoże.
Pozdrawiam serdecznie.
Anna Lewandowska-Bernat

Zobacz podobne
Na wstępie przepraszam wszystkich, jeśli ten wpis sprawia wrażenie chaotycznego i zbyt długiego. Potrzebuję pomocy.
Jestem chyba już na 4-tej terapii i ta z kolei trwa już ok. 2 lat i robi się coraz groźniej. Na stronie mojego terapeuty widnieje informacja, że pracuje on w nurcie psychoanalitycznym (psychodynamicznym). Terapeuta zachowuje się tak, jakby miał w głębokim poważaniu co ze mną będzie, pomimo że nigdy nie wiedziałem i nadal nie wiem w jaki sposób miałbym rozwiązać swoje problemy. Co więcej, gdy widzę jakie rozwiązania zostają mi po terapii (czyli to co wiedziałem i przed terapią) to nie chcę tego robić, bo przecież na tym m.in. problem polega, że chcę uciec od cierpienia.
Terapia ta przypomina jakieś szaleństwo, przykładowo gdy wspomniałem mu, że martwię się wypadającymi włosami to ten śmiał się mówiąc, że przejmuję się takimi rzeczami (wg. niego nic nie znaczącymi) zamiast przejmować się tym, że lada moment, gdy zostanę sam umrę z głodu ... Jakby tego było mało straszy mnie możliwością zachorowania na raka i konsekwencjami chemii bez posiadanego ubezpieczenia zdrowotnego ... W innym momencie mówi coś skrajnie przeciwnego, że naprawdę wierzy, że można tak żyć i w tym nie ma niczego niewłaściwego. Czy on się mną bawi ?! Czy to nie jest skrajnie nieetyczne działanie ?! A może to zwykła technika służąca temu bym się na niego porządnie wkurzył, a tego się bardzo boję i wstydzę ??
W moim życiu największą rolę odegrała matka, której nadopiekuńczość zniszczyło mi poczucie własnej wartości i sprawczości + "rówieśnicy", którzy w szkole się nade mną znęcali, co tylko pogłębiało moje deficyty i chęć ucieczki w kierunku domowego azylu. Teraz mam 37 lat, nigdy nie byłem w żadnym związku, nie miałem dziewczyny, nie mam znajomych, nie mam od wielu lat pracy, mieszkam z rodzicami, nie wyobrażam sobie już życia poza domem jak i ciągle w nim. Nigdy nie byłem, nie jestem i uważam, że jak tak dalej będzie to i nigdy nie będę w stanie zdecydować w jaką stronę pójść. Boję się każdej pracy, boję się poznawania ludzi, boję się oceny, boję się życia, boję się bólu, boję się bania i "żyję" pod dyktandem niewyobrażalnie toksycznego wstydu, który rośnie wraz z wiekiem i wciąż niekończącej się bezsilności, oraz ciągłego narzekania (tak jak to robią moi rodzice). Zdanie by "wziąć odpowiedzialność za swoje życie" rozumiem tak naprawdę jako "poddać się karze", której przecież najbardziej się boję i której całe życie chcę uniknąć. Mój terapeuta zachowuje się jakby tego totalnie nie rozumiał dobijając mnie coraz bardziej.
Co ja mam zrobić ?! Przecież nie chcę skończyć na ulicy, a na dodatek nie chcę życia obciążonego konsekwencjami, których nie mogę już naprawić jak chociażby to, że jeśli jakimś cudem dożyje do emerytury to będzie ona głodowa i zginę tak czy siak, nie wspominając już o tym, że resztę życia spędzę samotnie ... Takie życie to koszmar, z którego już się nie wybudzę, a jedynym "pocieszeniem" jest samobójstwo lub śmierć naturalna. Doszedłem do wniosku, że założyłem sobie by terapia była dla mnie czymś co daje mi poczucie wyjścia do ludzi, ale w bezpiecznym środowisku. Skoro życie poza terapią nie toczy się w takim środowisku to terapia mi nie pomoże. A może problem leży w niedopasowaniu terapii do mnie ? Jeśli tak to proszę o informację w jakim nurcie powinienem się poruszać. Błagam o pomoc pomimo, że już prawie straciłem ostatnie resztki nadziei.
