Left ArrowWstecz

Witam, piszę ze skomplikowaną sprawą. Nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić może ktoś pomoże to jakoś sensownie i logicznie rozwiązać...

Witam, piszę ze skomplikowaną sprawą. Nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić może ktoś pomoże to jakoś sensownie i logicznie rozwiązać... A więc może zacznę tak, nadszedł grudzień i pewnego dnia podczas kłótni (wtedy jeszcze moja narzeczona) zaczęła mnie namawiać, żebym pojechał do siebie do domu na jakiś czas, żebyśmy od siebie odpoczęli, bo sporo w ostatnim czasie się kłóciliśmy (generalnie te kłótnie były praktycznie w 95% spowodowane przez moje nieodpowiednie i nieodpowiedzialnie zachowania, wtedy tego jeszcze nie rozumiałem). I generalnie ona wyszła następnego dnia do pracy i długo nie wracała i nie odbierała ode mnie i po jakimś czasie w końcu zaczęła pisać, że już nie chce ze mną być, że mam się spakować, że przez to, jak się zachowałem i co robiłem, to ona straciła do mnie zaufanie i przez to też już do mnie nie czuje, że wyczerpałem ją psychicznie i ma już tego dość. Byliśmy ze sobą 6.5 roku. Więc ogólnie jak przyszła w końcu domu to błagałem ją, żeby mi dała ostatnią szansę, że teraz serio się ogarnę totalnie i że nie pożałuje tego. Uzgodniłem z nią, że pojadę do siebie na tydzień i nie będę się z nią kontaktować i potem może wrócę, to zobaczymy i po 6 dniach dzwoni do mnie, że mam nie wracać, że ona mi odeśle rzeczy i wgl... Dobra ja i tak pojechałem, mimo że miałem 450 km do miejsca, gdzie mieszkaliśmy razem. Czekałem na nią. Znów z nią rozmawiałem, błagałem ją, przepraszałem i wgl, ale to nic nie dało. Ona była totalnie bez jakichkolwiek uczuć do mnie po 6.5 latach czułem jakbym gadał z jakąś totalnie inną osobą, którą jakbym pierwszy raz widział na oczy, to był totalnie ktoś inny. Ale podczas rozmowy powiedziała, że teraz nie chcę ze mną być, ale za jakiś czas no na przykład za pół roku nie wyklucza, że może, ale też nie może wykluczyć, że kogoś innego nie znajdzie. Ogólnie robiła już teraz wszystko, aby żebym jej dał spokój i sobie poszedł (generalnie rozumiem, że tak chciała, bo wiem, co robiłem źle i wgl i każdy by tak zrobił). Ale jest tego wszystkiego inny problem. Mianowicie jak ona tego pierwszego dnia nie odbierała, ja zadzwoniłem do swojego (wtedy jeszcze przyjaciela), żeby się wygadać, bo zawsze sporo gadaliśmy na różne swoje prywatne sprawy. Ja zawsze na niego mogłem liczyć.. i generalnie do momentu aż jeszcze nie widziałem, że ona nie da mi tej szansy, to miałem z nim kontakt. Pytał co tam, jak się trzymam i wgl.. A gdy już się dowiedział, że nie mieszkam z nią i że nie mam z nią kontaktu i generalnie wszystko mu powiedziałem, jak wyglądało między nami, to przestał do mnie dzwonić, pisać (mówię, pewnie ma znowu jakieś problemy zdrowotne, bo miał i ma dalej spore albo ma dużo roboty i po prostu któregoś dnia się odezwie). Choć miałem już od tego dnia, kiedy ostatni raz z nim gadałem przeczucia, że on coś knuję, bo słuchał tylko, co ja mówię i jakby zbierał informacje, które może wykorzystać przeciwko mnie... (ale nie no mówię jak przyjaciel, nie zrobiłby mi takiej rzeczy). Jak się potem okazało, dowiedziałem się 31 grudnia, że moja była ma chłopaka, bo napisałem jej życzenia noworoczne itp, a ona mi odpisała i napisała, że jest szczęśliwa z obecnym chłopakiem... ja odpisałem jej : to pozdrów****** I ona napisała, dlaczego o nim piszę, a ja to, że kto niby inny, a ona, że ktoś inny jej sprawa i ja napisałem to powodzenia i po prostu odpuściłem (generalnie jeszcze wtedy nie byłem ciągle pewnym czy to na pewno on, ale coś w moim organizmie cały czas mówiło, że to on, ale nie potrafiłem w to uwierzyć). I generalnie sprawa wygląda tak, że moja była narzeczona, z którą byłem 6.5roku aktualnie jest z moim byłem przyjacielem, ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze. Ja wiem o tym człowieku bardzo dużo i wiem, że on od zawsze miał problem, żeby jakąś kobietę spotkać, bo każda jedna go zlewała, a on potrafił każdego wysłuchiwać był takim "psychologiem" zawsze dobra rada. Ludzi do niego ciągnęło, a on zbierał tylko informacje i wykorzystywał je w odpowiednim momencie. Wiele osób mi kazało na niego uważać, ale ja mówiłem, że zawsze na niego mogę liczyć i zawsze to broniłem i mówiłem, że ludzie przesadzają. I problem jest taki, że ja wiem, że jeśli on by do niej nie zaczął gadać ani pisać jakbym ja mu nie powiedział o swoich problemach to byśmy z moją była byli z powrotem razem, bo generalnie strasznie ją kochałem (ale miałem swoje problemy trochę natury psychicznej, które teraz ogarnąłem i jestem totalnie innym człowiekiem, ale na zdecydowanie plus) i nie chciałem jej teraz nic utrudniać i robiłem wszystko, jak chciała... Ale no ogólnie dowiedziałem się tak z 2 tyg., że miała problemy też psychicznie i prawdopodobnie chodziła od jakoś listopada po kryjomu do psychologa i sobie nie radziła z tym wszystkim, ale nic nie dała po sobie poznać, że chce się rozstać czy coś była cały czas taka sama (ale generalnie ja też mogłem wtedy tego nie zauważać) i ogólnie to ona za czasów dziecka miała bardzo duże problemy zdrowotne. Cudem jest, że wgl żyje i jest teraz zdrowa. No i sprawa wygląda tak, że po prostu ten były przyjaciel zaczął do niej pisać i wspierać ją a ona była zrozpaczona po rozstaniu i była dla niego bardzo łatwą zdobyczą, bo wiedział wszystko o mnie, a ona nie widziała, że on wie, więc zaczął jej mówić to, co chciała usłyszeć, bo on potrafi bardzo dobrze manipulować ludźmi (nie jedna osoba mnie przed tym ostrzegała) i po prostu ona poczuła w końcu, że ktoś ją wspiera i rozumie i potrafi zrobić to, co ona chce... Generalnie nie powinno mnie to już interesować, bo to jej życie jej sprawa, ale nie potrafię się pogodzić z tym, że sam jego na nią wręcz nasłałem (bo pamiętam, jak w rozmowie przez telefon mówiłem mu, że bym nie chciał, żeby ktoś teraz kto zna też mnie i tę sytuację nie zaczął jej wspierać, bo to ich połączy, on na to nic nie odpowiedział, bo już coś planował), ale kto by się spodziewał, że były przyjaciel może tak wykorzystać sytuację. I nie potrafię sobie poradzić z myślą, że wiem, że on ją zmanipulował i ja o tym wszystkim wiem, co i jak się stało, a nie mogę z tym nic zrobić, bo ona nie wysłucha mnie teraz, bo liczy się tylko on, bo mówi jej co chce, bo teraz razem na mnie cisną i on robi wszystko lepiej teraz niż ja, bo wie, co robiłem źle, więc oczywiście, że w jej oczach jest dużo lepszy, a wiem, że ten człowiek jest strasznie fałszywy i może ją skrzywdzić. Ja cały czas próbuje się oszukiwać, że jej teraz nienawidzę, że już nie chciałbym z nią być, a tak naprawdę cały czas ją strasznie kocham i chciałbym z nią mieć kiedykolwiek jeszcze jakiś kontakt, bo jest dla mnie najważniejsza osoba na świecie... Myślę, że z czasem bym jej to wszystko jakoś wybaczył i stworzyłbym z nią to wszystko, co razem planowaliśmy... Co ja mam z tym wszystkim zrobić, bo ona nie wysłucha tego, że to wszystko było zaplanowane i wgl, że on ją manipuluje. Generalnie ja wiem, że na 110% nie mieli nic wspólnego, bo spędzaliśmy ze sobą każdą, chwilę pracowaliśmy razem i wgl więc na pewno wcześniej się nie spotykali ani nie pisali, tylko dopiero w momencie aż ja jemu powiedziałem, że z nią nie jestem (a on generalnie do każdej laski zarywał, ale miałem go za przyjaciela). Wiem generalnie jestem sam sobie winny, bo o problemach w związku nie mówi się byle jakim ludziom, tylko idzie ewentualnie do psychologa lub rozmawia z rodziną, a nie... Generalnie nie wiem, co ja mam z tym wszystkim zrobić, bo wiem, że nigdy o niej nie zapomnę, a nie potrafię żyć ze świadomością, że ktoś wykorzystał moją naiwność i manipuluje i może skrzywdzić osobę, która cały czas kocham, a ja nie mogę nic z tym zrobić... Jak radzicie rozwiązać tę sytuację najlepiej, żeby to naprawić lub w jakiś sposób ostrzec.
User Forum

Anonimowo

2 lata temu
Aleksandra Pawlak

Aleksandra Pawlak

Drogi Panie, rozumiem, że jest Panu trudno po rozstaniu. Dodatkowo czuje się Pan zdradzony przez przyjaciela. Proszę jednak pamiętać, że jako ludzie nie możemy oczekiwać zmiany od innych, a jedynie od siebie. Trudności, z jakimi się Pan obecnie boryka, są całkowicie normalne po zakończeniu związku, zwłaszcza z tak długim stażem. W tym kontekście warto się zastanowić, na co Pan ma wpływ, by poprawić własną jakość życia. 

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Relacja z mężczyzną, z którym spotkania kończą się seksem. Czy nie nazwaliśmy naszych uczuć miłością, bliższą relacją? Nie wiem czy wracać do tego.
Dzień dobry. Mam pewien problem, który nie daje mi spokoju. Całą szkołę średnią przyjaźniłam się z pewnym chłopakiem. Nagle pod koniec szkoły wylądowaliśmy w łóżku. Spotykaliśmy się normalnie jak dawniej jeszcze 2 lata. Ale zdarzało nam się wyładować w łóżku. Nigdy nie byliśmy razem. W pewnym momencie, gdy zaczęłam się z kimś spotkać On zaczął mnie zapraszać na wyjazdy nad morze, w góry, imprezy rodzinne. Wycofałam się, bo się bałam, że będę cierpiała. Po roku znalazł kobietę, był z nią jakiś czas. Zerwali, ale kontakt w moją stronę wrócił. Tylko nie taki jak kiedyś, bo teraz jak się widzimy to kończy się łóżkiem. Ciągnie mnie do niego od strefy łóżka, wiem, że ja jego też. Co myśleć o takiej znajomości? Nasze wiadomości też nie są takie jak kiedyś, nie pisze co u mnie, jak się czuje, tylko pisze co by nie zrobił itp. Wiem, że to przykre, bo nie mam już 20 lat. Co więcej często myślę co gdyby... a mam faceta... i nie wiem, to była prawdziwa miłość, której nigdy nie nazwaliśmy po imieniu? Czuję się rozdarta, bo proponuję spotkanie, a mam faceta. Ale wiem też, że to co do niego czuje jest silniejsze niż wszystko inne. Co zrobić? Jak to odbierać?
Jak poradzić sobie z nagłym ochłodzeniem relacji z przyjaciółką?

Ostatnio moje relacje z koleżanką znacznie się pogorszyły. Przestała do mnie pisać prywatnie, nawet jeśli coś ode mnie chce, to pisze przez grupę, a moje wiadomości ma w głębokim poważaniu. W relacji "na żywo" jakoś zobojetniałem w jej oczach, nie ma już uśmiechu na przywitanie ani nic. Dzisiaj mnie nawet zignorowała zupełnie i się nie przywitała. Podobnie jak ona dla mnie, tak ja dla niej byłem "głównym" znajomym. Wiem, że ma chłopaka i zna się z nim co najmniej od roku. Przyznam, że mi się podoba, ale nigdy jej tego nie okazywałem, żeby nie psuć relacji... a jednak. nie wiem, co zrobić.

Co mam zrobić, gdy jestem zagubiona w życiu?
Jestem zagubiona w życiu, nie wiem czego dokładnie chce, mam dzieci nie potrafię się z nimi dogadać, a bardzo bym chciała. Co mam robić?
Jak uwolnić się od uzależnienia psychicznego od drugiego człowieka, który zaś uzależniony jest od narkotyków?
Jak uwolnić się od uzależnienia psychicznego od drugiego człowieka, który zaś uzależniony jest od narkotyków?
Poczucie winy i lęk przed odejściem od partnera uzależnionego. Dlaczego czuję wyrzuty sumienia? Jak sobie poradzić?
Co mam zrobić, by przestać czuć się winna tego, że chcę odejść od partnera, który jest uzależniony od alkoholu, hazardu i narkotyków? Chce ratować siebie i dzieci. Nie chce dłużej tak żyć, bo dzieci są małe jest ich 2 i za chwilę rodzi się 3. On nie pracuje. Nie dba o dzieci, nie dba o mnie nawet podczas mego pobytu w szpitalu. Mimo to ciągle mam poczucie winy, że chcę wychodząc ze szpitala odejść i niego wraz z dziećmi. Czuję jakbym go zostawiła ma pastwę losu, bo wiem, że zostanie bez dachu nad głową. Jak wyleczyć te poczucie winy, dlaczego czuję strach i boję się, że popełniam błąd. Wiem, że nie, ale tak bardzo boję się samotności, boje się, że pęknie mi serce jeśli okaże się, że szybko znalazł inną kobietę. Dlaczego się wgl tym przejmuję? Jak mam z tym walczyć?
Wiele lat temu wyszłam za mąż za sporo starszego ode mnie mężczyznę
Wiele lat temu wyszłam za mąż za sporo starszego ode mnie mężczyznę, nigdy nie poznałam chłopca w swoim wieku, kiedy patrzę wstecz, wydaje mi się, że się starłam chodziłam na imprezy, jeździłam na klasowe wycieczki, wypady w czasie studiów itp - po prostu się nie udało.... . Poznałam wtedy swojego przyszłego męża, był już wiele lat po rozwodzie, z dorosłą córką, był niechętny ślubowi, ale jak podpisałam intercyzę, wzięliśmy ślub cywilny. Nie mogliśmy mieć wspólnych dzieci (moja onkologiczna operacja), żyjemy zgodnie, i do tej pory sporo jeździliśmy po świecie jednak choroba moja i męża oraz jego wiek zastopowała naszą wspólną pasję. Od pewnego czasu widzę, że tak naprawdę nie mamy nic wspólnego zarówno materialnie, jak i psychicznie, żadnych planów na przyszłość. Mieszkam w jego domu, ale wiem, że po jego śmierci będę musiała go opuścić i zostawić córce, wracając do domu rodziców, którzy również są chorzy onkologicznie. Nie mam totalnie nic swojego oprócz pracy zawodowej i 53 lat na karku. W tym momencie uciekam w pracę, która daje mi poczucie stabilności, że gdzieś należę, że jestem częścią normalnej społeczności, ale to nic nie rozwiązuje, coraz bardziej się boję, jestem bezsilna, jakbym tonęła. Wiem, że sama jestem winna, będąc młodą osobą (wtedy 26 lat) nie przewidziałam, że tak potoczy się moje życie, a teraz nie widzę żadnej drogi....
Chorobliwa zazdrość o męża
Jak mam pokonać chorobliwa zazdrość o męża? Chodzę na terapię ale na razie to mi nie pomaga.
Nie panuję nad agresją, gdy dzieją się mi przykre rzeczy.

Kilka faktów o mnie: Jestem przed 30. Nie jestem brzydki, ale zawsze miałem kompleksy. Nigdy nie potrafiłem poderwać dziewczyny, zawsze to one podrywały mnie. 

Miałem bardzo trudne dzieciństwo, ojciec pił ciągle i znęcał sie i bił mamę i mnie, miał takie odpały, że robił bardzo złe rzeczy, nie napiszę tego.

Miałem ciągle problemy w szkole i problemy z agresją. Na początku gimnazjum zacząłem dużo ćwiczyć na siłowni, bardzo przybrałem, zacząłem jeździć z dużo starszymi znajomymi po zabawach i ciągle się biliśmy, imponowało mi to jak oni opowiadali co to nie robili po takich imprezach. W końcu podczas kolejnej awantury w domu pobiłem ojca i robiłem to notorycznie, gdy tylko zaczął robić awantury, aż przestał - wiedział, że nie da mi rady. 

Dorosłem, przestałem się bić, znalazłem dobrą pracę i poderwała mnie dziewczyna, zaczęliśmy chodzić ze sobą, ale dowiedziałem się, że mnie zdradza i nie zerwałem, bo nigdy nie potrafiłem tego zrobić, za to stałem się agresywny w stosunku do niej, wyzywałem ją przy każdej kłótni od najgorszych, po 4 latach zerwała ze mną, nie mogłem sobie z tym poradzić - ciągle pisałem do niej i wyzywałem ją, aż podała mnie na policję. Po tej akcji zerwałem całkiem kontakt z nią. 

Było mi bardzo ciężko, miałem myśli samobójcze a każdy dzień był nie do zniesienia, po około dwóch latach stanąłem na nogi, zacząłem się cieszyć życiem aż wreszcie napisała ona - kolejna dziewczyna, zaczęła mnie podrywać, nie chciałem jej, odrzucałem, nie odpisywałem aż w końcu uległem i się z nią spotkałem. Bardzo szybko zaczęliśmy chodzić razem, gdy po paru dniach przypadkiem spotkałem ją z byłym jak się obściskiwali, gdy to zobaczyłem uśmiechałem się do niej i poszedłem do swojego samochodu. Pobiegła za mną, zaczęła mnie przepraszać itp. Powiedziałem jej, żeby dała mi czas, ale ona była twarda i pisała cały czas do mnie aż w końcu jej wybaczyłem i od tego się zaczęło, łącznie przez rok czasu. Dowiedziałem się i widziałem jak kilkakrotnie mnie zdradzała, a ja jej zawsze wybaczałem, ale za to zacząłem ją bardzo wyzywać od najgorszych aż w końcu po roku czasu mnie zostawiła, a ja sobie nie mogę poradzić. Prawie nie jem, nie mogę też spać. Boję się, że już do końca życia sam zostanę, nie znajdę sobie nikogo. Nie potrafię panować nad sobą, jak zaczynam wyzywać od najgorszych. Jak zacząć panować nad tym?

Zdradziłam męża. Mąż mi wybaczył, ale jego warunkiem było przyzwolenie na jego zdradę. Teraz mnie okłamuje. Co robić?
Jesteśmy razem 14, małżeństwem 10. Po 8 latach małżeństwa zdradziłam męża. Mieliśmy bardzo ciężko czas, rozwód był codziennym tematem z którego mąż nigdy nic sobie nie robił zawsze było to złóż pozew. Nie był to stały romans a 3 spotkania w ciągu pół roku bez konkretnego utrzymania relacji. W między czasie mąż miał wypadek i zaczęło i układać. Na po 2 latach przyznałam się do zdrady. Mąż wybaczył ale postawił warunek że on też musi mnie zdradzić. Miał dwie kobiety. Pomimo że powiedział że zakończył z nimi znajomość przyłapałam go na kłamstwie 3 razy. Przysięgał że już nic nie zrobi przeciwko mnie i kolejne kłamstwo. On nie wie że ja wiem. Nie wiem co zrobić. Kocham go i nie chcę go stracić ale nie umiem z nim żyć wiedząc że mnie klamie. Pomóżcie
Jak radzić sobie z manipulacjami męża w trakcie rozstania? Zaburza on poczucie bezpieczeństwa u dzieci

Mąż nie godzi się na rozstanie. Postanowiłam rozstać się z mężem. Nie układało nam się od dawna. 

Nasze 8-letnie małżeństwo trwało w dużej mierze w milczeniu. Nie było między nami komunikacji. Rzadko ze sobą szczerze rozmawialiśmy. Pojawił się u mnie ktoś, kto wyznał mi miłość. Mąż wszystko wiedział. Prosiłam go, żebyśmy poszli do psychologa, na terapię, on twierdził, że nikomu nie będzie się zwierzał. Cały czas przy tym ze mną nie rozmawiał, tylko wymagał zerwania kontaktu z kolegą. Kiedy oznajmiłam mu, że się zakochałam, on nagle zaczął ciągnąć mnie do psychologa. Odwiedziliśmy kilku. Tylko że ja już nie chciałam walczyć. 

Kilka miesięcy trwały nasze "rozmowy". Mąż nastawił przeciwko mnie rodzinę, przywiązał do siebie dzieci. Ja nie mogłam na niego patrzeć, chciałam, żeby się wyprowadził. 

Prosiłam. On uparcie twierdził, że jak się wyprowadzi, nie będzie miał już powrotu. Po wielu miesiącach, już pod koniec samych kłótni, odszedł. Teraz przyjeżdża do dzieci bez uprzedzenia mnie, spełnia ich zachcianki, a ja słyszę od niego tylko teksty: przysięgałaś przed Bogiem, zniszczyłaś rodzinę, a marzenia dzieci legły w gruzach. W weekend zrobił coś najgorszego. Po mojej spokojnej z nimi rozmowie, gdzie wytłumaczyłam, że musimy się rozstać, bo czasem tak bywa, ale oni zawsze będą dla nas najważniejsi (dzieci przyjęły to z dużym spokojem), mój mąż zabrał dzieci na kolejne spotkanie, na którym szlochał i mówił: mama zrobiła coś złego, mama wyrzuciła tatę z domu, nie przeprowadzimy się do nowego domu, bo mama podjęła taką decyzję itd. 

Dzieci wróciły bardzo rozstrojone. Musiałam je "przekonać" do siebie z powrotem, zdobywam ich zaufanie na nowo. 

Do tej pory, przez rok tej naszej szarpaniny, nigdy nic mnie tak nie dotknęło. Skąd takie jego zachowanie w stosunku do dzieci? Uparcie twierdzi, że kocha je nad życie. Więc po co burzy ich poczucie bezpieczeństwa? Nie potrafię tego pojąć.

Jak radzić sobie z nadmiernym przejmowaniem się opinią innych i unikać nieporozumień w relacjach z przyjaciółmi
Mam problem ostatnio cały czas się wszystkim przejmuje kto co powie co o mnie myśli i czy jest zły na mnie nie mogę przestać o tym myśleć i jak ostaną inaczej się zachowuje to jest zła i mówie za dużo powiedziałam dla koleżanki o problemem odnośnie grupy znajomych z klasy a ona to odrazu powiedziała dla mojej przyjaciółki która również jest zamieszana w tą sytuację powiedziała żebym tak nie robiła ale to już jest druga taka sytuacja co mam zrobić w takiej sytuacji ? Już nic nie mówic dla tej koleżanki
Czy warto kontynuować relację, gdy dziewczyna oznajmiła, że traktuje mnie po koleżeńsku?

Witam wszystkich, 

po spotykaniu się z dziewczyną przez 2 miesiące stwierdziła, że nic do mnie nie czuje, od początku nic do mnie nie czuła, tak stwierdziła w wiadomości. 

Regularnie się spotykaliśmy, zabierałem ją wszędzie - na kino, basen, łyżwy, do różnych restauracji. Na każde spotkanie kupowałem kwiaty, często powtarzała, że potrzebuje więcej czasu i chce się lepiej poznać. Nie całowaliśmy się i nigdy nie doszło do czegoś więcej. Mówiłem jej otwarcie, co do niej czuje. 

Nie wiem, co mam zrobić czy dać sobie spokój? 

Czuję się jak koło zapasowe, aż pozna kogoś innego. 

Powiedziała, że "jestem jak kolega dla niej a czy to się zmieni, to nie wie", jest mi bardzo przykro, że mnie tak potraktowano. 

Byłem cierpliwy, dawałem jej czas, żeby mnie poznać. 

Jest sens dalej tkwić w takiej relacji? Oczywiście ja za wszystko płaciłem, gdy ją zabierałem. Zaplanowałem nawet wyjazd 3- dniowy i chciałem ją tam zabrać, oczywiście jest chętna pojechać tam, ale dała mi znać do zrozumienia jak wyżej. 

Proszę o odpowiedź.

Chcę zdystansować się od koleżanki z pracy, ponieważ czuję, że bardzo źle na mnie wpływa.
Witam. Moja koleżanka ostanio straciła męża w wypadku. Od kilku miesięcy zaangażowalam się mocniej w pomaganie jej, byciu przy niej. Pracujemy też razem. Do czasu tego wypadku czasem po pracy spotykaliśmy się z naszymi rodzinami, ale to nie było na zasadzie naszej wzajemnej przyjaźni, tak ja czułam, że to tak wygląda z obu stron, bo żadna z nas nie otwierała się. Dojeżdżając ,pracując z nią widziłam jej ciężkie chwile w pralcy, wyczuwaam gorsze nastroje. Zajmowałam się jej dziećmi, woziłam ją do psychologa, pomogłam z wizytą u psychiatry, po prostu robiłam wszystko co mogłam, by jej pomagać. Teraz za pomocą leków zaczyna się już czuć lepiej. Zaczyna się uśmiechać, żartować, być taka jak przed śmiercią męża. Wiem teraz, że za bardzo się w to wszystko jednak po czasie zaangażowałam, nie to, że żałuję, ale cały ten czas skupiałam się na niej i jej potrzebach, obserwowaniu, angażowaniu jej do aktywności itp. sama tylko nawet raz zaproponowała wspólny wyjazd na kilka dni z dziećmi. Ucieszyłam się, że to ona w końcu wyszła z inicjatywą, bo też sama nie chciałam na niej niczego wymuszać. Ale od tego wyjazdu coś w relacji z nią zaczyna we mnie pękać. Składajac sobie klocki, uświadomiłam sobie, że np. ten wyjazd jak to sama dodała, byłam jej potrzebna, bo nie chciała z kimś tam w aucie jechać, rozmawiając o kimś tam w pracy powiedziała " że pewnie ktoś nie wiedział, że dojeżdżamy razem", gdzie ja już zaczęłam mówić, że ktoś nie wiedział, że się kolegujemy. Następna i to taka sytuacja, która już wywołała u mnie duży stres, by przyjazd na jakiś piknik w plenerze, gdzie widziałam po tym jak pisze na grupie, że nie jest nim zainteresowana. Prosiłam druga koleżankę, z którą miała przyjechać, żeby ja nie namawiała, bo widzę, że nie chce. W końcu jednak przyjechała i moje w sumie nastawienie do niej było już negatywne, bo wiedziałam, że tego nie chce. Zaczęła być delikatnie zgryźliwa, zaczęła się krytyka, docinki, rozmowa w żaden sposób się nie kleiła. Na koniec tego pikniku zaproponowałam grzecznościowo mimo wszystko, by wpadły do mnie. Ona zaczęła się bardzo miotać, szukając wymówki, ale w końcu dzieci ja namówiły, z czego zadowolona nie była. Po przyjeździe do mnie powody, dla których nie chciała jechać do mnie, ustały. Co jednak bardzo mnie zdenerwowało, bo nie lubię jak ktoś coś robi na siłę, a z nią tak było. Cała sytuacja i wcześniej spowodowała u mnie taki duży wyczuwalny fizycznie stres, który powodował taka nerwowość. Myślałam, że następnego dnia wszystko się uspokoi, ale nie. Widząc ją wzrastało we mnie w dalszym ciągu rozdrażnienie, puls mocno bił, wieczorem był na poziomie 100/120, następnego dnia doszło kołatanie serca i duszność. Ze względu na to, że się źle czułam ona zaproponowała pomoc, że zawiezie mnie do lekarza, później ta propozycja już była przymusem, że mam jechać z nią i tyle. Wiem, że starała się mi pomóc, ale nie czułam już wtedy, że chce z nią jechać do szpitala. W drodze już do domu zarzuciła fochem, a wcześniej mocno mnie skrytykowała słowami, które bardzo mnie dotknęły. Serducho po podaniu leku się uspokoiło. Od tyg jestem na urlopie, wysypiam się ( bo od kilku msc to spanie źle wygląda, budzenie się kilka razy na noc, całkowite wybudzenie już o 4 i brak snu) się bez budzenia do 8/9. Przez ten prawie tydzień się z nią nie widziałam, do wczoraj gdzie odwoziłam jej córkę z placu zabaw. Nie liczyłam, że ja spotkam, bo miała być w pracy, wróciła wcześniej. Usiadłam na chwilę, zaczęłyśmy rozmawiać głównie o pracy. I wtedy się zaczęło, wróciło kołatanie serca, puls jak wróciłam 116, no i noc to już była tragedia. Wiem i czuję, że ten mój stan zdrowia jest nią powodowany, ale nie wiem jak sobie z tym poradzić. Wiem, że będziemy się widywać, bo też praca, chce jej dalej pomagać jak tylko będzie tego chcieć, ale nie chce już wychodzić z inicjatywami. Nie wiem co dalej. Lubię ją, przyjaciółkami nie byłyśmy, nie jesteśmy i raczej nie będziemy. Ale nie wiem co dalej. Wiem jak się zaczęłam dystansować do niej w pracy, to slyszałam, że mam zły humor lub że jestem tak zapracowana, że nie mam dla niej czasu.
Sytuacja między mną, mężem oraz jego byłą żoną. Przekroczenie granic osobistych
Szanowni Państwo, Nie wiem już co myśleć, mam mętlik w głowie. Mam 39 lat. Wyszłam za mąż po kilku latach narzeczeństwa. Mąż jest rozwodnikiem z dwójką dzieci. Mówiąc w skrócie: na ślub przyszła jego była żona, która nie była zaproszona. Ze względu na nagłą sytuację zobowiązała się podwieźć dzieci męża na ślub (starsze dziecko wtedy miało 16 lat i już samo akurat miesiąc wcześniej leciało za granicę, tylko z kolegą rówieśnikiem). Jak mąż ją o to poprosił - bez ustalenia ze mną, ale sytuacja była nagła, więc dla mnie ok - to powiedziałam, że ok, skoro tak trzeba, ale by przypadkiem nie przyszła na ślub. Mąż mi na to, że mówił trzy razy synowi starszemu, że odwieziemy ich po uroczystości, że mają transport. I że więc żona nie przyjdzie. Że przecież nie może jej wprost powiedzieć, że nie ma przychodzić, ale że trzy razy podkreślał, że transport synów z powrotem zapewniony. No ale ona jednak przyszła. Niezaproszona. Rozmawiała z wszystkimi jak zaproszony gość. Spokojna, wyważona, uśmiechnięta. Ze względu na nagłość to był tylko ślub w urzędzie, bez wesela, żadnego nawet obiadu, tylko mały poczęstunek, w holu urzędu, eks żona wiedziała o tym, że przychodząc uczestniczy w CAŁEJ uroczystości, bo później już nic nie ma. Widziała że jest jedną z kilku gości. Jak weszła do sali to mnie nie zatkało i nic nie zrobiłam. Nic. Jak wariatka. Jakbym była ułomna dosłownie. Mąż też żadnej rekacji. Dopiero na następny dzień do mnie doszło, co się wydarzyło - plułam sobie w brodę, że jak weszła, to nie powiedziałam „dziękujemy za podwiezienie chłopców, do widzenia”. A ona została, rozsiadła się i jak ryba w wodzie. Trzeba dodać, że było bardzo mało gości, w tym ich dzieci i najbliższa rodzina męża, której prawie nie znam, a jego eks znała przez 16 lat ich małżeństwa, bo mieszkali blisko. Na koniec mój mąż powiedział, jak eks wychodziła z synami „udali nam się ci synowie”. Dodam, że w tym czasie już byliśmy w trakcie leczenia niepłodności, po ciężkich sytuacjach ido tej pory nie mamy dzieci. Mi powiedziała „milo było poznać”. Mąż nic nie zrobił po jej wejściu i do końca poczęstunku. PZrozumiałaby, że go zatkało jak mnie. Bo zaskoczenie. Bo nagła sytuacja. Ale najgorsze następnego dnia. Jak do mnie doszło, to zaraz powiedziałam, że strasznie mnie to zabolało, że wyszło na to, że uczucia i potrzeby jego eks przed moimi (nawet jeśli to nie była jego intencja, ale tak to wyszło). Dl mnie to było wręcz upokorzenie. A on na to, że nie widzi problemu, „kocham cię, mamy ślub, nie widzę problemu”, „to ‚miło poznać’ to było szczere z jej strony” ogólnie bardzo nerwowo rozmawialiśmy. Czyli na w miarę już chlodno - nie jak dzień wcześniej, gdy wszystko się działo nagle i podbramkowe - kontynuował to samo. Jakby w ogóle nie miał do mnie szacunku i nie brał pod uwagę moich uczuć, które rozrywały minserce (miałam aż myśli samobójcze). Na dodatek, szczegół ale znaczący, tego samego dnia wieczor przez przypadek widziałam jego SMS do eks żony, część miłej korespondencji, ten SMS akurat z buźkami płaczącymi ze śmiechu. Czyli w tym trudnym dniu, dzień po ślubie jak mówiłam o tej sytuacji on pisał do eks ,jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie wprosiła się na ślub nijak gdyby ja nie płakałabym z tego powodu następnego dnia. Później było kilka sytuacji męża wobec eks, w których czułam się strasznie źle. Za każdym razem, jak poruszałam temat po takiej sytuacji, mąż to samo, czyli właściwie niecnie mówił, tylko „dla mnie ważne, że jesteśmy razem i Cię kocham”, „wolę myśleć o nadchodzącej wizycie u lekarza [dot. leczenia niepłodności, bo to teraz ważniejsze” itp. Ja na to, że to wszystko rozumiem, przecież oczywiste, zresztą ja przecież też „wolę”, tylko poza tym są jeszcze rzeczy, które też są tematem i wazne dla naszego związku i właśnie je poruszam. Ja ciagle mam ranę, czuję, że te sytuacje tak na mnie wpłynęły, że rana się nie zabliźnią. Dziś poruszyłam ten temat z mężem, jego stosunku do mnie i do eks żony. I w ogóle jego stosunku do mnie. Że na przykład raz mnie już okłamał (na dodatek w sytuacji dotyczącej eks żony). Że ostatnio pierwszy raz na mnie spojrzał z pogardą (w sytuacji gdy mówiłam o odpowiedzialności, wzajemnym szacunku, dotrzymywania naszych wspólnych ustaleń), jak na dosłownie, przepraszam za określenie ale jest adekwatne, cuchnące ścierwo - a ja widziałam przez przypadek jego spojrzenie. Że w tej sytuacji ze ślubem, i kolejnych kilku, które są żywą raną w moim sercu, które wobec niego zawsze mam na dłoni chodzi mi nie o robienie wyrzutów tylko o to, że dla mnie te sytuacje świadczą o jego stosunku do mnie, który mnie rani i jest dla mnie nieakceptowalny jako stosunek między kochającymi się osobami. Mąż na to, że mu przykro, ale zaraz dodał, że wymyślam świat, którego nie ma ( czyli kwestia z jego eks), że „kocham cię i jesteśmy razem”, żenie rozumie, o co mi chodzi, i powinnam zapisać sie do psychologa (to była kopia mojego zdania, bo dziś rano mu tak powiedziałam, ale rzeczywiście tak myśląc, jak moim zdaniem bardzo intensywnie zareagował na sytuację, interpretując że coś zrobiłam przeciw niemu na oczach innych, tzn. jak w obecności kasjera na kasie, więc powiedziałam, że biorę pod uwagę, co mi powiedział, ale to była reakcja jak na „normalne” standardy bardzo nieadekwatna do mojego „przestępstwa”, poza tym zareagowałam na nagła sytuację - to tak jak z jego reakcją na ślubie, że nagłą reakcje można zrozumieć, ale już nie jak się coś robi zaraz następnego dnia i to samo się kontynuuje). I niepowiedział, żebym mu powiedziała, kiedy znów wrócę do tematu, czy tak będę zawsze wracała, do końca naszego małżeństwa. I zaczęłam coś od początku jeszcze raz tłumaczyć, starałam sie spokojnie, ale denerwowałam się bardzo, w końcu, ze względu na jego odpowiedzi jak wyżej zacytowałam, obojętność, jakby patrzył na obcą osobę, zaczęłam mówić szybko i podniesionym głosem, a on od razu, spokojnym tonem, jakby nie miał uczuć, że nie mam krzyczeć i że nie widzi problemu w tym swoim zachowaniu co do jego eks żony. Na dodatek patrzał w niebo, bo siedział na leżaku, spytałam czemu nie patrzy na mnie jak rozmawiamy, a on że go słońce razi, to sie przemieściłam, to sie uśmiechnął, a ja na to, dlaczego tak się śmieje w takiej sytuacji, a on na to, że sie cieszy, że mnie widzi - dla mnie to była ironia. Było mi od tego wszystkiego tak strasznie w środku, serce miało mi wyskoczyć, chciałam odejść (rozmawialiśmy w parku), ale odejście nie jest wyjściem. Więc powiedziałam uspokoiwszy sie, że się czuję jakby rozmawiała z jakimś katem, który z kamienną twarzą kijem trąca swoją umierającą ofiarę - bo mąż wszystko mówił takimspokojnym głosem, zero emocji na twarzy. A przecież z tego co mowil, można wnioskować, że wcale nie jest mu przykro, że mnie zranił i rani, bo jednocześnie powiedział, że sobie wymyślam. Powiedziałam, że nie rozmawia, że się czuję jak wariatka co robi wykład, a on nic na to, zero rozmowy. Że jego odpowiedzi - jak go już „zmuszę” by cokolwiek powiedział - w stylu „conchcesz, żebyśmy się rozwiedli i wzięli ślub jeszcze raz” albo „wiem tyle, że cię kocham i jesteśmy razem”, „przykro mi, że cię zraniłem, ale dla mnie samego nie ma problemu”, „powiedzmy teraz pięć minut trzymając sie za rękę” nie są rozmową, że w tym kontekście są jako wytrychy i nic nie znaczą, że to puste słowa. Bo ważne są też czyny. I bycie razem prawdziwie. Ja sie staram zrozumieć jak mogę, w rozmowę wkładam całą siebie. A dziś kolejny raz znów miałam wrażenie, naprawdę, jakbym starała się przekonać swojego kata, że jestem czegoś warta i by zobaczył we mnie człowieka. Dodam że mąż pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej i też w innych kwestiach czasem trudno nam sie komunikować w zdrowy sposób, na przyklad mąż często ucieka od omówienia problemu, woli zamieść pod dywan, ma też silną relację ze swoją siostrą (konsekwencja dzieciństwa, trzymali sie razem, mnie sie wydaje, że ta relacja zbyt wpływa na nasze życie jako pary, poza tym rozumiem, że mąż co dzień rano pisze SMS „dobrego dnia” do synów, ale do siostry pisze to samo, czasem przed powiedzeniem dzien dobry mi, swojej żonie, poza tym prawie codziennie rozmawiają przez telefon, czasem częściej niż raz, rozmawiają też poza tym smsach, a mówię mężowi, że oczywiście sie cieszę z ich bliskiej relacji i niech jąnpielegnuje, ale że czasem trzeba sie też zająć małżeństwem, sprawami domowymi i może nie ma możliwości, by tyle sie kontaktował, w sensie że czasem mam wrażenie, że mąż ma więcej czasu i zwłaszcza uwagi dla siostry niż dla mnie). Staram się jak mogę rozmawiać, by między nami nie było ran i niedopowiedzeń, ale spotykam się jakby z murem, co mnie rani dogłębnie. Nie widzę dla nas przyszłości, jeśli tak miałoby pozostać. Mur. Pustka tylko. I już nie wiem, co powinnam myśleć. Może to ze mną na prawdę coś jest nie tak i wymyślam, że tak na prawdę „nie ma problemu”, a ja się fiksuję na tych różnych zdarzeniach. Że nie ma problemu pt. stosunek męża do mnie, stosunek męża do jego eks żony w kontekście tego, że obecnie ma mnie za żonę. Choć jednak w sercu czuję wielki ból, gardło mi ściska. Więc chyba jednak to je jest zmyślone. Dojmująca bezradność. Nie wiem, co dalej. Jakby obuchem w głowę. Dodam, że z synami męża mam relacje bardzo dobre. Nie ingeruję w ich życie, jestem życzliwa, jak trzeba to pomogę, ale się nie narzucam. Synowie mnie lubią, tak samo jak moją rodzinę, która ich serdecznie przyjeła (nie spotykają się często, ale to wynika z oddalenia w przestrzeni). Oczywiście też rozumiem, że każda sytuacja w relacji to dwie osoby. W tym co napisałam i o co mi chodzi, nie szukam winnego, nie wytykam nic, tylko opisałam coś, co chciałabym zrozumieć, żeby coś się zmieniło, bo obecnie czuję się jak pod murem na rozstrzelanie. Byłabym ogromnie wdzięczna za Państwa ocenę sytuacji - spojrzenie z zewnątrz. Przepraszam za ten chaos i długość listu, ale nie wiem, jak to inaczej przekazać, nie umiem. Z góry bardzo dziękuję. ML
Mąż nie umie zdecydować się na rozwód. Trzyma mnie w tym wielkim stresie.
Jestem mężatką od 9 lat. Znam się z mężem 12 lat. Ja mam 46 lat, mąż jest starszy o 2 lata. Nie mamy dzieci. Całkiem niedawno poinformował mnie, że się wypalił i że chce separacji. Argumenty po jego stronie to mój pracoholizm, zbyt mało seksu i poczucie braku zainteresowania się nim. Na co dzień pracuję naukowo. Moja praca jest specyficzna: pisanie książek, wyjazdy na konferencje, granty i realizacji projektów naukowych, do tego zajęcia ze studentami. To nienormowany charakter pracy, czasem do 23 - wymaga pracy przy komputerze. Mąż przed ślubem wiedział, że chcę pracować naukowo i jak bardzo jest to absorbująca praca. Do tego jestem osobą ambitną i dokładną. Jeśli coś robię to najlepiej jak potrafię. Do tego jeszcze dorabiam zawodowo, prowadząc warsztaty czy oceniając wnioski. Wielokrotnie nie miałam siły na seks. Byłam zwyczajnie zmęczona. Jestem też chora - moja przypadłość ma wpływ na libido. Mąż stwierdził, że ma dosyć, jest wypalony i że się wyprowadza na 3 miesiące. Od momentu wyprowadzki pomaga mi nadal we wszystkich ciężkich sprawach - ze względu na mój stan zdrowia nie jestem w stanie fizycznie wykonać pewnych rzeczy. Ja wielokrotnie sygnalizowałam, próbując ratować małżeństwo, że chcę zmienić mój tryb pracy. On nie chce o tym słyszeć. Jednak podjął decyzji o rozwodzie, bo jak stwierdził nie wie czego chce. Mam dylemat, czy unieść się damską ambicją i złożyć pozew o rozwód. To niezdecydowanie męża, wykańcza mnie psychicznie, płaczę po kątach, zawalam pracę, terminy, zobowiązania. Nie umiem funkcjonować. Jego to jakoś nie interesuje. Mam łaskawie czekać na jego decyzję.
Wstydzę się za swoje myśli, które kompletnie się zmieniają w trakcie miesiączki.
Jestem z partnerem 7 lat, mało się kłócimy, spędzamy sporo czasu ze sobą, jest okay, mieszkamy razem, jesteśmy życzliwymi ludźmi, czuję, że partner mnie wspiera, jest przy mnie zawsze, gdy potrzebuje. 3 lata temu przez rok przyjmowałam leki na depresję, na co dzień jestem osobą bardzo wrażliwą i lękliwą, brak mi pewności siebie. Mam taki problem, że w tym tygodniu podczas miesiączki mój mózg stwierdził, że nie kocha już partnera, że chce być z kimś innym. Miałam też jeden sen, w którym filtrowalam ze swoim dawnym kolegą, z którym nie miałam nawet jakis bliskich relacji, po prostu znajomy. Aktualnie boje się, że mój związek się rozpadnie, jestem płaczliwa, płakałam chłopakowi, że doprowadzę do tego, że nie będziemy razem, że czuję jakbym zrobiła coś bardzo złego. Płaczę z powodu wyrzutów sumienia, jakbym nas zawiodła. Nigdy nie zdradziłam partnera, nigdy nie szukałam nikogo na boku, mój partner też nie robi takich rzeczy, ogólnie mam mało znajomych, ponieważ jestem introwertyczką, więc w sumie to nawet nie miałabym z kim zdradzać. Nie wiem co zrobić z takimi myślami. Pół roku temu miałam pierwszy raz podobną sytuację, tylko że przed miesiączką tak było, po miesiączce minęły takie mysli, ale od tamtego czasu już nie uważam, że mój parter jest taki słodki, nie rozczula mnie tak jak jeszcze pół roku temu. Zawsze czułam, że "to mój słodki chłopak", chciałam go tulić do siebie, bo mnie tak rozczulał A teraz czuję jakbyśmy byli po prostu znajomymi, jesteśmy dla siebie mili i to tyle. Chwilę przed tym pierwszym razem, gdy miałam takie myśli w głowie, to w pracy pojawił się jeden chłopak, z którym miałam bardzo miły kontakt, kontakt tylko online na chacie, bo nie poznałam go osobiście, on to był taki bajerant, pisał bardzo emocjonalnie to co kobieta chciałaby usłyszeć, nic do niego nie czułam, czasem gdzieś pojawiał się w myślach, i trochę czekałam aż do mnie napisze. Myślę, że on mógł mieć wpływ na to, że mój mózg zaczął coś wymyślać. Jak minęła miesiączka to nie myślałam już o tym chłopaku, ale jakiś lęk został. Ze strony chłopaka nic się nie zmieniło, wspiera mnie, wie o wszysktim, ale uważa, że to tylko chwilowe wahania nastroju, że między nami nic się nie zmieniło, że możemy żyć dalej. A ja nie wiem już co o tym wszystkim myśleć, to okropny stan, stan, w którym mam wyrzuty sumienia okropne, jakbym faktycznie zdradziła partnera, a ja naprawdę do niczego takiego nawet nie dążyłam. Proszę o podpowiedź co mogę z tym zrobić, czy to wgl jest normalne :( Wiem, że to minie, będzie lepiej, wrócimy do normalności, ale ta normalność już nie jest taka słodka jak kiedyś, chciałabym żeby znów mnie rozczulał Bo nadal chce z nim być, jest wspaniały Nie wiem co się dzieje w mojej głowie...
TW: Samookaleczanie. Problemy z emocjami, brak przynależności, samookaleczanie - szukam pomocy

TW samookaleczanie

 

Mam 22 lata i przepraszam, że tak długo się rozpiszę, ale nie daję rady. Od dziecka byłam typem aspołecznym, nie lubię spotykać się z ludźmi, ani z nimi rozmawiać. Nigdy nie mam tematów na rozmowy, nawet jeśli ktoś się ze mną zaprzyjaźnił, ta relacja bardzo szybko się kończyła, gdyż w pewnym momencie się izolowałam. Przez ten brak potrzebny socjalizacji, zawsze czułam się nieludzko. Dziwnie, inaczej. Jestem bardzo brzydka i głupia. Przez słowo głupia mam na myśli, że jestem osobą zapominalską, wszystko wypada mi z rąk, wykonuje niezręczne ruchy przy ludziach. Bardzo dużo gestykuluję i szybko mówię. Moja prokastrynacja jest na tak wysokim poziomie, ze obecnie mam pięć warunków na studiach. Nie zdałam roku. Wielokrotnie zapominałam dat rejestracji albo gubiłam się we wszystkim. Mówię szybko i nerwowo, czego bardzo się wstydzę. 

Mam wrażenie, że wszystko, co wychodzi spod mojej ręki, jest złe, gorsze, żenujące. W ciągu dnia doświadczam wahań nastrojów, czasem mam motywację, ale czasem mam wręcz ochotę rzucić się pod metro, którym codziennie dojeżdżam na uczelnię. Okaleczam się żyletką, lubię, gdy rany są dość głębokie, gdy krawędzie rozsuwają się na boki. Dużo płaczę, w miejscach publicznych, na zaliczeniach, wszędzie, czasem nawet bez powodu. Mam wrażenie, że emocje mnie przytłaczają, że jestem dziecinna, głupia niedojrzała. Nie mam marzeń, cały dzień czekam do nocy, żeby spać, jednak ten sen często nie przychodzi. Chodziłam do psychiatry, ale on nie rozmawiał ze mną. 

W gabinecie głównie płakałam roztrzęsiona, a on przepisywał mi leki. Od kilku miesięcy biorę Dulsevię 60 mg raz dziennie, spamilan 10 mg trzy razy dziennie, estazolam 2 mg tymczasowo na sen (bardzo pomagał, ale już się skonczył) i medikinet CR 20 mg. Medikinet sprawia, że przez jakiś czas czuję motywacje, ale po paru godzinach znowu przychodzi stan otępieniq, beznadziei i złości. Nie potrafię radzić sobie z emocjami, płaczę, okaleczam się, uderzam w drzwi, wewnętrznie krzyczę. Dotychczas miałam jednego ,,przyjaciela" ale izolowałam się i olewałam tę znajomość. Gdy on powoli się odsunął, poczułam ogromną zazdrość i duże emocje, które targają moje wnętrze, tak jakby rozrywały każdą część mięsa, z którego jestem utworzona. Nie tęsknie za człowiekiem, lecz za uwagą. Czuję się tak obrzydliwie, jakbym nie pasowała do świata. Nie chcę być częścią życia społecznego. Nienawidzę przebywania w tłumach i nie umiem prowadzić rozmów z ludźmi. Z drugiej strony brak mi poczucia przynależności, tak jakbym nie istniała. Po kilku minutach miłej rozmowy ze znajomym lub nieznajomym muszę wyjść gdzieś, trząść rękami i głową, oraz mówić do siebie, by uregulować emocje. Psychiatra skierował mnie do psychologa z epizodem depresyjnym i zaburzeniami adaptacyjnymi z lękiem społecznym, ale on praktycznie ze mną nie rozmawia. Polecał mi również diagnozę pod kątem spektrum autyzmu, ale to dużo kosztuje i nie wiem, czy się opłaca. Nie wiem, nawet co mi jest. Coraz bardziej męczy mnie bycie człowiekiem. Uciekam w fikcję, ale moje ciało daje mi znać, że życie istnieje. Boję się cierpienia. Czasem brałam kilka tabletek więcej, niż powinnam, żeby sprawdzić swoją granicę. Zdarzyło się, że przecięłam swoją skórę tak, że krwawiła cały dzień bez przerwy. Kładłam się spać z krwawiącą raną, myśląc, że może umrę przez sen. Wykańcza mnie bycie mną, leki nie pomagają. Czy jest sposób, aby sprawdzić, co jest ze mną nie tak? Czemu nie czuję się jak człowiek? Czy można jednocześnie być aspołecznym, ale empatycznym? Nie mam zaburzeń schizoidalnych, ponieważ odczuwam emocje i troskę. 

Nie przywiązuję się jednak do ludzi. Mój świat to niestabilna pustka. Czy jestem zepsuta?

Mąż ignoruje obowiązki domowe i rodzicielskie - jak sobie poradzić z brakiem wsparcia?

Witam serdecznie. Mąż nie chce zajmować się dzieckiem, ani niczym w domu. Brudzi, nie sprząta po sobie, po swoim jedzeniu, nie spuszcza wody w toalecie. Kiedy proszę go, by zajął się naszym małym dzieckiem, puszcza mu bajki w telefonie, śpi odwrócony plecami, ogólnie ma go gdzieś. Próbuje rozmawiać, namawiać na terapię, żeby cokolwiek zrobił ze sobą, o dziwo, ma to też gdzieś. Nie zwraca uwagi na moje samopoczucie, na mnie, całymi dniami siedzi z telefonem w ręku. Oboje pracujemy, a ja oprócz pracy mam na głowie wszystko, dosłownie wszystko. Dziecko, dom, zakupy, opłaty, decyzje odnośnie do wszystkiego. On całymi dniami po pracy leży na kanapie, puszcza bąki i agresywnie wrzeszczy na mnie, jak ciągle proszę, żeby coś zrobił, zajął się dzieckiem. Naprawdę nie wymagam wiele, ale dziecko przestaje chcieć spędzać czas z tatą, bo widzi, że ojciec ma go gdzieś. Skąd się bierze takie lenistwo i brak szacunku dla drugiego człowieka? Jak można patrzeć, jak druga osoba dosłownie wysiada ze zmęczenia i nic nie zrobić dla niej? 

Mam wrażenie, że on mnie nie kocha, bo jak ktoś, kto kocha, może tak się zachowywać... Zachowuje się tak od 2 lat, wcześniej taki nie był. Ogólnie miał skłonności do lenistwa, ale sprzątaliśmy razem, razem chodziliśmy na zakupy. Fizycznie i psychicznie jestem na wykończeniu, a ten człowiek zupełnie tego nie widzi. Próbuję go zrozumieć, ale nie potrafię.

Mam niską samoocenę, dodatkowo mam wrażenie, że partner już mnie nie kocha, przy mnie odwraca się za innymi kobietami.
Nie umiem poradzić sobie z tym, że partner patrzy na inne kobiety i obserwuje kobietę, potem jak, np. ona też się spojrzy to zaraz poprawia włosy itd. Kiedyś była sytuacja, że byliśmy w kościele, biała niedziela naszej córki, a on ciągle przez całą msze patrzył i odwracał się na moją dobrą koleżankę, której nie znał, było mi cholernie przykro i wtedy zaczęło się sypać, bo zrozumiałam, że raczej mnie już nie kocha, on na nią patrzył jak kiedyś na mnie, ja się wyszykowałam, a on nawet na mnie nie spojrzał, tylko patrzył na nią tak inaczej przez całą mszę, nawet jak klękał to odwracał głowę. Jeździ ciężarówkami, nie ufam mu w ogóle, parę drobnych kłamstw w czasie naszego małżeństwa sprawiły, że przestałam mu ufać. Nie umiem odgonić myśli takich jak ; już pewnie za jakąś się ugania, bo jak się odwraca w mojej obecności to co robi jak mnie nie ma , zadręczam się strasznie, dodam, że mam bardzo niską samoocenę, nie umiem dostrzec w sobie nic dobrego, chociaż nie powiem -faceci zwracają na mnie uwagę często. Jak walczyć z niską samooceną? Jak pracować nad sobą, bo te myśli mnie wykończą.
Jestem zazdrosna o przyjaciółkę, która stworzyła silną relację z inną dziewczyną. Nie czuję się dobrze w tym towarzystwie.
Dzień dobry. Chciałam zapytać co mogę zrobić .. ze sobą .. tym co czuję.. mianowicie od 2 miesięcy razem z przyjaciółką pracujemy w jednej firmie na produkcji i praktycznie obok siebie,ja widzę ją a ona mnie .. moja przyjaciółka ma 35 lat i pracuje na swojej lini z 23 letnią dziewczyną.. z dnia na dzień widzę jak się zbliżają do siebie .. widzę jak moja przyjaciółka patrzy z podziwem na nią i uśmiecha się na jej widok.. czasem widzę je we dwie w takiej relacji, jak zawsze ze mną była.. zaczęłam się odsuwać w cień.. nie potrafię przy tej dziewczynie się otworzyć, a widzę, że moja przyjaciółka bardzo ją lubi.. mam wrażenie, że ta dziewczyna na mnie krzywo patrzy.. boję się, że stracę moją przyjaciółkę, że ta dziewczyna wejdzie na moje miejsce po 13 latach naszej przyjaźni… mam problem z otworzeniem się .. z rozmową .. teraz już nawet z moją przyjaciółką .. nie mogę o tym powiedzieć mojej przyjaciółce, bo ostatnio, jak tamta dziewczyna wykonała w moją stronę gest założenia mi swoich okularów, bo czegoś nie widziałam, ja się odsunęłam i zmarszczyłam.. napisała mi przyjaciółka smsa, czemu taka jestem, a potem jak szłyśmy na przerwę, zezłoszczona powiedziała, że nie idzie i znalazłam ją płaczącą w łazience, a potem, jak pytałam czy chodzi o tę sytuację, wymigiwała się, że kierownik u nich był i wyprowadził ją z równowagi.. ciągle przewija się tej dziewczyny imię, że ona to, że ona tamto.. piszą ze sobą , ta dziewczyna jej się zwierza ze wszystkiego.. nie wiem, przyjaciółka czuje sie w moim towarzystwie, bo milknę.. czuję się samotna.. nie mam komu się wygadać.. proszę mi powiedzieć, co jest nie tak.. czy ze mną, czy z czymś innym.. i jak mam sobie z tym radzić?