Już dostępna aplikacja mobilna Twój Psycholog
  • Wygodnie zarządzaj swoimi wizytami
  • Bądź w kontakcie ze swoim terapeutą
  • Twórz zdrowe nawyki z asystentem AI
Aplikacja mobilna
Dostępne w Google PlayPobierz w App Store
Left ArrowWstecz

Witam, sama nie wiem, do kogo powinnam zwrócić się o pomoc. Ciężko jest mi również wyrazić w sposób precyzyjny mój stan, który bywa zmienny z dnia na dzień.

Witam, sama nie wiem, do kogo powinnam zwrócić się o pomoc. Ciężko jest mi również wyrazić w sposób precyzyjny mój stan, który bywa zmienny z dnia na dzień. Odkąd pamiętam, jestem osobą niezwykle ambitną. Zawsze zależało mi na nauce, ale także często angażowałam się w wiele innych aktywności poza szkołą, takie jak śpiewania, nauka języków obcych, sport, podróże. Mój własny rozwój i aktywne działanie od zawsze sprawiało mi dużą satysfakcję, mimo że środowisko, w którym się otaczałam, nie dostarczało mi w tym odpowiedniego wsparcia. Nie mieliśmy tych samych priorytetów w życiu, ani podobnych pasji, nad czym bardzo ubolewałam, bo często ukrywałam moje problemy, pomysły, marzenia, sukcesy. Nie chciałam się z nikim dzielić tym wszystkim. Miałam wrażenie, że to nieskromne, że tak nie wypada, a poza tym oni mają inne zainteresowania i pasję, więc nie do końca się zrozumiemy. Z czasem niektóre relacje same się zakończyły, niektóre nadal utrzymywałam, ale nie czułam, że się w nich rozwijam, że mogę dzielić z kimś wspólne pasje, czy aktywnie spędzać czas. Za każdym razem, gdy chciałam zrobić coś ciekawego np. wyjechać w góry na weekend, wyjść na miasto, koncert usłyszałam słowa "super pomysł, jedziemy", po czym, gdy przychodziło co do czego, pojawiało się mnóstwo wymówek. W ostatnim czasie sporo w moim życiu się wydarzyło, szczególnie w trakcie pandemii. Byłam w klasie maturalnej, gdzie zajęcia były prowadzone zdalnie. Od gimnazjum i później przez okres liceum pasjonowały mnie języki obce, marzyłam o wymianie językowej (jednak moja szkoła nie oferowała takiej możliwości), pomyślałam więc o studiach za granicą, to było moje marzenie. W klasie maturalnej zaczęłam wszystko planować, dowiedziałam się wszystkich możliwych informacji na ten temat, rozmawiałam z mnóstwem osób. Byłam przekonana, że jest to do zrealizowania, ale brakowało mi tego wsparcia od ludzi obok, którzy nie potrafili mnie zrozumieć. Po maturze, która niestety nie poszła mi tak, jak chciałam, od razu poszłam do pracy na czas wakacji. Stwierdziłam, że wezmę sobie rok przerwy między studiami, aby móc lepiej się przygotować formalnie i zgromadzić oszczędności, które pomógłby mi w dalszej realizacji planu. W tamtym czasie straciłam kontakt z większością moich znajomych. Zostałam z tym wszystkim sama. Moi rodzice starali się wesprzeć mnie w moich planach, jednak czułam, że nie wierzą w ich realizacje. Sądzili, że to bardzo wymagający pomysł. Nie chciałam już obarczać innych moimi wymysłami, zaczęłam sama przygotowywać się do egzaminu językowego niezbędnego na studia, szukać lokum i tak dalej. Miałam wtedy jeszcze kontakt z jedną koleżanką ze szkoły średniej, mówiłam jej o moich planach, ale nie czułam, że do końca się rozumiemy. Zmieniłam pracę, gdzie środowisko było zupełnie różne, ludzi dużo ode mnie starszych, ustatkowanych, mających własne rodziny, stałą pracę i tak dalej. W tym miejscu trudno mi było znaleźć kogoś, z kim mogłabym nawiązać wspólny język. Mimo to, poza pracą próbowałam jeszcze szukać wsparcia w internecie i też nadal kontynuowałam przygotowania do egzaminu. Z czasem jednak straciłam wiarę, że mi się uda. Patrzyłam tylko, jak inni układają sobie życie na studiach, jak nawiązują nowe znajomości i jak ciekawie spędzają czas. Było mi przykro, byłam zła na siebie, że postawiłam tak wysoko, że wpadłam na pomysł nie do zrealizowania. Nie miałam się do kogo zwrócić, nie czułam, że ktokolwiek mnie rozumie, nie wiedziałam już co robić. Rodzina zbuntowała się przeciwko mnie, że popełniłam duży błąd, nie idąc na studia po liceum. Z biegiem czasu wybiłam sobie z głowy pomysł związany ze studiami za granicą. Przekonałam się, że jednak to chyba nie dla mnie, nie jestem w stanie zarobić tyle pieniędzy, mieszkać tak daleko od domu. Pomyślałam, że przecież uczelnie w Polsce oferują dużo ciekawych możliwości związanych z wymianami studenckimi typu Erasmus+. W czasie przerwy przemyślałam wszystko, zastanowiłam się poważnie nad tym, czego tak naprawdę chciałabym się uczyć, co w zasadzie najbardziej mnie interesuje. Wcześniej myślałam o psychologii po angielsku (właśnie za granicą). Jednak stwierdziłam, że przecież mogę studiować w Polsce i wyjechać na wymianę. Wzięłam się więc do działania i zaczęłam przygotowywać się ponownie do matury. W czasie mojego gap year z racji tego, że pracowałam, bardzo chciałam zacząć podróżować (w tani sposób). Pomyślałam, że później nie będę miała już tak wiele czasu. Jednak nie mogłam liczyć na moich znajomych. Informowałam ich zawsze dużo wcześniej, żeby mogli mieć możliwość zgromadzenia oszczędności. Uznawali zazwyczaj pomysł za świetny, jednak, gdy już przychodziło co do czego, to chętnych brakowało. Strasznie mnie to drażniło, że nie miałam z kim wykorzystać tego wolnego czasu w ciekawy sposób. Udało mi się poprawić maturę w maju, miałam jeszcze sporo wolnego czasu, więc stwierdziłam, że sama zacznę podróżować. Początkowo bardzo się bałam i stresowałam, ale pokonałam swój lęk, ostatecznie udało mi się odwiedzić trzy kraje. Może i niewiele, ale cieszę się, że przestałam czekać na innych i zaczęłam działać samodzielnie. W wakacje otrzymałam wyniki z uczelni, bardzo chciałam dostać się na studia dzienne (podobała mi się wizja mieszkania w akademiku i ogólnie życia studenckiego), ale dostałam się tylko na zaoczne. Tak też zrobiłam, stwierdziłam, że spróbuję. W końcu psychologia jest czymś, z czym chcę wiązać przyszłość, a poza tym będę mogła zdobywać doświadczenie w pracy. Od października łączyłam pracę ze studiami, byłam bardzo zafascynowana i z przyjemnością przykładałam się do nauki. Pod koniec roku straciłam pracę i przez dwa miesiące siedziałam w domu. Miałam wtedy sporo czasu na przygotowywania się do zaliczeń i egzaminów, jednocześnie też próbowałam znaleźć nową pracę, gdyż czułam, że moim rodzicom może to trochę przeszkadzać. Zresztą często pytali mnie, czy udało mi się już coś znaleźć itp. Nikt jednak się nie odzywał. Zastanawiałam się, czy nie znaleźć sobie może pracy związanej już z moim zawodem lub może podjąć jakiś staż. Sama już nie wiem, co mam robić, czego ja właściwie chcę. Boję się, że przez to nie będę już miała czasu na inne aktywności poza studiami. Chciałabym też jak najlepiej wykorzystać ten czas na studiach, poznać nowych ludzi, mieć czas na wyjścia itp. Z drugiej strony boję się, że faktycznie, jeśli nie zacznę działać w tym kierunku, to faktycznie będę żałować, że nie zaczęłam już zdobywać doświadczenia. Wszystkie osoby, które poznałam na studiach, studiowały wcześniej dziennie i miały też okazje skorzystania jeszcze z "życia studenckiego" i dobrze wspominają ten okres. Ja czuje się źle, że nie miałam szansy spróbować. Z jednak strony chciałabym studiować dziennie, chciałabym tego doświadczyć, ale teraz to nie wiem, czy uda mi się zmienić tryb i czy w ogóle mam szansę, czy to ma sens. Z drugiej strony fajnie jest zdobywać doświadczenie, pracować i mieć czas na inne rzeczy. Jeśli chodzi o relację, staram się być jak najbardziej otwarta na nowe znajomości. Nadal jestem bardzo ambitna i chciałabym realizować mnóstwo moich pomysłów, poznałam już kilka osób, jednak nie trafiłam jeszcze na osobę podobną do mnie. Cały czas czekam, że pojawi się ktoś, komu będę mogła się zwierzyć, kto zawsze będzie obok, z kim będę mogła wyjść na miasto, kto będzie chciał podróżować tak jak ja i przede wszystkim mnie zrozumie. Chciałabym podjąć terapię, czy konsultację psychologiczną, z kimś, kto pomógłby mi przepracować i przeanalizować wszystkie wydarzenia, które prawdopodobnie wpłynęły na mój stan, ale także to jak wygląda moje życie. Czuję, że posiadam mnóstwo schematów i przekonań, które blokują mnie przed osiągnięciem poczucia satysfakcji w życiu i budowaniu wartościowych relacji. Moja historia jest dosyć długa (i tak wiele wątków pominęłam) i z pewnością trudno jest wyczytać z niej, jaką naprawdę jestem osobą. Chciałabym jednak, aby ktoś zechciał wesprzeć mnie w tym, co przeżywam i pomógł odnaleźć mi właściwy kierunek w życiu.
User Forum

Rozalia

mniej niż godzinę temu

Brak odpowiedzi

To pytanie nie ma jeszcze żadnych odpowiedzi.

Left ArrowOdpowiedz jako specjalista
komunikacja w zwiazku

Darmowy test na jakość komunikacji w związku

Zobacz podobne

Mam obecnie problem w związku.
Dzień dobry. Zwracam się z prośbą o pomoc, a mianowicie też o jakieś wyjaśnienie, podpowiedź. Mam obecnie problem w związku. Od niecałych dwóch lat jestem związany z partnerką, z którą jest mi cudownie, nadmienię tylko, iż zawodowo jest psychologiem, psychoterapeutą (leczenie zaburzeń osobowości, zaburzenia lękowe, Borderline, Depresja) pracuje metodą psychoterapii psychodynamicznej. Oboje mamy po 40 lat także doświadczona moja Kochana Terapeutka. Jak się poznaliśmy to zaiskrzyło na momencie, od razu wyczułem, gdzie pracuje (psycholodzy nie są mi obcy, mam siostrę też psycholog). Ale wiadomo nie może być za łatwo w życiu to i tym razem też tak jest, mieszkamy od siebie 180 kilometrów. Jak się poznaliśmy, ja byłem świeżo po rozstaniu (około 6 miesięcy) z żoną, która mnie zostawiła. Ona również jest po przejściach tylko już jakiś czas temu. Oboje mamy dzieci i wszystko i niby ok. Od samego początku czułem się przy niej tak, jakbym znał ją od dawna i Ona również ze mną czuła podobnie. Problemy zaczęły się w momencie, jak moja była żona zmieniła się nie do poznania (chodzi o zachowanie, zmiana osobowości). Dzieci mieszkały z nią, bo wydawało mi się to po prostu normalne, jak człowiek się rozwodzi (nadmienię tylko, że nie z mojej winy pojawił się po prostu ktoś inny na jej drodze). Kontakt z dziećmi miałem cały czas, przychodziły do mnie, jak remontowałem nowe mieszkanie. Nie będę opowiadał dokładnie, co było dalej, powiem tylko tyle, iż dzieci mieszkają ze mną. Zmiana osobowości ich mamy była tak drastyczna, iż zaczęło dochodzić w starym domu do znęcania psychicznego nad starszym synem. Zabrałem go do siebie, a tak naprawdę to On sam prosił, żebym mu pomógł i zabrał stamtąd. Młodszy z kolei deklarował już wcześniej, że chce mieszkać ze mną. Ja nie miałem pojęcia, że przechodzą tam piekło, bo bali mi się powiedzieć, a widywaliśmy się praktycznie w tygodniu codziennie. Mam takie osobiste spostrzeżenie, że wszystko zaczęło między nami się delikatnie nie tyle, co psuć, ale paskudzić jak starszy syn się do mnie wprowadził. Już nie mogłem być na zawołanie, a z kolei Ona zaczęła nazywać to tak, że potrzebuje oparcia, stabilizacji, bo tak wygląda normalny związek, częste kłótnie właśnie przez to. No i dobrze wiemy, że wykład od psychologa to nie jest łatwa sprawa, bo to jest cała analiza sytuacji, problemów itd. Mi osobiście to w ogóle nie przeszkadza, ale wiadomo, że zaczęło się, że widzę tylko siebie, jestem skupiony na sobie, dzieciach i nie ma przestrzeni na związek. Mamy wspólny jakiś pomysł na życie, przeprowadzkę do niej, tylko na razie muszę zakończyć stary etap i Ona niestety nie wytrzymuje ciśnienia. Wiele mi pokazała, że czasami ma racje, bardzo często zarzuca mi, że nie czuje we mnie wsparcia, choć ja uważam inaczej. Robię, co mogę i jestem przy niej, jeśli tylko mogę. Staram się pomagać w każdej dziedzinie, w jakiej ma problem na tyle ile można. Tylko dla niej to za mało. W trakcie tych wszystkich kłopotów i żeby ratować swoje dzieci odpuściłem trochę firmę, co oczywiście się odbiło. Wiadomo wszystko, co przeszedłem do tej pory ze swoim rozwodem, też zostawiło ślad, psychicznie mnie to wykańcza, a problemów zaczęło przybywać. Pojawiły się długi w firmie i zacząłem mieć załamkę. Oczywiście mój osobisty psycholog wysłał mnie na terapie i do psychiatry, bo zaczęły się stany lękowo depresyjne. Impulsywność, jaką posiada, zaczęła doprowadzać do tego, że co jakiś czas rozstawaliśmy się (no może nie za moją zgodą) tylko po prostu cały czas jest brak stabilności w związku, Ona potrzebuje oparcia na co dzień. Wzajemna miłość nas utrzymuje w tych kłótniach. Ja po drodze miałem parę razy tzw. zjazd depresyjny (spałem 2-3 dni). Problemy, jakie mi się pojawiły, zaczęły mnie dobijać i zacząłem być nerwowy, czasami nieprzyjemny. Najbardziej dotknęły mnie problemy finansowe, o których nie chciałem z Nią rozmawiać, bo sprawiało mi to wielką trudność i taki wstyd, brak poczucia męskości, czego nie może zrozumieć. Bo podejście psychologa rozmowa jest najważniejsza w związku, zgodzę się, ale dla mnie to było takie upokarzające, że mam kłopoty finansowe i ma jeszcze opowiadać o nich swojej Kochanej Kobiecie. Może tak trzeba było zrobić, ale nie umiałem. Kłótnie, jakie powstawały były zarzucane w moją stronę, bo najładniejszy psychologiczny zwrot mój ulubiony "to jak się wczoraj zachowałem i co Ci powiedziałam w złości, to jest reakcja na to, jak się ostatnio zachowujesz w stosunku do mnie i taki ma na mnie wpływ". I to też wiem, jak nazwać, bo żyje z psychologiem "Projekcja". Ale to nie działa tak, jak mi się wydaje, ponieważ ja robię coś źle i jest wykład jak w gabinecie, a Ona jak to zrobi to samo, po jakimś czasie to nie przyzna mi racji, tylko skuteczna technika wyszkolona przez wiele lat "to nie jest to samo bo...." Proszę, aby nikt nie zrozumiał mnie źle, że pokazuje obraz psychologa w jakimś złym świetle. Moja siostra psycholog robi to samo, nie dać dojść do słowa, a gadać. Wszystkich psychologów, jakich znam są gadułami, z ADHD, nie usiedzą na miejscu, w towarzystwie lubiani, ale życie prywatne niestety rozwalone. Pomagają innym, tylko nie wiem, czemu nie chcą widzieć swoich błędów, że też popełniają przecież to normalne, bo są tylko ludźmi. Ja oczywiście nie jestem święty, przyznaje, że często widzi to, czego nie widzą inni i ma racje. Potrafi na momencie po rozmowie z nową osobą zanalizować ja i się praktycznie nie myli. Psychologiem nie zostaje byle kto, to tego trzeba się nadawać i trochę tych szkół skończyć. Ja również chodziłem na terapię, po jakimś czasie przerwałem, ale nie dlatego, że stwierdziłem, że już ok. Absolutnie widzę, że mam problem, bo tak się nie zachowywałem, często mam kryzysy, bo tych kłopotów zebrało się masę. Przerwałem, bo nie miałem za co chodzić po prostu, a Jej wstydziłem się do tego przyznać. Facet traci poczucie męskości, jak ma takie problemy, że czasami musiałem coś wymyślić, bo nie miałem za co do niej jechać i to mnie dobijało. Walczy ze mną o te rozmowy, a ja z kolei nie jestem w tym łatwy, bo uważam, że nie chcę jej martwić swoimi problemami, i słyszę, że nie nadaje się do związku, bo w byciu razem o problemach się rozmawia. Proszę ją często, żeby z nas nie rezygnowała i wytrzymała jeszcze trochę, co prawda do tej jej złości czasami dokładam, ja jak potrafię właśnie położyć się i przespać dwa dni, bo to jest taka ucieczka od problemów dla mnie, a wiem, że mam problem i jestem chory. Chodzę również do psychiatry, bo mój osobisty terapeuta mi nie odpuszcza i może dobrze czasami przeciągam wizyty, bo nie mam kasy. Walczymy ze sobą o to ostatnio strasznie, Ona chce, żebym regularnie się leczył (ja o tym wiem, ale za co?) i powstają kłótnie. Złości się często przeze mnie, bo mam jeszcze niezamkniętą przeszłość. Co chwilę słyszę, że jej nie wspieram w trudnych dla niej chwilach (co uważam, że przesadza), bo gdy miała badanie rezonansem głowy i było podejrzenie, byłem ciągle z nią i wspierałem, w tygodniu telefonicznie, w weekendy przy niej, czy jak dzieci chorowały, tylko Ona na momencie zapomina i widzi tylko tę chwilę, o którą się kłócimy i tamtych nie pamięta. Też ją proszę, żeby mi pomogła swoją obecnością przy moim problemie to słyszę, że nie może mnie niańczyć, co mnie boli. Wiele we mnie na pewno wyćwiczyła i pokazała, że można inaczej. Ostatnio wróciłem na terapie (nie koniecznie finansowo jest już ok, ale już niedługo) zrobiłem to Dla niej, bo ja Kocham i nie chce, żeby przeze mnie cierpiała. Z terapeutką oczywiście doszedłem do decyzji jednej, że ma racje co do bycia w związku i rozmowy o problemach a dokładnie moich długach (bo nie chciałem powiedzieć dokładnie ile). Przełamałem się i w ten weekend powiedziałem wszystko, bo wiem, że tego oczekiwała i wiele mnie to kosztowało wewnętrznie, żeby powiedzieć kobiecie, z którą się jest, ile ma się długu przez ostatnie sytuacje. Wszystko było ok, ale w poniedziałek miałem swoje dwa dni. Rozmowa była ciężka, przeprosiłem, nie wiem, czemu tak wyszło, bo nic na to nie wskazywało w ostatnich dniach, że może mi się przytrafić, próbowałem załagodzić. Na drugi dzień oznajmiła, że mam się ogarnąć, uporządkować swoje życie i zdrowie i wtedy do niej się odezwać, bo ona na tym etapie nie chce tego kontynuować. Prosiłem, żeby mi pomogła, bo wiem, że mam problem, to usłyszałem, że Ona więcej pomóc mi nie może i mam się wyleczyć i dopiero skontaktować. Na sam koniec powiem tak nie gadamy około trzech dni, a ja czuje się strasznie, jeszcze nikt mnie tak nie potraktował zimno, jeśli chodzi o osoby, które się Kocha, jest mi bardzo przykro, jak mnie potraktowała na koniec, bo nie byłem w barze z kolegami, tylko ona wie, z czym jest problem i mnie zostawi w chorobie. Ja jak miała gorączkę i nie przyjechałem w sobotę tylko w niedziele, musiałem słuchać, że nie dbam o nią, bo jest sama w takim stanie. A najbardziej czuje się zdeptany, że parę dni wcześniej przełamałem wszystko w sobie i powiedziałem o szczegółach swoich problemów finansowych i nie wiem czemu, mam jakieś przeczucie, że to mogło być główną przyczyną jej decyzji, bankrut u boku. Zastanawiam się tylko właśnie nad jednym, że osoba, którą Kocham, prowadzi terapię, pomaga ludziom, zostawia mnie w chorobie i problemach i każę zadzwonić, jak się z tym uporam. O co tu chodzi??? To jakaś nowa technika w psychologii???? Proszę przeczytajcie to chociaż i spójrzcie na to jakoś i pomóżcie. Ja nie chcę, żeby ktoś myślał, że oczekuje, że macie zjechać psychoterapeutkę, nie, pomóżcie mi zrozumieć, co ja robię aż tak źle, że Kochająca osoba opuszcza Cię w momencie, gdzie jej potrzebujesz. Dziękuję.
Jak poradzić sobie z bezradnością i złością na wieść o ciężkiej chorobie bliskiego?

Dzień dobry. Piszę z bardzo ciężką dla mnie sprawą. Dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się, że mój 67-letni dziadek jest ciężko chory i czeka go leczenie paliatywne - ma raka płuc z przerzutami do głowy i na nadnercza. Dziadek przez 52 lata ciężko pracował, nie pozwalał sobie na urlopy i bezrobocie. Mimo emerytury nadal chodził do pracy, bo jak to mówił "nie da się zamknąć w domu'. Tydzień temu oficjalnie miał rozpocząć emeryturę. Jednak nasze życie przewróciło się do góry nogami. Czuję ogromną złość, że dziadkowi nie jest dane cieszyć się wolnym czasem, przejażdżkami autem z babcią, jeżdżenia i odwiedzania rodziny jak to zawsze lubią, pracy w ogrodzie, wyjazdów na ryby... Jestem taka zła! Czuję taką bezradność. Chciałabym, żeby nacieszył się wolnym, rodziną... Dziadek wciąż jest młody i nie mogę sobie poradzić z tą bezradnością :(

Intercyza, związek a relacje rodzinne – jak poradzić sobie z wątpliwościami?
Witam, jestem już długo z partnerem. Mieszkamy w Jego mieszkaniu, on chce się wyprowadzić do domu rodzinnego. Ze mną chce wziąć ślub ale chce intercyzy. Nie mamy dzieci. Ja mam mieć kiedys dom po rodzicach, a moja siostra ma wybudowany dom teraz. Facet chce tej intercyzy żeby niepotrzebnie mieszać skoro dzieci nie mamy, to niech kiedyś po nas dziedziczy ktoś z rodziny. Facet ma pretensje że rodzice mnie potraktowali gorzej (że względu na ten podział majątkowy) nie chce ich odwiedzać a jednocześnie chce ze mną być ale bez wpolnego majątku. Zasiewa we mnie ziarno niepewności czy rodzice nie pozostawią mnie jednak z niczym, bo teraz nic od nich nie dostałam, co sprawia że czuję się skołowana i już sama nie wiem komu i w co wierzyć. Martwię się o ten związek, nie chce się rozstawać ale jednocześnie czuję że to będzie taki związek tylko z korzyścią dla niego, bo ja mam u niego zamieszkać, jeszcze ma pretensje że jestem niewdzięczna bo chce mnie do siebie zabrać i mam wrażenie że chce mnie odciąć od rodziny(bo według niego źle mnie potraktowała) i nie przepada też za moimi znajomymi. Jak mówię mu o swoich obawach co do mieszkania z jego rodzicami i że boję się odcięcia od swojej rodziny to nic mi nie odpowiada. W ogóle to on bardzo jest za swoją rodziną, że jest najlepszą najmądrzejszą a innych ma trochę za nic. Mam wrażenie że ignoruje moje wątpliwości i uważa że skoro je mam to znaczy że nie chce z nim mieszkać, a ja uważam że to nie jest tak. Chcę poprostu zanim podejmiemy taką decyzję ustalić jakieś zasady i że ja nie dam się i nie chce odcinać od rodziny, znajomych. Co robić w takiej sytuacji czy taki zwiazek ma sens? Jak to rozwiązać alby każdy był zadowolony i nie miał jakiegoś poczucia straty?
Jestem ponad pół roku po rozwodzie. Od tego czasu jakoś nie mogę się pozbierać.
Witam. I z góry dzięki za odpowiedź. Mam 36 lat. Jestem ponad pół roku po rozwodzie. Od tego czasu jakoś nie mogę się pozbierać. Cały czas chodzę rozbity, nic mi się nie chce i zacząłem więcej pić. Najgorsze w tym jest to, że zacząłem myśleć jakby było, gdyby mnie nie było. I jak skończyć ze sobą tak żeby rodzina to jak najmniej odczuła. Głupie myśli przed świętami ale powoli ta zła opcja zaczyna przeważać
TW: myśli samobójcze. Diagnoza zaburzeń osobowości borderline w wieku 21 lat - jak wygląda proces?

TW: myśli samobójcze

 

Jak wygląda diagnozowanie zaburzenia z pogranicza osobowości w wieku 21 lat? Albo w ogóle jakiekolwiek diagnozowanie w zakresie chorób czy zaburzeń psychicznych... Chodziłam na terapię od lutego tego roku do końca czerwca, a później byłam zmuszona zrezygnować z powodu braku funduszy. W miarę ok pracowało mi się z panią psychoterapeutką, chociaż w mojej głowie ciągle panuje chaos i nigdy nie potrafię nic ocenić, racjonalnie do czegoś podejść czy dać jakąkolwiek przemyślaną opinię. Psychoterapeutka powiedziała, że podejrzewa u mnie zaburzenie borderline i jestem już na tyle duża, żeby móc to stwierdzić. Nie wiedziałam jednak, jak to odebrać, więc po prostu pozostawałam zmieszana. Perspektywa na świat i zresztą na wszystko zmienia mi się jak pogoda. Miałam to od zawsze, nigdy nie potrafiłam się nigdzie odnaleźć, nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak funkcjonują długie, stabilne relacje. Zawsze było ze mną coś nie tak i jest tak do dziś. Czuje się wystarczająco 'dojrzała' żeby zrozumieć co ze mną nie tak i próbować jakoś to okiełznać, ponieważ nie potrafię już tak dłużej wytrzymać. Jak byłam nastolatką, to trochę interesowałam się psychologią, ale chociaż moje przyjaźnie od zawsze były typowo intensywne i nagle szybko się kończyły, to żyłam wtedy w silnym lęku społecznym i albo godzinami pisałam z konkretną osobą, zaniedbując wszystko inne, albo nie rozmawiałam z nikim. Bycie samej, egzystowanie jako osoba, która ma się zająć czymkolwiek na własną rękę, to dla mnie jakbym nie istniała i nic nie miało sensu. Gdy mam czas dla siebie i nie ma ze mną nikogo do kogo mogę się upodobnić, dostosować to nie czuję nic oprócz lęku i samotności. Nie potrafię wytrzymać sama ze sobą, a o ironio nie mam żadnych znajomych, z którymi mogłabym wyjść z domu. Czuję, że powoli dochodzę do skraju mojej własnej wytrzymałości. Szczerze, może to zabrzmieć bardzo idiotycznie, ale już tak dużo i długo porównywałam swoje zachowania, analizowałam i czytałam o tym zaburzeniu, że jestem pewna, że to mnie dotyczy i niszczy mi życie od dawna. Ciągle przez brak diagnozy czuję się jakbym była atencjuszką, wypieram się, nagle mi się wszystko zmienia i wmawiam sobie, że wszystko jest ok, tylko po to, by znowu skończyć i marnować kolejne dni w łóżku wyjąc jak bóbr. Od zawsze się wypierałam i nienawidziłam alkoholu, nigdy nie sięgnęłam po niego sama z siebie, ale pojawił się nagle w moim życiu jako coś, co koi ból i wtedy tylko to i fakt, że pijana prawie wyskoczyłam przez balkon, jako fakty dały mi znać, że SERIO jest ze mną coś nie tak i powinnam iść do psychiatry, a zwlekałam z tym przez miesiące. Ogólnie zawsze czułam, że jest ze mną coś bardzo nie tak, że nigdy nie ogarnę swojego życia, jak nie sięgnę po pomoc, ale ciągle się to zmieniało przez moje nagłe nieprzewidywalne zmiany nastroju. Nie nadążam sama nad swoimi emocjami. Dodatkowo, gdy weszłam w pierwszą relację romantyczną w życiu, to wszystko nagle eskalowało i pokazało mi, jak bardzo zaburzoną osobą jestem. Nie potrafię tak żyć. Wszystko, co robiłam i robię, czułam, czuję i to, w jaki sposób moje zachowania są wykonywane i jak się zmieniają mam wrażenie, że tylko krzyczą, że to jest właśnie to zaburzenie. Jak czytam i oglądam o objawach BPD to czuję coś, czego nigdzie indziej nigdy nie widziałam. Czuję się najbardziej zrozumiana, jaka kiedykolwiek byłam. Analizowałam też różne inne zaburzenia osobowości i ogólnie zaburzenia przez miesiące, czytałam bardzo dużo, oglądałam, porównywałam. Ciągle czuje się żałośnie i jakbym chciała tylko atencji, kiedy w rzeczywistości pragnę tylko spokoju i 'ZAPEWNIENIA' że ja sobie niczego nie wmawiam. Zawsze jestem niepewna i lękliwa, więc bardzo mi zależy na tej diagnozie. Do psychiatry pierwszy raz udałam się ok 2,5 miesiące temu i powiedziała, że widać u mnie zaburzenia lękowe, ale jestem zbyt młoda, żeby zdiagnozować u mnie to zaburzenie, ponieważ do 30 roku życia osobowość każdego się dopiero kształtuje. To znaczy, że muszę się męczyć do 30 roku życia tylko po to, żeby się w końcu zabić, bo nie wytrzymam tego wszystkiego? Aktualnie jestem na 20mg fluoksetyny dziennie i 2 miesiąc brania tego leku myślałam, że jestem innym człowiekiem i w końcu miałam siłę żyć i motywację robić cokolwiek ze sobą, ale gdy rodzina, która mi towarzyszyła w wakacje, wyjechała znów do siebie, to czuję się okropnie. Zostałam znowu sama z moimi problemami i wszystko wraca. Nie mam już motywacji do niczego, znowu ciągle tylko myślę o śmierci, chociaż teraz jest to o wiele łatwiejsze, bo mogę po prostu łyknąć pare tabletek i popić alkoholem i to koniec cierpienia i wymyślania. Mimo że nie mogę normalnie żyć, to ciągle waham się przed popełnieniem samobójstwa, chce wierzyć, że będzie lepiej, ale przez całe nastoletnie zmarnowane na cierpienie i wmawianie sobie ze bedzie lepiej lata, już czasami nie mam nadziei jak w ogóle... Jak nie mam nikogo to nie ma mnie. Przez ten nagły silny związek z tą osobą odzyskałam wtedy sens życia i miałam motywacje do wszystkiego, wręcz zmusiłam się do stosunku, żeby ode mnie nie uciekła. Potem oczywiście bardzo żałowałam, aż to straciło znaczenie. Nie wiem już co mam robić. Jest mi bardzo źle. Wiem, że potrzebuję kogoś, żeby istnieć, ale nie mam nikogo i nie będę miała, jeśli dalej tak będę się zachowywać. Utknęłam w błędnym kole i nie mogę nic zrobić. Wierzę, że tylko potwierdzona przez specjalistę diagnoza jakkolwiek ruszy moim życiem do przodu. Nie mam pojęcia, jak wygląda diagnozowanie itd. Byłam dopiero na 3 wizytach u psychiatry i nie mam pojęcia czy on po prostu ignoruje moje diagnozowanie, czy temat jest zamknięty i będą mi przepisywane tylko leki, czy co mam w ogóle ze sobą zrobić. Czuje, że tracę życie.... Może mi ktoś przedstawić, jak to wygląda i co mogłabym zrobić, żeby dostać diagnozę? Naprawdę wierzę, że jeśli ją dostanę to moje życie się jakkolwiek poprawi a aktualnie czuje się bezsensu bo i tak wszystkie moje niezdrowe zachowania nie mają żadnych podstaw dla nikogo dlatego jestem zwykłym śmieciem w życiu społecznym :((

kryzys w związku

Kryzys w związku – jak go przetrwać i odbudować relację?

Twój związek w kryzysie? To naturalny etap, który może wzmocnić relację. Poznaj sprawdzone strategie i porady ekspertów, by skutecznie przez niego przejść i odbudować więź. Czytaj dalej!