Left ArrowWstecz

Czy istnieją osoby, które czują się nieodpowiednie do pracy, macierzyństwa i relacji?

Czy są osoby takie jak ja, że nie nadają się do niczego? Do żadnej pracy, do macierzyństwa, do kontaktów z ludźmi? Przyjaciółka zerwała ze mną kontakt, bo nie mogę przyjść na jej ślub. Siostra rozmawia ze mną tylko sarkastycznie. Zwolnili mnie z pracy, bo nie umyłam podłogi na koniec zmiany. Nie pytam, jak odnaleźć sens, bo go nie ma. Ale może chociaż są osoby, które borykają się z tym samym?

User Forum

Paulina

3 miesiące temu
Maria Sobol

Maria Sobol

Szanowna Pani Paulini!

Bardzo dziękuję za Pani wiadomość. Domyślam się, jak trudno jest pisać o tak bolesnych doświadczeniach i uczuciach. To, że Pani to zrobiła, świadczy o ogromnej sile – nawet jeśli w tej chwili może się Pani wydawać, że tej siły już nie ma.

Z Pani słów bije wiele cierpienia, poczucia samotności i niezrozumienia. W takiej sytuacji bardzo łatwo zacząć wierzyć, że coś jest z nami „nie tak” – że się do niczego nie nadajemy, że nie potrafimy być „wystarczające”. Ale to, że Pani przechodzi trudny czas, nie świadczy o Pani wartości jako człowieka. To nieumyty kawałek podłogi, sarkastyczny ton bliskiej osoby czy czyjeś niezrozumienie – to wszystko nie są miary Pani wartości.

To, że Pani czuje się teraz zagubiona i przytłoczona – to ludzkie. Bardzo ludzkie. I są osoby, które również zmagają się z podobnymi uczuciami – one istnieją, choć często nie mówią o tym głośno. Pani pytanie: „czy są inni, którzy czują się tak jak ja?” – to poruszające, ważne wołanie. Ono pokazuje, że mimo bólu, jest w Pani potrzeba kontaktu, bliskości, zrozumienia. A to już bardzo dużo.

Z całego serca zachęcam, by rozważyła Pani rozmowę z psychoterapeutą lub psycholożką – nie dlatego, że coś jest z Panią „nie tak”, ale dlatego, że zasługuje Pani na przestrzeń, w której będzie mogła Pani bezpiecznie opowiedzieć o swoim świecie i swoim bólu. I zostać wysłuchaną – z życzliwością i bez oceniania.

Nie jest Pani sama. A to, że Pani napisała – to już pierwszy krok.

 

Z wyrazami troski i serdeczności,
Maria Sobol, psychoterapeutka

3 miesiące temu
Patrycja Kurowska

Patrycja Kurowska

Droga Pani Paulino,

to, co Pani opisała — poczucie, że nie nadaje się Pani do żadnej pracy, do bycia z ludźmi, do macierzyństwa — to bardzo trudne myśli, i chcę powiedzieć jedno: tak, są osoby, które czują się podobnie, które zmagają się z przekonaniem, że nie potrafią sprostać żadnej roli, że nic im nie wychodzi, że zawiodły innych i siebie. Czasem to uczucie przychodzi po wielu trudnych sytuacjach — takich jak te, które Pani opisała: utrata pracy, konflikt z siostrą, odrzucenie przez przyjaciółkę.

Jednak to wszystko nie oznacza, że naprawdę jest Pani kimś „do niczego”. Raczej, oznacza to że jest Pani w ogromnym kryzysie, w którym sposób postrzegania siebie może się bardzo zniekształcać. To nie Pani jest wadliwa — to otaczający Panią świat w ostatnim czasie był bardzo raniący.

To, że Pani nie może przyjść na ślub przyjaciółki — nie powinno przekreślać przyjaźni, myślę, że obie potrzebujecie czasu, bo dla Was obu to bardzo trudna sytuacja. Sarkazm ze strony siostry nie jest Pani winą, warto przyjrzeć się temu i dojrzeć przyczynę takich sytuacji między wami. Zwolnienie z pracy za coś takiego — może być bardziej o miejscu pracy niż o Pani. Rozumiem, że to wszystko razem może przytłoczyć do tego stopnia, że trudno oddychać, trudno widzieć jakikolwiek sens.

W takich momentach bardzo ważne jest, by nie zostawać z tym sama. Pani nie musi udowadniać, że jest coś warta. Kiedy człowiek cierpi, trudno mu zadowalać innych, a nawet ich rozumieć.

Proszę, niech Pani rozważy spotkanie z psychologiem lub psychoterapeutą. Nie po to, żeby „naprawiać” siebie, tylko po to, żeby ktoś mógł być przy Pani w tym niezwykle trudnym czasie. Z profesjonalną pomocą można zacząć inaczej patrzeć na siebie, nawet jeśli teraz to brzmi zupełnie nierealnie.

Nie chcę Pani dawać pustych pocieszeń, wiem — z doświadczenia zawodowego — że ludzie wracają z takich miejsc, w których sądzili, że zostaną na zawsze.

 

Z serdecznością, 

Patrycja Kurowska

3 miesiące temu
Marek Król

Marek Król

Rozumiem, że czujesz się teraz bardzo samotna i masz wrażenie, że wszystko się sypie. Przykro mi, że tak doświadczasz tych sytuacji. Chciałbym Ci powiedzieć, że nie jesteś jedyna z takim odczuciem – jest wiele osób, które przeżywają podobne momenty, gdy wydaje im się, że nic im nie wychodzi i trudno im dostrzec swoje dobre strony.

 

Czasem łatwo jest pomyśleć o sobie jako o kimś „nienadającym się” do niczego, zwłaszcza gdy kilka trudnych wydarzeń się nawarstwi. Jednak to, co opisujesz, brzmi jak bardzo bolesny moment, ale niekoniecznie musi być trwałe czy definiujące.

 

Może warto się zastanowić, czy były w Twoim życiu sytuacje lub relacje, nawet drobne, w których czułaś się, choć odrobinę lepiej, bardziej wartościowa, akceptowana? Nawet jeśli teraz trudno to zauważyć, każdy człowiek ma w sobie coś dobrego, co zasługuje na uznanie i troskę.

 

Czasem pomaga świadomość, że nie jesteśmy sami – wiele osób zmaga się z podobnymi uczuciami i momentami kryzysu. Ważne jest, żeby spróbować dać sobie odrobinę życzliwości. Co mogłabyś dziś zrobić dla siebie choćby w najmniejszym stopniu, aby złagodzić ten trudny moment?

3 miesiące temu
Marta Łuszczykiewicz

Marta Łuszczykiewicz

Pani Paulino, 

 

Zapewniam Panią, że nie ma osób, które "nie nadają się do niczego". Sytuacje, które Pani przytacza to Pani subiektywna ocena, zapewne również przez pryzmat doświadczania negatywnych emocji, które wiążą się z tymi sytuacjami. Rozumiem, że jest Pani obecnie w niesprzyjającej życiowo i niekomfortowej sytuacji, może to powodować obniżenie Pani nastroju, a nawet nieświadome wyszukiwanie sobie sytuacji, które rzekomo potwierdziłyby Pani, że jest Pani "beznadziejna". Taki stan umysłu trudno jest przerwać samemu, wymaga on ochłonięcia, nabrania dystansu, spojrzenia z zewnątrz. Jestem przekonana, że w Pani życiu poza tymi trudnymi i bolesnymi sytuacjami, są także takie, które są dobre i mogą być budujące. Poza tym należy również wziąć pod uwagę, że zaistniałe okoliczności nie muszą wcale być powiązane jedynie z Pani osobą, mogą nakładać się tam różne przyczyny, które Pani interpretuje i odbiera dotkliwie względem siebie.
Pisze Pani również o braku sensu życia, z punktu widzenia specjalisty jest to sytuacja niepokojąca, zdecydowanie nadająca się do diagnozy pod kątem kryzysu lub zaburzeń nastroju typu depresja, dystymia.
Zaleciłabym Pani, jeżeli jest to możliwe, kontakt z psychologiem lub skorzystanie z Poradni Zdrowia Psychicznego w ramach NFZ. Może się okazać, że wsparciem dla Pani byłaby regularna psychoterapia lub podejście krótkoterminowe oparte na radzeniu sobie z kryzysem i emocjami. Po krótkim Pani opisie myślę, że odpowiednimi technikami pracy były techniki terapii CBT (poznawczo-behawioralnej), tak żeby mogła Pani zidentyfikować swoje myśli, ocenić ich prawdziwość i słuszność, popracować nad przekonaniami, poszukać rozwiązań.

Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że będzie Pani miała możliwości zaopiekowania się sobą.

 

Marta Łuszczykiewicz

3 miesiące temu
Natalia Krawiec-Jokiel

Natalia Krawiec-Jokiel

Dzień dobry Paulino, 

Z tego, co piszesz, wnioskuję, że pod wpływem zaistniałych sytuacji towarzyszy Ci poczucie niesprawiedliwości, smutek, żal, frustracja, a nawet złość, ponieważ wydaje mi się, że Twoje pytanie było pisane w przypływie dużej ilości negatywnej energii. Jest wiele osób, które w nadmiarze sytuacji kończących się niekorzystnie wnioskuje, że to przede wszystkim ich wina, oni są za to odpowiedzialni, są beznadziejni i do niczego się nie nadają. Doskonale wiemy, że to nie jest prawda, tylko w tym momencie odzywają się pewne niepomocne przekonania o sobie, które są silnie w nas zakorzenione, stanowiąc pewną podstawę naszego funkcjonowania, filtra, przez który postrzegamy rzeczywistość. Niemniej jednak wiemy, że prawdą to nie jest. Nie jesteśmy na 100% odpowiedzialni i winni tego, co się wydarza, mają na to wpływ też inne czynniki. Myślę, że może warto pomyśleć o kilku spotkaniach z terapeutą i przyjrzeniu się tym nieprzyjemnym myślom o sobie, które w umiejętny sposób można wyplewić z naszej głowy.

Towarzyszący ciąg niekorzystnych zdarzeń można przerwać, być może ukierunkowując myśli na to, co udało Ci się osiągnąć pomimo trudności, czego się podjęłaś pomimo tego, że było trudne. 

A sytuacje, o których piszesz, może da się rozwiązać? Może warto porozmawiać z przyjaciółką o zaistniałej sytuacji, nie ma potrzeby kończyć tej relacji. Może asertywne postawienie granic siostrze, pokazanie jej, że nie dajesz zgody na tego typu komunikację z Tobą, da efekt lepszego porozumienia? Zwolnienie z pracy to ciężki kaliber, ale może po przeżyciu tych trudnych emocji związanych ze stratą warto poszukać nowych możliwości? 

 

Pozdrawiam

Natalia Krawiec-Jokiel 

3 miesiące temu
Karolina Bobrowska

Karolina Bobrowska

Dzień dobry,

 

Tak, są osoby, które czują się tak, jakby nie nadawały się do żadnej roli, ani w pracy, ani w relacjach, ani w życiu. To bardzo ludzkie uczucie, choć trudne i bolesne. Wiele osób nosi w sobie podobne przekonania, szczególnie wtedy, gdy życie przynosi serię rozczarowań i odrzucenia. Ale są też takie osoby, które kiedyś czuły się podobnie, a mimo to z czasem zaczęły odnajdywać sens - najpierw w drobnych rzeczach, potem także w sobie. Zbudowały na nowo poczucie własnej wartości, choć wcześniej były pewne, że to niemożliwe. Ich historie są dowodami na to, że nawet z miejsca, które wydaje się całkowicie ciemne, można powoli wyjść, trzeba mieć tylko dobrze ustawiony GPS. Proszę rozważyć sięgnięcie po profesjonalne wsparcie dla siebie w tym trudnym momencie.

 

Pozdrawiam serdecznie

Karolina Bobrowska
psycholog, konsultant kryzysowy

3 miesiące temu
Katarzyna Drużycka

Katarzyna Drużycka

Pani Paulino, rozumiem, że szuka Pani otuchy i wsparcia dla siebie, bo czuje się pani osamotniona ze swoimi uczuciami i doświadczeniami. Z mojej praktyki wynika, że nie jest Pani jedyną osobą, która przeżywa takie trudne chwile. 

Została Pani zwolniona z pracy, przyjaciółka zerwała z Panią kontakt, a ze strony siostry wyczuwa Pani sarkazm zamiast wsparcia... To musi być trudne dla Pani się z tym mierzyć i to w jednym czasie. To naturalne, że może Pani przeżywać niezrozumienie, przygnębienie, opuszczenie czy rozpacz. Takie trudności życiowe mogą sprawiać, że tracimy wiarę w siebie i w sens życia, ale to nie oznacza, że Pani "nie nadaje się do niczego".  Każdy z nas i Pani też - jest wartościową osobą zasługującą na szacunek, zrozumienie i wsparcie, nawet jeśli w tym momencie nie jest Pani w stanie tego dostrzec.

Zachęcam, aby skorzystała Pani ze wsparcia dla siebie w tym trudnym czasie. Rozmowa z życzliwą osobą może Pani pomóc poczuć się lepiej, wzmocnić psychicznie, spojrzeć na siebie i swoją sytuację z innej perspektywy, poszukać rozwiązań. Aby uzyskać taką profesjonalną pomoc, może Pani na początek skorzystać m.in. z bezpłatnej linii telefonicznej 800 70 2222 - Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym. Może Pani również skontaktować się z najbliższym Ośrodkiem Interwencji Kryzysowej w swojej okolicy - jest tam oferowana bezpłatna pomoc niewymagająca ubezpieczenia zdrowotnego. 

 

Życzę Pani wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że znajdzie Pani odpowiednią pomoc dla siebie.

3 miesiące temu
Justyna Bejmert

Justyna Bejmert

Paulino,

 

Dziękuję Ci za to, że zdecydowałaś się napisać. Już sam fakt, że dzielisz się tym, co tak trudne i bolesne, świadczy o dużej sile – nawet jeśli teraz zupełnie jej w sobie nie widzisz. To, co opisujesz, nie jest rzadkością, choć może się tak wydawać. Bardzo wiele osób doświadcza chwil (a czasem długich okresów) przekonania, że się do niczego nie nadają, że zawodzą innych i samych siebie, że są niezauważani, niepotrzebni, wręcz „wadliwi”. Kiedy kolejne relacje się sypią, a życie zawodowe nie przynosi poczucia sensu ani uznania, łatwo zacząć myśleć, że to z nami jest coś nie tak.

 

Ale te doświadczenia nie definiują Ciebie jako osoby. Utrata pracy z powodu drobiazgu nie mówi nic o Twojej wartości – ale wiele może mówić o warunkach w miejscu zatrudnienia. Sarkazm ze strony siostry może wynikać z jej własnych trudności z wyrażaniem bliskości, nie z tego, że zasługujesz na chłód. Przyjaciółka, która zrywa kontakt, być może nie zrozumiała Twojej sytuacji, ale to nie znaczy, że jesteś nieważna czy niegodna więzi. Bardzo poruszyło mnie, gdy napisałaś, że nie pytasz już o sens, bo go nie ma. Ale samo to, że to napisałaś, że szukasz odpowiedzi, że zadajesz pytania – to znaczy, że jakaś część Ciebie wciąż chce być usłyszana. I ta część zasługuje na uwagę, czułość i wsparcie.

 

Nie jesteś sama w tych uczuciach. Naprawdę wiele osób nosi podobne myśli, choć często w ciszy. Czasem pomaga już samo uświadomienie sobie, że te myśli to nie fakt, ale objaw – najczęściej przemęczenia, osamotnienia, depresji albo głębokiego poczucia zranienia. I z tym można pracować, krok po kroku. Być może pomocna będzie rozmowa z kimś, kto da Ci przestrzeń, by poukładać to wszystko i odzyskać, choć odrobinę poczucia, że jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś. Bo naprawdę jesteś.

 

Trzymaj się ciepło – i pamiętaj, że to, co dziś czujesz, to nie wyrok. To moment, przez który można przejść – i z którego można wyjść. Choć dziś możesz tego jeszcze nie widzieć.

 

Pozdrawiam ciepło,

Justyna Bejmert

Psycholog

3 miesiące temu
Emiko Okamoto-Łęcka

Emiko Okamoto-Łęcka

Dziękuję, że się Pani podzieliła tym, co obecnie przeżywa. Z tego, co Pani pisze, wynika, że doświadcza Pani wielu trudnych emocji: samotności, wykluczenia, poczucia braku sensu oraz bycia niezrozumianą. Tego rodzaju przeżycia są niezwykle obciążające, szczególnie gdy pojawiają się jednocześnie w różnych obszarach życia: zawodowym, rodzinnym i relacyjnym.

Chciałabym podkreślić, że to, co Pani odczuwa, nie jest odosobnione. W swojej pracy spotykam osoby, które podobnie jak Pani, zmagają się z głębokim poczuciem niespełnienia, odrzucenia i zwątpienia w siebie. Nie świadczy to o „nienadawaniu się” do życia czy relacji, lecz o tym, że obecnie Pani zasoby są prawdopodobnie przeciążone, a sytuacje życiowe mogą pogłębiać negatywne przekonania o sobie.

 

 

 

Z wyrazami szacunku,
Emiko Okamoto-Łęcka
Psycholog / Psychotraumatolog
(mail: emikolecka@gmail.com)

3 miesiące temu
Katarzyna Organ

Katarzyna Organ

Pani Paulino,

 

na pewno są osoby, które zmagają się z podobnymi trudnościami do Pani, czy można powiedzieć, że nadaje się Pani do niczego, myślę, że jest to znacznym uogólnieniem i warto się zastanowić, co za tym idzie, i w czym takie przekonanie może Pani pomagać. Mimo trudności, które nas spotykają, warto jednak tego sensu w życiu poszukać. Zachęcam to zawalczenia jednak o siebie i poszukanie wsparcia dla siebie.

 

Z pozdrowieniami

Katarzyna Organ

psycholog, psychoterapeuta w trakcie szkolenia

3 miesiące temu
Kacper Urbanek

Kacper Urbanek

Dzień dobry,

To, co teraz czujesz, jest bardzo trudne i bolesne, a takie chwile, kiedy wszystko zaczyna się walić naraz potrafią przytłoczyć najbardziej. Kiedy kolejno zawodzą ludzie, praca, relacje, łatwo wpaść w poczucie, że się nie nadajemy, że z nami coś jest nie tak. Jednak to nie jest prawda o Tobie jako osobie to jest tylko odzwierciedlenie bardzo trudnego momentu życiowego, w którym teraz się znalazłaś. Wiele osób na różnych etapach życia zmaga się z podobnym doświadczeniem odrzucenia, poczucia osamotnienia, wrażenia, że nie pasują nigdzie i nie potrafią odnaleźć swojego miejsca. To, że Ty teraz masz takie myśli, nie oznacza, że jesteś kimś „gorszym” czy "nienaprawialnym". To oznacza raczej, że jesteś w stanie ogromnego zmęczenia psychicznego i emocjonalnego. Kiedy z każdej strony człowiek dostaje ciosy, traci siłę do walki i zaczyna wątpić w sens wszystkiego. Bardzo wielu ludzi boryka się z poczuciem, że nie są wystarczający: w pracy, w relacjach rodzinnych, w przyjaźniach, w codziennych sprawach. Ale życie nie jest linią prostą. Przychodzą momenty, kiedy czujemy się na marginesie wszystkiego, a potem często zupełnie niespodziewanie  pojawia się ktoś, coś, jakaś szansa, dzięki której wszystko może się zmienić. Twoja wartość nie zależy od opinii zwolnionego szefa, zachowania przyjaciółki czy siostry. Jesteś człowiekiem, który teraz bardzo cierpi i potrzebuje przede wszystkim wsparcia, a nie oceny.

Gdy człowiek dochodzi do takiego punktu, czasem potrzebuje drugiego człowieka terapeuty, psychologa, kogoś neutralnego, by usłyszeć i zrozumieć siebie w tym bólu. Przesyłam dużo ciepła.

 

 

Kacper Urbanek 

Psycholog, diagnosta 

3 miesiące temu
Katarzyna Kania-Bzdyl

Katarzyna Kania-Bzdyl

Droga Paulino,

 

pisząc "osoby takie jak ja" co konkretnie masz na myśli? Takie, czyli jakie osoby?

 

Opisz proszę, szczegółowo swoją relację z przyjaciółką, od początku Waszej znajomości (jaka to była dla Ciebie znajomość, jak się w niej czułaś).

 

Czy tylko z Tobą siostra rozmawia sarkastycznie?

 

Pozdrawiam,

 

Katarzyna Kania-Bzdyl

 

3 miesiące temu
Arkadiusz Czyżowski

Arkadiusz Czyżowski

Pani Paulino, 
 

czytając Pani wpis mam poczucie, że jest Pani w perspektywie straty, braku poczucia sensu oraz negatywnego obrazu siebie oraz świata. Czy dobrze to odczytuję?

Rozumiem, że to musi być dla Pani trudny czas. Paradoksalnie, warto zastanowić się nad tym, co Pani może zrobić, by zadbać o swoją regenerację i komfort. Przy tak trudnych emocjach organizm reaguje stresowo, co może prowadzić do przewlekłego zmęczenia i braku chęci do poprawy swojej sytuacji. 

Zachęcam Panią do nabrania dystansu do tych wydarzeń i pomyśleniu o nich za jakiś czas na chłodno.

 

Proszę obdarować się większą życzliwością. Każdy człowiek ma prawo do tego, by przechodzić przez trudny czas, także Pani. Bardzo fajnie, że szuka Pani możliwości wsparcia i pomocy. 

 

Jeśli nie myślała Pani jeszcze o tym, zachęcam do zastanowienia się nad wsparciem specjalisty. Czy to na koszt prywatny, czy w ramach różnych fundacji, projektów społecznych czy NFZ. Warto sprawdzić skąd Pani przekonania o sobie i popracować nad tym, by żyło się Pani lepiej :)

 

Życzę dużo dobrostanu i życzliwości dla siebie!
Arkadiusz Czyżowski

3 miesiące temu
Mateusz Chmiel

Mateusz Chmiel

Pani Paulino, przykro mi, że jest Pani w miejscu, w którym Pani umysł tak źle o Pani mówi. Strata pracy i utrata bliskiej przyjaciółki to trudne i bolesne doświadczenia. Nie jest Pani sama.

 Trzymam za Panią mocno kciuki :)

3 miesiące temu
Aleksandra Wincz- Gajda

Aleksandra Wincz- Gajda

Dzień dobry, Pani Paulino, rozumiem, że znalazła się Pani w trudnym, kryzysowym momencie. Częścią Pani codzienności wydaje się być- między innymi- bardzo obniżony nastrój, doświadczenia porażek, samotność.  Chciałabym przekornie napisać, że takich osób nie ma, bo i Pani taka nie jest. Tak teraz- a może przez dłuższy czas- doświadcza Pani, przeżywa i widzi siebie. I tutaj trzeba napisać, że osób zmagających się z zaburzeniami nastroju jest bardzo dużo. Z pewnością potrzebuje Pani pomocy.  Można skorzystać z Telefonu Zaufania dla Osób Dorosłych- 116 123. Można też na przykład do Ośrodka Interwencji Kryzysowej lub Centrum Zdrowia Psychicznego w Pani mieście. Z pewnością zostanie tam Pani pokierowana dalej.  Można też zgłosić się do prywatnego gabinetu psychologa lub psychoterapeuty. Na pewno nie warto odkładać tego na później. Powodzenia.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Aleksandra Wincz- Gajda

psycholog, psychoterapeuta

3 miesiące temu
Anna Martyniuk-Białecka

Anna Martyniuk-Białecka

Hej Paulina,

 

Tak, są osoby, które czują podobnie jak Ty. I choć Twoje pytanie niesie ogrom bólu, chcę Ci powiedzieć, że na pewno jest ktoś, kto może to zrozumieć. To, co opisujesz, brzmi jak moment ogromnego przytłoczenia. Kiedy wszystko wali się, człowiek może dojść do wniosku, że musi być coś z nim nie tak. Ale to nie do końca tak. To sytuacje, które się nawarstwiły, sprawiają, że Twoja psychika jest zmęczona, a poczucie własnej wartości chwilowo niedostrzegalne, wydaje się, jakby nie istniało. 

 

Czy są inni, którzy się tak czują?

Tak. Są osoby, które:

- czują, że w obecnym świecie, w tej sytuacji i tym kontekście nie pasują do żadnej roli społecznej,

- zostały odrzucone, niezrozumiane, opuszczone,

- straciły pracę z powodów pozornie błahych, ale bolesnych,

- nie mają siły udawać, że wszystko jest „ok”,

- czują się niewidzialne nawet dla tych, którzy kiedyś byli bliscy.
 

To się nie dzieje dlatego, że są gorsi. Często dzieje się to wtedy, gdy życie dostarcza trudności zbyt mocno i za długo. Gdy człowiek jest przemęczony emocjonalnie. Gdy wewnętrzny głos zaczyna mówić: „Jestem nieudacznikiem”, choć to nieprawda – tylko echo traumy, stresu, samotności.

 

Trzymam za Ciebie mocno kciuki i przesyłam ciepłe pozdrowienia,

psycholog Anna Martyniuk-Białecka

3 miesiące temu
Anna Martyniuk-Białecka

Anna Martyniuk-Białecka

A i jeszcze dodam, że to, co czujesz, nie jest głupie. Jest ludzkie. I zasługuje na opiekę.

Jeśli czujesz, że jesteś w kryzysie i, że nie dajesz już rady sama, zadzwoń np. 

116 123 – na telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym (bezpłatny, anonimowy),

lub skorzystaj z pomocy online – tu na tym portalu jest sporo bezpłatnych możliwości, są projekty niskopłatnej psychoterapii lub interwencji kryzysowej. 

Anna Martyniuk-Białecka

3 miesiące temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Problemy emocjonalne i agresja u 16-latki - czy to może być borderline?
witam. Mam 16 lat i mam problemy które ostatnio za bardzo utrudniają mi życie. Mam ciągłe uczucie pustki, nie wiem czy to co jest wokół mnie w ogóle jest realne, często nie wiem jak znalazłam się w danym miejscu. Odczuwam to tak jakbym wiedziała w środku mniej więcej co się dzieje, gdzie jestem, kim jestem ale nie potrafię tej chwili jakby przeżyć, doświadczyć. Mam też problemy z agresją, mam dziewczynę i często gdy czuję np. odrzucenie albo po prostu denerwuję się o totalną błachostkę aż za bardzo to potrafie strasznie ją wyzywać, nawet się na nią rzucać aż dochodzi często do takiej jakby "bójki" z mojej winy ja po prostu nie wiem co się ze mną dzieje nie potrafię poczuć już szczęścia, lubię mieć nad kimś taką dominację choć wiem że to niezdrowe,i z innymi osobami bliskimi mam podobnie potrafie przy zdenerowowaniu powiedzieć im okropne słowa takie jak np żeby się zabili albo że są po prostu nikim i strasznie na nich przeklinam może wyciągnęłam to z domu, w dzieciństwie często były kłótnie tata jest troche zbyt agresywny kiedyś ją uderzał- mamę. zazwyczaj kłótnie były o mnie i tata zawsze w kłótni groził rozwodem, że nas zostawi że to wszystko wina mojej mamy że przez nią taka jestem nigdy nie przyznawał się w tych kłótnich że jestem jego córką tylko zawsze mówil do mojej mamy że ja jestem jej dzieckiem i tak mnie wychowała i jesteśmy takie same i klął na nas i tak ciągle jest chociaż już nie są to tak częste kłótnie to w wakacje nie chciałam zrobić jakiegoś obowiązku domowego i była u mnie dziewczyna i tata weszedł zaczął strasznie krzyczeć, rzucił się na mnie bałam się i miałam odruch obronny i uderzyłam go w twarz i miał rozciętą wargę i zaczął krzyczeć mocniej ale zamknełąm się w toalecie wygonił moją dziewczynne i wyzywal sie na mnie i mamie emocjonalnie, a zawsze po takih kłótniach tata zazwyczaj nie przepraszał po prostu nagle zaczął być miły jakby nigdy nic. w domu też często go nie ma nie jest obecny w moim życiu i czułości od niego też nigdy nie dostałam. jak miałam mniej lat mówił do mnie np że mnie wydziedzicza itp. dla niego najważniejsze są pieniądze a nie ja. Odczuwam też dużo lęku w sobie np. że coś mi się dzieje , że mam raka cokolwiek potem musimy jeździć do lekarzy i sprawdzać co chwile itp. żyję w ciągłym niepokoju i strachu. nie lubie być sama a nie mogę być z moją partnerką cały czas i gdy mówi że też potrzebuje czasu dla siebie że chce być u siebie sama nie rozumiem tego że mnie już nie kocha? pottrzebuje jej ciągle jak mi to mówi to czuje jak mnie już porzuca i mnie nie chce i potem też zaczynam się denerwować a tak strasznie nie chce moja dziwczyna i przyjaciółka po moim zachowaniu zaczęly mówić że może mam borderline czy coś dążące do tego. Nie wiem jak jest boje sie isc do psychologa ale czy jakiś specjalista mógłby się wypowiedzieć czy tym opisem widać że to naprawdę może być te zaburzenie osobowości??
Chorując na depresję i dostając diagnozę raka, pomyślałem, że to koniec cierpienia. Jestem wyleczony, jednak nie podejmuję cyklicznych badań.
Witam, obecnie mam 29 lat. Od dłuższego czasu mam depresję. Jakiś czas temu zdiagnozowano u mnie nowotwór. Gdy usłyszałem o tym, to poczułem swego rodzaju ulgę, że to możliwe, że będzie już koniec. Z drugiej strony podjąłem walkę i wiadomo, że bałem się o zdrowie, ale było jakieś takie zadowolenie z tej sytuacji (gdy usłyszałem diagnozę to pierwsza moja myśl to była dosłownie słowo w słowo "aa czyli to już koniec cierpienia"). Ciężko to opisać. Ostatecznie można tak powiedzieć, że udało mi się wyleczyć raka. Teraz mam bardzo duże szanse na bycie zdrowym w 100%. Muszę tylko robić okresowe badania krwi na obecność markerów oraz robić rezonans/TK. Nie zgłaszam się do lekarza, sam nie wiem czemu. Trochę czuje się, jakbym robił sobie sam krzywdę, ale nie czuję takiej potrzeby, żeby pójść się przebadać. Zdaje sobie sprawę, że jakbym miał jakieś przerzuty, to bym tego prawdopodobnie nie przyjął jakoś na spokojnie, ale z drugiej strony mam takie wrażenie, że popełniam swego rodzaju samobójstwo. Kiedyś miałem myśli samobójcze. Nie uważam, że były to myśli jakoś szczególnie silne. Ogólnie uważam, że nie byłbym w stanie zrobić sobie czegoś. Czy ktokolwiek miał do czynienia z takim przypadkiem jaki mam ja? Nie potrafię znaleźć informacji na internecie, żeby ktoś się "ucieszył", że ma raka albo żeby podjął taką, można to nazwać, próbę samobójczą polegającą na po prostu normalnym życiu, ale bez podjęcia leczenia, które może, ale nie musi doprowadzić do jakiś problemów zdrowotnych.
Czuję, że wszystko jest neutralne - nie czuję radości ani smutku. Często się przebodźcowuję. DDA.
Dzień dobry, piszę z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy moje obserwacje świadczą po prostu o określonym charakterze, introwertycznej osobowości, czy może są podstawą do zmartwienia i poszukiwania pomocy. Mam 41 lat, jestem bezdzietną panną. Byłam w kilku około 2-letnich relacjach, ale ostatecznie nie spełniały one moich oczekiwań - męczyłam się, czułam się wykorzystywana (tzn. miałam poczucie, że moje zaangażowanie jest niewspółmiernie większe). Obecnie nie zabiegam o towarzystwo i nawet kilka dni spędzonych z najbliższymi osobami to dla mnie męczące doświadczenie. Mam dobrą pracę (w pełni zdalną od kilku lat), dobre warunki mieszkaniowe, bezpieczną sytuację finansową - generalnie: dobre życie. Mogłabym stwierdzić, że trudnością są dla mnie problemy zdrowotne (niedobory odporności, Hashimoto, dyskopatia) i że jestem przepracowana / przeciążona, ponieważ o wszystkie kwestie życiowe dbam samodzielnie, ale jednocześnie nie mam wielu obowiązków, które są udziałem innych ludzi (jak np. wychowywanie dzieci). Nie mam myśli samobójczych, nie odczuwam smutku, nie jestem płaczliwa czy rozchwiana emocjonalnie. A jednocześnie nie odczuwam radości czy pozytywnych emocji, za to bardzo często w interakcjach z ludźmi czuję frustrację, złość, poczucie bezsilności (choć staram się kontrolować ich okazywanie i nie doprowadzać do sytuacji, gdy moje emocje mogłyby się wyrażać w sposób nieakceptowalny społecznie - a zatem: staram się być asertywna, nie agresywna, choć często "mam dość"). Wszystko, co w życiu robię, robię z poczucia odpowiedzialności, obowiązku, powinności. Jednocześnie odczuwam jakąś wewnętrzną niechęć, zmęczenie - obowiązkowość i sumienność pcha mnie "do robienia rzeczy", ale nawet poranne wstanie z łóżka jest potwornym wysiłkiem. Każda aktywność wynika z wewnętrznego przymusu, więc kojarzy się nieprzyjemnie. Z powodu poczucia "przebodźcowania" i zmuszania się do wszystkiego, unikam interakcji z ludźmi. Muszę zmuszać się do wyjścia z domu, chociaż ograniczyłam je do minimum. Z jednej strony nie przepadam za przebywaniem na zewnątrz z powodu światłowstrętu (pozostałość po zapaleniu opon mózgowych) i uczulenia na słońce, ale z drugiej strony - stoi za tym też jakaś psychiczna niechęć. Męczy mnie już sama konieczność "wyjściowego ubrania się i uczesania". Wydaje mi się, że nie odczuwam lęków (nie boję się ludzi, interakcji, otwartych przestrzeni, itd.), ale bardzo mnie to wszystko pozbawia energii. Najbezpieczniej / najlepiej czuję się we własnym mieszkaniu. Kojąco działa na mnie biały szum i małe pomieszczenia. Potrafię odpoczywać, leżąc na podłodze w łazience przy szumie suszarki do włosów... Jeśli to ma znaczenie - jestem DDA. Obecnie mam dobry kontakt z rodzicami - ojciec przestał pić kilka lat temu i stara się naprawić relację. Mimo to jako dziecko i osoba dorosła doświadczyłam przemocy fizycznej i psychicznej. Obecnie mam zły kontakt z bratem, który stworzył dość dysfunkcyjną rodzinę (stosuje przemoc). Zastanawiam się, na ile moje reakcje (niechęć do ludzi, do wychodzenia z domu, ciągłe poczucie zmęczenia i brak radości z życia) to po prostu efekt stresu, przemęczenia, przebodźcowania, nadmiernego napięcia, a na ile objaw, którym warto się zainteresować. Z góry dziękuję bardzo za pomoc.
Często mam wahania nastroju, takie jak zrobię coś źle i ze szczęścia zmienia się w smutek i obwinianie się.
Witam, mam 16 lat, od 4 klasy podstawówki zmagam się z samookaleczaniem. Często mam wahania nastroju, takie jak zrobię coś źle i ze szczęścia zmienia się w smutek i obwinianie się. Najmniejsze sytuacje doprowadzają mnie do płaczu i braku chęci do życia. Zdarzają się też zmiany osobowości np. z nieśmiałej i pomocnej zmieniam się we wredną i niepomocną. Czasem tracę też chęci do życia, tak po prostu, myślę sobie, że to wszystko nie ma sensu i nic mi się nie uda. Nawet niewielkie słowa prowadzą do zmiany mojej własnej samooceny, także żarty. Co to może być, czy ktoś może mi pomóc?
Witam. Mam, wydaje mi się, duży problem z odczuwaniem emocji.
Witam. Mam, wydaje mi się, duży problem z odczuwaniem emocji. Czuję się pusta w środku i bardzo rzadko zdarza mi się cokolwiek poczuć. Większość moich reakcji na pewne zachowania, mam wrażenie, że jest tylko tym, jak powinnam zareagować. Poza tym, straciłam poczucie pasji i nic nie przynosi mi satysfakcji z życia. Czuję zobojętnienie. Często odrywam się od świata lub zawieszam. Lubię aktywność, jednak bardzo ciężko mi ona przychodzi. Byłabym bardzo wdzięczna za jakąkolwiek pomoc. Pozdrawiam
Ciągle zmienia mi się nastrój, dlaczego tak się może dziać?
Ciągle zmienia mi się nastrój, dlaczego tak się może dziać?
Prokrastynacja snu. Nie chcę iść spać, żeby dzień się nie skończył. Po pracy jestem nieproduktywna, jestem zmęczona.

Mam trudności z regularnym snem. A dokładniej z kładzeniem się spać o "normalnej" godzinie, bo nie chcę, żeby dzień się kończył i tylko to przeciągam. 

Jestem osobą młodą, ale bez dzieci. Pracuję standardowo 7-15. Wracam z pracy i idę z psami na spacer. Po południu nie mam na nic siły ani chęci. Czasami zdarzy mi się popołudniowa drzemka, ale staram się ich unikać, żeby nie zaburzać snu. Natomiast jak nie śpię to i tak nie robię nic konkretnego - zazwyczaj jest to scrollowanie social mediów, bo na nic innego nie mam siły. Książka wymaga skupienia, a siłowni czy innych takich zajęć nie lubię i nie mam sił. Jedynie spacery. Minie kilka godzin aż trochę "odsapnę" i wtedy mam większe chęci i siły. Ogólnie zaczynam prowadzić jakieś życie dopiero po 19. Często zanim skończę (np sprzątać albo coś obejrzeć lub poczytać) to jest godzina 21/22. Wtedy sobie jeszcze muszę odsapnąć. Potem spacer z psami. Zanim zrobie sobie jedzenie do pracy oraz się wykąpię to zazwyczaj jest 23/24. Mimo że wiem, że jest późno i prawdopodobnie się nie wyśpię do pracy to jeszcze scrolluję social media. I ogólnie jest mi szkoda tego czasu tuż po pracy, który nie jest wykorzystany - tak naprawdę ani na odpoczynek, ani na hobby, ani na nic produktywnego w domu. A wieczorem maksymalnie opóźniam to kiedy się położę, bo nie chcę, żeby ten dzień się kończył. I nie chcę znów zaczynać nowego i odhaczać wszystkich obowiązków. Nie wiem jak zapanować nad planem dnia.

Jak przestać rozpamiętywać traumę z przeszłości i pokonać uczucie samotności?

Jako uczennica 6 klasy szkoły podstawowej i gimnazjum byłam psychicznie dręczona głównie przez rówieśników, ale nie tylko. Chociaż od tamtej pory minęło ok. 20 lat, nadal pamiętam wszystkie najbardziej bolesne sytuacje tak dokładnie, jakby miały miejsce wczoraj. Czasami, bez powodu je sobie przypominam i nie mogę skupić się na niczym innym. Czuję się wtedy bardzo przygnębiona. Tak samo boli mnie świadomość, że moja klasowa wychowawczyni o wszystkim wiedziała, ale nie zrobiła nic, aby mi pomóc. W trakcie jednej z godzin wychowawczych w obecności całej klasy powiedziała, że widzi, że klasa mnie odtrąca, ale że to ja się izoluję, jestem zbyt nieśmiała i wycofana i to ja jestem winna, że klasa mnie nie lubi. Miała do mnie pretensje, że nie angażuję się w życie klasy, gdy ja bałam się, że znowu będą mnie wyśmiewać. Myślałam, że się z tym uporałam, ale od kilku miesięcy znowu dręczą mnie te wspomnienia. Porównuję się z tymi, którzy mi dokuczali i widzę, że im powiodło się lepiej niż mnie. Mają rodziny, dzieci, przyjaciół, a ja jestem samotna i mam wrażenie, że gdybym zniknęła, to nikt by tego nie zauważył. Większość z nich dalej mieszka w tej samej miejscowości co ja i gdy się mijamy, udają, że mnie nie znają. Mam poczucie, że oni wszyscy mieli rację i że jestem beznadziejna oraz gorsza i świat byłby lepszy beze mnie. Czasem jestem tak smutna, że chce mi się płakać i nie mam na nic siły. Nie umiem sobie z tym poradzić, mam poczucie winy, że ciągle zawodzę innych. Czasami czuję się tak, jakby ludzie obok mnie nie istnieli, byli tylko wytworem mojej wyobraźni i nikt mnie nie dostrzegał. Nie potrafię się zdobyć na zwierzenie się komuś lub wizytę u specjalisty, bo podświadomie boję się, że zareagują tak jak kiedyś moja wychowawczyni i wcale mi nie pomogą. Co powinnam zrobić, aby wreszcie poczuć się lepiej?

Od roku, kiedy odeszła ode mnie narzeczona, kochałem ją jak nikogo innego, nie umiem sobie poradzić z tym, że zostawiła mnie po 3 latach związku
Witam. Od roku, kiedy odeszła ode mnie narzeczona, kochałem ją jak nikogo innego, nie umiem sobie poradzić z tym, że zostawiła mnie po 3 latach związku, bo pogubiłem się trochę z życiem, miałem problem, z którym nie mogłem sobie poradzić. Od roku nie piję alkoholu i nadal nie wiem i nie umiem pogodzić się z odejściem do innego, nie potrafię o niej przestać myśleć wszytko wkoło czy telewizor, internet, przypomina mi ją, jej imię, ale wiem że nie będzie już ze mną. Chciałbym jakoś się podbudować, bo nie umiem po tym wszystkim nawet porozmawiać z jakąkolwiek kobietą. Nadal mam tak że ona wróci bo bardzo ją kocham i jej syna. Co mam zrobić, jak odzyskać pewność siebie i nie tylko? Boję się komukolwiek zaufać, bo myślę że po pierwszej żonie i rozwodzie spotykałem się z kobietami a kiedy odeszła narzeczona nie potrafię, nie umiem nawet normalnie rozmawiać, boję się wszystkiego. Wszystko robiłem dla nich ale ona powiedziała że mnie nienawidzi i nie wiem za co tak naprawdę. Nie umiem wyjaśnić co tak naprawdę jest ale czasem myślę że jestem jakiś toksyczny, że jestem jakiś chory psychicznie. Co mam robić? Mam 40 lat i czasami żałuję że się urodziłem
Chorując na depresję czuję się ciężarem, mam wrażenie, że zraniłam przyjaciółkę.
Dzień dobry. Jakiś miesiąc temu otrzymałam diagnozę, że mam depresję, jednak od 3 miesięcy chodzę na psychoterapię. Czuję się wszystkim wykończona. Wsparcie mam w bliskiej przyjaciółce, która niestety bardzo daleko mieszka, więc na ten moment nie jest możliwym by się spotkać. Czuję się dla niej ogromnym ciężarem i ogółem dla ludzi wokół mnie, choć nie wiedzą o mojej chorobie, bo nie są na tyle bliscy i raczej sądzą, że depresja to zwykły smutek. Jednak przyjaciółka zawsze mnie wspiera, dodaje otuchy, ciepłych słów, bo sama przez to przeszła. Odkąd choruję ciężko okazać mi wdzięczność, spróbować nowych pomysłów itp., ale naprawdę się staram i ona o tym wie, jednak ja czuję się jak pokraka. Jestem bardzo niecierpliwa w stosunku do samej siebie, bo za 2 miesiące matura, a ja się obijam zamiast pracować. Jednak kilka dni temu powiedziałam mojej przyjaciółce bardzo przykre słowa, które wprost nie dotyczyły niej, tylko ogółem świata i ludzi i musiały ją okropnie zranić. Czuję się jak najgorszą osobą na świecie, przeprosiłam ją szczerze i wyraziłam skruchy, jednak nie mam z nią kontaktu i boję się, że mnie porzuciła na dobre. Nigdy co prawda nie było takiej sytuacji, jednak mój mózg wymyśla same czarne scenariusze i mnie to okropnie męczy. Tak bardzo chciałabym być dla niej tak samo dobrą przyjaciółką jak wcześniej, kiedy jeszcze czułam się dobrze. Teraz czuję, że sprawiam same kłopoty, a na odległość pomoc jest zdecydowanie trudniejsza, gdy nie można np. dotknąć tej osoby. Bardzo się martwię czy te słowa nie były aż za mocne i czy nie zrobiła sobie krzywdy, choć raczej nie jest tego typu osobą. Nie kłóciłyśmy się, to była wymiana zdań, choć na trudne tematy i w pewnym momencie się wycofała i przestała się odzywać. Nie odczytuje wiadomości, nie jest aktywna nigdzie, martwię się, że tym razem może jednak mi nie wybaczy. Naprawdę żałuję tych słów i cofnęłabym je, gdybym mogła. Bardzo chciałabym już być zdrowa i myśleć samodzielnie niż mieć czarną płachtę na głowie, która czasem kontroluje moje myślenie.
Od wielu lat chodzę na terapię. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, gdyż zmiany pojawiają się i znikają.
Od wielu lat chodzę na terapię. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, gdyż zmiany pojawiają się i znikają. Problem dotyczy zaburzeń lękowych, osobowości, autoagresji, depresji. Może po prostu nie działa na mnie dany nurt terapii. Poprawa powinna być już znacząca, a nawet wyleczenie całkowite. Jest to już dość uciążliwe, tak jak by ciągle czegoś brakowało, coś było nieprzepracowane. Co może by powodem?
Techniki psychologiczne na smutek, stres i natrętne myśli - wsparcie przed terapią
Czy istnieją jakieś techniki psychologiczne i psychoterapetyczne w celu radzenia sobie ze smutkiem, stresem, natrętnymi myślami ? (Jeśli chodzi o psychoterapię i farmakoterapię - to już jestem w kolejce pacjentów)
Dobry wieczór, mam problem natury niecodziennej
Dobry wieczór, mam problem natury niecodziennej dla mnie natomiast mam problemy, jak to mona było się domyślić, ale wyglądają one następująco. Mam problemy z panowaniem nad emocjami, boję się ciągle, że mi albo moim bliskim stanie się krzywda, boję się większych grup, nie daje sobie rady z decyzjami, moja dziewczyna ma mnie przez to coraz bardziej dość. Z jednej strony chciałbym, żeby było po mojemu, a z drugiej czuje, że ktoś musi wybrać za mnie, nie panuję nad emocjami każda błahostka czy to muzyka, czy głupie sytuacje sprawiają, że jestem zły smutny wesoły albo inne tego typu skrajne emocje. Dodam, że nigdy bym się nie zniżył do poziomu rękoczynów, których nigdy nie stosowałem i nie mam zamiaru stosować i nie panuję nad emocjami, tymi skrajnymi wpadam amok w atak paniki i nie idzie mi nic wytłumaczyć i jestem ciągle nieszczęśliwy, co jest ze mną nie tak? Jestem na coś chory? Jestem nienormalny? Proszę o pomoc, nie radzę sobie już sam, a z dnia na dzień jest coraz gorzej... Chce mi się płakać, jak to piszę, a jeszcze chwile temu kłóciłem się z bliskimi i wmawiałem sobie, że nie zasługuje na nic co dobre.
W jakim stopniu jest się odpowiedzialnym za swój stan zdrowia psychicznego?
W jakim stopniu jest się odpowiedzialnym za swój stan zdrowia psychicznego, czy możemy obwiniać się o to, że mamy depresję ? Czy my sami się do takiego stanu doprowadzamy ? Czy zawsze wyłączną przyczyną są czynniki zewnętrzne ?
Jak radzić sobie z depresją po rozwodzie? Samotność, brak motywacji, myśli samobójcze

Witam, na wstępie zaznaczam, że od 9 lat leczę się na depresję, w tym czasie zażywałem leki, odstawiałem, było bardzo źle, następnie zaczynałem brać na nowo i wszystko wracało do normy, było stabilnie. Od pewnego czasu, ok. 3 miesięcy pomimo brania leków jestem w totalnym psychicznym dołku, w styczniu się rozwiodłem, od listopada zeszłego roku mieszkam sam. Ale od około jak już wspomniałem, 3 miesiące czuje, że jestem sam, nie mam nikogo, wcześniej chciałem być sam, cieszyłem się, jednak teraz wiem, że moje myślenie było błędem, nie potrafię sobie poradzić z otaczającym światem, mam obniżony nastrój, nic mnie nie cieszy, wcześniej chodziłem z uśmiechem do pracy, teraz na samą myśl o tym nie chce mi się żyć, nie chce mi się wstawać, wracam z pracy, idę spać, w pracy śpię, nie mogę się na niczym skupić, nic mi nie przynosi radości, wegetuję, do tego dochodzą myśli, że co ja tu robię? Po co ja się męczę? Nienawidzę tego, tak naprawdę rozwód był z mojej winy, bo tego chciałem, teraz żałuję, wcześniej było mi źle, teraz jest jeszcze gorzej, przypominam sobie dobre chwile z żoną, to jest bardzo dobrą osobą, teraz widzę, że popełniłem bardzo duży błąd, zacząłem pić więcej alkoholu, bardzo zaniedbałem siebie, przytyłem, nie mam siły się do niczego zmotywować, chciałbym uciec, ale nie mam dokąd… wszystko mnie przytłacza…. Czuję, że w pewnym momencie pęknę… że nie dam rady tego wszystkiego ogarnąć, poskładać, chciałbym powiedzieć byłej żonie, że bardzo jej dziękuję za to, jaką była, że mi jej brakuje… boję się że w pewnym momencie nie dźwignę tego wszystkiego…. Że już nie będę miał siły… nie wiem co mam robić? Rezygnacja, brak motywacji, brak chęci, przygnębienie, przytłoczenie, samotność, przegrane życie… myśli samobójcze… nie potrafię nawiązać relacji… zostałem sam… nie mam nikogo… w środku krzyczę, na zewnątrz udaję że jest super… jak mogę sobie pomóc?

Zdrowie seksualne - brak orgazmu z różnymi partnerami, przy zaburzeniach lękowo-depresyjnych
Odkąd zaczęłam współżyć niesamowicie trudno mi jest szczytować w momencie samego zbliżenia. Kiedy robię to sama nie ma żadnego problemu. Moje podniecenie jest bardzo krótkie i ulotne a w momencie kiedy zaczyna się stosunek to zawsze niweluje się do 0. Miałam 2 partnerów plus kilka jednorazowych przygód i za każdym razem jest to samo. Nie ważne w jaki sposób jest to robione. Od 2 lat mam zdiagnozowane zaburzenia lękowo depresyjne. Czy da się to jakoś naprawić pod kątem psychologicznym? Jakie są ewentualne opcje?
Dlaczego często nie czujemy zupełnie niczego
Dlaczego często nie czujemy zupełnie niczego
Trauma, śmierć i walka o swoje marzenia – jak się nie poddać?

Długotrwała choroba i śmierć partnera oraz setka innych problemów. Pięć miesięcy temu zmarł mężczyzna, z którym przez 11 lat byłam w związku. Nie była to śmierć nagła – właśnie mija druga rocznica od dnia, w którym dostał udaru. 

Stało się to w mojej obecności i było to dla mnie straszne doświadczenie. Pomimo iż udar nie był poważny i rokowania co odzyskania sprawności były bardzo dobre – partner odmówił rehabilitacji i jako osoba leżąca trafił ze szpitala do hospicjum na NFZ. Ja zostałam z jego matką na głowie (również leżąca, wymagająca opieki) i ze wszystkimi ich sprawami. 

Plus, rzecz jasna, moje własne problemy. 

Żadne z nich nie zgadzało się, aby z własnego, pokaźnego zresztą, majątku opłacić sobie opiekę czy leczenie. 

Oszczędzali na gorsze czasy i czarną godzinę. 

A posiadali kilka odziedziczonych nieruchomości, których aktualna wartość rynkowa to kilka milionów złotych. Przez dziesięć miesięcy patrzyłam bezradnie, jak jego matka powoli umiera, a równocześnie napatrzyłam się w tym hospicjum na rurki, sondy, worki stomijne, ból, cierpienie i śmierć. 

Na nic zdawało się proszenie partnera, żeby poszedł na rehabilitację i wyrwał się z tej umieralni, tym bardziej że w wyraźny sposób tracił nawet tę sprawność, którą miał po udarze i widać było postępującą atrofię mięśni. 

Cały czas słyszałam mantrę, że szkoda pieniędzy, szkoda czasu, szkoda wysiłku, że on musi mieć na czarną godzinę. 

Nie obchodziło go zupełnie, że to jest wszystko ponad moje siły. Obrażał się na mnie, jak wprost mu mówiłam, że ja nie jestem w stanie tego wszystkiego robić bez wsparcia finansowego z jego strony i bez jakiejś formy zabezpieczenia. 

Próby rozmowy kończyły się fochem i karaniem mnie ciszą. 

W ramach wyjaśnienia dodam, że związek od dawna kulał ze względu na opisane powyżej cechy partnera plus brak zaangażowania i jakiegokolwiek wsparcia z jego strony w różnych życiowych sytuacjach. W chwili, w której nastąpił udar, ja już w zasadzie byłam gotowa na zerwanie, ale w zaistniałych okolicznościach wydawało mi się rzeczą nieludzką zostawić go samego. Czara goryczy przelała się w kwietniu, gdy wyskoczył mi niespodziewany wydatek na kwotę kilku tysięcy złotych, pojawiły się problemy zdrowotne, które potencjalnie mogą wymagać w przyszłości interwencji chirurgicznej. 

Znowu wróciłam do kwestii bieżącego wsparcia finansowego i jakiegoś zabezpieczenia na wypadek jego nagłej śmierci. 

Prawdę mówiąc, bezpardonowo wymusiłam konfrontację, ale dowiedziałam się takich rzeczy, że w kilka tygodni spakowałam się i wróciłam do swojej kawalerki na drugim końcu Polski. 

Szkoda, że dziesięć lat wcześniej nie przedstawił jasno swoich poglądów na związek. Mianowicie nie miał zamiaru w żaden sposób mi rekompensować poświęconego czasu i mojej ciężkiej harówy, bo jego zdaniem należała mu się ode mnie pomoc z tego względu, że jakoby od zawsze miał w życiu ciężko i w ogóle był najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem na świecie. 

Nie miał zamiaru mnie zabezpieczać finansowo, bo to rodzinny majątek, odziedziczony po dziadkach, bo rodzina jest najważniejsza, bo coś tam jeszcze. Nie wiem, co rozumiał przez słowo "rodzina", ale najwyraźniej ja się do tej kategorii osób nie zaliczałam. W kilka tygodni po mojej wyprowadzce okazało się, że jest ciężko chory. Infekcja lekoopornej bakterii w układzie oddechowym, moczowym i pokarmowym. 

Momentalnie rozwinęło się ciężkie zapalenie płuc, nerki (już wcześniej słabe) przestały działać i po niecałych dwóch tygodniach pobytu w szpitalu zmarł. Jeden spadkobierca pojawił się dopiero po jego śmierci. Przez półtora roku nie raczył się pokazać w tym hospicjum, nawet w święta, a tu nagle okazało się, że w jego mniemaniu należy mu się cały majątek, bo się czuje pokrzywdzony jakąś decyzją wspólnego dziadka. 

Drugi spadkobierca, który łaskawie pojawił się w tych ostatnich tygodniach, wyszedł z podobnego założenia, argumentując swoje roszczenia krzywdą i traumą spowodowaną kilkoma tygodniami odwiedzin u umierającego krewnego. Obaj mieli zamiar toczyć ze sobą spór sądowy i odmówiłam mieszania się w to. 

To nie moja sprawa, zwłaszcza że żaden nie wspomniał o żadnej formie wsparcia czy rekompensaty dla mnie. 

Od tego pierwszego usłyszałam wręcz, że jestem głupsza, niż myślał, skoro pomagałam za darmo. 

Najwyraźniej w tej rodzinie o żadnej wdzięczności czy innych ludzkich uczuciach nie ma w ogóle mowy. 

Ja po tym wszystkim jakoś żyję i niby funkcjonuję normalnie, ale mam chandrę. Przede wszystkim mam problemy ze snem. 

Przez te wszystkie obrazki, których napatrzyłam się w hospicjum i w domu u umierającej matki partnera długo śniły mi się koszmary. Odpuściły trochę po mojej wielkiej ucieczce i powrocie we własne strony. Następna partia koszmarów zaczęła się po jego śmierci, łącznie z jakimiś głupotami, że widzę go żywego i rozmawiamy. 

To też powoli odpuszcza, ale zdarza mi się, że w czasie snu odczuwam ogromny strach przed śmiercią i kilka razy obudził mnie własny krzyk. W efekcie boję się chodzić spać i siedzę do późna, dopóki naturalną koleją rzeczy nie zwalę się na łóżko jak kłoda. Potem chodzę permanentnie niedospana. Melisa na mnie nie działa i w zasadzie nie wiem, w czym by miała pomóc. 

Po prostu boję się tego, co może mnie spotkać po drugiej stronie snu. Wysiłek fizyczny też nie działa. Nawet po dziesięciokilometrowej wycieczce z kijkami, czując się umęczona fizycznie, mam ten sam problem. Alkohol też nie działa i niezależnie od tego ile w siebie przymusowo wleję (w granicach możliwości osoby nieuzależnionej) – nie jestem w stanie się upić. Nawet jak coś poczuję, to momentalnie jestem trzeźwa, jakby coś znosiło jego działanie. Zastanawiam się, czy to tylko kwestia moich przeżyć, czy nakłada się może na to menopauza. 

Mam prawie 52 lata i mniej więcej w tym czasie, w którym spakowałam się i wróciłam do siebie, zaczęłam doznawać uderzeń gorąca i nieregularności w cyklu miesiączkowym. 

Uderzeń gorąca pozbyłam się dosłownie w kilka tygodni suplementem z apteki (to akurat działa, jak trzeba), miesiączki ewidentnie zaczynają zanikać, test menopauzalny permanentnie wychodzi dodatni. Poza tym fizycznie czuję się całkiem dobrze, nawet powiedziałabym, że odkąd znalazłam trochę czasu dla siebie, różne moje dolegliwości ustąpiły. 

Paradoksalnie ja się ciągle czuję młodo, tylko jestem zupełnie przygaszona i zrezygnowana. Kolejnym problemem jest moja sytuacja finansowa. Próbuję zarabiać na życie własną jednoosobową działalnością i niespecjalnie mi to idzie. 

Mam trochę swoich pomysłów, ale potrzebowałabym nieco luźnej gotówki, żeby zlecić pewne rzeczy na zewnątrz, bo jest prawie nierealne zrobienia tego samodzielnie w skończonym czasie. Ostatnio miałam silny napad bardzo obniżonego nastroju, łącznie z płaczliwością i myślami samobójczymi. Na zasadzie, że tak bardzo zależy mi na realizacji własnego pomysłu, że siądę i to zrobię sama bez żadnego wsparcia, nie licząc się z konsekwencjami. A jak mi się w międzyczasie skończą oszczędności i nic na tym pomyślę, nie zarobię, to sobie w łeb palnę, ale nie potrafię żyć, nie realizując własnych marzeń i własnego potencjału. Jak już zrealizuję, to mnie nic nie będzie obchodzić, mogę nawet umrzeć, niech się dzieje, co chce. Ponieważ jestem osobą wykształconą i potrafię kilka nieszablonowych rzeczy, mam takie marzenie, aby stworzyć platformę edukacyjną z mojej działki z fajnymi materiałami, niestety odpłatnymi, bo muszę z czegoś żyć. 

Przy takich kwotach, jakich można zażądać od klientów, musiałby tam być spory ruch, a na marketingu nie znam się, zupełnie mi to nie leży, odrzuca mnie od tego. Multimedia jestem w stanie zrobić sama, nawet oprogramowaniem darmowym, ale to po prostu zajmie trochę czasu. A tematów, kursów i szkoleń mogłabym zrobić mnóstwo. Zarówno dla młodzieży, jak i nauczycieli, a jak napisałam - jest to mój czas i praca, za którą nikt mi nie zapłaci, dopóki materiały nie będą gotowe. Ale w tym moim nastroju ja się chciałam rzucić na to z rozpaczy i desperacji, a nie z wiary we własne siły i sukces. Natomiast zupełnie nie widzę dla siebie odpowiadających ofert na rynku pracy i przeraża mnie myśl, że kobietom w moim wieku pozostaje w zasadzie wyrzucenie wszystkich swoich dyplomów do kosza i zarabianie sprzątaniem lub inną tego typu pracą poniżej kwalifikacji. 

Rozwala to moje życie w drzazgi i stawia pod znakiem zapytania sens tego, kim jestem, tego, co do tej pory osiągnęłam, na czym się znam i co zawodowo potrafię. 

Ja nie chcę umrzeć i zamienić się w garść popiołu nie robiąc tego, do czego w moim mniemaniu mam powołanie. 

Ja nie chcę żyć i umrzeć w poczuciu porażki i niespełnienia, a przecież życie mi pokazało, że wiele rzeczy zależy tylko od zbiegu okoliczności i przypadku, a nie od ilości włożonej w to pracy. 

Żywy przykład to spadkobiercy mojego partnera. W zasadzie nic nie musieli robić, żeby mieć prawo do kilku zer więcej na koncie. Mnie tyle szczęścia nie spotkało i na jakiejś płaszczyźnie nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Wprawdzie nikt nie obiecał, że życie jest sprawiedliwe i że mnie czeka jakkolwiek pojęty sukces, ale coś jest tu mocno nie tak. Nie wiem, jak się mam emocjonalnie utrzymać w zwartej kupie, tym bardziej że ja z tym wszystkim zostałam sama i aktualnie nie mam nikogo na czyją pomoc typu wsparcie materialne lub wsparcie w pracy nad moim projektem mogłabym liczyć.

Moja córka jest Borderline. Nie wiem, jak pomóc jej i zarazem sobie.
Moja córka jest Borderline. Nie wiem, jak pomóc jej i zarazem sobie. To ponad moje siły.
Dzień dobry, mój problem dotyczy braku działania racjonalnych argumentów w obliczu sytuacji, których się boję lub stresuję.
Dzień dobry, mój problem dotyczy braku działania racjonalnych argumentów w obliczu sytuacji, których się boję lub stresuję. Normalnie mój umysł jest w stanie rozwiązywać problemy, z którym borykam się każdego dnia (dotyczą one różnych rzeczy od szkoły po moje zainteresowania), o ile nie powodują u mnie stresu lub strachu, bo jeśli tak jest to "kaplica". Kontemplując o danym takim problemie wywołującym strach lub stres staram się przywoływać argumenty mówiące o tym, że niepotrzebnie się boję, niekiedy to nawet pewne, by pozbyć się tego problemu, niestety bezskutecznie. Najgorsze jak taki problem mi utkwi w umyśle, to nawet najsilniejsze przesłanki przeciw niemu nie są w stanie go usunąć. Ciężko mi się z tym żyje i czuję się bezradny. Serdecznie proszę o pomoc.