
Dzień dobry, na ogół czuję się szczęśliwym człowiekiem- oczywiście miałam gorsze etapy w życiu, ale mam poczucie, że nauczyłam się z nimi radzić i godzić z bezradnością w pewnych kwestiach.
Agata
Małgorzata Korba-Sobczyk
Dzień dobry Pani Agato
Przykro mi, że przechodzisz przez tak trudny czas. To musi być niesamowicie trudne do zniesienia, szczególnie w tak ważnym dla Ciebie okresie, jak ciąża. Pamiętaj, że Twoje zdrowie i dobrostan - zarówno fizyczny, jak i emocjonalny - są najważniejsze, szczególnie teraz, gdy oczekujesz dziecka.
Jeśli chodzi o Twoją mamę, wygląda na to, że jesteście w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli nie jest w stanie sama o siebie zadbać, a Ty i Twoje siostry nie możecie jej zapewnić odpowiedniej opieki, może warto rozważyć pomoc z zewnątrz. Istnieją różne organizacje i usługi, które mogą pomóc w opiece nad starszymi osobami, takie jak pomoc domowa w opiece nad osobą chorą. Rozumiem, że finanse mogą być problemem, ale być może istnieją dostępne dla Was programy pomocy lub zniżki.
Jeśli chodzi o terapię, myślę, że mogłoby to być bardzo pomocne dla Ciebie i Twoich sióstr. Terapia może pomóc Ci poradzić sobie ze stresem i emocjami związanymi z opieką nad Twoją mamą, a także dać Ci narzędzia do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Możesz skonsultować się z terapeutą, który specjalizuje się w opiece nad starszymi osobami lub w terapii rodzinnej.
Co do Twojej mamy, jeśli jest otwarta na terapię, to zdecydowanie warto to rozważyć. Jeśli jednak nie jest, nie możesz jej do tego zmusić. Możesz jedynie zapewnić jej dostęp do pomocy, jeśli zdecyduje się na to skorzystać.
Pamiętaj, że nie jesteś sama. Wiele osób przechodzi przez podobne sytuacje i istnieje wiele zasobów, które mogą Ci pomóc. Nie wahaj się szukać pomocy, zarówno dla siebie, jak i dla swojej mamy.
Pozdrawiam
Małgorzata Korba-Sobczyk
psycholog

Zobacz podobne
Na wstępie przepraszam wszystkich, jeśli ten wpis sprawia wrażenie chaotycznego i zbyt długiego. Potrzebuję pomocy.
Jestem chyba już na 4-tej terapii i ta z kolei trwa już ok. 2 lat i robi się coraz groźniej. Na stronie mojego terapeuty widnieje informacja, że pracuje on w nurcie psychoanalitycznym (psychodynamicznym). Terapeuta zachowuje się tak, jakby miał w głębokim poważaniu co ze mną będzie, pomimo że nigdy nie wiedziałem i nadal nie wiem w jaki sposób miałbym rozwiązać swoje problemy. Co więcej, gdy widzę jakie rozwiązania zostają mi po terapii (czyli to co wiedziałem i przed terapią) to nie chcę tego robić, bo przecież na tym m.in. problem polega, że chcę uciec od cierpienia.
Terapia ta przypomina jakieś szaleństwo, przykładowo gdy wspomniałem mu, że martwię się wypadającymi włosami to ten śmiał się mówiąc, że przejmuję się takimi rzeczami (wg. niego nic nie znaczącymi) zamiast przejmować się tym, że lada moment, gdy zostanę sam umrę z głodu ... Jakby tego było mało straszy mnie możliwością zachorowania na raka i konsekwencjami chemii bez posiadanego ubezpieczenia zdrowotnego ... W innym momencie mówi coś skrajnie przeciwnego, że naprawdę wierzy, że można tak żyć i w tym nie ma niczego niewłaściwego. Czy on się mną bawi ?! Czy to nie jest skrajnie nieetyczne działanie ?! A może to zwykła technika służąca temu bym się na niego porządnie wkurzył, a tego się bardzo boję i wstydzę ??
W moim życiu największą rolę odegrała matka, której nadopiekuńczość zniszczyło mi poczucie własnej wartości i sprawczości + "rówieśnicy", którzy w szkole się nade mną znęcali, co tylko pogłębiało moje deficyty i chęć ucieczki w kierunku domowego azylu. Teraz mam 37 lat, nigdy nie byłem w żadnym związku, nie miałem dziewczyny, nie mam znajomych, nie mam od wielu lat pracy, mieszkam z rodzicami, nie wyobrażam sobie już życia poza domem jak i ciągle w nim. Nigdy nie byłem, nie jestem i uważam, że jak tak dalej będzie to i nigdy nie będę w stanie zdecydować w jaką stronę pójść. Boję się każdej pracy, boję się poznawania ludzi, boję się oceny, boję się życia, boję się bólu, boję się bania i "żyję" pod dyktandem niewyobrażalnie toksycznego wstydu, który rośnie wraz z wiekiem i wciąż niekończącej się bezsilności, oraz ciągłego narzekania (tak jak to robią moi rodzice). Zdanie by "wziąć odpowiedzialność za swoje życie" rozumiem tak naprawdę jako "poddać się karze", której przecież najbardziej się boję i której całe życie chcę uniknąć. Mój terapeuta zachowuje się jakby tego totalnie nie rozumiał dobijając mnie coraz bardziej.
Co ja mam zrobić ?! Przecież nie chcę skończyć na ulicy, a na dodatek nie chcę życia obciążonego konsekwencjami, których nie mogę już naprawić jak chociażby to, że jeśli jakimś cudem dożyje do emerytury to będzie ona głodowa i zginę tak czy siak, nie wspominając już o tym, że resztę życia spędzę samotnie ... Takie życie to koszmar, z którego już się nie wybudzę, a jedynym "pocieszeniem" jest samobójstwo lub śmierć naturalna. Doszedłem do wniosku, że założyłem sobie by terapia była dla mnie czymś co daje mi poczucie wyjścia do ludzi, ale w bezpiecznym środowisku. Skoro życie poza terapią nie toczy się w takim środowisku to terapia mi nie pomoże. A może problem leży w niedopasowaniu terapii do mnie ? Jeśli tak to proszę o informację w jakim nurcie powinienem się poruszać. Błagam o pomoc pomimo, że już prawie straciłem ostatnie resztki nadziei.
