
Po niedopuszczeniu do matury straciłem całego siebie.
Jak to możliwe że straciłem duszę.. Od momentu, gdy dwa lata temu w 4 klasie technikum nauczyciele mnie oblali w tym od zawodu, przez co nie mogłem napisać matury, poczułem jakbym stracił życie... Niegdyś kreatywny, żartobliwy i pogodny facet stał się cieniem. Po tym wydarzeniu poczułem jakbym właśnie spadł z urwiska, nic nie ma sensu, nie mam chęci, marzeń, ambicji i młodzieńczej energii .. jakoś zdałem i poszedłem na płatny staż po szkole, ale nic nie było już takie samo . Nie miałem nawet wiedzy , nic nie wiedziałem o zawodzie, na którym się przez 4 lata przygotowywałem. Współpracownicy mówili mi, czemu jestem taki smutny, a ja po prostu nie mam o czym rozmawiać, nigdy się też nie uśmiechałem przy nich. Czułem, że nie pasuje już nigdzie . Po stażu jestem w stanie nicości.. niby ide na przód, ale nic przede mną nie ma , jedyne czego chcę, to przestać istnieć, bo co to zmienia? I tak na koniec dnia jestem sam ze sobą, z tą ciemnością całego dnia samotności, braku akceptacji, braku przynależności.. kiedyś ze smutku miałem tik śmiechu, teraz już żadnego tiku nie mam , już nawet nie płacze. Pozostaję ja i ciemność - brak emocji, brak łez, brak uczucia że coś jest nie tak .. chęci do zmiany , nic tylko beznadzieja i ja, ten, który jest temu winien ..
Adam

Krzysztof Chojnacki
Szanowny Panie, rozumiem, że utrata możliwości zdania matury w technikum była dla Pana wstrząsem, który odebrał Pan jako utratę poczucia sensu. To, co nazywa Pan "utratą duszy" i "spadnięciem z urwiska", to silne metafory opisujące głębokie poczucie pustki i utraty celu. Opisywany stan obecny, czyli brak chęci, marzeń, ambicji, energii, trudności w nawiązywaniu kontaktu z innymi, poczucie "nicości" i osamotnienia, a także brak emocji czy łez – jest niepokojący. Myśli o "zaprzestaniu istnienia" oraz poczucie, że "nic nie pasuje", są sygnałami, których nie należy lekceważyć. To, co Pan przeżywa, nie jest pańską winą. To jest najprawdopodobniej reakcja kryzysowa na tak zwane wydarzenie krytyczne, jakim było dla Pana niemożność zdawania matury. Pana obecne trudności są konsekwencją tego, co się stało, a nie Pana słabości.
W mojej ocenie w pańskiej sytuacji wskazane byłoby skorzystanie z profesjonalnego wsparcia interwenta kryzysowego albo psychologa/psychoterapeuty specjalizującego się w pracy z kryzysami. Nie można też wykluczyć możliwości zastosowania równolegle farmakoterapii, przynajmniej w początkowym okresie.
Proponuję nie zostawać z tym samemu. Zrobił Pan już pierwszy krok, pisząc o tym. Kolejnym krokiem byłoby umówienie się na spotkanie ze specjalistą. Mam nadzieję, że ta odpowiedź da Panu perspektywę i siłę do działania.
Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Artur Kłos
Dzień dobry,
odnoszę wrażenie, że opisywane przez Pana objawy - odrętwienie emocjonalne (brak możliwości odczuwania emocji w tym płaczu pomimo silnego smutku), niemożność odczuwania przyjemności, brak poczucia przynależności, a więc i więzi z innymi ludźmi, spadek motywacji, brak energii i chęci do działania, chroniczny smutek i nieadekwatne poczucie winy - to wszystko pasuje do obrazu klinicznego depresji. Tym bardziej, jeżeli dodatkowo doświadcza Pan zaburzeń, a więc braku lub nadmiaru potrzeby snu, apetytu lub potrzeb seksualnych. Podobnie objawem depresji może być zmiana masy ciała w ciągu ostatnich dwóch miesięcy lub bóle psychosomatyczne.
Depresja jest bardzo poważnym zaburzeniem, więc polecam niezwłocznie udać się do lekarza psychiatry, ale również rozważyć konsultację u dyplomowanego psychoterapeuty. Pana trudne emocje nie są Pana winą, to wrażenie najprawdopodobniej jest również objawem depresji.
Zgodnie z tym, co Pan opisuje, problem trwa już dłuższy czas, od momentu niedopuszczenia Pana do matury. To wydarzenie mogło przyczynić się do początku Pana zaburzenia i niewątpliwie było trudne, lecz tym samym Pana aktualny stan może być związany z jeszcze wcześniejszymi doświadczeniami z życia. Aby to ustalić, potrzebny jest szczegółowy wywiad, który może przeprowadzić doświadczony psychoterapeuta i tym samym umożliwić Panu lepsze zrozumienie tego stanu. Leki antydepresyjne mogą okazać się niezbędne na wstępnym etapie takiej pracy, ustali to Pan na konsultacji z lekarzem, lecz w przyszłości psychoterapia daje szansę na funkcjonowanie w dobrym samopoczuciu nawet po ich odstawieniu.
Życzę sukcesów na dalszej drodze i dziękuję, że podzielił się Pan swoją historią. Mam nadzieję, że moja odpowiedź okaże się pomocna.

Kacper Urbanek
Dzień dobry Adamie
Twoje słowa są bardzo poruszające. Widać w nich ogrom cierpienia, które niesiesz w sobie już od długiego czasu. I choć dziś możesz czuć się pusty, samotny, jakby nic nie miało znaczenia to ważne, że napisałeś. To znaczy, że jakaś część Ciebie wciąż woła o pomoc. I to jest nadzieja.
To, czego doświadczyłeś zawód, poczucie porażki, wstyd, rozczarowanie sobą i otoczeniem mogło w Tobie coś złamać. Ale nie zabrało Ci duszy. Ona nie znika. Ona może się skryć, wycofać, zmęczyć. Ale ona nadal w Tobie jest cicha, może zraniona, ale nie zniknęła. To, co opisujesz brak emocji, zobojętnienie, utrata zainteresowań, brak sensu i chęci do życia to objawy depresji. I to nie jest coś, z czym trzeba walczyć samotnie. To nie Twoja wina. To nie jest dowód na słabość. To sygnał, że potrzebujesz wsparcia. To, co się wydarzyło w technikum, mogło być jak kamień, który pociągnął Cię w dół. Ale nie musi być Twoim końcem. Każdego dnia możesz postawić choć jeden mały krok ku pomocy, ku zmianie, ku sobie. Pierwszym i najważniejszym krokiem teraz byłoby spotkanie z psychologiem lub psychiatrą. Możesz zacząć od rozmowy z lekarzem rodzinnym, powiedz, jak się czujesz, a on pokieruje Cię dalej. Nie musisz od razu mieć planu na życie, marzeń ani siły do działania. Wystarczy, że przyznasz: „Jest mi bardzo ciężko” i pozwolisz, żeby ktoś Ci pomógł to unieść. Bo zasługujesz na pomoc. Może dziś nie wierzysz, że coś się zmieni. To, że nadal tu jesteś, że napisałeś to już pierwszy znak, że w Tobie jest życie. Ono się nie skończyło. Trzymam za Ciebie mocno!
Z pozdrowieniami
Kacper Urbanek
Psycholog, diagnosta

Krzysztof Skalski
To, co Pan czuje, to nie lenistwo ani słabość, to skutek głębokiego zranienia. Tamten moment, gdy Pana oblano, był nie tylko szkolną porażką. To był cios w Pana poczucie wartości, sens życia, marzenia. Nic dziwnego, że dziś czuje się Pan pusty, odłączony od siebie, jakby dusza gdzieś zniknęła. To może być depresja, choroba, która zabiera emocje, energię, chęć do życia. Ale to nie znaczy, że wszystko stracone. To, że Pan napisał, to dowód, że wciąż coś w Panu walczy. I to już znaczy bardzo wiele. Proszę spróbować porozmawiać z kimś, kto potrafi słuchać- terapeutą, psychologiem. Pan nie musi z tym być sam. I nie musi już dłużej udawać, że nic się nie stało. Stało się bardzo dużo. Ale można zacząć wracać. Powoli. Z pomocą.

Zobacz podobne
TW; myśli samobójcze
Już od dłuższego czasu mam myśli typu “zabije się”.
Przypomnę sobie coś, coś się stanie i już ta myśl nawraca.
Nie mam bladego pojęcia co z tym zrobić, a nie chcę nikomu mówić, bo narobię sobie tylko problemy, gdyż, tak mam natrętne myśli o śmierci, jednak nie tendencję.
Na wstępie przepraszam wszystkich, jeśli ten wpis sprawia wrażenie chaotycznego i zbyt długiego. Potrzebuję pomocy.
Jestem chyba już na 4-tej terapii i ta z kolei trwa już ok. 2 lat i robi się coraz groźniej. Na stronie mojego terapeuty widnieje informacja, że pracuje on w nurcie psychoanalitycznym (psychodynamicznym). Terapeuta zachowuje się tak, jakby miał w głębokim poważaniu co ze mną będzie, pomimo że nigdy nie wiedziałem i nadal nie wiem w jaki sposób miałbym rozwiązać swoje problemy. Co więcej, gdy widzę jakie rozwiązania zostają mi po terapii (czyli to co wiedziałem i przed terapią) to nie chcę tego robić, bo przecież na tym m.in. problem polega, że chcę uciec od cierpienia.
Terapia ta przypomina jakieś szaleństwo, przykładowo gdy wspomniałem mu, że martwię się wypadającymi włosami to ten śmiał się mówiąc, że przejmuję się takimi rzeczami (wg. niego nic nie znaczącymi) zamiast przejmować się tym, że lada moment, gdy zostanę sam umrę z głodu ... Jakby tego było mało straszy mnie możliwością zachorowania na raka i konsekwencjami chemii bez posiadanego ubezpieczenia zdrowotnego ... W innym momencie mówi coś skrajnie przeciwnego, że naprawdę wierzy, że można tak żyć i w tym nie ma niczego niewłaściwego. Czy on się mną bawi ?! Czy to nie jest skrajnie nieetyczne działanie ?! A może to zwykła technika służąca temu bym się na niego porządnie wkurzył, a tego się bardzo boję i wstydzę ??
W moim życiu największą rolę odegrała matka, której nadopiekuńczość zniszczyło mi poczucie własnej wartości i sprawczości + "rówieśnicy", którzy w szkole się nade mną znęcali, co tylko pogłębiało moje deficyty i chęć ucieczki w kierunku domowego azylu. Teraz mam 37 lat, nigdy nie byłem w żadnym związku, nie miałem dziewczyny, nie mam znajomych, nie mam od wielu lat pracy, mieszkam z rodzicami, nie wyobrażam sobie już życia poza domem jak i ciągle w nim. Nigdy nie byłem, nie jestem i uważam, że jak tak dalej będzie to i nigdy nie będę w stanie zdecydować w jaką stronę pójść. Boję się każdej pracy, boję się poznawania ludzi, boję się oceny, boję się życia, boję się bólu, boję się bania i "żyję" pod dyktandem niewyobrażalnie toksycznego wstydu, który rośnie wraz z wiekiem i wciąż niekończącej się bezsilności, oraz ciągłego narzekania (tak jak to robią moi rodzice). Zdanie by "wziąć odpowiedzialność za swoje życie" rozumiem tak naprawdę jako "poddać się karze", której przecież najbardziej się boję i której całe życie chcę uniknąć. Mój terapeuta zachowuje się jakby tego totalnie nie rozumiał dobijając mnie coraz bardziej.
Co ja mam zrobić ?! Przecież nie chcę skończyć na ulicy, a na dodatek nie chcę życia obciążonego konsekwencjami, których nie mogę już naprawić jak chociażby to, że jeśli jakimś cudem dożyje do emerytury to będzie ona głodowa i zginę tak czy siak, nie wspominając już o tym, że resztę życia spędzę samotnie ... Takie życie to koszmar, z którego już się nie wybudzę, a jedynym "pocieszeniem" jest samobójstwo lub śmierć naturalna. Doszedłem do wniosku, że założyłem sobie by terapia była dla mnie czymś co daje mi poczucie wyjścia do ludzi, ale w bezpiecznym środowisku. Skoro życie poza terapią nie toczy się w takim środowisku to terapia mi nie pomoże. A może problem leży w niedopasowaniu terapii do mnie ? Jeśli tak to proszę o informację w jakim nurcie powinienem się poruszać. Błagam o pomoc pomimo, że już prawie straciłem ostatnie resztki nadziei.