Jak wspierać partnera z depresją i odbudować więź z dzieckiem?
D

Justyna Bejmert
Dzień dobry,
Pani wiadomość jest bardzo poruszająca i w pełni zrozumiałe jest to, że czuje się Pani zmęczona, sfrustrowana i bezradna. Sytuacja, w której Pani się znalazła – długotrwała depresja partnera, opieka nad małym dzieckiem, obowiązki zawodowe – to ogromne obciążenie psychiczne i emocjonalne.
To, że partner traci kontakt z córką, że trudno mu być aktywnym i zaangażowanym ojcem, wynika w dużej mierze z przebiegu jego choroby – depresja w tej postaci „odcina” emocje, energię, więzi, odbiera radość i zdolność reagowania na potrzeby najbliższych. On nie jest w stanie być obecny w pełni nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że jego układ nerwowy nie funkcjonuje prawidłowo.
Pobyt na oddziale psychiatrycznym może być realną szansą – to nie tylko zmiana środowiska i możliwość doboru leczenia, ale też często szansa na głębszą diagnostykę i spojrzenie na stan pacjenta w szerszym kontekście (w tym także funkcjonowania rodzinnego). Nawet jeśli nie przyniesie spektakularnej zmiany od razu, może stać się punktem zwrotnym.
Pani jako partnerka zrobiła już bardzo dużo. To zrozumiałe, że ma Pani momenty zniechęcenia, braku empatii – to nie oznacza, że Pani zawiodła. To oznacza, że Pani również potrzebuje wsparcia.
Odbudowywanie więzi ojca z córką będzie możliwe dopiero wtedy, gdy partner poczuje się stabilniej i będzie miał choć minimalne zasoby psychiczne. Na razie to może być frustracją, ale niech Pani nie bierze całej odpowiedzialności za ich relację – nie da się zmusić kogoś do więzi, można jedynie stworzyć warunki, by mogła się odbudować, gdy będzie na to gotowość.
Warto też rozważyć wsparcie organizacyjne – być może pomoc rodziny, żłobek czy niania, choć na część etatu – cokolwiek odciąży Panią, choćby na chwilę.
Proszę pamiętać – to nie Pani obowiązkiem jest „naprawiać” partnera ani gwarantować, że wszystko się ułoży. Pani siła polega na tym, że pomimo ogromnego zmęczenia nadal jest w Pani troska i chęć pomocy. Ale by pomóc innym, trzeba też zadbać o siebie.
Pozdrawiam ciepło,
Justyna Bejmert
Psycholog

Martyna Jarosz
Dzień dobry,
To zrozumiałe, że po miesiącach starań, opieki i emocjonalnego napięcia może Pani czuć frustrację, zniechęcenie i zmęczenie. W depresji bliskiej osoby cierpi nie tylko chory, ale też cały system rodzinny, a Pani zaangażowanie i troska są naprawdę ogromne. Pobyt partnera w szpitalu może być szansą nie tylko na lepsze dobranie leczenia farmakologicznego, ale także na głębszą ocenę jego stanu i przyczyn przedłużających się trudności. To także czas, w którym Pani może pozwolić sobie na oddech i zadbanie o siebie. Ma Pani pełne prawo czuć się przeciążona i potrzebować wsparcia. Warto poszukać dla siebie przestrzeni, np. w postaci własnej terapii lub konsultacji psychologicznej, by móc odzyskiwać siły.
Jeśli chodzi o relację ojca z córką: depresja bardzo często wpływa na zdolność do przeżywania więzi, przyjemności i bliskości. To nie oznacza braku miłości, lecz ograniczenie wynikające z choroby. Nie musi Pani wszystkiego dźwigać sama. Z czasem, przy odpowiednim leczeniu i wsparciu, partner może odzyskać zdolność do zaangażowania i czerpania radości z relacji. Na razie jednak to Pani może potrzebować więcej czułości i zrozumienia niż daje codzienność — i to też jest w porządku. Proszę pamiętać: nie jest Pani w tym wszystkim sama. Szukanie pomocy to nie oznaka rezygnacji, ale odwagi.
Serdecznie Panią wspieram.
Martyna Jarosz

Karolina Bobrowska
Dzień dobry,
Dobrze, że szuka Pani dla siebie pomocy kierując zapytanie tutaj na forum. Jest Pani w trudnej i obciążającej sytuacji, którą nie sposób unieść samodzielnie przez dłuższy czas bez konsekwencji dla własnego zdrowia psychicznego, ponieważ życie w stresie chronicznym prowadzi prosto do kryzysu.
To, co w tej chwili najważniejsze, to zadbanie o siebie i o swoją codzienność. Proszę się zastanowić, czy ktoś z rodziny lub przyjaciół mógłby wesprzeć Panią choćby doraźnie np. przy opiece nad córką, drobnych obowiązkach czy po prostu emocjonalnie. Jeśli to możliwe, warto również pomyśleć o kontakcie z psychologiem dla siebie - nie tylko po to, by lepiej wspierać partnera, ale przede wszystkim, by samej poczuć się znów stabilniej. Pani wyczerpanie, frustracja i trudność z odnalezieniem empatii w pewnych momentach są całkowicie zrozumiałe. Nie jesteśmy w stanie dawać z siebie bez końca, jeśli sami nie mamy skąd brać. To ważne, że Pani partner został objęty opieką specjalistyczną i że trafi na oddział psychiatryczny - to może przynieść większą precyzję diagnostyczną i bardziej intensywne wsparcie. Jednocześnie doskonale rozumiem, że z Pani perspektywy towarzyszy temu nie tylko nadzieja, ale też obawa. To bardzo ludzka reakcja po tylu miesiącach zmagań. Proszę przemyśleć kwestię wsparcia, ponieważ nie musi Pani przechodzić przez to sama.
Pozdrawiam serdecznie
Karolina Bobrowska
psycholog

Katarzyna Brożyna
Pani D
Jest Pani olbrzymką, silną, mądrą kobietą - bo co powiedziałaby Pani o osobie, która dźwiga na swoich barkach trzy osoby? Robi Pani wszystko, co w Pani mocy, a nawet więcej niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. Nie jest Pani egoistką, jest Pani człowiekiem.
Pisze Pani, że jest nastawiona pesymistycznie, jednak sam fakt, że postanowiła Pani tu napisać świadczy o tym, że mimo dramatycznie trudnej sytuacji, Pani wciąż ma w sobie ziarno nadziei, co jest niezwykłe.
Proszę nie dać temu ziarnu zmarnieć. Jak może je Pani pielęgnować? Może Pani spróbować odpowiedzieć sobie na poniższe pytania:
- Czego Pani dzisiaj potrzebuje najbardziej? Odpoczynku? Podziału odpowiedzialności? Zaopiekowania rozwoju emocjonalnego dziecka? Edukacji?
- Kto może Pani pomóc? Czy ma Pani w swoim otoczeniu osoby, które są Pani życzliwe? Dostępnych specjalistów?
- Co w codzienności sprawia Pani choć niewielką radość? Jeżeli to możliwe, proszę zastanowić się czy może być tego w Pani życiu więcej?
Pozostawiam Panią z tymi pytaniami życząc wiary w to, że ma Pani moc zmiany sytuacji. Nie męża, nie jego choroby, a sytuacji i tego jak się Pani czuje.
Katarzyna Brożyna

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Witam. Opiszę w dużym skrócie moją historię.
Od zawsze mieszkałem w domu, jak miałem 25 lat wyremontowałem sobie mieszkanie na 1 piętrze i zamieszkałem tam po moich dziadkach. 7 Lat temu poznałem swoją obecną żonę, pracowałem wtedy w delegacji i wtedy jeszcze dziewczyną widywałem się weekendami. Od tamtej pory leczę się u psychiatry, mam nerwicę/depresję. Zrezygnowałem z tamtej pracy i ogólnie jakoś sobie radziłem. Wzięliśmy ślub, urodził nam się synek, obecnie ma 3 lata. Jednak przez ostatnie dwa lata wydarzyło się u mnie dużo. Ze względu na konflikt rodziców i ich późniejszy rozwód, dla ratowania swojej rodziny wyprowadziliśmy się do miasta rodzinnego mojej żony, niedaleko około 30 km od mojego rodzinnego miasta. Znalazłem tutaj pracę, udało się wziąć kredyt, mamy czym jeździć. Wydaje się, że wszystko poukładane...
Tylko nie u mnie, nie cieszę się z tego, co mam, jedynym co mnie trzyma jeszcze przy tym wszystkim, jest syn. Chodzę do terapeuty uzależnień w celu rzucenia papierosów. I dużo rozmawiamy głównie o tym, co się u mnie dzieje, na pozór powinienem być szczęśliwy, faszeruje się od 7 lat lekami na depresję i tak naprawdę nie czuję się nigdy, jak bym chciał.
W głębi czuję, że mieszkając w bloku, ja nie będę szczęśliwy, ja jestem przyzwyczajony, że mogłem wyjść na podwórko cokolwiek zrobić, bardziej to wyglądało zawsze jak życie na wsi.
A teraz przychodzę z pracy i oprócz zajmowaniem się synem nie mam czym się zająć. Lubiłem zawsze jakieś prace fizyczne, typu koszenie trawnika itp. (przy domu zawsze znajdzie się coś do zrobienia)... Moja żona ma tu wieloletnich znajomych, rodzinę, tą samą pracę od wielu lat. Ja mam nową pracę, ale wydaje mi się, że poświęciłem wszystko dla komfortu mojej żony, nie myśląc o sobie. Na dzisiejszy dzień zmagam się każdego dnia z objawami nerwicy, nie mam żadnego hobby (z piłki nożnej zrezygnowałem na początku znajomości z żoną ze względu na brak czasu, by się spotykać). Czuję się samotny mimo, że mieszkam ze swoją rodziną. Żona nie potrafi mnie zrozumieć, że nie mam tutaj przyjaciół, rodziny. Zrezygnowałem w 100% z alkoholu, chociaż czasami wypiłem piwko, to dawało mi to choć trochę radości.
Nie mam komu się wygadać, w pracy nie mam przyjaciół.
Do mieszkania już się nawet czasami nie chce wracać, wiedząc, że nikt mnie nie zrozumie... Czuję wewnątrz, że ja długo w takim maraźmie nie pociągnę. Chciałbym wrócić do domu, w którym mieszkałem większość życia do poprzednich znajomych. Mam jednego brata, który mieszka daleko i też nie chce zawracać mu głowy swoimi problemami...
Ponad 3 lata po pierwszym rozwodzie związałam się z mężczyzną 9 lat młodszym. Szybko się wprowadził (nie do końca to była wspólna decyzja), zaskarbił sobie zaufanie dzieci. Był spokojny, małomówny, tolerancyjny. Rodzice jego też nas zaakceptowali. Przeszliśmy razem covid, śmierć mojego Taty. Sprawiła ona, że zawalił mi się świat. Szybko, niemal bez zastanowienia podjęłam decyzję, że tak-to jest ten na resztę życia. I udawałam, że nie widzę, że jest obrażalski nie wiadomo z jakich powodów, że po alkoholu nie jest ok, że najlepiej nie mieć swojego zdania.
Wzięłam Mamę pod swój dach, żeby ją wspierać po śmierci Taty. Zrobiło nam się ciasno, więc decyzja o kupnie domu, wspólny kredyt (mój wkład własny to w zasadzie materiały, wszystkie prawie sprzęty są kupione za pieniądze z darowizny Mamy i spadku). Mąż zadeklarował, że on wszystko zrobi (naprawdę potrafi wszystko). Sytuacja niemal idealna.
Ale zaczął odkrywać swoje oblicze. Skoro już nie mieszkał u mnie, to przestał się kryć ze swoimi socjopatycznymi zachowaniami. Dodam, że mąż jest osobą bardzo inteligentną ze świetną pamięcią. Wyzwiska i groźby z byle powodu- zjeb genetyczny, strzęp, pier..kretynka, Nie tylko po alkoholu. Poniżanie mnie i dzieci, że jesteśmy patusami, że zgnijemy bez niego, że on będzie stał i patrzył jak to wszystko sie wali.
Żale do teściowej tylko wzmogły jej wielką chorobliwą miłość do syna. Była nawet konfrontacja - w której mamunia ostatecznie wygłaskała i wyściskała synusia, bo to my jesteśmy tym złym obozem, a on najcudowniejszy.
I tak cyklicznie sie wszystko powtarzało, moje uczucie wyparowało, kiedy przyskoczył do mnie z nożem. Dlaczego mu na to pozwalałam- nie wiem.
Za chwilę były Święta, wtedy nagle zmarła moja Mama. Mam do siebie ogromny żal, że powiedziałam jej wiele przykrych słów, kierowana fałszywym poczuciem solidarności z panem i władcą.
Niedługo on się zwolnił z pracy, bo miał podjąć lepiej płatną załatwioną przez jego ojca. 4 miesiące siedział na moim utrzymaniu. Teściowie dokładali do kredytu i głaskali po glowie.
Byłam u prawnika, jeszcze rok temu było mnie stać na rozwód z jego pomocą, dziś nie. Kredyt, pożyczka, bo siostra upomniała sie o zachowek.. Wszystkie oszczędności poszły w remont i na utrzymanie domu i rodziny. On o tym dobrze wie, od początku jak powyzywał, pogroził to uciekał pod skrzydła mamusi. A ona cieszyła się z jego obecności i nawet nie zapytała czy mam z czego żyć i czy może mi jakoś pomóc. W końcu jej powiedziałam, że w tym trójkącie ja nie chcę żyć. Niewiele to dało.
Kolejna akcja, kolejna ucieczka, tekst teściowej - że może mu coś powiedziałam skoro sie tak zachował (wyzwiska i link do artykułu, gdzie mąż dusił i zakopał zwłoki żony). Przestałam odbierać telefony od teściowej, prawie miesiąc nie mieszkaliśmy razem. Byłam szczęśliwa, ale i pełna niepokoju o przyszłość. Doradca kredytowy utwierdził mnie w przekonaniu, że nie udźwignę zobowiązań, więc nadal z nim jestem i dzień w dzień myślę co z tym zrobić. Dodam, że syn rozpłakał się przy wychowawczyni, że ojczym mu groził, byłam wzywana do szkoły, niczemu nie zaprzeczyłam, ale powiedziałam, że kontroluję sytuację. Dzieci są dla mnie najważniejsze, córka ma 19 lat i ma lęk społeczny, nie odzywa się do mnie po tym, jak pozwoliłam mu wrócić do domu. Nie chcę kolejnej przeprowadzki, fundować dzieciom i sobie. Całe życie moich rodziców jest włożone w ten dom(pieniążki z darowizny i spadku). Chcę tu zostać, ale uwolnić się od tego socjopaty (sam sie do tego przyznał). Proszę o odpowiedź, czy mamy szansę na normalne życie.
Jestem mężatką od 18 lat z Włochem. Mieszkamy we Włoszech, mamy 2 dzieci, syn 10 lat i córka 15 lat.
Od wielu lat to małżeństwo nie funkcjonuje, tak jak powinno, a dokładnie od narodzin drugiego dziecka.
Mój mąż zaczął oddalać się ode mnie po narodzinach syna.
Do 8 roku życia synka mąż usypiał go w naszej sypialni i syn spał między nami w łóżku. Po jakimś czasie doszło do mnie, że mąż tworzył mur w postaci dziecka między nami.
Na moje prośby, żeby zmienić tę sytuację, mąż praktycznie nie reagował. Wydaje się, że mąż ma małe potrzeby seksualne, bo w ogóle nie potrzebuje seksu, a seks uprawiamy tylko od 3 do 5 razy do roku i to na moją zachętę, mąż nigdy o to nie zabiega. Kłócimy się prawie codziennie, oddaliliśmy się bardzo, gdyby nie dzieci już dawno odeszłabym od niego.
Rozmawiamy tylko o dzieciach, nie mam z nim żadnych tematów, bo on niczym się nie interesuje oprócz piłki nożnej. Dodam, że mąż jest ode mnie starszy o 9 lat.
Jakieś 3 tyg temu przyznał mi się, że mamy problemy finansowe, bo nie płacił regularnie podatków od 2017 roku i mamy ogromne zadłużenie. Ukrywał to przede mną przez tyle lat, a ja w ogóle się nie domyślałam, ufałam mu w 100%, jeśli chodzi o finanse. Dawał mi stabilność finansową i to mi rekompensowało w pewnym stopniu jego chłód emocjonalny i oddalenie się ode mnie jako kobiety i żony.
Często myślałam o odejściu od niego, ale dla mnie dzieci są na 1 miejscu i nie chce im rozbijać rodziny, ale one widzą, jak to małżeństwo funkcjonuje i codzienne kłótnie i boję się, że to ma na nich ogromny wpływ i na ich przyszłość.
Dodam jeszcze, że podejmowaliśmy z mężem kilkakrotnie terapie małżeńskie, ale nic to między nami nie zmieniło.
Żyjemy jak przysłowiowy pies z kotem.
Bardzo proszę o poradę.
Kasia
Dzień dobry,
zwracam się w sumie z paroma drobnymi problemami.
Od ponad roku próbuje leczyć zaburzenia lękowe i jakoś to idzie. Niestety, ale chodzę jeszcze do szkoły, w której jestem przez to oceniana przez nauczycieli przez ich wizję na temat tego wszystkiego. Przez ostatni miesiąc było spokojnie, a teraz wyszło to z jakąś zdwojoną siłą, jestem krytykowana za to, że nie umiem czasami wytrzymać na lekcji.
Jest mi ciężko wytrzymać w szkole, często objawy psychosomatyczne próbują zrobić wszystko, bym tam nie poszła, właśnie od czasu tych afer z praktycznie wyzywaniem mnie przez niektórych nauczycieli…
Chodzę na terapie, ale czuję się ostatnio z tym źle.
Chciałabym już wyzdrowieć, czuję się chora, jak tam chodzę. Podczas ostatniej sesji dodatkowo jakoś pokonywanie danej trudności, o której wspomniał terapeuta, wywołało u mnie dziwne uczucie, naprawdę jest ze mną aż tak źle, że mam ćwiczyć proste rzeczy? Wiem, że jest mi to potrzebne, ale ciężko się przełamać. Bardzo się boję, że wyszedł wtedy pomiędzy nami jakiś kwas, obecnie boję się tam iść i omówić te wszystkie obawy, boję się opowiadać o takich odczuciach, bo nie chce kończyć tej terapii, moja poprzednia zakończyła się takim kwasem. Mam wrażenie, że teraz tam nie powinnam przychodzić, bo może zadziało się coś złego z mojej winy, chciałabym, by nie było żadnych problemów i niestety mam wrażenie, że złym pomysłem było pójście tam w stresującym dla mnie czasie, oczywiście, że nieraz chodziłam tam z negatywnymi emocjami, ale nigdy jakoś tak coś we mnie nie uderzyło, ciężko opisać, co odczuwam, ale wolałbym cofnąć czas by nie czuć takich dziwnych emocji.
Mam wrażenie, że ostatnio ciężko mi się cieszyć.
Próbuje wygrzebać się z tego lęku, ale z drugiej strony nie chce. Chciałabym wymazać sobie pamięć i cofnąć się do dnia, gdy to wszystko się zaczęło i nie dopuścić do tego.
Chce być i czuć się jak zdrowa osoba.
Nie wiem, co robić. Wiem, że takie rzeczy pewnie trzeba konsultować ze swoim terapeutą, ale ja nie umiem, czuję się winna, że odczuwam takie emocje i w sumie nawet nie umiem ich opisać, po prostu jakby na następnym spotkaniu ten cały proces miał się zakończyć. Jestem pewna, że to wszystko przez tę sytuację w szkole, ale nie mam co teraz z tym zrobić. Zaczęłam teraz znikąd obawiać się terapii i ogólnie tych wszystkich spraw związanych z zaburzeniami lękowymi, chce tylko zapomnieć.
Od 8 lat mam bardzo trudną sytuacje życiową.
Dużo się działo negatywnych zdarzeń, zdrady mojego ex męża, również podczas mojej ciąży. Kupno domu, w którym nadal mieszkam z córkami. Ale jest niewykończony, a ja nawet nie wiem czy będę mogła w nim zostać. Podczas tych 8 lat były też lepsze momenty, ale przeważał ogólny stres i poczucie osamotnienia. Małżeństwo skończyło się tym, że dowiedziałam się o ciąży kochanki męża. Dzieci miały wtedy 2,5 roku i 7 ( pierwsza klasa). Szczerze mówiąc było mi ciężko po rozwodzie, ale bardzo szybko i dobrze sobie poradziłam.
Minęły już 3 lata. Po półtora roku związałam się z partnerem, który był niedostępny emocjonalnie, dawał mi ciepło - zimno. Rozstaliśmy się trzy miesiące temu po półtora roku związku, po tym jak odkryłam, że mnie również zdradzał.
Jestem strasznie rozbita, bo nie mam sił zaczynać wszystko od nowa. Moje marzenie o ciepłej, kochającej rodzinie ( której też nie miałam w dzieciństwie) pękło jak bańka mydlana. Czuję się bardzo samotna i pusta w środku. Nie wiem jak poradzę sobie z domem. Czuje, że nie ma w nim życia takie jakie miało być. Jest wciąż nieskończony, nie umiem zapewnić córką, wszystkiego, czego one potrzebują i co ja bym im chciała dać.
Czuję się bardzo bezwartościowa. Zaczęłam zbierać się po nieudanym związku i tłumaczyć sobie, że tak jest lepiej, że powinnam skupić się na dzieciach to wydarzyła się kolejna tragedia. Dwa tygodnie temu zmarła nagle najlepsza przyjaciółka mojej starszej córki. Rozbiło mnie to doszczętnie. Jestem bardzo rozbita i boję się, że to wszystko za bardzo odbije się na moich córkach. Szukam zawsze jakiś pozytywów każdej sytuacji, ale już nie widzę ich, nie umiem sobie wytłumaczyć, że to kiedyś się zmieni, bo zła passa trwa zbyt długo.