Już dostępna aplikacja mobilna Twój Psycholog
  • Wygodnie zarządzaj swoimi wizytami
  • Bądź w kontakcie ze swoim terapeutą
  • Twórz zdrowe nawyki z asystentem AI
Aplikacja mobilna
Dostępne w Google PlayPobierz w App Store
Left ArrowWstecz

Nie pamiętam kiedy szczerze się z czegoś cieszyłam...

Będzie długo, ale muszę. Witam, mam 46 lat, nieco ponad 20 lat pracuje w szkole, w tym od 12 lat na stanowisku pedagoga szkolnego, ok. 400 uczniów. Mam rodzinę: męża, syna 15 latka, własne mieszkanie, stały dochód. Wydawałoby się że nie powinnam narzekać... A jednak czuje się totalnym przegrywem. Odkąd pamiętam byłam dzieckiem zakompleksionym, ale przy tym bardzo samodzielnym, bo mnie i siostrę wychowywała mama. Jako nastolatka moje kompleksy nasilały się a alkohol w rodzinie powodował że miałam poczucie winy za wszelkie żale jakie mama czasem na mnie wylewała. Ojciec bywał w domu kilka razy w roku, pracował w kopalni, był alkoholikiem. W szkole średniej dobrze się czułam, bo miałam zgrane grono koleżanek, chłopaków nie miałam, bo zwyciężały moje kompleksy. Gdy poszłam na studia pedagogiczne- na Śląsku, aby ojciec choć trochę pomógł mi finansowo, wtedy starałam się wszystko trzymać w ryzach, a by nie zawieść pokładanych przez rodziców we mnie nadziei... Jedyna z rodziny wyżej wykształcona... I owszem, noty były wysokie, studia pięknie zdane, ale wyhodowałam sobie anoreksję. Trwało to jakieś 3-5 lat, po skończeniu studiów przeszło w bulimię - kolejne 2-lata. Szybko zaczęłam pracę, ale nie w szkole, tylko gdzie się dało aby być samowystarczalną. Potem praca w szkole, przez pierwsze kilka lat miałam poczucie , że ja w szkole jestem tylko na chwilę , bo czuję że do niej nie pasuje. Ale w międzyczasie poznałam swojego obecnego męża, potem ciąża, ślub. Cieszyłam się, bo lekarze nie dawali mi szansy, że zajdę w ciążę. W końcu nadeszła propozycja abym objęła etat pedagoga. Zgodziłam się, choć się panicznie bałam, że sobie nie poradzę. Przed pracą musiałam wypalić papierosa. Na szczęście rzuciłam palenie zupełnie. Stres w pracy towarzyszy mi bardzo często. Jeszcze kilka lat temu stres spalałam poprzez sport: chodzenie na spacery, z koleżankami na kijki, ćwiczyłam w domu z Chodakowską. Zaczęłam intensywniej ćwiczyć gdy musiałam zająć się schorowaną mamą, zamieszkała ze mną, a ja czując że potrzebuje więcej krzepy przy opiece nad mamą zaczęłam ćwiczyć aby się wzmocnić. Mama zmarła 7 lat temu, pochowałam ją, siostra przyjechała tylko na chwilę na uroczystości pogrzebowe bo dostała przepustkę z ZK... W pracy bardzo dużo obowiązków i dochodziły nowe, bo się na to zgadzalam... Aby pokazać że nikogo nie zawiodę.nWtedy miałam pierwszy raz w życiu epizod ataki paniki. Nadeszła pandemia i pomyślałam że to nawet lepiej bo odpocznę od środowiska szkolnego, ale grubo się pomyliłam. W rodzinie- syn cały prawie dzień przy komputerze, ja zresztą też... Mąż który swoją frustrację zaczął wyładowywać na synu. Załamałam się, bardzo często w nocy płakałam, problemy ze snem. Po pandemii wróciliśmy do szkoły, nadeszły wakacje i myślałam że też wszystko wróciło do normy. Ale poczucie smutku i pustki wcale nie znikło, wrex narastało. Postanowiłam że zasięgnę pomocy u psychologa, bo mogą to być symtopmy depresji. Poszłam na 2 spotkania z psychologiem, ale właśnie wybuchła wojna na Ukrainie i dopadłanie myśl, że sobie coś wkręcam. Ludzie właśnie przeżywają prawdziwe dramaty, jest wojna a ja będę pieniądze na pierdoły wydawać, bo nie mam z kim porozmawiać. Więc terapię przerwałam. Już wtedy poważnie myślałam o zmianie pracy, czułam że to wypalenie zawodowe. Ale przecież gdzieś pracować trzeba, rachunki połacić. Poza tym inni majalą gorzej a ja się nad sobą użalam. Rok temu syn nie zdał w kl. 1 liceum, powtarza klase... To mnie trapi okrutnie dodatkowo. Jeszcze bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że szkoła to nie jest miejsce dla mnie-jestem już szczerze zmęczona rozwiązywaniem problemów cudzych dzieci i ich rodziców. Gdy w wakacje widzę gdzieś skupisko dzieci to mam ochotę uciekać. Trzy lata temu zapisałam się na język niemiecki, bo chciałam go podszkolić abym miała lepsze perspektywę innego zatrudnienia. Ale gdzieś od kwietnia tego roku coś we mnie pękło: już nie mam siły się starać, porzuciłam niemiecki tłumacząc sobie że i tak nie odwaze się porzucić szkoły, bo przecież nic innego nie potrafię robić. Nie mam ochoty na sport, a o seksie już nie wspomnę, nie istnieje. Bardzo mało rozmawiam z mężem, z synem też nie zadurzo, bo twierdzi że nasze rozmowy i tak zawsze kończą się nagabywaniem go o naukę, odrabianie lekcji etc. Czuję pustkę, do pracy chodzę, wypełniam swoje obowiązki, dyrekcja cały czas mnie chwali za zaangażowanie a ja czuję że się za chwilę udusze. W nocy często myślę, że dobrze by było abym na coś poważnie zachorowała, wtedy odpoczelabym od szkoły. Boje się powiedzieć dyrekcji, że bardzo chciałbym skorzystać z urlopu zdrowotnego. Działam w trybie autopilota, nie pamiętam kiedy ostatnio szczerze się z czegoś cieszyłam. Nawet czytanie książek mi nie idzie, bo czuję że niewiele pamiętam z tego co przeczytałam. Dlatego też rzuciłam dalszą naukę niemieckiego, bo nic z tego nie pamiętałam. Jeszcze parę miesięcy temu syn często pytał: Mama, co ty taka smutna? Teraz już nie pyta, już mu to spowszedniało. Nie chcę aby taką mnie zapamiętał, przez to czuję że jako matka bardzo nawaliłam. Strecilam wiarę, straciłam sens, ot taka sobie przykra wegetacja...
User Forum

Katarzyna

2 lata temu
Milena Miszkiel

Milena Miszkiel

Witam Pani Katarzyno

Przeczytałam Pani wpis i widzę, że dużo trudnych rzeczy zadziało się w Pani życiu. Na chwilę obecną wyłania się z tego dość spory chaos, ale to co przychodzi mi na myśl, to jak najbardziej wsparcie terapeutyczne jest wskazane.
Rozumiem myśli, które u Pani się pojawiały, że “ludzie mają ważniejsze problemy”, które skutkowały rezygnacją z terapii. Proszę jednak pamiętać, że aby mieć siłę pomagać innym, powinniśmy dbać o siebie i dotyczy to każdej osoby. Są rzeczy na które nie ma Pani wpływu (jak wojna na Ukrainie), ale ma Pani wpływ na siebie i na swoje decyzje - a w konsekwencji na swój świat, w którym ma Pani siebie, rodzinę, pracę, pasje... I właśnie podczas terapii o tych wpływach i zasobach można rozmawiać. Tak jak Pani na końcu napisała, że nie chce by syn Panią taką zapamiętał, to pierwszym krokiem jest zacząć pracę od siebie. Tu jest Pani wpływ.
Na początek można przyjrzeć się obszarom, które chciałaby Pani zaopiekować w pierwszej kolejności. Na jednym spotkaniu terapeutycznym nie ma możliwości ogarnięcia wszystkiego, ale małymi krokami, w dłuższym czasie, jak najbardziej. Jeśli uporządkuje Pani na początku, od czego chce Pani w tym momencie zacząć swoją pracę terapeutyczną (relacja z synem? z mężem? a może praca? praca nad stresem? itd.), jest szansa, że powoli będą się dziać małe zmiany. A te małe zmiany w jednym obszarze będą miały wpływ na inne. 
Proszę ponownie rozważyć wsparcie psychologiczne. Jest Pani ważną osobą dla swojej rodziny, a szkoda, żeby miała Pani nie odzyskać sensu życia i ciągle tkwić w poczuciu "wegetacji". Do Pani należy decyzja - to jest również Pani wpływ. Być może nawet to jest pierwszy krok do zmiany - pójść do psychologa.
 

Życzę Pani wiele dobrego.

mgr Milena Miszkiel

psycholożka i seksuolożka

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

depresja

Darmowy test na depresję - Kwestionariusz Zdrowia Pacjenta (PHQ-9)

Zobacz podobne

Mam 29 lat i 2 lata temu przeprowadziłam się z rodzinnego domu na wsi do wielkiego miasta.
Witam, cześć, hej! Tak w zasadzie to nie wiem, czy jest sens zadawać pytanie odnośnie tego, co mnie męczy. Wychodzę z założenia, że trzeba poznać całą historię człowieka... No ale chcę spróbować poszukać gdzieś pomocy. Mam 29 lat i 2 lata temu przeprowadziłam się z rodzinnego domu na wsi do wielkiego miasta (ucieczka i jak najdalej). W domu rodzinnym zawsze czułam się inaczej, niezrozumiała, inna. Lubiłam się uczyć, czytać i mieć własne zdanie, jestem ambitna. Moja rodzina prosta, skupiona na rolnictwie i tv. Moja mama cicha i skromna, ojciec głośny i nadużywający alkoholu. W zasadzie do dziś słyszę, że nie spełniam oczekiwań, że nic nie osiągnie itp. W nowym mieście się odnalazłam i można powiedzieć - jestem spełniona. Co mnie dręczy? Sumienie i wyrzuty. Słyszę, że oni coraz starsi, że nie pomagam, że mam wrócić. Nie chcę tego... To nie dla mnie. Jest dużo do mówienia, pisania, ale... ;)
Nasilone objawy, które utrudniają życie i szkołę. Rodzice i znajomi kochają tylko tę zdrową i idealną wersję mnie.

Dzień dobry, może to być dość długie ale postaram się szybko opisać problem. 

Od roku mierzę się z nasilonymi objawami zaburzeń lękowych i OCD, od około 6 miesięcy skutecznie to leczę. Mimo że teraz praktycznie w ogóle nie widać u mnie tych chorobowych zachowań, to jak się pojawią wszyscy mnie obwiniają i czuję się nonstop winna. 

Moim głównym problemem wcześniej były ogromne trudności z wyjściem z domu gdziekolwiek, teraz wychodzę praktycznie codziennie. Problem jest, gdy źle się czuję albo zachoruje, przez to, że chodzę jeszcze do szkoły to w takim wypadku wiadomo, że pójście do niej mi nie pomoże. Zawsze gdy próbuje wtedy zostać w domu by lepiej się poczuć, wszyscy, rodzice i znajomi zarzucają mi tylko, że mnie nie ma, że ich zawiodłam i wszystko wygląda jak rok temu, gdy nie było mnie w szkole tygodniami bez przerwy, teraz zdarza się to naprawdę raz na więcej niż dwa tygodnie. 

Czuję się winna, że w takiej sytuacji nie wychodzę, wszyscy chcą by mnie chyba nie było, dla nich przestałam się liczyć z dniem rozpoczęcia moich problemów. Wcześniej idealna przyjaciółka i córka, która zawsze chodzi szczęśliwa i ma dobre oceny, z problemami już jest inną osobą, która tylko robi na złość innym. Nikt nie wierzy w postęp mojej terapii, gdy się na chwilę pogorszy.

 Od roku nie czuję, że gdziekolwiek mam swoje miejsce, zawsze dla kogoś nie jestem wystarczająca. Jestem lubiana i kochana tylko, jak jestem zdrowa. Czuje się z tym źle, czasami mam ochotę nawet nie wiem czy umrzeć czy się od wszystkich odciąć. Nonstop jestem w poczuciu winy, wszyscy wiedzą, że jestem osobą bardzo empatyczną, a i tak mówią mi tylko, że robię same problemy i to im się wszystkiego odechciewa. Za każdym razem, gdy mi się pogarsza, nie mogę pójść do terapeuty, bo niby to nie pomaga ,mam tam nie chodzić i marnować czasu na naukę itp. 

Mam wrażenie, że nie znam nikogo ani nawet siebie- wszyscy mają w głowie idealną wersję mnie, której nie umiem spełnić. Ja swojej własnej też nie umiem odzyskać. Nie mam siły chodzić do szkoły, męczy mnie ilość bodźców tam, staram się a jak raz się nie uda to jestem najgorsza. Bardzo mi z tym źle, a nie mam jak zwrócić się do terapeuty, więc piszę tutaj licząc na wsparcie.

Pilna pomoc psychologiczna: Jak radzić sobie, gdy psycha sięga dna?

Znowu od tygodnia nie mogę dać sobie ze sobą rady. Moja psycha sięgnęła dna . Chyba potrzebuję pilnej pomocy.

Mąż od zawsze nadużywa alkoholu, ma gdzieś mnie i dzieci. Ja jestem niezależna i mogę się rozwieść.

Nasza historia zaczęła się kilkanaście lat temu jako nastolatkowie. Wzięliśmy ślub, na świecie pojawiło się dziecko, a drugie jest w drodze. 

Zawsze mieliśmy problemy w związku/ małżeństwie- alkohol, brak szacunku, brak wzajemnego wsparcia i zrozumienia. Sytuacja eskalowała, kiedy po narodzinach pierwszego dziecka zostałam sama z synem, bo mąż dużo pracował, w weekendy imprezował i w ogóle nie zajmował się nami ani nie czuł obowiązków w stosunku do dziecka. Nadużywa alkoholu, więcej rozmawia z kolegami, niżeli ze mną, przyłapałam go na oglądaniu kamerek live z parami na stronach dla dorosłych- gdy o tym powiedziałam, że wiem, to obarcza mnie winą, że nie ma tego w domu, to ogląda (jestem w 8 msc ciąży, nie dąży do cielesności ze mną). 

Ostatnio doszło między nami do kłótni, w której już przeklinaliśmy na siebie, bo pękły każde bariery. Wyszedł z domu, nie odbierał telefonu i wrócił zalany w trzy trupy- nie wiem gdzie się znajdował. Jestem w rozsypce, nie chce być tak traktowana. Nasz syn nie ma z nim wielkiej relacji, ale gdy nie ma go dłużej, to dopytuje i tęskni, a ja najchętniej odeszłabym od niego. Nie chce resztę życia czuć się jak śmieć, a teraz dokładnie tak się czuję. 

Jestem niezależna, mam własną firmę, zarabiam więcej pieniędzy niż on na etacie. Nie wymagam od niego nic, tylko opieki i szacunku, resztę mogę zapewnić sobie sama. Męczy mnie sytuacja, że mogłabym żyć spokojnie sama z dziećmi, ale go kocham i zostaje za wszelką cenę. Po ostatniej kłótni rzucił kluczykami do samochodu, który wzięłam na firmę i zarządał połowy pieniędzy, kiedy ja zarządałam połowy pieniędzy za wyprawkę dla naszego dziecka stwierdził, że jak się rozstaniemy to ja zabiorę dzieci, to co on ma mi dawać. Mówi, jakby dla niego nic nie znaczyła rodzina, dzieci i ja. Mam mętlik w głowie i jestem wykończona psychicznie a poród za miesiąc. Zamiast cieszyć sie z narodzin dziecka, ja zastanawiam się czy będę wychowywać dzieci sama czy z nim.

Jak mogę poradzić sobie ze stratą taty?
Jak mogę poradzić sobie ze stratą taty? Zmarł pół roku temu, był mi bardzo bliski, nie potrafię się z tym pogodzić, że odszedł...
Depression Hero

Depresja – przyczyny, objawy i skuteczne leczenie

Depresja to poważne zaburzenie psychiczne, które może dotknąć każdego. Wczesna diagnoza i leczenie są kluczowe – poznaj objawy, metody leczenia i sposoby wsparcia chorych. Pamiętaj, depresję można skutecznie leczyć!