
- Strona główna
- Forum
- kryzysy, rodzicielstwo i rodzina, związki i relacje
- Na dzień dzisiejszy...
Na dzień dzisiejszy minęło 5 miesięcy odkąd zostalam wyrzucona z domu wraz z dziećmi przez męża. Oboje zmieniliśmy sie w naszych relacjach, każdy odpuścił przestał się starać i znalazł pocieszenie w osobie trzeciej.
Kk
Paweł Franczak

Zobacz podobne
Od kilku lat robię zakupy, opłaty, zajmuje się lekami 87-letniego ojca mojej siostry. Jest ode mnie młodsza 14 lat, wyjechała za granicę i tam mieszka. Jej ojciec mieszka w mieszkaniu, które odziedziczyłyśmy po śmierci naszej mamy. Wszystkim tak wygodnie, ale mi przestaje odpowiadać taki układ. Mieszkam na 4 pietrze, on też. Oba mieszkania bez windy. Moja siostra nie wygląda na zainteresowaną tym, co się dzieje z jej ojcem, dostaje od niego zaoszczędzone pieniądze dwa, trzy razy do roku i twierdzi, że wcale nie musi ich brać, ale ojciec nie interesował się nią, jak była dzieckiem i żałował pieniędzy, więc teraz to sobie niejako odbija… Nie wiem, jak dalej postąpić, bo jej ojciec należy do dziwnych specyficznych osób. On mi daje 50 zł za zrobienie zakupów raz w tygodniu, wiec rekompensuje mi niejako poświęconą energię i czas. Nie robię tego oczywiście w celach zarobkowych, bo to też żaden zarobek, ale dlatego, że znam go z 40 lat i to ojciec mojej siostry. Temat jest bardziej skomplikowany, bo nasi rodzice (mój ojciec też) nadużywali alkoholu. Jestem pod telefonem i gdy potrzebuje doładować telefon, zrobić opłaty czy cokolwiek ze sklepu, załatwiam to. Mam jednak wrażenie, że mając troje dorosłych dzieci, które rozjechały się po świecie i brata, z którym nie utrzymuje kontaktów, bo jest z nim w konflikcie od lat, choć brat próbował nawiązać kontakt, to nie musi się posiłkować jakby nie patrzeć obcą osobą. Córce i synowi mieszkającym za granicą wysyła pieniądze, uczestniczę w wysyłce, a tak nie utrzymuje z nikim kontaktu. W zasadzie prócz jakiegoś jednego czy dwóch kolegów z pracy, z nikim nie utrzymuje kontaktów. Mnie to wszystko już męczy, bo on jest podejrzliwy, specyficzny, uważa, że go podsłuchają za pośrednictwem jego własnego telefonu, posądził rok temu mojego partnera, że zatruł mu colę, którą kupił w sklepie. Od tego czasu partner przestał uczestniczyć w zakupach, bo czasem mi pomagał, gdy byłam chora lub nie mogłam ich zrobić. Czuję się zmęczona psychicznie tą sytuacją. Męczy mnie to, jestem sfrustrowana i czuję się z tym źle. Nie mam chęci dalej w tym uczestniczyć. Poza tym zaczęłam zdawać sobie sprawę, że jak tylko jego stan się pogorszy, to zostanę z tym sama. Najwyraźniej wszyscy umyli ręce, a ja czuję się w tej sytuacji coraz gorzej. Mam swoje problemy i życie i sama muszę sobie radzić, teoretycznie jak każdy. Mam ponadto żal do siostry i jej ojca, bo wiele razy podejmowałam temat pomnika dla mamy, też nie są zainteresowani partycypowaniem w kosztach, choć żadne z nich na cmentarz też się nie pofatyguje. Tak jest zresztą z każdą sprawą i w końcu zaczęło mi to doskwierać tak bardzo, że chyba zerwanie kontaktu jest nieuniknione. Nie wiem, co dalej robić, jednocześnie czuję wyrzuty sumienia, że chcę przestać mu pomagać.
Dzień dobry, Jestem na rozdrożu.
Związałem się przed 6 laty z kobietą, która ma dziecko, obecnie 10-letnią dziewczynkę. Jesteśmy taką trochę patchworkową rodziną. Ja mam 40 lat, partnerka 35. Mieszkamy razem, kochamy się. Mała ma kontakt z ojcem, mnie traktuje bardzo dobrze. Ponieważ partnerka pracuje w korporacji, gdzie bardzo dobrze zarabia, ale też i długo pracuje, to ja odbieram jej córkę ze szkoły, gotuję obiady, pomagam w lekcjach. Z biologicznym ojcem też nie ma problemu, jest on obecny w życiu dziewczynki, chociaż założył nową rodzinę i ma kolejne dzieci.
Ja mam więcej czasu, bo wykonuję wolny zawód, ale też finansowo jestem niezależny. Jest jednak inny problem, bo zawsze marzyłem o rodzinie tzn. żonie i własnym dziecku i czuję, że zbliżam się nieuchronnie do momentu, gdy będę zmuszony podjąć trudną decyzję. Z partnerką ten temat był obecny od dawna. Na początkach naszej znajomości twierdziła, że bardzo chce mieć kolejne dziecko, bo sami byliśmy jedynakami i wiemy, że jak to było smutne. Chciała jednak chwilę poczekać, jak się nasza znajomość rozwinie, co dla mnie zrozumiałe.
Ja zresztą też nie chciałbym tak od razu. Nasz związek jest bardzo dobry, kochamy się, okazujemy dużo czułości i wsparcia, jesteśmy pokrewnymi duszami. Już od dłuższego czasu rozmawiamy o przyszłości, budowie domu, wzięciu ślubu. Partnerka zaczęła jednak odwlekać temat dziecka i jestem mocno tym wszystkim podłamany. Na początku twierdziła, że chce skupić się na pracy, gdzie idzie jej bardzo dobrze, jest jeszcze młoda i szkoda jej zostawić to, co osiągnęła, więc dziecko jeszcze chwilę może poczekać. Przed Świętami Bożego Narodzenia przeprosiła mnie i wyznała mi jednak szczerze, że nie chce już mieć więcej dzieci. Długo jej to zajęło i po prostu doszła do momentu, w którym jest w 100% przekonana, że więcej dzieci nie chce mieć. Jestem tym załamany, coś we mnie pękło, czuję się oszukany. W Sylwestra mieliśmy wielką kłótnię, do dzisiaj mamy ciche dni. Zaczyna we mnie też dojrzewać myśl o zakończeniu tej znajomości, bo widzę siebie za 20 lat jako całkowicie samotnego starego faceta. Życie jest nieprzewidywalne, możemy się za kilka lat rozstać, rodzice odejdą, partnerka może umrzeć, cokolwiek się może zdarzyć, a ja zostanę jak palec, bez rodziny.
Nie mam pojęcia jak to wszystko poukładać. Jeśli dojdzie do rozstania, co wydaje mi się dzisiaj nieuchronne, to jak małą do tego przygotować? Ta cała sytuacja mnie niszczy, nie mogę się skupić na niczym innym jak buszowaniu w internecie w poszukiwaniu odpowiedzi, przeglądam też ogłoszenia z mieszkaniami. Może jednak zostać i spróbować popracować na partnerką, aby zmieniła zdanie w tej kwestii, co wydaje mi się nierealne?


