Poczucie zagubienia i brak wsparcia po przeprowadzce poza miasto - jak odnaleźć sens życia?
Witam, Mam obecnie 32 lata, męża i dwójkę synków 4l i prawie 1,5 roku. Jakieś 3 lata temu przeprowadziliśmy się do kupionego na kredyt domu około 30 min. samochodem od centrum miasta (oboje pochodzimy z miasta). Wybór taki padł ze względu na wysokie ceny w mieście.. Myślałam, że będę tutaj szczęśliwa, ale obecnie czuje, że jestem w najgorszym momencie moje życia bez celu.. Wcześniej przy jednym dziecku pracowałam jeszcze w mieście, zawoziłam do żłobka i ledwo zdążyłam do pracy.
Teraz po urlopie macierzyńskim z drugim dzieckiem zakończyłam pracę, bo nie miałam już do czego wracać.. Szukam pracy w naszych okolicach już od 4 miesięcy i popadam w załamanie. Niestety nie mam konkretnego wykształcenia, czego teraz bardzo żałuję, nigdy nie mogłam znaleźć, co chciałabym robić i kim być.. i dalej nie wiem, co mnie dodatkowo dobija. Przez to mam małe poczucie własnej wartości.. Dotychczasowe prace były z przypadku lub przez kogoś.. prace biurowe. Teraz czuję się totalnie uziemiona, mąż ma swoją działalność, więc pracuje od rana do wieczora, czasem wróci wcześniej, ale nigdy nie wiadomo jak będzie dzisiaj.. przez to nie mogę pracować na zmiany, Jestem ograniczona czasowo więc i nie mogę jechać dalej do pracy..nie mam niczyjego wsparcia, jedna babcia pracuje, druga mieszka 30 min od nas, ale nie ma prawa jazdy.. (nie dojedzie tu komunikacją). Już raz próbowaliśmy przenieść się do zupełnie innego miasta.. (do dalszej części mojej rodziny), wystawiliśmy dom na sprzedaż, ale krótko mówiąc, nie wypaliło. Praca męża się odwołała a dzieci nie miały pkoli. Ja się źle tam czułam. Wróciliśmy. Teraz znowu zaczynam mieć myśli, że chyba chciałabym sprzedać dom i przenieść się z powrotem do miasta.. np bliżej teściowej, żeby mieć chociaż wsparcie z dziecmi..łatwiej znaleźć pracę i być bardziej mobilna. Z nikim się nie widzę, bo nie ma kiedy i jak ani "za co". Jak już myślę, żeby szukać pracy w mieście i organizować się tak, żeby mąż rano ogarniał dzieci, to teraz za 2 msc ma dostać pracę za granicą wyjazdy na 2 tygodnie.. żeby zarobić na kredyt..I znowu nie mam żadnych możliwości.
Nie chce wegetować za to, żeby spłacić kredyt.. Z drugiej strony żal mi tego, co mamy tutaj. Chociaż dom ciągle nie wykończony, nie ma za co żyć i coś zrobić...to synek ma już kolegów z pkola i jednego z sąsiedztwa. Nie wiem już co robić.. nie chce być ciągle smuta, zła, uzależniona od męża, siedzieć w domu i nie mieć żadnego życia. Chciałabym moc wstać, coś zdecydować, wiedzieć co robić..
Pb

Alicja Niewęgłowska
Dzień dobry,
bardzo mi przykro z powodu Pani złego samopoczucia.
Jeśli dobrze rozumiem, przez sytuację, w jakiej się Pani teraz znajduje, jest Pani smutna, zła i przygnębiona. Czytam też o Pani rozdarciu. Z jednej strony chciałaby Pani wrócić do miasta, do ludzi i pracy i mieć pomoc przy dzieciach, a z drugiej szkoda Pani tego, co tutaj ma Pani i Pani rodzina (dom, relacje synka z kolegami). Mam poczucie, że obecnie doświadcza Pani dużej samotności czy wręcz jakiegoś rodzaju "uwięzienia". Czy dobrze to rozumiem?
Zastanawiam się, czy miała Pani szansą porozmawiać o swoich uczuciach z mężem? Powiedzieć mu, jak się Pani czuje, co się z Panią dzieje? Czy sądzi Pani, że taka rozmowa z mężem mogłaby przynieść Pani ulgę i pomóc znaleźć rozwiązanie?
A może ma Pani inną bliską osobę, np. koleżankę czy kogoś z rodziny z kim mogłaby Pani porozmawiać? Na pewno warto mówić o swoich uczuciach i swojej sytuacji, szczególnie, kiedy jest Pani w takiej rozterce i trudno podjąć decyzję.
Zachęcam także do wizyty u psychoterapeutki/psychoterapeuty, z którym mogłaby Pani omówić swoje emocje, swoje doświadczenia i bliżej przyjrzeć się konfliktowi wewnętrznemu, który Pani przeżywa. Napisała Pani, że mieszka 30 minut od miasta, czy miałaby Pani szansę dojechać do miasta na spotkanie? Wielu psychologów i psychoterapeutów przyjmuje także on-line. Co Pani o tym myśli?
Rozumiem, że sytuacja, w której Pani jest, jest dla Pani trudna. Wydaje się, że skorzystanie z profesjonalnej pomocy mogłoby być dla Pani pomocne.
Trzymam kciuki za Panią i pozdrawiam
Alicja Niewęgłowska

Katarzyna Kubińska
Szanowna Pani,
ma Pani prawo odczuwać różnorodne emocje i zmęczenie sytuacją, jeśli nie realizuje Pani w obecnym miejscu swoich potrzeb jak potrzeba rozwoju zawodowego, życia społecznego. Z drugiej strony stres, obciążenie opieką małymi dziećmi, przygnębienie wpływają na pojawiające się myśli, poczucie własnej wartości. To niebezpieczna pętla sprzężenia zwrotnego, która może prowadzić do rozwoju depresji. Z czasem nasze myśli są coraz bardziej pesymistyczne i przestajemy widzieć możliwości, które są dostępne, tracimy wiarę w siebie.
Kulturowo dostajemy przekaz, że gdy pojawia się rodzina, to kobieta powinna zrezygnować całkowicie z realizacji swoich potrzeb na rzecz wyłącznie celów rodzinnych. Jednak aby realizować cele rodzinne, dbać o dzieci i związek potrzebujemy siły, poczucia spełnienia satysfakcji. Czasem musimy iść na kompromisy i dokonywać trudnych wyborów, ale nie jesteśmy w stanie bez szkody dla zdrowia psychicznego pozbyć się całkowicie swoich potrzeb.
Na Pani dylemat nie ma prostej rady, ale być może współpraca z psychologiem pomogłaby Pani złapać oddech, nabrać dystansu, uporządkować w głowie sytuację i możliwe rozwiązania oraz nabrać nadziei na satysfakcjonujące Panią życie gdziekolwiek Pani będzie mieszkać, żeby mogła się Pani spełniać w różnych rolach, które są dla Pani ważne i realizować cele. Nie tylko rodzinne, ale też osobiste, w zgodzie ze swoimi wartościami.

Katarzyna Piechaczek
Cześć,
czytając Twoją historię, widzę kobietę, która naprawdę długo ciągnęła więcej, niż ktokolwiek powinien. Która podejmowała decyzje w dobrej wierze, z nadzieją na szczęście – i która teraz płaci za to ogromną cenę. Nie emocjonalnym przewrażliwieniem, tylko wyczerpaniem.
Widzę Twoje zmęczenie – ale też widzę siłę, która jeszcze się nie wypaliła.
Bo tylko ktoś silny, kto naprawdę chce żyć, ma w sobie odwagę napisać: „nie chcę wegetować, chcę coś zrobić, chcę żyć”.
Tylko ktoś, komu zależy, mówi: „nie wiem już co, ale wiem, że to nie to”.
Jesteś uwięziona między wyborami, które miały być wspólne, a rzeczywistością, w której jesteś sama. Ale nie jesteś słaba. Jesteś w miejscu, gdzie ciało i dusza powiedziały: „stop, dalej nie dam rady bez wsparcia”.
Nie musisz teraz wszystkiego wiedzieć, ogarniać, planować.
Już samo to, że to napisałaś – że postawiłaś siebie w centrum tej opowieści – jest pierwszym krokiem do zmiany.
I nawet jeśli jeszcze nie wiesz, gdzie chcesz dojść – to już wiesz, że nie chcesz zostać tam, gdzie jesteś.
Masz w sobie więcej siły, niż Ci się teraz wydaje.
I zasługujesz, żeby życie nie było tylko przetrwaniem.
Jestem z Tobą wirtualnie,
Kasia Piechaczek

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Witam. Opiszę w dużym skrócie moją historię.
Od zawsze mieszkałem w domu, jak miałem 25 lat wyremontowałem sobie mieszkanie na 1 piętrze i zamieszkałem tam po moich dziadkach. 7 Lat temu poznałem swoją obecną żonę, pracowałem wtedy w delegacji i wtedy jeszcze dziewczyną widywałem się weekendami. Od tamtej pory leczę się u psychiatry, mam nerwicę/depresję. Zrezygnowałem z tamtej pracy i ogólnie jakoś sobie radziłem. Wzięliśmy ślub, urodził nam się synek, obecnie ma 3 lata. Jednak przez ostatnie dwa lata wydarzyło się u mnie dużo. Ze względu na konflikt rodziców i ich późniejszy rozwód, dla ratowania swojej rodziny wyprowadziliśmy się do miasta rodzinnego mojej żony, niedaleko około 30 km od mojego rodzinnego miasta. Znalazłem tutaj pracę, udało się wziąć kredyt, mamy czym jeździć. Wydaje się, że wszystko poukładane...
Tylko nie u mnie, nie cieszę się z tego, co mam, jedynym co mnie trzyma jeszcze przy tym wszystkim, jest syn. Chodzę do terapeuty uzależnień w celu rzucenia papierosów. I dużo rozmawiamy głównie o tym, co się u mnie dzieje, na pozór powinienem być szczęśliwy, faszeruje się od 7 lat lekami na depresję i tak naprawdę nie czuję się nigdy, jak bym chciał.
W głębi czuję, że mieszkając w bloku, ja nie będę szczęśliwy, ja jestem przyzwyczajony, że mogłem wyjść na podwórko cokolwiek zrobić, bardziej to wyglądało zawsze jak życie na wsi.
A teraz przychodzę z pracy i oprócz zajmowaniem się synem nie mam czym się zająć. Lubiłem zawsze jakieś prace fizyczne, typu koszenie trawnika itp. (przy domu zawsze znajdzie się coś do zrobienia)... Moja żona ma tu wieloletnich znajomych, rodzinę, tą samą pracę od wielu lat. Ja mam nową pracę, ale wydaje mi się, że poświęciłem wszystko dla komfortu mojej żony, nie myśląc o sobie. Na dzisiejszy dzień zmagam się każdego dnia z objawami nerwicy, nie mam żadnego hobby (z piłki nożnej zrezygnowałem na początku znajomości z żoną ze względu na brak czasu, by się spotykać). Czuję się samotny mimo, że mieszkam ze swoją rodziną. Żona nie potrafi mnie zrozumieć, że nie mam tutaj przyjaciół, rodziny. Zrezygnowałem w 100% z alkoholu, chociaż czasami wypiłem piwko, to dawało mi to choć trochę radości.
Nie mam komu się wygadać, w pracy nie mam przyjaciół.
Do mieszkania już się nawet czasami nie chce wracać, wiedząc, że nikt mnie nie zrozumie... Czuję wewnątrz, że ja długo w takim maraźmie nie pociągnę. Chciałbym wrócić do domu, w którym mieszkałem większość życia do poprzednich znajomych. Mam jednego brata, który mieszka daleko i też nie chce zawracać mu głowy swoimi problemami...