Left ArrowWstecz

Wszystko mnie denerwuje w pracy

Wszystko mnie denerwuje w pracy od przełożonego ciągły nacisk wykonuje swoją pracę bardzo dobrze a jemu zawsze coś nie pasuje dogryza mi poniża mnie przed częścią brygady....jestem rozdrażniona mam myśli co by było, gdyby mnie nie było kłócę się z partnerem jestem zmęczona najlepiej bym nie wychodziła spod kołdry czuje się jak nikt co mam robić? boje się stresuje byle małymi problemami trzęsą mi się ręce
Witold Bomba

Witold Bomba

Dzień dobry,

Bardzo możliwe, że rozwiną się u Pani epizod depresyjny. Poczucie zmęczenia, rozdrażnienie, niechęć do podejmowania aktywności, zaniżona samoocena, strach, objawy fizyczne… Dalsza praca może powodować nasilenie objawów. Obniżone funkcje poznawcze będą powodować coraz częstsze małe błędy, kolejne rozdrażnienie i niezadowolenie z siebie co będzie niekorzystnie wpływało na Pani nastrój. 

Polecam umówić się na początek na wizytę u psychiatry z równoczesnym korzystaniem z pomocy psychologicznej (interwencji kryzysowej lub psychoterapii). Na pewno ważnym elementem będzie nauczenie się odpowiedniego odpoczynku (emocjonalnego, fizycznego, intelektualnego, społecznego, sensorycznego…) , który będzie Panią regenerował i pozwalał na dalsze działanie. Istotne może też być ustalanie racjonalnych oczekiwań wobec siebie, adekwatnych do swoich obecnych możliwości. 

Miłego dnia

1 rok temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Dobierz psychologaArrowRight

Zobacz podobne

Wrażenie, że wariuję. Ciągle się złoszczę, czuję żal, mam myśli samobójcze. Czuję się przytłoczona do maksimum.

Czuję się zmęczona, przytłoczona codziennymi obowiązkami. Jestem nerwowa. Szybko wybucham złością i krzykiem. Nie radzę sobie w sytuacjach stresujących. Czuję ogromnie poczucie żalu i ogromną złość na wszystko, co mnie spotkało. Czuję jakbym była w złym miejscu. Nie chce mi się zajmować dziećmi. Marzę, aby zniknąć. Mąż doprowadza mnie do złości i mam go dość. Ciągle pyta, o co mi chodzi. A sam złości się o byle co i ciągle zwraca mi na coś uwagę. Ja oczywiście robię identycznie. O wszystko wybucham. Czuję, że tracę grunt pod nogami. Mam myśli samobójcze, ciągle myślę, że chciałabym mieć odwagę się powiesić. Wszystko doprowadza mnie do szału. Wariuje w mojej głowie. Nie potrafię z nikim o tym porozmawiać. Czuję, że nikt mnie nie rozumie. Czasem czuję takie nakręcenie, motywację. A za chwilę znowu złość. Te emocje się mieszają. Raz tak raz tak. Poranki są najgorsze. Czuję się przytłoczona obowiązkami- głowie rano.

Czy jeżeli leczę się na depresję, jestem na lekach, ale zaczynam zauważać myśli samobójcze, ale czuje ze nie są to myśli że bym to dala rade zrobić, to czy mam przesawiac wizytę u psychiatry na szybszy termin ( termin mam na początek grudnia) Czy poczekać i obserwować jak się to będzie rozwijało?
Czy depresja i nerwica mija sama?
Czy depresja i nerwica mija sama? Leczę się już kilka lat, urodziłam 2 miesiące temu. Wszystko się nasiliło, zwłaszcza depresja. Czy tarczyca ma na to wpływ? Czy senność i zmęczenie mogą być od depresji lub nerwicy ?
Jak radzić sobie z nieuzasadnionym pogorszeniem stanu psychicznego i oschłym zachowaniem wobec przyjaciół?
Ostatnio pogorszył mi się stan psychiczny, nie wiem dlaczego, nie ma tu jasnej przyczyny chyba. Ale przez to zrobiłam sie taka oschła dla przyjaciół, ciągle ich neguję, obrażam i odpychamy, a potem nie wiem co ze sobą zrobić, bo przeproszenie to za mało w tej sytuacji. Nie wiem czemu tak reaguję, ani jak to zatrzymać, ani co robić dalej
Leki SSRI - suplementy
Czy L teanine mogę brać z SSRI?
Jestem od roku osobą bezrobotną, wcześniej miałam rentę socjalną.
Jestem od roku osobą bezrobotną, wcześniej miałam rentę socjalną. Teraz szukam pracy, a przyznam szczerze, to we mnie wywołuje lęk. Po pierwsze mieszkam na wsi i nie mam czym dojeżdżać do miast. Po drugie nie wiem, czy sobie poradzę, jak już znajdę pracę. Moje życie to teraz same problemy i zmartwienia. Mam dość, chciałabym zniknąć z tego świata. Nie wiem, co u mnie wywołuje te lęki?
Czy w pracy po 7 latach można wypalić się zawodowo?
Czy w pracy po 7 latach można wypalić się zawodowo?
Samookaleczenia przez nadmiar niezrozumiałych dla mnie emocji, bardzo dynamicznych.
Nie mogę zapanować nad agresją , cały czas jestem smutna ,mam koszmary ,raz jestem wesoła, ale tylko na chwilę , czuje się niepotrzebna i do niczego , płacze bez powodu , nie umiem rozmawiać z ludźmi , wszystko mi jedno czy żyje czy nie , tnę się do krwi, by ulżyć sobie z nadmiarem emocji . Co mam robić, co mi jest ?
Czy depresja może ustąpić po farmakoterapii?
Czy depresja może ustąpić po farmakoterapii? Mam 39 lat nie mam siły żyć, codzienne czynności sprawiają mi trudność, boję się chodzić na zakupy, siedzieć sama w domu, gdzie powinnam się udać po pomoc.
Brak motywacji, poczucie bezsensu życia – gdzie szukać pomocy?

Dlaczego ciągle rezygnuję, wycofuję się i unikam trudności? Cztery razy zmieniałam szkołę średnią, a dwa razy studia. Próbowałam podejmować różne aktywności, na przykład zajęcia sportowe, ale po pierwszym razie szybko rezygnowałam. Chodziłam kiedyś przez kilka miesięcy na terapię, jednak również ją przerwałam. 

Nie udało mi się utrzymać żadnej pracy, chociaż dobrze sobie radziłam. Powody rezygnacji były różne, na przykład nieżyczliwy współpracownik czy zbyt dużo obowiązków. 

Nie miałam odwagi osobiście poinformować, że chcę odejść – zamiast tego brałam zwolnienie lekarskie i już nie wracałam. Zawsze żałowałam tych decyzji, ale w kolejnej pracy powtarzałam ten sam schemat.

Od kilku miesięcy szukam nowej pracy, jednak pracodawcy niechętnie patrzą na moje częste zmiany zatrudnienia. 

Od miesiąca nie mam ochoty wychodzić z domu, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Wstaję z łóżka dopiero po południu, a zdarza się, że przesypiam cały dzień. Brakuje mi stałego planu dnia i rutyny. Nie widzę sensu w swoim życiu i czuję się jak osoba, która niczego nie potrafi osiągnąć. 

Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, aby nie stracić pracy.

Nie mam rodziny ani znajomych. Wstydzę się tego, kim jestem. Czasem pojawiają się u mnie myśli samobójcze. 

Od wielu lat przyjmuję antydepresanty, ale wiem, że same leki nie zmienią mojego życia. Zastanawiam się, czy powinnam zgłosić się do szpitala psychiatrycznego albo, czy istnieją jakieś ośrodki, które mogłyby mi pomóc.

Dysfunkcyjna rodzina, choruję na depresję i bardzo cierpię. Leki nie pomagają.
Nie pracuję od 4 lat, na coodzień czuje się fatalnie. Rodzinna mnie jednym słowem nienawidzi, robi wszystko, aby mnie się pozbyć z domu. Ja jakbym możliwość to bym już dawno odszedł, bo dla mnie są awaturnikami i alkoholikami, nikt normalny nie pije codziennie po pięć czy po trzy piwa lub coś mocniejszego. Wygaduje jedzenie, które jem, czy specjalnie uniemożliwia samo spanie budząc mnie wcześnie. Próbuję teraz jakoś wziąć się za siebie, ale jest mi rzeczywiście ciężko, chodzę teraz sobie dorywczo do pracy, żeby zarabiać na leki. Nieraz po prostu wyję, że muszę tam iść gdzieś do pracy. Psychiatra stwierdził, że mam depresję, łykam leki już drugi miesiąc dochodzi, ale wcale nie czuję się lepiej. Byłem już na dwóch wizytach u psychiatry i powiedział, że mam brać leki, ale mówiłem, że leki nie działają, nie widzę poprawy. Stwierdził, że mam brać i tyle. Leki nie działają, to co ja mam zrobić z tym, niedługo kolejna wizyta. Nie czuję naprawdę sensu życia, a teraz to tylko i wyłącznie męczarnia. Ostatnio napiłem się alkoholu to lepiej się poczułem niż po tych lekach co przyjmuję, jakby wszystkie problemy zniknęły, tak dobrze się czułem. Bardziej teraz myślę, że mnie do alkoholizmu doprowadzą te leki niż do normalnego funkcjonowania. Moja rodzina jest dysfunkcyjna, alkohol to norma. Dlatego ja zawsze uprzedzony byłem co do picia. Więc żeby mnie spotkać z piwem to cud po prostu. Poszedłem też do Pani psycholog, ale nie czuję z jej strony żadnej pomocy, szczerzę to nie wierze w żadną moją poprawę zdrowia, ale leki przyjmuję regularnie, bo mam nadzieję, że będzie lepiej, a jest tragicznie.
Jak wspierać partnera z depresją, który odmawia pomocy i chce zakończyć związek?

Partner z zaburzeniami, chyba w depresji, chce być sam, nie chce wsparcia, mówi, że mam iść dalej bez niego. Nic nie pomaga nawet moje zapewnienia, że będę przy nim mimo i będę dbała też o siebie. Już nie wiem, co mam robić. Chodzę na psychoterapię

Od pół roku bardzo źle się czuję, nic mnie nie cieszy, nie mam na nic siły, miewam wahania nastroju. Tylko sen jest dla mnie do wytrzymania. Nie wiem co się dzieje i co robić?
Dzień dobry, mam 16 lat i już chodzę do 2 klasy technikum. Nie czuję się najlepiej, wręcz fatalnie. Wszystko się to zaczęło rok temu, gdy poszłam do szkoły średniej, wtedy z dnia na dzień czułam coraz większą pustkę, to co wcześniej mnie cieszyło, czyli moje pasje, zainteresowania nagłe się stały obojętne. Myślałam wtedy, że to minie, że po prostu mam gorsze dni, ale to poczucie pustki towarzyszy mi aż do dziś. Do dziś nie potrafię się niczym cieszyć, mogę próbować nawet na siłę, żeby cokolwiek mnie cieszyło ale nic z tego. Miałam iść wtedy do psychologa, ale byłam już tak zmęczona, że tej pomocy odmówiłam, co jakiś czas nawracały mnie myśli czy nie pójść po pomoc i nawet jeśli pojawiła się u mnie chęć, aby o tą pomoc poprosić to później znowu miałam chwile, gdzie odrzucałam i tak w kółko do dziś. Także od około 4-5 miesięcy mam intensywne zmiany zachowania, w momentach, gdy potrafię siedzieć przygnębiona patrząc się w punkt, to za chwilę potrafię być bardzo energiczna i entuzjastyczna albo za chwilę potrafię być wręcz wściekła na cały świat, że każdy jest przeciwko mnie. Jeśli chodzi o relacje międzyludzkie to od momentu kiedy się zaczęłam źle czuć zaczynałam się początkowo odizolowywać od moich przyjaciół. Gdy oni się martwili co się dzieje to zazwyczaj im nic nie mówiłam, a właśnie od 4-5 miesięcy kiedy się pojawiły zmiany zachowania to wiele moich przyjaźni na tym ucierpiało, zaczęłam obwiniać ich, że to przez nich cierpię, przez co oni nie wiedzieli o co chodzi, byłam dla nich bardzo impulsywna i chciałam za wszelką cenę ich odpychać ode mnie, a potem do mnie przyciągnąć. Skutki tego są teraz takie, że się ani z nimi ani w ogóle z nikim nie potrafię się dogadać, bo przez to jak się czuje i przez to, że ja cierpię to bliscy dla mnie ludzie też powinni. Zmiany zachowania zaczynają mnie już wyczerpywać, bo są tak silne i ciężkie do kontrolowania, że jedyny odpoczynek od tych uczuć to tylko sen. Tylko bym leżała w łóżku użalając się nad sobą i walić sobie w głowie i karać się za to. Próbowałam porozmawiać z moją mamą o tym problemie, to co czuje, ale nie mogłam od niej dostać zrozumienia i do dziś nie dostałam, mimo że serio kocham moją mamę, darzę ją szacunkiem, to jak tylko był temat o moim stanie psychicznym, było traktowane jako ''nic wielkiego'' i odczuwałam wrażenie, że nie rozumie i nawet nie próbuje mnie zrozumieć, a wręcz nie chciała traktować moich problemów na poważnie. Jedynie na kogo mogę liczyć teraz to na mojego tatę, który obserwuje i pilnuje tego jak się czuje, on wie doskonale o tym co się u mnie dzieje. Zastanawiam się tylko co teraz robić? Gdzie się udać po pomoc? Ten mój stan długo trwa i mam go powoli już dość. Totalnie nie rozumiem co się dzieje i co robić.
Jak uwolnić się od myśli?
Jak uwolnić się od myśli? Nie mogę funkcjonować. Wymyślam sobie chore scenariusze dotyczące mojego chłopaka. Nie mogę pracować ani na niczym się skupić.
Od wielu lat chodzę na terapię. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, gdyż zmiany pojawiają się i znikają.
Od wielu lat chodzę na terapię. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, gdyż zmiany pojawiają się i znikają. Problem dotyczy zaburzeń lękowych, osobowości, autoagresji, depresji. Może po prostu nie działa na mnie dany nurt terapii. Poprawa powinna być już znacząca, a nawet wyleczenie całkowite. Jest to już dość uciążliwe, tak jak by ciągle czegoś brakowało, coś było nieprzepracowane. Co może by powodem?
od ok. roku miewam jakby epizody maniakalne. Głównie trwają około tygodnia, towarzyszą im różne silne emocje
Witam, od ok. roku miewam jakby epizody maniakalne. Głównie trwają około tygodnia, towarzyszą im różne silne emocje, czuję, że mogę przekroczyć wszystkie swoje granice i lęki, jestem wtedy bardzo pomysłowa, rozgadana, pewna siebie oraz w bardzo pozytywny nastroju. Po mniej więcej tygodniu to mija, a wtedy zaczynam czuć się wycofana społecznie, ciężko mi cokolwiek zrobić czy się przełamać, wtedy jestem bardzo niepewna siebie. Zbieram się, by iść do psychologa, ponieważ te stany są już męczące dla mnie i boję się, że w przypływie emocji mogłabym zrobić coś, czego bym żałowała. A to wszystko zaczęło się, gdy wyszłam z bardzo toksycznego związku. Przez długi czas po rozstaniu miałam ataki paniki.
Od dawna, jeśli nie nawet odkąd pamiętam, mam problem z relacjami, lękiem. Mam dopiero 16 lat
Dzień dobry, od dawna, jeśli nie nawet odkąd pamiętam, mam problem z relacjami, lękiem. Mam dopiero 16 lat, poznaję świat, ale to mocno utrudnia mi życie. Mianowicie zawsze jak kogoś poznaję, bądź nawet przy bliskich, czuję się jakby ludzie mieli mnie porzucić, mam wrażenie, że ich zanudzam, męczę czy cokolwiek. Czuję się praktycznie cały czas ciężarem dla innych, choć świadomie wiem, że tak nie jest. Również nie potrafię nawiązać relacji z ludźmi, ciągle się obawiam, że ta osoba sobie żartuje i mnie zostawi. Prawdopodobnie wiem, skąd może się to brać (matka mnie porzuciła jak byłam mała, a ojciec powiedział mi jak miałam 7 lat, że jeśli się nie zmienię to porzuci nas tak samo jak ona), jednak nie wiem, jak sobie pomóc. Te myśli są strasznie natrętne i ciągle wracają. Również mam olbrzymie wahania emocjonalne, o drobną rzecz potrafię się popłakać i czuję się od razu beznadziejnie, choć wcześniej było dobrze. I czasem w ułamku sekundy z dobrego stanu wpadam w takie coś, zdarza się, że mam wtedy myśli samobójcze (ale tylko myśli, nie zrobię tego nigdy, bo poza tym czuję sens życia, kocham pomagać i nie ma mowy o depresji, to tylko w danej chwili tak myślę, jak jestem pod wpływem emocji). Kompletnie nie panuję nad sobą, jak wpadam w złość to na całego, w smutek, radość i wszystko tak samo. W danej chwili żyję tylko tą emocją i potem dopiero jak to mija, analizuję swoje zachowanie i żałuję pewnych czynów. Również miewam ataki paniki, czuję się wewnętrznie osamotniona. Niby mam ludzi mi bliskich, ale nie czuję w nikim wsparcia, czuję się niezrozumiała i samotna. I to nie tak, że cały czas, tylko wiem, że to we mnie siedzi i w losowych momentach ze zdwojoną siłą się ujawnia. Też mam niezdrowe zachowania na tle nerwowym, nieświadomie obgryzam paznokcie, wyrywam je, obgryzam skórki do krwi, zdrapuję strupki paręnaście razy (mam od tego dużo blizn, bo od małego tak robię) i nie potrafię z tym przestać, bo robię to nieświadomie. Nie wiem, podejrzewam u siebie borderline, ale nawet jeśli, to nie wiem jak sobie z tym pomóc. Również mam co jakiś czas wrażenie bycia śledzonej, zamykam oczy jak wchodzę do ciemnych pomieszczeń, bo boję się, że coś tam jest a jeśli zaatakuje, to chociaż tego nie zobaczę, śmieję się z tego potem, ale i tak jest to przerażające w danej chwili. I trochę ponad miesiąc temu zaczęłam zbyt intensywnie reagować na nagłe głośne dźwięki, a zwłaszcza wrzaski, krzyki. Jak nauczyciel uderzy dłonią o stół, to już staję się nerwowa, czuję łzy w oczach i nie umiem ich powstrzymać. I potem przez resztę dnia jestem mocno rozchwiana emocjonalnie i co chwilę bez powodu lecą mi łzy. Już nie mówiąc o krzykach, nawet nie bezpośrednio na mnie. Wydaje mi się, że może być to trauma, wychowałam się w trochę ciężkich warunkach, wrzaski, policja to była norma jak byłam w przedszkolu, a po rozwodzie rodziców tato bardzo często krzyczał i unosił się o byle co, zdarzała się delikatna przemoc psychiczna, fizyczna (już teraz nie, kocham go, ale i tak skutki się teraz odbijają. A, i mam wrażenie, że mogę mieć parentyfikację). Bardzo proszę o jakąś radę, bo to wszystko mnie wyniszcza. I dziękuję za pomoc.
Trauma, śmierć i walka o swoje marzenia – jak się nie poddać?

Długotrwała choroba i śmierć partnera oraz setka innych problemów. Pięć miesięcy temu zmarł mężczyzna, z którym przez 11 lat byłam w związku. Nie była to śmierć nagła – właśnie mija druga rocznica od dnia, w którym dostał udaru. 

Stało się to w mojej obecności i było to dla mnie straszne doświadczenie. Pomimo iż udar nie był poważny i rokowania co odzyskania sprawności były bardzo dobre – partner odmówił rehabilitacji i jako osoba leżąca trafił ze szpitala do hospicjum na NFZ. Ja zostałam z jego matką na głowie (również leżąca, wymagająca opieki) i ze wszystkimi ich sprawami. 

Plus, rzecz jasna, moje własne problemy. 

Żadne z nich nie zgadzało się, aby z własnego, pokaźnego zresztą, majątku opłacić sobie opiekę czy leczenie. 

Oszczędzali na gorsze czasy i czarną godzinę. 

A posiadali kilka odziedziczonych nieruchomości, których aktualna wartość rynkowa to kilka milionów złotych. Przez dziesięć miesięcy patrzyłam bezradnie, jak jego matka powoli umiera, a równocześnie napatrzyłam się w tym hospicjum na rurki, sondy, worki stomijne, ból, cierpienie i śmierć. 

Na nic zdawało się proszenie partnera, żeby poszedł na rehabilitację i wyrwał się z tej umieralni, tym bardziej że w wyraźny sposób tracił nawet tę sprawność, którą miał po udarze i widać było postępującą atrofię mięśni. 

Cały czas słyszałam mantrę, że szkoda pieniędzy, szkoda czasu, szkoda wysiłku, że on musi mieć na czarną godzinę. 

Nie obchodziło go zupełnie, że to jest wszystko ponad moje siły. Obrażał się na mnie, jak wprost mu mówiłam, że ja nie jestem w stanie tego wszystkiego robić bez wsparcia finansowego z jego strony i bez jakiejś formy zabezpieczenia. 

Próby rozmowy kończyły się fochem i karaniem mnie ciszą. 

W ramach wyjaśnienia dodam, że związek od dawna kulał ze względu na opisane powyżej cechy partnera plus brak zaangażowania i jakiegokolwiek wsparcia z jego strony w różnych życiowych sytuacjach. W chwili, w której nastąpił udar, ja już w zasadzie byłam gotowa na zerwanie, ale w zaistniałych okolicznościach wydawało mi się rzeczą nieludzką zostawić go samego. Czara goryczy przelała się w kwietniu, gdy wyskoczył mi niespodziewany wydatek na kwotę kilku tysięcy złotych, pojawiły się problemy zdrowotne, które potencjalnie mogą wymagać w przyszłości interwencji chirurgicznej. 

Znowu wróciłam do kwestii bieżącego wsparcia finansowego i jakiegoś zabezpieczenia na wypadek jego nagłej śmierci. 

Prawdę mówiąc, bezpardonowo wymusiłam konfrontację, ale dowiedziałam się takich rzeczy, że w kilka tygodni spakowałam się i wróciłam do swojej kawalerki na drugim końcu Polski. 

Szkoda, że dziesięć lat wcześniej nie przedstawił jasno swoich poglądów na związek. Mianowicie nie miał zamiaru w żaden sposób mi rekompensować poświęconego czasu i mojej ciężkiej harówy, bo jego zdaniem należała mu się ode mnie pomoc z tego względu, że jakoby od zawsze miał w życiu ciężko i w ogóle był najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem na świecie. 

Nie miał zamiaru mnie zabezpieczać finansowo, bo to rodzinny majątek, odziedziczony po dziadkach, bo rodzina jest najważniejsza, bo coś tam jeszcze. Nie wiem, co rozumiał przez słowo "rodzina", ale najwyraźniej ja się do tej kategorii osób nie zaliczałam. W kilka tygodni po mojej wyprowadzce okazało się, że jest ciężko chory. Infekcja lekoopornej bakterii w układzie oddechowym, moczowym i pokarmowym. 

Momentalnie rozwinęło się ciężkie zapalenie płuc, nerki (już wcześniej słabe) przestały działać i po niecałych dwóch tygodniach pobytu w szpitalu zmarł. Jeden spadkobierca pojawił się dopiero po jego śmierci. Przez półtora roku nie raczył się pokazać w tym hospicjum, nawet w święta, a tu nagle okazało się, że w jego mniemaniu należy mu się cały majątek, bo się czuje pokrzywdzony jakąś decyzją wspólnego dziadka. 

Drugi spadkobierca, który łaskawie pojawił się w tych ostatnich tygodniach, wyszedł z podobnego założenia, argumentując swoje roszczenia krzywdą i traumą spowodowaną kilkoma tygodniami odwiedzin u umierającego krewnego. Obaj mieli zamiar toczyć ze sobą spór sądowy i odmówiłam mieszania się w to. 

To nie moja sprawa, zwłaszcza że żaden nie wspomniał o żadnej formie wsparcia czy rekompensaty dla mnie. 

Od tego pierwszego usłyszałam wręcz, że jestem głupsza, niż myślał, skoro pomagałam za darmo. 

Najwyraźniej w tej rodzinie o żadnej wdzięczności czy innych ludzkich uczuciach nie ma w ogóle mowy. 

Ja po tym wszystkim jakoś żyję i niby funkcjonuję normalnie, ale mam chandrę. Przede wszystkim mam problemy ze snem. 

Przez te wszystkie obrazki, których napatrzyłam się w hospicjum i w domu u umierającej matki partnera długo śniły mi się koszmary. Odpuściły trochę po mojej wielkiej ucieczce i powrocie we własne strony. Następna partia koszmarów zaczęła się po jego śmierci, łącznie z jakimiś głupotami, że widzę go żywego i rozmawiamy. 

To też powoli odpuszcza, ale zdarza mi się, że w czasie snu odczuwam ogromny strach przed śmiercią i kilka razy obudził mnie własny krzyk. W efekcie boję się chodzić spać i siedzę do późna, dopóki naturalną koleją rzeczy nie zwalę się na łóżko jak kłoda. Potem chodzę permanentnie niedospana. Melisa na mnie nie działa i w zasadzie nie wiem, w czym by miała pomóc. 

Po prostu boję się tego, co może mnie spotkać po drugiej stronie snu. Wysiłek fizyczny też nie działa. Nawet po dziesięciokilometrowej wycieczce z kijkami, czując się umęczona fizycznie, mam ten sam problem. Alkohol też nie działa i niezależnie od tego ile w siebie przymusowo wleję (w granicach możliwości osoby nieuzależnionej) – nie jestem w stanie się upić. Nawet jak coś poczuję, to momentalnie jestem trzeźwa, jakby coś znosiło jego działanie. Zastanawiam się, czy to tylko kwestia moich przeżyć, czy nakłada się może na to menopauza. 

Mam prawie 52 lata i mniej więcej w tym czasie, w którym spakowałam się i wróciłam do siebie, zaczęłam doznawać uderzeń gorąca i nieregularności w cyklu miesiączkowym. 

Uderzeń gorąca pozbyłam się dosłownie w kilka tygodni suplementem z apteki (to akurat działa, jak trzeba), miesiączki ewidentnie zaczynają zanikać, test menopauzalny permanentnie wychodzi dodatni. Poza tym fizycznie czuję się całkiem dobrze, nawet powiedziałabym, że odkąd znalazłam trochę czasu dla siebie, różne moje dolegliwości ustąpiły. 

Paradoksalnie ja się ciągle czuję młodo, tylko jestem zupełnie przygaszona i zrezygnowana. Kolejnym problemem jest moja sytuacja finansowa. Próbuję zarabiać na życie własną jednoosobową działalnością i niespecjalnie mi to idzie. 

Mam trochę swoich pomysłów, ale potrzebowałabym nieco luźnej gotówki, żeby zlecić pewne rzeczy na zewnątrz, bo jest prawie nierealne zrobienia tego samodzielnie w skończonym czasie. Ostatnio miałam silny napad bardzo obniżonego nastroju, łącznie z płaczliwością i myślami samobójczymi. Na zasadzie, że tak bardzo zależy mi na realizacji własnego pomysłu, że siądę i to zrobię sama bez żadnego wsparcia, nie licząc się z konsekwencjami. A jak mi się w międzyczasie skończą oszczędności i nic na tym pomyślę, nie zarobię, to sobie w łeb palnę, ale nie potrafię żyć, nie realizując własnych marzeń i własnego potencjału. Jak już zrealizuję, to mnie nic nie będzie obchodzić, mogę nawet umrzeć, niech się dzieje, co chce. Ponieważ jestem osobą wykształconą i potrafię kilka nieszablonowych rzeczy, mam takie marzenie, aby stworzyć platformę edukacyjną z mojej działki z fajnymi materiałami, niestety odpłatnymi, bo muszę z czegoś żyć. 

Przy takich kwotach, jakich można zażądać od klientów, musiałby tam być spory ruch, a na marketingu nie znam się, zupełnie mi to nie leży, odrzuca mnie od tego. Multimedia jestem w stanie zrobić sama, nawet oprogramowaniem darmowym, ale to po prostu zajmie trochę czasu. A tematów, kursów i szkoleń mogłabym zrobić mnóstwo. Zarówno dla młodzieży, jak i nauczycieli, a jak napisałam - jest to mój czas i praca, za którą nikt mi nie zapłaci, dopóki materiały nie będą gotowe. Ale w tym moim nastroju ja się chciałam rzucić na to z rozpaczy i desperacji, a nie z wiary we własne siły i sukces. Natomiast zupełnie nie widzę dla siebie odpowiadających ofert na rynku pracy i przeraża mnie myśl, że kobietom w moim wieku pozostaje w zasadzie wyrzucenie wszystkich swoich dyplomów do kosza i zarabianie sprzątaniem lub inną tego typu pracą poniżej kwalifikacji. 

Rozwala to moje życie w drzazgi i stawia pod znakiem zapytania sens tego, kim jestem, tego, co do tej pory osiągnęłam, na czym się znam i co zawodowo potrafię. 

Ja nie chcę umrzeć i zamienić się w garść popiołu nie robiąc tego, do czego w moim mniemaniu mam powołanie. 

Ja nie chcę żyć i umrzeć w poczuciu porażki i niespełnienia, a przecież życie mi pokazało, że wiele rzeczy zależy tylko od zbiegu okoliczności i przypadku, a nie od ilości włożonej w to pracy. 

Żywy przykład to spadkobiercy mojego partnera. W zasadzie nic nie musieli robić, żeby mieć prawo do kilku zer więcej na koncie. Mnie tyle szczęścia nie spotkało i na jakiejś płaszczyźnie nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Wprawdzie nikt nie obiecał, że życie jest sprawiedliwe i że mnie czeka jakkolwiek pojęty sukces, ale coś jest tu mocno nie tak. Nie wiem, jak się mam emocjonalnie utrzymać w zwartej kupie, tym bardziej że ja z tym wszystkim zostałam sama i aktualnie nie mam nikogo na czyją pomoc typu wsparcie materialne lub wsparcie w pracy nad moim projektem mogłabym liczyć.

Witam, od kilku lat zmagam się prawdopodobnie z depresją, chociaż sam do końca nie wiem, co mi jest.
Witam, od kilku lat zmagam się prawdopodobnie z depresją, chociaż sam do końca nie wiem, co mi jest. Pomimo prób podejmowania aktywności fizycznej, odstawienia alkoholu i nikotyny, większość czasu odczuwam zmęczenie, niechęć, brak chęci do życia. Często zmieniałem lub traciłem pracę, a ostatnimi czasy więcej dnia spędzam w łóżku. Staram się robić wysiłek fizyczny 3 x w tygodniu, rzadko sam robię sobie potrawy, często mam brak apetytu i czuje się jak na granicy. Nie chce mi się żyć, ale jednocześnie nie chce umierać. To wszystko sprawia, że trudno mi się odnaleźć i poruszać. Czytanie książek, oglądanie filmów, słuchanie muzyki, granie w gry pływanie, wszystko, co mi przynosiło radość, teraz nie odczuwam tej radości i trudno mi się skupić na jednej rzeczy. Z dynamicznego pozytywnego chłopaka stałem się zmęczony życiem i bezsilnością człowiekiem. Życie personalne i finanse mi się przez to zawaliły. Czy mogę z tego wyjść lub uzyskać jakąś pomoc finansową? Problem jeszcze polega na tym, że pracowałem za granicą w UK i 2 lata temu wróciłem do Polski. Od tamtej pory nie podjąłem pracy, bo nie byłem w stanie ze względu na swoje problemy zdrowotne, bezsenność itd. Dziękuję za każdą odpowiedź. Nie wiem, gdzie zacząć, ale postanowiłem tutaj.
Czy zgłosić się do psychologa? Przytłoczenie, lęk, obsesje i unikanie przez alkohol
Czy powinnam się zgłosić to psychologa z podejrzeniem jakiegoś konkretnego problemu? Od kilku lat ciągle czuję się przytłoczona. Nie mogę zwlec się z łóżka, rzeczy które kiedyś sprawiły mi radość już mnie nie cieszą. Jestem czymś ciągle zestresowana. Boję się że ktoś czyta mi w myślach, albo mnie obserwuje. Nie mogę dotykać rzeczy po innych osobach, albo muszę powtarzać niektóre czynności dopóki nie poczuje się lepiej bo mój mózg wmawia mi że jeśli tego nie zrobię to stanie się coś złego. Chwilowo uciszam moje problemy alkoholem choć wiem, ze to nie jest dobre rozwiązanie, ale jestem bardzo zmęczona i czasami potrzebuje się po prostu wyłączyć. Wydaje mi się, że powinnam się umówić na terapię, ale boję się tego co mogę tam usłyszeć.