Jak przestać czuć się odpowiedzialną za dorosłą siostrę i zrezygnować z nieproszonych rad?
Jak przestać dawać rady nieproszona, jak przestać czuć się odpowiedzialną za dorosłą Siostrę? Mam młodszą o 7 lat Siostrę. Jest już dorosła, ma Rodzinę: Męża, małego Synka. Bardzo martwię się o nią, bo bierze na siebie zbyt dużo: ma pracę, w której ma bardzo dużo obowiązków, rzadko bierze urlop, jest dostępna nawet w czasie wolnym. Oprócz tego udziela się społecznie, pomaga każdemu, kto ją o to poprosi. Do tego dochodzą obowiązki domowe, wychowywanie dziecka, gdzie narzeka, że dużo musi robić sama, bo Jej Mąż za mało się angażuje. Dla obcych jest uśmiechnięta i chętna do pomocy. Przy mnie narzeka na nadmiar obowiązków, na zmęczenie. Często piszę na wiadomościach grupowych o nadmiarze swoich obowiązków. Ja odbieram to jako wołanie o pomoc i wyrywam się wtedy z radami. Ona się wtedy obraża. Ja obiecuje sobie, że już nie będę jej doradzać. Niestety zawsze przy takiej sytuacji, chęć uratowania Siostry bierze górę i piszę Jej, żeby odpuściła część aktywności /praca społeczna/ a skupiła się na sobie. Ona się wtedy na mnie obraża. Kiedyś pomagałam Jej w obowiązkach domowych, ale zauważyłam, że kiedy ja pomagam jej, Ona wtedy nie odpoczywa, tylko w tym czasie pomaga innym. Efekt był taki, że byłam zmęczona i Siostra też. Próbuję się do tego zdystansować i dać Jej robić po swojemu. Ale martwię się o nią. Boję się, że podupadnie na zdrowiu psychicznie i fizycznie. Martwię się o Siostrzeńca, ma dopiero 4-latka. Jak odpuszczam, to czuję niepokój o Siostrę. Nasza Mama nie żyje. A Ojciec obarcza Siostrę swoimi sprawami, w których bez problemu dałby sobie radę.
Ma

Justyna Bejmert
Dzień dobry,
To, co Pani opisuje, pokazuje ogrom troski i miłości wobec Siostry. Ale też wyraźnie widać, że ta troska zaczyna Panią przerastać – bo pojawia się bezsilność, napięcie, poczucie winy i frustracja. To bardzo naturalne, szczególnie gdy nie ma już Mamy, a odpowiedzialność jakoś "sama" przeszła na Panią.
Problem polega na tym, że choć intencje są dobre, doradzanie bez zaproszenia często bywa odbierane jako ocenianie albo wtrącanie się. I zamiast wsparcia – powoduje dystans. To trudne, bo Pani reakcja – „chcę ją ratować” – jest odruchem serca, ale nie zawsze skutecznym sposobem pomocy.
By z tego wyjść, warto zająć się dwoma obszarami:
1. Odpuszczanie odpowiedzialności za dorosłą osobę.
To nie oznacza obojętności, tylko świadomy wybór, by przestać żyć jej życiem. Siostra, choć przeciążona, podejmuje własne decyzje. Pomocą może być skupienie się na tym, co Pani naprawdę kontroluje – czyli na własnych reakcjach, emocjach i granicach. Można trenować „pomaganie przez obecność”, nie przez rady. Czasem wystarczy: „To musi być dla Ciebie naprawdę trudne. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała pogadać albo coś razem przemyśleć, jestem tu.”
2. Praca nad wewnętrznym niepokojem.
To napięcie, które pojawia się, gdy „nic nie robię”, bywa bardzo trudne. Może być związane z utratą Mamy, ze wzorcami z przeszłości, z potrzebą poczucia kontroli. To właśnie ten niepokój warto potraktować jako coś, co wymaga uwagi – być może we własnej terapii.
Na co dzień może Pani spróbować ćwiczenia, które pomaga w zatrzymaniu automatycznego doradzania:
Zanim odpowiem Siostrze, zatrzymuję się i zadaję sobie pytanie:
– Czy ona prosiła mnie o radę?
– Czy to, co chcę powiedzieć, będzie realnym wsparciem, czy bardziej przyniesie ulgę w moim niepokoju?
– Czy mogę zamiast tego po prostu uznać jej trud i być przy niej?
To niełatwa zmiana, ale możliwa. I naprawdę wartościowa – zarówno dla Pani, jak i dla relacji z Siostrą.
Serdecznie pozdrawiam,
Justyna Bejmert
Psycholog

Aleksandra Kaźmierowska
Dzień dobry,
dziękuję, że podzieliła się Pani swoją historią i troską o siostrę. To, co Pani opisuje, pokazuje, jak bardzo zależy Pani na niej i jak silnie czuje się Pani odpowiedzialna za jej dobro, zwłaszcza gdy widzi Pani, że się przeciąża. Jednocześnie to, co Pani przeżywa – trudność z odpuszczeniem, poczucie winy i niepokoju – bardzo często pojawia się, gdy zależy nam na kimś bliskim, kto sam musi znaleźć swoją drogę i granice.
Praca nad tym, by przestać dawać rady nieproszona i zdystansować się od poczucia odpowiedzialności, to proces, który wymaga czasu i świadomości kilku rzeczy. Przede wszystkim tego, że Pani siostra jest dorosłą osobą i ma prawo decydować o swoim życiu. Nawet jeśli podejmuje decyzje, które Panią martwią, to jej wybory i jej odpowiedzialność. To, że pozwala jej Pani doświadczyć konsekwencji, nie oznacza, że przestaje ją Pani kochać czy wspierać. Ponadto rady mogą być odczytywane jako krytyka lub nacisk, dlatego warto rozważyć, czy zamiast mówić, co „powinna zrobić”, może po prostu być przy niej, słuchać, towarzyszyć i dawać przestrzeń do jej własnych przemyśleń. To, co może wydawać się pomocne to podjęcie próby rozmowy z siostrą otwarcie, ale bez presji. Może się Pani z nią podzielić swoimi uczuciami np. "Martwię się o Ciebie i chcę, żebyś o siebie zadbała, ale szanuję Twoje wybory". To może zmniejszyć napięcie i uniknąć sytuacji, w której ona czuje się atakowana.
To, co ważne to, aby zadbała Pani o swój niepokój i emocje. Może poszukać Pani dla siebie wsparcia, aby nauczyć się radzić sobie z trudnymi uczuciami, które pojawiają się, gdy Pani odpuszcza i pozwala siostrze „iść swoją drogą”. Pani troska o siostrę jest wyrazem miłości, ale zdrowe granice pozwolą Wam obojgu zachować równowagę.
Serdeczności
Aleksandra Kaźmierowska

Karolina Kuźmienko
Szanowna Pani,
Pani troska to wyraz miłości, ale nie musi oznaczać odpowiedzialności
To, co Pani czuje – niepokój, chęć pomocy, próby ratowania – to wszystko są naturalne odruchy, zwłaszcza gdy chodzi o bliską osobę, szczególnie młodszą siostrę, zwłaszcza w sytuacji, gdzie nie ma już mamy i może odczuwa Pani, że jest trochę jak jej emocjonalna „zastępczyni”. Ale: troska nie musi oznaczać przejęcia odpowiedzialności.
Pani siostra już ma swoją dorosłość – a dorosłość oznacza też prawo do własnych błędów, przemęczenia, ślepych uliczek.
Z Pani opisu wynika, że Siostra nie prosi o rady, tylko dzieli się napięciem, może szuka kontaktu, obecności, zrozumienia. A Pani – z wielkiego serca – wchodzisz wtedy w tryb „ratunku”. To powszechne wśród osób empatycznych, ale niestety często pogarsza relację: bo rady dają poczucie, że nie widzimy, nie słyszymy naprawdę tego, co druga osoba czuje – tylko od razu „naprawiamy”. Można się tego oduczyć, ale wymaga to ćwiczenia innego rodzaju reakcji.
Zamieszczę Pani przykład:
Zamiast rady: „To musi być bardzo trudne – jak Ty w tym wszystkim dajesz radę?”
Zamiast sugestii: „Brzmisz na naprawdę zmęczoną. Chcesz pogadać, czy wolisz tylko, żebym Cię wysłuchała?”
Można po prostu powiedzieć: „Jestem z Tobą. Gdybyś chciała coś przegadać albo gdybyś czegoś potrzebowała – jestem”
To może dać jej więcej niż dziesięć najlepszych rad.
Proszę pamiętać, że ma Pani prawo nie poświęcać się, nie ratować. Ma pani prawo się wycofać. Ma Pani prawo być zmęczona i powiedzieć: „Nie dam rady teraz być tym ratownikiem, ale kocham Cię i martwię się”. W przeciwnym razie relacja staje się nierówna – Pani daje, siostra bierze, ale obie kończycie zmęczone i sfrustrowane. Nie chodzi o to, żeby nie pomagać, tylko żeby pomagać tak, żeby to było zdrowe i dla Pani, i dla siostry.
Poniżej kilka cennych rad:
Zadawanie pytania zamiast dawania rady – np. „A co by Ci najbardziej pomogło teraz?”, „Jak się czujesz z tym, że tak dużo bierzesz na siebie?”
Dzielenie się swoją perspektywą jako odczuciem, nie prawdą – np. „Jak Cię słucham, to czuję niepokój, bo wydaje mi się, że jest tego naprawdę dużo. Boję się o Ciebie. Nie wiem, co mogę zrobić, ale chcę być blisko”
Uczenie się milczenia i trzymania emocji – nie tłumienia ich, ale zostawiania ich dla siebie – np. zapisać to, co chciałabyś jej napisać, ale nie wysyłać. Przeczytać po dniu. Zobaczyć, czego naprawdę potrzebujesz.
Pozdrawiam,
Karolina Kuźmienko

Martyna Werwińska
Dzień dobry,
dziękuję za Pani wpis, jako pierwsze chciałabym zauważyć, że ma Pani dobre zrozumienie sytuacji i umiejętność spojrzenia na nią z innej perspektywy, co nie jest łatwe. Dynamika relacji rodzinnych to często coś, co tworzyło się przez lata pomiędzy ludźmi. Z tego, co Pani napisała, wnioskuję, że zarówno Pani, jak i siostra przejawiacie schemat samopoświęcania i stawiania potrzeb innych ludzi ponad swoje. Siostra komunikując swoje zmęczenie Pani prawdopodobnie chciałaby "zwolnić" i nie brać na siebie tylu obowiązków, natomiast ten właśnie schemat jej na to nie pozwala. Reaguje zatem odrzuceniem w Pani kierunku, kiedy chce ją Pani "ratować".
Pani natomiast czuje potrzebę "ratowania siostry", być może na podstawie wcześniejszych doświadczeń? Widzi ją Pani jako młodszą i tę, która tej opieki potrzebuje a jednocześnie siebie jako "silniejszą i dającą radę"?
To co pozwoliłam sobie napisać, to moje przypuszczenia, ale myślę że warto zadawać sobie pytania.
Nasze zachowania są wynikiem przekonań, które wykształciliśmy w sobie. Zachęcam by nie winić siebie, na początku starać się obserwować reakcje i stopniowo próbować zachować w inny sposób- potraktować to jako eksperyment. Jakie emocje Pani odczuje nie dając rady? Jakie myśli się pojawią?
Zmiany utartych zachowań w relacjach nie są łatwe, ale możliwe.
Pozdrawiam, M. Werwinska

Karolina Bobrowska
Dzień dobry,
To piękne, że tak bardzo troszczy się Pani o swoją siostrę, to wyraz głębokiej więzi i miłości. Warto jednak pamiętać, że Pani siostra jest już dorosła i ma prawo samodzielnie decydować o swoim życiu.
Jeśli siostra obraża się na udzielane przez Panią rady, to być może dlatego, że nie czuje się wysłuchana. Bardzo często osoby, które dzielą się swoimi trudnościami (potocznie "narzekają"), nie oczekują gotowych rozwiązań, a wysłuchania, obecności i zrozumienia. Ostatnio zakończyłam na Instagramie cykl: „6 pułapek w komunikacji, gdy chcesz wspierać bliską osobę w kryzysie” - https://www.instagram.com/gpswkryzysie/ - serdecznie zachęcam do zajrzenia, szczególnie do pułapki nr 2: Gotowe rozwiązania. Być może pomoże to Pani w formułowaniu komunikatów do siostry w nieco inny sposób.
Jeśli chodzi o pytanie, jak przestać dawać rady, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ musiałabym zadać wiele pytań pogłębiających. W podejściu TSR (Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach) w którym pracuję, to klient jest ekspertem od swojego życia. Bez możliwości rozmowy i zadania Pani pytań, nie jestem w stanie naprowadzić Pani na odpowiedzi, które w Pani są, tylko trzeba je wydobyć.
Pozdrawiam serdecznie
Karolina Bobrowska

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Mam 2 problemy z moim 15-letnim synem. Otóż cierpi on na dziwne zaburzenia lękowe.
1. Lęk przed morzem (od 3 lat). Syn od dziecka bardzo często bywał nad morzem — szacunkowo około 30 razy. Przez wiele lat nie miał żadnego problemu z wodą ani plażą, chętnie uczestniczył w kąpielach i spacerach, kochał wyjazdy nad morze. Około 3 lata temu zaczęło się od lekkiego niepokoju przy morzu (niechęć do wchodzenia do wody, napięcie). Z każdym kolejnym wyjazdem lęk narastał – aż do obecnego momentu, w którym pojawia się panika nawet przy rozmowie o wyjeździe nad morze. Nie wskazuje konkretnej przyczyny – nie pamięta, by coś złego się wydarzyło. Reakcja ma obecnie charakter silny – unika tematu, reaguje lękowo na zdjęcia morza, plany wakacyjne.
2. Lęk przed odkurzaczem (nowy objaw). Około 2 tygodnie temu pojawił się nagle silny lęk przed odkurzaczem. Wcześniej nie miał z nim żadnych problemów — wręcz przeciwnie, często sam odkurzał lub był obok, gdy ktoś odkurzał. Teraz mówi, że „boi się” odkurzacza, unika pomieszczenia, gdy odkurzacz jest włączony, wychodzi z domu na wiele godzin po tym jak włączam odkurzacz. Nie ma nadwrażliwości słuchowej (lubi głośną muzykę), nie ma diagnozy ze spektrum autyzmu.
Poza tymi dwoma lękami syn funkcjonuje normalnie. Chodzi do szkoły, uczy się ponadprzeciętnie, ma znajomych, nie wycofuje się z życia towarzyskiego. Nie zauważyliśmy wyraźnych objawów depresji, problemów ze snem czy odżywianiem. Jedyne, co nas niepokoi, to narastający lęk w jednej sferze i nagły lęk w drugiej.
Chciałbym wiedzieć, co mojemu synowi dolega i jak to leczyć.
Mąż nie godzi się na rozstanie. Postanowiłam rozstać się z mężem. Nie układało nam się od dawna.
Nasze 8-letnie małżeństwo trwało w dużej mierze w milczeniu. Nie było między nami komunikacji. Rzadko ze sobą szczerze rozmawialiśmy. Pojawił się u mnie ktoś, kto wyznał mi miłość. Mąż wszystko wiedział. Prosiłam go, żebyśmy poszli do psychologa, na terapię, on twierdził, że nikomu nie będzie się zwierzał. Cały czas przy tym ze mną nie rozmawiał, tylko wymagał zerwania kontaktu z kolegą. Kiedy oznajmiłam mu, że się zakochałam, on nagle zaczął ciągnąć mnie do psychologa. Odwiedziliśmy kilku. Tylko że ja już nie chciałam walczyć.
Kilka miesięcy trwały nasze "rozmowy". Mąż nastawił przeciwko mnie rodzinę, przywiązał do siebie dzieci. Ja nie mogłam na niego patrzeć, chciałam, żeby się wyprowadził.
Prosiłam. On uparcie twierdził, że jak się wyprowadzi, nie będzie miał już powrotu. Po wielu miesiącach, już pod koniec samych kłótni, odszedł. Teraz przyjeżdża do dzieci bez uprzedzenia mnie, spełnia ich zachcianki, a ja słyszę od niego tylko teksty: przysięgałaś przed Bogiem, zniszczyłaś rodzinę, a marzenia dzieci legły w gruzach. W weekend zrobił coś najgorszego. Po mojej spokojnej z nimi rozmowie, gdzie wytłumaczyłam, że musimy się rozstać, bo czasem tak bywa, ale oni zawsze będą dla nas najważniejsi (dzieci przyjęły to z dużym spokojem), mój mąż zabrał dzieci na kolejne spotkanie, na którym szlochał i mówił: mama zrobiła coś złego, mama wyrzuciła tatę z domu, nie przeprowadzimy się do nowego domu, bo mama podjęła taką decyzję itd.
Dzieci wróciły bardzo rozstrojone. Musiałam je "przekonać" do siebie z powrotem, zdobywam ich zaufanie na nowo.
Do tej pory, przez rok tej naszej szarpaniny, nigdy nic mnie tak nie dotknęło. Skąd takie jego zachowanie w stosunku do dzieci? Uparcie twierdzi, że kocha je nad życie. Więc po co burzy ich poczucie bezpieczeństwa? Nie potrafię tego pojąć.
Dzień dobry, aktualnie nie mam pracy.
Uczę się niemieckiego od 2,5 roku. Pomyślałam, aby wyjechać do pracy Austria na 2 miesiące. Podszlifuje niemiecki oraz zarobie trochę kasy. Ale męczy mnie to, że muszę zostawić dzieci z tatą. Syn ma 17 lat mieszka w tygodniu w internacie, bo trenuje piłkę a córka 12 lat. Uczęszcza do szkoły podstawowej i dodatkowej muzycznej. Jest bardzo samodzielna. Obawiam się, ze mój wyjazd wpłynie na ich poczucie bezpieczeństwa i odbije się na nich w jakikolwiek sposób. Siostra mieszka obok -zawsze mogę na nią liczyć. Boję się o dzieci, żeby za jakiś czas nie miały do mnie żalu, że je zostawiłam na 2 miesiące. Jak ich uspokoić i czy to dobry pomysł?
Syn mojej partnerki ma 11 lat. Problemy z jego zachowaniem zaczęły się jakieś 5 lat temu. Drugi rok się zaczął jak został umieszczony w MOS-ie. Przedtem próbowaliśmy wszystkiego. Najpierw w domu rozmów, dopytywania, obserwacji, pracy z jego emocjami, tłumaczeniem itd. Nic nie skutkowało. Zaczęły się wizyty w szkole, praktycznie nie było dnia, żeby nie było skarg, bo się pobił, bo zaczepia, bo przeszkadza na lekcjach. Najpierw wizyty u psychologa i pedagoga szkolnego. Oczywiście w międzyczasie cały czas próby dotarcia do dziecka i powodów jego zachowania. Zajęcia dodatkowe z psychologiem. Potem wizyty u psychologów zewnętrznych, jeden drugi, potem psychoterapeuta, następnie nawet psychiatra. Próbowaliśmy terapii i farmakologii. I nic. Cały czas jest coraz gorzej.
W końcu trafił do ośrodka. Tam oczywiście poza zajęciami, które ma sam i z grupą, my również regularnie jeździliśmy na spotkania z tamtejszym psychologiem i oczywiście z dzieckiem. On w teorii wszystko wie. Książkowo przedstawi wzorce zachowań. Zdąży się odwrócić i teoria idzie w las. Agresja na każdym kroku, wszyscy są winni tylko nie on. Egocentryzm, narcyzm, nadmierna fascynacja agresywnymi i niebezpiecznymi rzeczami. Potrafi przylecieć z podwórka tylko po to, żeby się pochwalić, że "kolega mu pokazał, że jak się zrobi komuś tak i tak to można komuś skręcić kark". Przekleństwa takie, że niejeden "dres spod klatki" by się nie powstydził. Zero szacunku do kogokolwiek czy respektowania podstawowych zasad i norm. Póki coś jest po jego myśli jest ok. Czyli najlepiej dać mu telefon, tv z konsolą i dostęp do karty, żeby mógł się żywić w fast foodach non stop. Palenie papierosów do jakichś 3 lat. Zdarzały się też kradzieże.
W momencie kiedy coś zaczyna być nie po jego myśli, zaczyna być agresywny, krzyczy, pyskuje (delikatnie mówiąc), nie docierają do niego argumenty i próby wyjaśnienia dlaczego postępuje się tak czy inaczej. Kiedy już nie ma pomysłów jak być w centrum zainteresowania, potrafi manipulować własnymi emocjami, żeby grać na czyichś uczuciach. Na zawołanie w ciągu sekundy potrafi się rozpłakać. Kiedy widzę, że to jest na pokaz i wprost mu to komunikuję, w ułamku sekundy jego wzrok zmienia się na "morderczy".
Teraz jest jeszcze za mały, ale nie wiem co będzie za kilka lat. Nie wiem czy nie zacznie wynosić z domu rzeczy, albo czy nie pobije kogoś, żeby otrzymać to czego chce. Póki nie ma go w domu jest względy spokój, kiedy przyjeżdża wszyscy chodzą w nerwach, bo ciągle są awantury. Przez tą nerwową atmosferę cierpi również nasz związek. Raz, że nie możemy się skoncentrować na sobie, bo w kółko na tapecie jest jeden temat. Dwa, że odreagowywanie nerwów przekłada się na nasze sprzeczki o głupoty czasami.
Nie wiem co mam robić. Kocham moją partnerkę, chcę z nią być. Z drugiej strony chciałbym bardziej spokojnego życia. Nie bez problemów, bo zawsze jakieś będą, ale można sobie z nimi poradzić. A tu cały dom jest sterroryzowany przez jedno dziecko. Nasze plany z partnerką zeszły na dalszy plan. Nie mamy głowy i czasu, żeby podyskutować czy zaplanować ślub, nie wspominając o staraniach o wspólne dziecko, którego oboje chcemy.
Tylko ja się boję. Bo nie wiem czy w tych nerwach udałoby jej się urodzić zdrowe dziecko, albo czy w ogóle ciąża by przeszła bez komplikacji. Nie darowałbym sobie ani jemu, gdyby jej albo dziecku coś się stało przez to, że przysparza tylu problemów. I wiecznie robi z siebie ofiarę. W szkole każdy się na niego uwziął, to każdy jego zaczepiał, jego tylko bili. Problem w tym, że nie zawsze tak było, bo niejednokrotnie dochodziły do nas informacje, że to on jest prowodyrem. Na podwórku też oczywiście on jako jedyny niewinny, każdy się na niego uwziął. Teraz w MOS-ie jest dokładnie to samo. To jego zaczepiają, on nic nie robi. Tylko to on dostaje kary dyscyplinujące "za niewinność".
Nie mam pojęcia co robić. Chcę, żeby było dobrze, ale nie mam już cierpliwości. Każda jego wizyta w domu to niekończące się nerwy. Mogę jeszcze dużo wytrzymać. Wiem i znam siebie. Zniosę jeszcze bardzo dużo. Tylko, że co to za życie. Partnerka się męczy, jest zmęczona psychicznie i fizycznie, boli mnie, że nie wiem jak jej pomóc.
Moja relacja z młodym jest aktualnie żadna. Najchętniej w ogóle bym nie miał z nim styczności. Tzn. chciałbym i są momenty, że podejmuję starania, ale zaraz on znowu odwala coś "patologicznego" i mi się odechciewa. Partnerka ma mi za złe czasami, że ja się z nim nie dogaduję. Nie dziwię się jej z jednej strony, bo to jej dziecko i chciałaby, żeby było dobrze, żeby on był inny i żebym miał z nim dobre relacje. Ale nie da się budować żadnej relacji bez obustronnego zaangażowania. A nie będę się przecież kajał przed dzieckiem tylko po to, żeby mógł mną rządzić i wtedy odwalimy teatrzyk "jest super".
Wiecie co, zauważyłam, jak wielką rolę odgrywa rodzina i bliscy w leczeniu zaburzeń psychotycznych. Moja siostra właśnie dostała taką diagnozę i jako rodzina staramy się ją wspierać najlepiej, jak potrafimy. Rozumiem, że nie chodzi tylko o fizyczną obecność, ale o zrozumienie jej potrzeb i trudności, z którymi się boryka.
Może moglibyśmy podzielić się doświadczeniami na temat tego, jakie konkretne działania mogą realnie pomóc w procesie terapeutycznym? Czasami trudno utrzymać równowagę między pomaganiem a kontrolowaniem.
Chcę też lepiej rozumieć symptomy nawrotów i wiedzieć, na co zwracać uwagę. Naprawdę zależy mi, żeby być solidnym oparciem, ale czasem czuję się bezradna i niepewna, czy dobrze postępuję. Jakie są kluczowe kroki, które powinniśmy podejmować jako rodzina, żeby wspierać jej zdrowienie, dbając także o nasze psychiczne samopoczucie?
Będę mega wdzięczna za wszelkie wskazówki i rady, które mogą pomóc nam lepiej radzić sobie w tej sytuacji.
Witam, chciałabym prosić o poradę. Mam 20 lat i nadal mieszkam z rodzicami, studiuję zaocznie w Poznaniu. W przyszłym tygodniu mam finałowe egzaminy, jednak sytuacja w domu nie pozwala mi na naukę. Moi rodzice cały czas się kłócą albo nie odzywają się do siebie. Zazwyczaj problemem są pieniądze albo ja. Od 2 lat jestem w związku, jednak przez jego większość to mój chłopak musiał przyjeżdżać do mnie do domu, a nie ja do niego, ponieważ moja mama miała z tym problem. Za każdym razem zabraniała mi do niego jeździć, a jeżeli próbowałam się jakkolwiek buntować, to kazała mi się pakować i się do niego wyprowadzić. Wcześniej tyle wystarczyło, żebym po prostu odpuszcza i płakała mojego chłopaka, żeby to on po raz kolejny do mnie przyjechał. Był taki moment, kiedy chciał ze mną zerwać, ponieważ miał dosyć tego, że cały czas nie mogę przyjechać do niego. Od początku tego roku zaczęłam się buntować i byłam u niego w Sylwestra, na 2 tygodnie stycznia, w lutym, w marcu i w maju. Jak wcześniej wspomniałam, W przyszłym tygodniu mam egzaminy i chciałam teraz do niego pojechać nie tylko spędzić z nim, ale też żeby się pouczyć i nieco zrelaksować. Mój chłopak mieszka na wsi, przebywanie tam bardzo mnie uspokaja patrząc na to, że sama mieszkam w mieście. Zawsze w domu Byłam narażona na stres przez to że mój ojciec był alkoholikiem przez 17 lat mojego życia, a moja mama szantażuje mnie emocjonalnie praktycznie każdej okazji i płakała z byle jakiego powodu, kiedy tylko nie chciałam jej słuchać. Ostatnio przy nerwowej sytuacji zaczęło boleć mnie serce, zacząłem źle się czuć oraz dostałam palpitacje serca, co może być spowodowane przez wieczny stres. Dzisiaj Powiedziałam moim rodzicom, że może pojadę do chłopaka, aby się u niego pouczyć, mój ojciec zaakceptował ten fakt, ponieważ twierdzi, że jestem dorosła i wiem, co robię i nie będzie mi nic zabraniał. Moja matka zrobiła mi awanturę. Nasze i tak za często tam jeżdżę, że siedzę tam za darmo, że się do niczego nie dokładam, że mnie tam nie chcą i zapytała się, czy nie jest mi wstyd, że dziewczyna cały czas siedzi u chłopaka. Powiedziała też, że wie, że nie będę się tam uczyć, chociaż jest to częściowy powód, dla którego chce tam jechać. Odpowiedziałam jej, że gdyby mnie tam nie chcieli to by nie proponowali mi, żebym do nich przyjeżdżała mówili, by mi wprost, że mnie nie chcą. A po drugie w zeszłym roku przed maturą zmuszona jechać z nią na wieś do mojego dziadka gdzie również był mój brat i jego dziewczyna oraz jej syn, kiedy tylko się chciałam pouczyć do matury, to wszędzie biegał, hałasował i trzaskał, przez co nauka nie była możliwa. Moja mama zapytała, kiedy jadę, jakiej odpowiedziałam, że nie wiem to stwierdziła, że mam się porządnie spakować, a najlepiej wyprowadzić. Potem zaczęła mówić, że najlepiej jakby ona się wyprowadziła to bylibyśmy z moim ojcem szczęśliwi i tak dalej. Przykro mi, że moja własna mama tak mnie stresuje przed egzaminami, ale nic z tym nie mogę zrobić. Nie wiem, co mam zrobić. I tak raczej pojadę do chłopaka, ale czy to będzie moment, w którym się naprawdę do niego wyprowadzę, bo moja mama mnie wyrzuci z domu nie wiem. Co mam zrobić?
Moje dziecko (2,5 lat) od dwóch miesięcy budzi się 2-3 razy w nocy (od zawsze idzie spać około 19-19,30, budzi o 21,24,2 lub 5) z niekontrolowanym płaczem, krzykiem i histerią nie do opanowania. Nie daje się uspokoić, mimo że próbujemy razem z mężem na różne sposoby, a w trakcie tych epizodów dziecko jest niespokojne, mówi sprzeczne rzeczy, np. 'mama tulić, mama nie tulić' pić, nie pić i nie daje się przytulić, tupie, kładzie się tarza...
Epizody trwają około godziny/ do 2. Dziwie się, że sąsiedzi są tak wytrzymali. W dzień córka rozwija się prawidłowo, zachowuje się spokojnie i nie zauważamy większych problemów, jest mądrą dziewczynką, z jedzeniem nie ma problemów, ma wszystkie ząbki.. W Październiku pozbyliśmy się smoczka, miała tylko na sen, ale przez miesiąc spała dobrze. Problem był tylko w żłobku, gdy widziała u innych dzieci, ale przeszło. Martwi mnie to zachowanie – czy mogą to być lęki nocne, problemy emocjonalne, a może coś innego?
Jak powinnam reagować, skoro nie da się dotknąć, a z drugiej strony jest noc.. Co powinniśmy zrobić, żeby pomóc dziecku i czy konieczna jest dalsza diagnoza i gdzie szukać pomocy?
Nie pomagają misie i kocyki ani bajki i kołysanki, ani zapalona lamka... Jestem już wykończona, sfrustrowana.
Już nie wiemy, co robić.. Na koniec powiem, że mała przesypiała cale noce do 6 mnc życia, dlatego jest to dla mnie niepokojące.
Dziękuje i proszę o pomoc