Jak radzić sobie z irytacją wobec mamy po zdradzie rodzica? Porady i wsparcie
Zuzia

Krzysztof Skalski
Dziękuję, że podzieliła się Pani swoją historią. Opisane przez Panią emocje są zrozumiałe i wynikają z głęboko zakorzenionego konfliktu emocjonalnego, który sięga dzieciństwa. To, że dowiedziała się Pani o zdradzie matki w sposób nacechowany silnym osądem ze strony ojca, mogło wywołać trwały ślad wewnętrzny konflikt lojalności i utratę poczucia bezpieczeństwa w relacji z matką. Choć dziś rozumowo Pani ją usprawiedliwia, emocje nadal reagują bólem, złością i napięciem. Irytacja wobec matki, nawet przy jej codziennych, neutralnych zachowaniach, może być reakcją na nieprzepracowaną emocjonalnie krzywdę i brak przestrzeni, by te uczucia w zdrowy sposób wyrazić. To nie znaczy, że Pani nie kocha matki tylko, że ta relacja nadal jest źródłem emocjonalnego ciężaru, który domaga się zrozumienia i uwolnienia. Jeśli myśl o wspólnym wyjeździe budzi u Pani silny sprzeciw, ma Pani prawo go nie planować. Warto postawić granicę łagodnie, ale szczerze wyjaśniając, że nie jest to decyzja przeciwko matce, lecz troska o własny spokój psychiczny. Udawanie, że wszystko jest w porządku, tylko pogłębi napięcie.
Pomocna może być kontynuacja terapii, szczególnie w nurcie pracy z relacjami z dzieciństwa. Nie musi Pani wszystkiego „wyleczyć” do sierpnia. Wystarczy, że zrobi Pani jeden krok w stronę autentyczności i troski o siebie już to będzie początkiem zmiany. Jeśli zechce Pani, mogę pomóc przygotować słowa do rozmowy z mamą.

Natalia Krawiec-Jokiel
Witaj Zuziu,
To duża odwaga w tak obszerny sposób podzielić się swoją trudnością. Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak trudna jest to dla Ciebie sytuacja oraz jak ciężko jest znaleźć na nią "złoty środek". Rozumiem, że to sierpniowe wydarzenie jest dla Ciebie szalenie ważne i chcesz go spędzić na totalnym luzie i w pełnej radości. No jasne! Jednocześnie rozumiem, w jak trudnym położeniu się znalazłaś, trochę tak jakby serce walczyło z rozumiem. "Zaprosić mamę na to wydarzenie, czy nie? A co jeśli ona...?" I w tym miejscu pojawia się natłok myśli, które nazywamy zamartwianiem, co w konsekwencji wpływa na Twoje emocje, bo mówisz o irytacji (czyli jest złość), zapewne odczuwasz coś w ciele na samą myśl o wyjeździe, a w konsekwencji jest zachowanie, czyli odwlekasz zakup biletów. Czyli to, co myślisz w danej sytuacji, warunkuje to, jak się czujesz, jak reaguje Twoje ciało i co robisz w danym momencie. Szczególnie przyjrzyj się swoim pierwszym myślom, jak jesteś z mamą, jak ona robi coś, co wzmaga Twoją irytację. Ale też warto się przyjrzeć temu, czy są momenty, w których mama Cię nie irytuje, w których spędzacie razem czas i czerpiesz z tego przyjemność.
Natomiast, po pierwsze zachęcam Cię do przyjrzenia się swoim myślom i przekonaniom w ogóle na temat zdrady. Czym ona dla Ciebie jest? Jakie były odczuwalne dla Ciebie konsekwencje rozpadu związku rodziców? Być może w tym miejscu jest coś, co w konsekwencji warunkuje Twoją postawę względem mamy. Świetnie, że podejmowałaś już różne próby poradzenia sobie. Natomiast istotnym jest, żebyś nie udawała, co czujesz, bo to męczy podwójnie. Masz prawo do swoich emocji, a paradoksalnie maskowanie i tłumienie ich daje odwrotny skutek do zamierzonego.
Pozdrawiam
Natalia Krawiec-Jokiel

Katarzyna Kania-Bzdyl
Droga Zuziu,
dziecko nie powinno uczestniczyć w trudnościach, które między sobą mają rodzice. Nastawianie dziecka przez jednego z rodziców przeciwko drugiemu również nie powinno mieć miejsca w tej sytuacji. Super, że znalazłaś przyczynę swojego problemu, ponieważ to ogromny krok ku zmianie. Teraz trzeba to odpowiednio przepracować z psychologiem/psychoterapeutą poza szkołą, ponieważ pedagog czy psycholog szkolny ma inne zadania/obowiązki w placówce. A co do samej zdrady - wina nie zawsze leży po jednej ze stron.
Pozdrawiam,
Katarzyna Kania-Bzdyl

Krystyna Stańdo
Zuziu,
Z odwagą i otwartością poszukujesz rozwiązania sytuacji, w jakiej się znalazłaś i potrafisz podzielić się swoimi trudnymi emocjami. To zasługuje na uznanie.
Dręczy Cię, że Twoje uczucia wobec mamy są ambiwalentne. Kochasz ją i nie chcesz, aby cierpiała, ale jednocześnie irytują cię jej zachowania, odczuwasz wobec niej fizyczny wstręt i złość, masz jej za złe cierpienie, na które Cię naraziła w dzieciństwie i o którym nie możesz zapomnieć. Takie sprzeczne odczucia wobec rodziców bywają wyczerpujące i mogą niepokoić, ale nie świadczą o tym, że jesteś złą córką.
Na myśl, że mama pojedzie z wami na pokaz, chce Ci się płakać i krzyczeć, a później pojawia się żal, poczucie winy, że nie powinnaś mamie odmawiać, bo ją to zaboli. Piszesz, że znalazłaś już przyczynę swoich silnych emocji i że pojawiły się one w reakcji na małżeńską zdradę twojej mamy. To jest ważne i wnikliwe odkrycie i warto byłoby to bliżej zbadać. Jednocześnie może warto zadać sobie pytanie, czy nie wchodzą w grę także inne czynniki, jak np. poszukiwanie przez Ciebie autonomii, niezależności, potrzeba przeżywania różnych doświadczeń na własny rachunek? A może jest to Twoja reakcja na nadmierną kontrolę ze strony mamy albo wynika z przeciążenia poczuciem odpowiedzialności za mamę?
Czasami przesuwanie granic w relacjach z bliskimi jest potrzebne i zdrowe, co nie znaczy, że nie będzie bolesne dla obu stron.
Wydaje się, że warto byłoby przyjrzeć się bliżej twojej relacji z mamą (i z tatą) w bezpiecznej i wolnej od oceniania atmosferze, nazwać emocje, które kryją się za złością i irytacją, dotrzeć do potrzeb, które stoją za tymi emocjami.
Z twojego listu wynika, że małżeństwo twoich rodziców nie przetrwało, były w nim konflikty, zdrada, może nawet przemoc. Wyobrażam sobie, że to musiało być trudne i obciążające dla małej, empatycznej dziewczynki, którą przywołujesz w swoim liście. To zrozumiałe, że tamte sytuacje mogą nadal wpływać na twoje samopoczucie i funkcjonowanie. Od ciebie zależy, czy zechcesz nad tym popracować przy pomocy zaufanego specjalisty.
Za mało wiem o Tobie, aby pozwolić sobie na coś więcej niż snucie przypuszczeń i podsuwanie pytań, ale jeśli chodzi o planowany przez Ciebie wyjazd, może warto byłoby rozważyć następujące możliwości:
1. Rozmowa z mamą o Twoich odczuciach i potrzebach. Mogłabyś spokojnie i szczerze wyjaśnić mamie, że zależy ci na tym, aby pojechać tylko z chłopakiem. Mama z partnerem mogliby do was dołączyć na miejscu, gdyby chcieli. Nie wiem jednak, ile masz lat i czy takie rozwiązanie byłoby akceptowalne dla mamy, która jest Twoim prawnym opiekunem i ponosi w związku z tym odpowiedzialność za ciebie.
2. Jedziecie wspólnie, jednym samochodem, ale zawczasu przygotowujesz się do tego, aby zadbać o własny komfort, np. prosisz chłopaka o wsparcie, zabierasz słuchawki i porcję dobrej muzyki lub podcastów do słuchania w czasie jazdy, ustalacie, kto usiądzie z przodu, a kto z tyłu, planujecie czas spędzany razem i osobno po dotarciu na miejsce.
Mam nadzieję, że moja odpowiedź będzie dla Ciebie choć trochę pomocna.
Krystyna Stańdo

Kacper Urbanek
Dzień dobry,
Chciałem Ci powiedzieć, że to nie jest Twoja wina, że tak czujesz. To reakcja, która powstała z bólu i braku wsparcia emocjonalnego w dzieciństwie. Jako dziecko nie powinnaś była słyszeć o zdradzie zostałaś wciągnięta w coś, co rozdzieliło Cię emocjonalnie z mamą. Teraz ciało i psychika reagują, mimo że głową próbujesz to zrozumieć.
Jeśli chodzi o wyjazd: masz prawo czuć, że wspólny czas w samochodzie byłby dla Ciebie trudny. Nie jesteś zobowiązana do poświęcania się kosztem swojego spokoju. Jeśli czujesz, że obecność mamy (i jej partnera) odbierze Ci radość z tego wydarzenia, masz prawo jej grzecznie i z empatią powiedzieć, że wolisz pojechać tylko z chłopakiem. Możesz to ubrać w słowa typu:
„Mamo, bardzo Cię kocham i chcę, żebyśmy spędzały ze sobą dobre chwile, ale ten wyjazd to dla mnie też ważny moment z chłopakiem. Chciałabym mieć ten czas tylko z nim.”
Nie musisz od razu „leczyć” się z tych uczuć do sierpnia. To proces. Możesz jednak spróbować zacząć pracować z tym, co czujesz. Niekoniecznie chodzi o „naprawienie” relacji od razu, ale o to, żeby siebie zrozumieć być może nadal z pomocą psychologa, jeśli będzie taka możliwość. Na dziś najważniejsze: Twoje uczucia są ważne, Twoje granice są ważne i masz prawo je wyznaczać, nawet jeśli to budzi w Tobie trudne emocje. Współczucie nie polega na rezygnacji z siebie. Czasem oznacza troskę o siebie, by móc kiedyś wrócić do relacji już bez bólu.
Z pozdrowieniami
Kacper Urbanek
Psycholog diagnosta

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Mam wstydliwy problem.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci, nie żałuję i nie chcę.
Jako nastolatka myślałam schematem, że będę mieć, bo każda to przechodzi itd. Nigdy nikt mnie nie kochał i myślałam, że może kochający mąż rozwiąże problem.
Miałam przez jakiś czas kogoś, ale wiem już, że rodziłabym ze wmówionym "chce". Ogólnie brzydzę się porodu, słabo mi i mdli mnie na widok rozwarcia. Nie mogę słuchać o "jakbym przeżyciu" porodu i patrzeć na dziecko z pępowiną, na krew.
Wstyd powiedzieć ludziom, bo uznają mnie za antyczłowieka.
Ale ja nie mogę, naprawdę. Pracuje w zawodzie medycznym, mam styczność z krwią, nie brzydzę się różnych chorób.
Nawet bólu dużo miałam w swoim życiu, to i on mi tak bardzo nie straszny, chociaż uważam za pełną masakrę przy rozwarciu.
Co jest ze mną nie tak? Mam tak od dzieciństwa. Czasem słyszałam, jak mężczyźni bezdzietne nazywają, że to nie kobiety. Przykro mi wtedy. Widzę w swoich oczach położne jako 500 procentowe kobiety, a ja kim w takim razie jestem?
Nie żałuję samotności, a jednocześnie wiem, że najbardziej chciałabym mieć męża, którego nie mam. Jeden zostawił mnie, przez brak chęci do dzieci. Dlaczego nie dostałam takiego daru chcenia? Zaczęłam się zastanawiać, czy oziębłość do siebie moich rodziców albo przemoc w domu mogła spowodować takie obrzydzenie? Matka zawsze mówiła, że bardzo lubi dzieci (chociaż nie swoje). Nigdy nie widziałam chyba też przytulających się rodziców. A czułości innych mi obrzydzały bardzo długo.
Mam 30 lat.
Witam, mam 26 lat narzeczonego i 8-miesięczne dziecko. Narzeczony jest starszy ode mnie 14 lat i całe życie mieszkał z rodzicami. Mają ze swoją matką biznes i on jest zatrudniony u niej. Jego matka leczy się na depresję, a ojciec był alkoholikiem (był na odwyku i nie pije już kilkanaście lat), a co za tym idzie, ja wiem, że mój partner ucierpiał na tym psychicznie, z czego wynikają nasze problemy, a raczej mój problem z jego matką.
To osoba bardzo zaburzona, czasem mam wrażenie, że ktoś ją źle zdiagnozował albo posiada jeszcze inne choroby psychiczne.
Całą swoją uwagę przerzuciła z męża na syna, bo z mężem się nie dogadują. Traktuje go czasem jak swojego partnera, wybiera mu ciuchy, kupuje bieliznę, robi jedzenie. Nie daje mu też normalnej pensji, tylko on pracuje "za darmo" tzn. nie dostaje pieniędzy, tylko ona z tego płaci jakieś faktury, rachunki, jak pisałam wyżej, wybiera mu ubrania. Razem też załatwiają sprawy takie jak ubezpieczenia np.samochodów, jakieś naprawy przydomowe, ogólnie ojciec jest przez nią pomijany i ona obcym ludziom i wszystkim naokoło opowiada o nim różne, nieprzychylne rzeczy, jaki to on nie jest zły i ile krzywdy jej wyrządził. Potrafiła mówić tak o nim nawet moim rodzicom, swoim klientom, sąsiadom itd.
To osoba, która uwielbia się wtrącać, a szczególnie w sprawy finansowe, musi wiedzieć, ile syn ma pieniędzy, na co wydaje, co kupuje itd. Sama jest też bardzo chytra i za pieniądze zrobi wszystko. Jak trzeba pomoc i naprawdę przydałby się jej udział w czymś, to zawsze ma wymówkę"nie mam siły, mam depresje", ale jak pojawi się jakiś mały problem, dajmy na to, że lało się nam z dziury w dachu i miał przyjść znajomy to naprawić, to zrobiła z tego problem, jakby się świat miał skończyć, cały czas sapała i jęczała, a najważniejsze ile to będzie kosztować i ile jej biedny syn będzie musiał zapłacić i zaraz przybiegła do nas zobaczyć, co się dzieje i jeszcze trochę pojęczeć i wydziwiać. Ja też nie mogę nic wymagać od swojego partnera, bo zaraz się odpali, że on jest taki biedny i pracuje przecież i ma swoje hobby i jemu się należy czas na to, ale jej mąż jest zły i okropny, bo jak mój narzeczony był mały, to on pojechał na dwa dni do Wrocławia i ją zostawił.
Potem okazało się z rozmowy z teściem, że mieszkali wtedy w jej domu rodzinnym i nie została sama, a on jechał kupić jakieś parkiety do domu, w którym teraz mieszkają, a wtedy go budowali. Ogólnie ona bardzo dużo kłamie, czasem potrafi mi opowiadać jakąś historie, oczywiście po swojemu, po czym wchodzi narzeczony i mówi, że to nieprawda i było inaczej i ona mu przytakuje. Od kiedy urodziło nam się dziecko, jest tylko gorzej, psychicznie nie daje już rady, mam ochotę wziąć dziecko i wyprowadzić się jak najdalej. Najpierw w ogóle nie zareagowała na wiadomość o ciąży, potem zaczęło się, bo chciała bardzo, żeby urodziła się dziewczynka i była przekonana, że ja w 7 tygodniu ciąży dowiem się już u lekarza płci i nie dawała mi spokoju.
Potem była afera z imieniem, bo zaczęła nam wybierać imię dla dziecka. Wszyscy mieli zakaz mówienia jej, kiedy mam wizytę u ginekologa, bo tak mnie osaczała i naprawdę myślała, że ona będzie mieć coś do powiedzenia, mimo że mówiliśmy jej, żeby dała nam spokój. Ale jej rodzice wybierali imię dla syna, wiec ona myślała, że ona będzie wybierać imię wnuka. Potem oboje wyprowadziliśmy się z domów rodzinnych na swoje, kiedy byłam na końcówce ciąży. Mieszkaliśmy razem niecały tydzień, kiedy od ich pracownicy dowiedzieliśmy się, że żaliła się jej, że nawet ich z teściem nie zaprosiliśmy. Potem urodziłam, to nawet nie zadzwoniła zapytać, jak tam i była zdziwiona, że narzeczony przyjechał do szpitala, bo ona stoi u nas pod drzwiami, bo chciała się z nim widzieć i jak to jest w szpitalu u mnie. Jak wróciłam do domu z dzieckiem, chciałam wziąć prysznic, więc rozebrałam się (do biustonosza i bielizny poporodowej), a ona cichaczem weszła do naszego mieszkania i oznajmiła, że przyszła zobaczyć dziecko. W ogóle nie zrobiło jej się głupio, że ja stoję prawie naga na środku salonu, nie raczyła nawet umyć rąk (czas epidemii krztuśca, grypy i covid) ani nawet nie zapukała do drzwi. Narzeczony nawet nie zareagował na to, chociaż powiedziałam mu, co o tym myślę i oboje uzgodniliśmy wcześniej, że nie chcemy w pierwszych dniach odwiedzin, a on przynajmniej jeden dzień będzie ze mną, żebym nie była sama, ale matka nie chciała zastąpić go w pracy, bo"ona nie ma siły". Nad dzieckiem wisiała jak nawiedzona, a do mnie z daleka rękę wyciągnęła, bo "gratuluję, ale jesteś po szpitalu, więc się trzymam z daleka". Potem było już tylko gorzej, nachodziła nas co chwilę, wystarczyło, że drzwi były niezamknięte na klucz, nagle pojawiała się w pokoju, mimo że wiedziała, że karmie piersią i jestem półnaga, wchodziła do sypialni, gdzie spało dziecko, które usypiałam godzinę (mieszkamy sami, ja byłam wykończona, a narzeczony mi nie pomagał). Była zaskoczona, że się zamykam, jak jestem sama w domu. Przychodziła do nas przed południem zobaczyć wnuka, a potem drugi raz jak partner wracał z pracy, mimo że wiedziała, że dziecko ma wtedy drzemkę (ma regularnie drzemki od kilku miesięcy), a potem płakała każdemu, że nie może się z wnukiem zobaczyć, bo zawsze jak przychodzi, to śpi albo je. Na chrzcinach poszła z nami pod ołtarz, cały czas była przy mnie, kiedy nosiłam dziecko na rękach, doskakiwała do niego, nie odstępowała wózka na krok. Przyznam, że mam dużo kuzynostwa, ale nie byłam nigdy na takich chrzcinach. Nie chcę faworyzować którejś rodziny, ale moja nawet nie miała okazji zajrzeć do dziecka, bo ona cały czas tam była. Teściu, widać, że miał jej dość, dogadywał jej, ale ona czasem się zachowuje, jakby nie docierało do niej to, co ktoś mówi, jakby nie zdawała sobie sprawy, że może komuś przeszkadzać albo że nie wypada czegoś robić. Polowa zdjęć z chrzcin była do wyrzucenia przez nią, bo na każdym przeszkadzała. Ona w ogóle ma bardzo denerwującą manierę mówienia, mówienia dziecka i nasze dziecko bardzo tego nie lubiło, jak było mniejsze i płakało, jak przychodziła więc raz usłyszałam od niej, że to moja win,a bo dziecko nie ma smoczka. Kilka razy też mówiła do niego "mamusia Cię szarpie" jak podwijałam mu rękawki, albo "na mamusie jesteś zła" jak dziecko było śpiące i marudne. Podczas jednej wizyty 5-minutowej usłyszałam 30 razy, że jest podobne do tatusia i nawet leworęczne(!) po tatusiu. Warto wspomnieć, że narzeczony jest praworęczny, ale że ma niedowald prawej ręki, pisze lewą. Teściowa cały czas mianuje się "babusią"i zachowuje, jakbyśmy jej wszystko zawdzięczali, a tymczasem synowi nadal nie płaci pensji i jak skończę macierzyński, nie wiem, z czego będziemy żyć. Nie pomaga nam, nic nie daje wnuczce, cały czas płacze, że nie ma pieniędzy, a potem kupuje nowe ciuchy albo telefon, ale na faktury czy pensje nie ma. Cały czas robi też z siebie ofiarę, że nie może przyjść do wnuka, bo ja krzywo na nią patrzę. Nie z mojego wyboru, musiałam dziecku odciągać mleko i podawać w butelce, cierpiała na tym moja psychika i poczucie wartości, bo nie tak to miało wyglądać, a ona nagadała wszystkim, że karmie modyfikowanym i uważam ją za głupią, bo próbuje jej wmówić, że to mój pokarm. Szczerze mam dość już psychicznie. Ona nigdy nie da nam spokoju, będzie gorzej, bo dziecko rośnie i staję się coraz bardziej rozumne. Narzeczony nie umie się postawić, jego rozwiązaniem problemu jest pilnowanie matki, kiedy do nas przychodzi. Ona ogólnie całe życie go zmuszała do rzeczy typu bycie miłym dla starszych, bo jak ktoś jest starszy, to automatycznie według niej należy się mu szacunek i on musiał być miły i grzeczny, mimo że nie chciał. A ja jestem zła, bo chce postawić jej granice, a ona przecież jest starsza i wymaga ode mnie akceptowania jej zachowania. W ogóle ja mam być dla niej miła, bo każdy ją tłumaczy, że ona taka jest, że się cieszy, że ma depresję i ja mam akceptować to, co ona robi. Rozmawiałam z narzeczonym i on sobie zdaje sprawę z tego, co ona wyprawia, ale nic z tym nie robi, bo nie chce jej zrobić przykrości. Nie chce też słychać jej jedzenia i tekstów typu "ja mam myśli samobójcze", ponieważ ona mówiła takie rzeczy, nie tylko jemu, ale też mi, pracownicy, klientom. Nie dziwię się mu z jednej strony, ale ja tak nie mogę żyć już dłużej. Jestem nieszczęśliwa, zła, smutna, że on nie stoi po mojej stronie, że nie potrafi założyć przez nią normalnej rodziny. Prosze o radę, co mam zrobić. Rozważałam nawet terapię wspólną, żeby ktoś obcy mu powiedział, że tak to wyglądać nie może. Do tego jego współpracownica bardzo stoi za jego matką, a jest osobą, która wszystko wie najlepiej, na wszystkim się zna, dogaduje mi jak mam dziecko wychowywać, a narzeczony słucha jej we wszystkim i jego matka też. Mam wrażenie, że one się nakręcają nawzajem, że pracownica podburza ją, żeby do nas przychodziła i robiła, co chce. Teściowa nawet nie potrafi trzymać mojego dziecka na rękach, bardzo trudno mu to wyjaśnić jak to wygląda, ale jeszcze czegoś takiego nie widziałam, żeby ktoś tak nie wiedział i nie znał się na dzieciach, nie wiem, jak ona wychowała syna. To nie tylko moje zdanie, ale też otoczenia. Bardzo proszę o pomoc
Z dnia na dzień czuję coraz większy stres. Matka podjęła decyzję, by siostra z dwójką dzieci i mężem wprowadzili się do naszego małego mieszkania. Będą wręcz wszyscy na kupię bez chwili spokoju z tymi dzieciakami. Jej syn 4-letni potrafi mnie bić. Mam takie zdanie, ponieważ zabrano mi swój pokój, który miałam, nie mam własnego kąta, mało miejsca na swoje rzeczy. Mam wrażenie, że po ich wyprowadzce się odmieni na gorsze. Siostra i szwagier zaczną mnie ustawiać. Są oni, gdy są razem bardzo opryskliwi i chamscy. Matka jeszcze ich broni. Kolejną rzeczą, która mnie martwi jest to, że wszyscy będą zawsze przebywać w jednym pokoju, na głowie sobie, biegające krzyczące dzieci. Mimo, że mając swoje. Siostra jest bardzo nerwowa osoba, robi to już teraz, mam obawy ze będzie próbowała się na mnie wyzywać coraz częściej, rzucać głupie teksty, czuć się lepszą. Matka zawsze pokazywała, że z rodzeństwa to siostra jest jej priorytetem. Jak sobie z tym poradzić? By nie zniszczyli mnie? Tak naprawdę jakby 3 osoby teraz będą przeciwko mnie?
Witam. Opiszę w dużym skrócie moją historię.
Od zawsze mieszkałem w domu, jak miałem 25 lat wyremontowałem sobie mieszkanie na 1 piętrze i zamieszkałem tam po moich dziadkach. 7 Lat temu poznałem swoją obecną żonę, pracowałem wtedy w delegacji i wtedy jeszcze dziewczyną widywałem się weekendami. Od tamtej pory leczę się u psychiatry, mam nerwicę/depresję. Zrezygnowałem z tamtej pracy i ogólnie jakoś sobie radziłem. Wzięliśmy ślub, urodził nam się synek, obecnie ma 3 lata. Jednak przez ostatnie dwa lata wydarzyło się u mnie dużo. Ze względu na konflikt rodziców i ich późniejszy rozwód, dla ratowania swojej rodziny wyprowadziliśmy się do miasta rodzinnego mojej żony, niedaleko około 30 km od mojego rodzinnego miasta. Znalazłem tutaj pracę, udało się wziąć kredyt, mamy czym jeździć. Wydaje się, że wszystko poukładane...
Tylko nie u mnie, nie cieszę się z tego, co mam, jedynym co mnie trzyma jeszcze przy tym wszystkim, jest syn. Chodzę do terapeuty uzależnień w celu rzucenia papierosów. I dużo rozmawiamy głównie o tym, co się u mnie dzieje, na pozór powinienem być szczęśliwy, faszeruje się od 7 lat lekami na depresję i tak naprawdę nie czuję się nigdy, jak bym chciał.
W głębi czuję, że mieszkając w bloku, ja nie będę szczęśliwy, ja jestem przyzwyczajony, że mogłem wyjść na podwórko cokolwiek zrobić, bardziej to wyglądało zawsze jak życie na wsi.
A teraz przychodzę z pracy i oprócz zajmowaniem się synem nie mam czym się zająć. Lubiłem zawsze jakieś prace fizyczne, typu koszenie trawnika itp. (przy domu zawsze znajdzie się coś do zrobienia)... Moja żona ma tu wieloletnich znajomych, rodzinę, tą samą pracę od wielu lat. Ja mam nową pracę, ale wydaje mi się, że poświęciłem wszystko dla komfortu mojej żony, nie myśląc o sobie. Na dzisiejszy dzień zmagam się każdego dnia z objawami nerwicy, nie mam żadnego hobby (z piłki nożnej zrezygnowałem na początku znajomości z żoną ze względu na brak czasu, by się spotykać). Czuję się samotny mimo, że mieszkam ze swoją rodziną. Żona nie potrafi mnie zrozumieć, że nie mam tutaj przyjaciół, rodziny. Zrezygnowałem w 100% z alkoholu, chociaż czasami wypiłem piwko, to dawało mi to choć trochę radości.
Nie mam komu się wygadać, w pracy nie mam przyjaciół.
Do mieszkania już się nawet czasami nie chce wracać, wiedząc, że nikt mnie nie zrozumie... Czuję wewnątrz, że ja długo w takim maraźmie nie pociągnę. Chciałbym wrócić do domu, w którym mieszkałem większość życia do poprzednich znajomych. Mam jednego brata, który mieszka daleko i też nie chce zawracać mu głowy swoimi problemami...
Moje dziecko jest smutne, nie odczuwa emocji, mówi, że jest puste w środku. Dochodzi do samookaleczenia. Ma przyjaciół, ma chłopaka, który ją wspiera. Ale z dnia na dzień jest coraz gorzej. Jak jej pomóc?